Zaczęło się to tak…

16

Decyzja jedyna słuszna jaką mogli podjąć lekarze – przewiezienie syna do Centrum Zdrowia Dziecka. Mieszkam od Centrum 3 kilometry, więc druga w nocy w samochód i zaraz byłem na miejscu. Nie wpuścili mnie. WOW. Grunt, że żona mogła być. Wróciłem rano. Dziecko na lekach, podtrzymywane w stanie śpiączki, odżywiane przez nos, z mnóstwem rureczek wystających z tego biednego ciała. Daliśmy z żoną radę. Cały miesiąc, dzień w dzień opieka nad synem. Praca poszła mi na rękę – mogłem być w robocie kiedy chciałem. Po tym miesiącu myśleliśmy z żoną, że nic gorszego nie może nas już spotkać.

Wróciliśmy do domu, jeździliśmy na kontrolę, ale wszystko wydawać by się mogło wracało do normy. Pozwoliłem sobie nawet na jakieś nocne sesje on-line, wyszedłem „do ludzi”, zaczynałem oddychać na nowo pozbywając się szpitalnego odoru korytarzy, sal, inkubatorów.

W połowie sierpnia, wychodząc do pracy potknąłem się na schodach. Tak mi się wydawało, że się potknąłem. Zbagatelizowałem zajście kłócąc się nawet w tej kwestii z żoną. Jakiś tydzień po tym incydencie zaczęły się one. Niewyobrażalne bóle pleców, bóle które zmuszały mnie do zatrzymania samochodu w drodze do pracy (w celu wyprostowania kości), bóle które uniemożliwiały siedzenie w jednej pozycji. Zaczęła się „fachowa pomoc domowa” – ketonal żel, inne maści, środki przeciwbólowe. Pomagało. Pomagało na tyle, że byłem w stanie usnąć i przespać noc….a od rana to samo…

Jako, że jestem totalnie a’medyczny, a’lekarski nie za bardzo wybierałem się do lekarza. Całe szczęście, że mam żonę. W tajemnicy przede mną zapisała mnie na wizytę. Zakomunikowała mi to w dniu wizyty, nie pozostawiając wyboru. Doszło do kolejnej sprzeczki, ale dla świętego spokoju machnąłem ręką i poszedłem. Tzn. zawiozła mnie wiedząc, że mogę nie dotrzeć…. Liczyłem, że wizyta będzie z typu tych szybkich, miłych i przyjemnych. Kolejne maści, może jakiś antybiotyczek i do domu. Jakież było moje zdziwienie, gdy lekarka wypisała mi skierowanie na morfologię i USG dróg moczowych (podejrzewając kamienie). Zapytała nawet, czy mnie stać na prywatną wizytę, gdyż obecnie zapisy są na początek stycznia (przypominam był sierpień). Oczywiście poszedłem prywatnie. WOW, kolejne bujanie się po naszych przychodniach, czekanie łaskawie na wszystkie te papierki. W końcu wracam z wynikami do mojej Pani lekarz a ona każe mi usiąść. Zadaje mi pytanie jak tu do niej trafiłem? Hellllo, o co chodzi – sama kazała mi przyjść. Okazało się, że wyniki krwi miałem tak słabe, że nie powinienem dać rady chodzić… ech a ja jeszcze samochód prowadziłem. Dała mi skierowanie do Szpitala Grochowskiego w Warszawie z adnotacją koniecznej dokładniejszej analizy krwi…. Przynajmniej kamienie odrzuciła, zawsze to jedno podejrzenie mniej.

