Zaczęło się (SCOOP czelendż)

3

Rozpoczął się długo przeze mnie wyczekiwany maraton pokera. Od wczoraj zagrałem 4 turnieje – co tu dużo gadać – bieda. 0, 0, 0, 0 – nawet w turbo knockout żadnego bounty nie zgarnąłem.

„Jeśli siadasz przy stole i po 30 minutach gry nie wiesz kto jest fishem, Ty nim jesteś”

Nie są to turnieje za dwa dolce, więc można się spodziewać nie lada wymiataczy – ale bez przesady! Siadam przy pierwszym stoliku i sprawdzam statystyki 5 pozostałych graczy: wszyscy oprócz jednego mają statystyki od $30 000 do $800 000 wygranych turniejowych! Kumam, że granie z lepszymi wpływa najlepiej na rozwój, ale trochę się przestraszyłem – jestem drugim największym fishem na stoliku (w sumie też niekoniecznie, bo jeden w ogóle nie miał statystyk). Inna sprawa, że fajnie było spojrzeć na kolegów z kraju, bo 2 polaków na stoliku trafiłem. W drugim turnieju zdążyłem sprawdzić niewiele, zanim wyleciałem (o tym później), turbo się nie liczy, a dzisiaj na badugi podobnie – sami regularni gracze. Fakt, że po jakimś czasie w pierwszym turnieju do stolika dołączyli gracze, po których statach widziałem, że jestem na podobnym jeśli nie lepszym poziomie, ale ogólny poziom jednak jest sporo wyższy niż ten, do którego przywykłem. 

So…it has begun 

W pierwszym dniu zagrałem 3 turnieje – wszystkie NLHE.

6-max grało się spoko. W pierwszych dwóch rozdaniach dostałem parę dziesiątek i same foldy. „No jasne” pomyślałem i grałem dalej. Popełniłem jeden błąd, na który w sumie było mnie stać. Miałem jednego coolera (set jopków vs. set asów), w którym straciłem ponad połowę stacka – ale turlałem się dalej. Po ponad trzech godzinach na shorcie dostałem KK – push, call (A6) i out bo A na flopie. Raczej standard. Miałem jedno rozdanie, które uważałem, że zagrałem dobrze – chociaż po jakimś czasie uznałem, że inaczej w tym miejscu nie wolno zrobić (oceńcie sami):

Drugi turniej był już klasyczny – 9 graczy, normalne tempo…no i po 15 minutach na własne życzenie poleciałem. Miałem jakieś zwarcie w mózgu, bo nic nie usprawiedliwiało mojego calla. Przed flopem JJ, podbicie, call, call, call. 389 na flopie (tęcza) – check, check, check ja C-bet, check-raise od gościa. Sprawdzam jego staty – zarobiony (kilkadziesiąt tysięcy na plusie). Myślę sobie 'set', ale jeszcze nie jestem gotów pożegnać się z dupkami. Na turnie 10, co daje mi openended, on 2200 (w puli już z 4000) no to call, może się wykpię. Na riverze 3, on all-in. Mi zostało 6000 w stacku (blindy są na 25/50) normalny człowiek w tym momencie spokojnie zrzuca i gra dalej. Mi coś w łbie zagrało inaczej i call. Full u niego i out. Wkurzyłem się, bo od początku obstawiałem go na czymś takim i nie wiem czemu liczyłem na inne rozwiązanie tego rozdania. Byłem trochę rozkojarzony w tym momencie, bo z 3 inne rzeczy robiłem na kompie (rozmowa ze znajomym na FB, zmiana ustawień w intellij, szukanie czegośtam w googlu) i zupełnie nieskupiony zaserwowałem sobie wymarsz od stolika…ech…

Ostatni turniej okazał się być donkeriadą – (turbo progressive super knockout) dziwne zagrania, dziwne calle, dziwne alliny. Więc się zamurowałem na ile mogłem, lecz nie przetrwałem huraganu fruwających żetonów nad stołem i po półtorej godziny odpadłem.

Dzień drugi – no to badugi! (a suchara już nie ma 😀 )

Szczerze, niczego wielkiego nie oczekiwałem po tym turnieju. Grałem w to z 4 razy w życiu – przed turniejem przeczytałem zasady i usiadłem do gry. Nie było jakiejś tragedii – jak to w fixed-limit low-drawach. Dużo klikania i mały efekt końcowy. Jednak w pewnym momencie dostałem kosę (6 low) tylko po to, żeby ponad połowę stacka oddać lepszej kosie (lepsze 6 low). Od tej pory grałem o wiele ostrożniej i nie mogłem mieć gorszych kart. Kiedy mi brakowało jednego koloru (dla tych, co nie wiedzą – badugi to układ z 4 kart, każda o innym kolorze. Jak jakiś kolor się powtarza, ignorujemy i mamy tak zwane 3 karciane badugi. układy 4 karciane są najsilniejsze (dalej tak jak w low-ball, z tym, że A jest low i strit też gra: A234 tęcza to nuts)) to ludzie wygrywali z jakimiś kosmicznymi kartami, kiedy natomiast robiłem 'dobre foldy' to koleś pokazywał Q low (!) i tak się wypsztykałem z żetonów (niecałe 2 godziny pograłem). Dzisiejsza przegrana mnie nie wkurzyła – ot tak, rekreacyjne puszczenie hajsu w pole. 

Słowo na koniec.

Początek normalny – nie spodziewałem się fajerwerków. Chociaż fajnie by było chociaż dłużej pograć – muszę nad tym popracować. Jutro dwa turnieje (NLHE HU i NLHE) – będzie okazja poprawić osiągnięcia!

Peace!

Poprzedni artykułw maju jak w raju :)
Następny artykułMy dreams…

3 KOMENTARZE

  1. Delikatny falstart, życzę powodzenia w kolejnych turkach, może skoro był same zera to PS planuje oddać od razu Final tablem:)

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.