Za głupi, żeby wygrywać

4

Pokerowe dziennikarstwo dla wielu jest niczym marihunaen. „Komu to potrzebne?” – powie jeden. „A dlaczego?” – przyklaśnie drugi.

Owszem, czasami kliknie się w dekolt Charlotte van Brabander lub kałacha Dana Bilzeriana. Owszem, można przyjąć na twarz nawet trochę różu podczas czytania relacji z Ołomuńca lub wybuchu jakiegoś skandalu na rodzimym podwórku (ech, tych nigdy dość). A kiedy przyspawa nas do toalety, a cały świat zdąży się już przescrollować – przychodzi sięgnąć po ace’owe felietony o starych dziadach i okazuje się, że wszystko jest do przełknięcia. Ale generalnie – dziennikarze pokerowi nie są niezbędni. A nawet są zbędni.

dan bilzerian

Niektórzy gracze mają nawet klarownie złe zdanie o pokerowych dziennikarzach. Nie w tym rzecz, by komukolwiek jeden z drugim redaktor nadepnął kiedyś na buttona lub odważył się na nieprzychylność w jednym ze swych wynurzeń. Nic z tych rzeczy. To po prostu dziwne, że ktoś, spędzając czas w otoczeniu kart, woli o nich opowiadać, niż nimi samymi pisać swoją pokerową historię. Musi być zatem za słaby na głupie NL2 i pozostaje mu tylko ściskanie kciuków w sektorze, do którego zapach zielonego sianka już nie dociera. Ot, taki groupie od cyferek. Mięknący przy „pulach miesiąca” i kolejnych miejscach w kasie osiąganych przez karcianych celebrytów.

Czasem powyższe stanowi smutną prawdę, ale niekiedy po prostu miłość do pisania wygrywa z miłością do kart, tak jak chęć wieczornego relaksu w towarzystwie żony i dzieci potrafi zwyciężyć z nęcącą perspektywą wyjścia na męskie, wulgarne i zadymione piwsko. A wieczni kawalerowie-imprezowicze nie pojmą tego do czasu, aż sami skosztują kwintesencji prawdziwej męskości, do ów dnia nazywanej przez nich pantoflarstwem.

Być jak Barry Carter

Pani w szkole mówiła, żeby równać do najlepszych. Czyj plakat winniśmy powiesić nad łóżkiem w temacie pokerowego, dziennikarskiego rzemiosła? Mawiali, że Barry’ego Cartera. Ale Barry Carter był, jest i będzie tylko zręcznym kuluarowo specjalistą od pozycjonowania. Taki Doro – dajcie mu litr spirytusu, zasłońcie mu oczy, ujmijcie mu prawą dłoń i każcie pisać po mandaryńsku, a i tak zje takiego Barry’ego Cartera jak jajeczniczkę na śniadanko. Bo dziennikarz musi dać coś od siebie, coś prawdziwego. A Barry Carter tylko wiąże sznurówki newsów i serwuje modne koktajle.

Dla mnie wzorem pozostaje Nolan Dalla. Stare, pierwsze pióro Vegas, taki jankeski Rafał Gładysz. Gość ma pozycję, o jakiej nie śmią marzyć miłośnicy seksualnych eksperymentów. Sposób, w jaki pisze o pokerze, dobór słów i konstrukcja zdań – to próba najwyższa. W jaki więc sposób Nolan Dalla zrobił taką markę i kasę nie pisząc od dupach Bilzeriana? W Stanach? Przecież podług nas, wybranego narodu oświecenia, Amerykanie to tępota konsumpcyjna?