Troszkę już zaniepokojony, ale w dobrej formie (mogłem chodzić, chociaż z badań to nie wynikało) już dzień później postanowiłem udać się do szpitala. Izba przyjęć, formalności, rmua itp., – cierpliwie usiadłem i zacząłem czytać jedną z bieżących gazet. W końcu mnie wywołali – idę a lekarz do mnie „proszę usiąść bo nie będziemy rozmawiać”. 50 razy wypytał mnie, czy pluje krwią, czy wymiotuję krwią, czy oddaję stolce z krwią (sorry, ale będzie jeszcze gorzej), czy nikt mi noża nie wbił i nie straciłem krwi. A ja w kółko: "nic z tych rzeczy, nic z tych rzeczy, no co Pan, gdzie tam". W końcu mi powiedział wprost – "pytam bo Pan nie ma krwi w ciele"!! WOW, ale żarty (myślę), ale oczywiście zachowuję powagę. Jak nie mam krwi, jak mam. Ano okazało się, że rzeczywiście nie miałem tej krwi. Położyli mnie natychmiast do szpitala, zabijając przy tym moją wrażliwość (chyba, że ktoś lubi jak mu się palec w odbyt wkłada).

Zaczęła się zbiórka krwi, w którą zaangażowała się moja firma PEKAES S.A. oraz moja wieloletnia przyjaciółka Doti.

Co ze mną robili dalej, jak dalej pozbywali mnie mojej wrażliwości i czym skończyła się wizyta w Szpitalu Grochowskim opiszę w kolejnej części (oby tylko siły były).

Poprzedni artykułHigh Roller na Cyprze – Znamy finalistów
Następny artykułWakacyjnie

16 KOMENTARZE

  1. Trzymaj sie dzielnie. Ja po dwoch latach szukania bolu w plecach zwiedzialem wiele profesorow a nawet psychiatrow. Na szczescie po dwoch latach wykryto u mnie nowotwor. Teraz pisze z sali zwanej “Wyspa zycia” Pzeszczep szpiku mialem 12.08… Mam nadzieje ze u Ciebie tez potoczy sie wszystko tak zebys wspominal ta chorobe jako niedobry sen 🙁

    Pozdrawiam

  2. Mipi, abstrahując już od Twojej niewesołej sytuacji i ciężkiego tematu, o którym piszesz to muszę Ci powiedzieć, że czyta się to naprawdę świetnie! Bardzo się cieszę, że zdecydowałeś się podzielić ze wszystkimi swoją historią, bo to nie jest coś z czym wszyscy mamy na codzień do czynienia. Gratuluję Ci hartu ducha, wewnętrznej siły i charakteru. Wielu z nas dawno by się poddało, Ty walczysz jak nikt. Jak już napisał Josek – nie zostawimy ani Ciebie ani Twojej rodziny. Możesz na nas liczyć!

  3. Ja na starsach te pare $ wysłałem…

    …spróbuje rzucić papierosy, dzisiaj sprawdziłem saldo konta i na fajki wydałem w tym miesiącu już ponad 300zl :/ od 5 lat nie spędziłem dnia bez papierosa… noi Twoja sytuacja dała mi trochę do myślenia, trzymaj się, mam nadzieję, że wyjdziesz z tego…Przy najbliższym depozycie też coś puszczę…

  4. Dopiero przed chwilą przeczytałam, co się stało 🙁 Mipi, trzymaj się, a ten Twój szczęśliwy słonik pokerowy niech się wreszcie porządnie wykaże.

  5. ja jestem takze pod pod wrazeniem Twojej postawy. I wierze ze to to tylko downswing ktory musi sie dobrze skonczyc. A jako znany murek wiesz dobrze ze dopoki mamy zeton i krzeslo dopoty…

    dodam jeszcze ze jestem pod wrazeniem odzewu srodowiska na ta sytuacje. i poniekad jestem z tego dumny. sam mialem ostatnio powazny zakret zyciowy i wiem ze czasem sami nie jestesmy sobie w stanie wyobrazic jak wiele mozemy zniesc. mam nadzizje ze wszystko skonczy sie po Twojej mysli. pzdr

  6. Sporo ze sobą grywaliśmy, rozmawialiśmy w Hiltonie. Trzymamy kciuki w Krakowie za Twój powrót do zdrowia.

  7. Podziwiam Twój zapał i ducha walki. Że też jeszcze masz ochotę pisać o tym wszystkim i to bez wyżalania się i lamentu. Obyśmy mogli czytać Twoje aktualne wpisy jeszcze dłuuuuugo dłuuuuuugoooo!Walcz dla siebie, dla Kuby i żony! Życzę Ci abyś wyszedł z tego!

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.