Nolan Dalla dekoruje bransoletką Danny'ego Fuchsa

Pierwszy rzucony kamień

Musi być zatem coś z nami nie tak. Z nami, dziennikarzami. Do czego można się przyczepić? Do braku odwagi, na pewno. Polska pokerowa społeczność jest, mimo wszystko, tak zwarta i mała, że, zasadniczo, znanym graczom nie wypada bruździć. W najgorszym wypadku ujmuje się ich „neutralnie”. Historie o redaktorach „nie wahających się włożyć kija w mrowisko” i odważnych jak ćpuny w Malezji to miejskie legendy. Najczęściej wynika to z niepisanych, „odgórnych wytycznych”, bo w interesie szefostwa jest, by nie burzyć dróg i nie palić mostów. U poprzedniego pokerowego pracodawcy przez długi czas byłem wolnym elektronem, aż w pewnym momencie zawieszono siekierę pokerowej poprawności z sugestią: „bądź jak Barry Carter”.

Czego jeszcze nam brak? Niczego specjalnego. Z każdym kolejnym artykułem rosną umiejętności, poszerza się warsztat, przybywa wiedzy. Może więc problem leży w was, czytelnikach? Wstawiłem słowo „może”, ale ja tu przecież nie mam wątpliwości od początku pisania tego tekstu. Od paru dobrych lat. Gdzieś w naszym kraju zniknęła warstwa czytelnicza łasa na trudniejsze, wysublimowane treści. Kilka dni temu sporo żółci ulało się z gawry Fenka. On wyciąga wnioski z obcowania z pokerzystami podczas festiwali, ja wnoszę z poziomu komentarzy, których nie ma, i liczby wyświetleń newsów „łatwych” i newsów w ogóle.

Teoria dobra wyższego rzędu

Nie ma was jako czytelników. Pomiędzy słupkami nie wisi żadna poprzeczka. Ale jeśli wydaje wam się, że pokerowe dziennikarstwo w całej tej układance nie ma żadnego znaczenia – jesteście w wielkim błędzie. Co z tego, że kolejny Polak rozbije bank jakiegoś turniejowego przystanku, gdy potem zostaje to opakowane w banalną formę gniota? Mierna większość internetowych troglodytów nawet z trzynastozgłoskowej epopei wyciągnie tylko nazwisko i kwotę, ale prawdziwie istotny dla nas target – „donośniejsze” media, znaczące postacie, politycy i wszyscy ci, którzy wahają się, czy opłaca się wykonać pokerowy „coming out” – na bazie jakości zaczerpniętych treści snują wnioski przekładające się na całe środowisko.

Bez pokerowego dziennikarstwa nie będzie nas jako społeczności. Bez dobrego, pokerowego dziennikarstwa nie będzie nas jako partnera do promocji pokera jako gry umiejętności, do rozmów na temat zmian w ustawie hazardowej. A bez was jako wymagającego i aktywnego czytelnika nie będzie dobrego, pokerowego dziennikarstwa. Będzie mała piaskownica, w której po prostu zabawki będą sporo warte.

Istnieje pogląd, w myśl którego jedyną strategią dla każdej redakcji jest „fit or fold” – że kluczem do sukcesu i przetrwania jest dostosowywanie się do czytelniczych trendów i pisanie o tym, o czym potencjalny czytelnik chciałby przeczytać. Pamiętajmy jednak, że coś musi wywierać wpływ na kształtowanie zainteresowania targetu i na wszystkie ewolucje z tym związane. Zwolennicy dziennikarskiego „fit or fold” twierdzą, że czytelnik dorasta, zaczyna się nudzić etc. i to w gestii analityków leży wówczas jak najszybsze wyłapanie zmian i dostosowanie się do nich. To najszybszy przepis na komercyjny sukces i jednocześnie dokładanie kolejnych polan na stos, na którym płonie dziennikarska godność.

Mój pies ma na imię Gustaw

Moje muzyczne podróże sięgnęły niemal wszystkich zakątków. Słuchałem wszystkiego: od Top One i Ricchi e Poveri przez Roya Orbisona i Piotra Szczepanika po Led Zeppelin i Credence Clearwater Revival. Przez dekadę katowałem rap. Polski, amerykański francuski… Ostatnio jakiś młody kuzyniak zdjęcie na Facebooku opatrzył cytatem: „Chcę cię na zawsze, k***a, chcę cię naprawdę. Chcę z tobą odpi***ać, a nie, k***a, zabrać cię na randkę. Powiedz mi, że mnie kochasz, powiedz to na poważnie. Złap mnie mocno za rękę i liczmy pengę, a wy się patrzcie”.

Myślę sobie – cóż to za gawno? Sprawdzam z ciekawości – raper Bedoes na tracku Deemza. Ot – myślę sobie – mi też zdarzało się słuchać bujanych rytmów na prostych tekstach. Posłuchałem więcej. Warstwa tekstowa to poziom co najmniej wstydliwy, nawet w przypadku teoretycznie „zaangażowanych” numerów. A nagle okazuje się, że gość zajął w 2017 roku drugie miejsce w kategorii „Najlepszy raper” w rankingu Ślizgerów i faktycznie uważa się za jednego z najlepszych raperów w Polsce! W grobie zakurzonej szuflady przewraca się mój notes i ołówek. Tak oto dotarłem na koniec świata.

Pokerowa społeczność chce dziś czytać teksty pokerowych Bedoesów Tylko czy chcecie być grupą młodych kuzyniaków z Facebooka? Chcecie tylko „trzymać się za rękę i liczyć pęgę”, klikając swoje stawki? Czy może chcecie robić swoje, ale jako grupa być traktowani poważnie, aspirować do społecznego poszanowania? Jeśli tak – jako społeczność zróbcie sobie rachunek sumienia. Czytajcie dobre teksty, których na PokerTexas czy PokerGround jest mnóstwo. Milczenie jest złotem, a komentarz – chlebem. Dawajcie więc feedback i spróbujcie się zaangażować w życie społeczności. Nawet jeśli kreują je ludzie za głupi, by wygrywać – to oni wyciągają wasze sukcesy z odmętów, próbując sprzedać je na salonach.

JD Express odc. 5

Poprzedni artykułTurniej idealny: jakie ante jest najlepsze?
Następny artykułSuper High Roller Cash Game – Brunson, Cates, Hansen i inni w wielkiej cashówce PokerGO!

4 KOMENTARZE

  1. Zadać należałoby pytanie czy to problem tylko pokerowej społeczności a może nawet czy w ogóle jest to problem? Przecież większość nie będzie czytać ambitnych artykułów podobnie jak większość nie czyta w ogóle literatury. Jeżeli chce się trafiać do szerokiego grona czytelników trzeba produkować setki newsów i clickbaitów a ambicje odłożyć na bok. Można oczywiście również próbować przemycać artykuły ambitniejsze ze świadomością, że nieliczne grono je w ogóle przeczyta, a jeszcze mniejsze zrozumie.

    • Trzeba produkować setki clickbaitów?? Ambicje odłożyć na bok?? Raczysz sobie chyba żartować. Wolę pisać dobre teksty dla stu osób, niż pisać o pierdołach dla tysięcy. Gdybym chciał to robić, to bym pracował w Pudelku czy Fakcie. I jeśli ktoś nie rozumie idei dziennikarstwa jako takiego, to może tego nie czytać, nie mam z tym problemu.

      • Właśnie to miałem na myśli. I oczywiście popieram ambitne dziennikarstwo i Twoje podejście JD. Napisałem „Jeśli chce się trafić do szerokiego grona czytelników (…)”. Niestety taka jest smutna prawda i widać to po większości portali internetowych. To już nie tylko pudelek czy fakt, ale wszystkie czołowe tytuły w Polsce.

        • Okrutna prawda jest taka (co widzę doskonale po ilości odsłon), że każdy news z plotką, aferą czy kontrowersją będzie miał kilka tysięcy odsłon, a długi, ambitny artykuł doczeka się co najwyżej 300-500. I to naprawdę będzie dobry wynik. „Pokolenie 140 znaków” i memów nie stać na nic więcej przeważnie.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.