WSOP, roadtrip po USA oraz powrót ducha sportowca!

17
Od zakończenia X sezonu EPT minęło w sumie niewiele czasu a przed nami już EPT Barcelona 2014 czyli dokładnie 100 przystanek EPT zapowiadany na rekordowy. Jestem właśnie w podróży do Barcelony ale zanim się festiwal zacznie na całego postanowiłem opisać jak minął WSOP i wakacje.

Generalnie mindset ostatnio bardzo mi dopisuje, zarówno pokerowo jak i poza nim. WSOP pomimo braku dobrych wyników minął bardzo przyjemnie z racji fajnej ekipy i ciekawych podróży. Poza tym odżyła we mnie żyłka sportowca i rywalizacji. Jeszcze przed WSOP postanowiłem zmienić dietę i potrenować trochę żeby zrzucić parę kilogramów zbędnego balastu (a i tak za dużo go nie było) i zastąpić go mięśniami (których nie ma się co oszukiwać trochę brakuje). Idzie to całkiem dobrze i pierwsze efekty powoli widać. W trakcie wakacyjnego wyjazdu zagrałem także „turniej” tenisa (dlaczego w cudzysłowiu o tym zaraz) oraz praktycznie bez przygotowania wystartowałem w wyścigu kolarskim Tour De Pologne Amatorów. Także zacznę od tyłu i najpierw opiszę przygody sportowe a dopiero potem przejdę do WSOP i podróży po USA. Będzie też sporo zdjęć! Jak ktoś chce poczytać tylko o pokerze to niech śmiało przewinie w dół za pierwszą grupę zdjęć.

Sport

Drugim moim sportem w młodości poza nartami był tenis. Nigdy nie trenowałem go zawodowo ale grałem całkiem sporo biorąc udział w paru zakopiańskich turniejach gdzie od czasu do czasu przechodziłem rundę czy dwie (poziom był dość wysoki gdy jeszcze nie było komputerów i dzieci i młodzież bawiły sie na świeżym powietrzu…). Od tego czasu grywałem może raz na dwa lata, a gra na punkty skupiała się na przebijaniu i atakowaniu przy siatce bo w dłuższych wymianach nie miałem szans. Będąc w naszym polskim morskim kurocie pod nazwą Białogóra przypadkiem dowiedziałem się o turnieju tenisa o Mistrzostwo Białogóry. Dzień wcześniej akurat zagrałem w tenisa z moim gospodarzem pożyczoną od niego rakietą. W zależności od „fieldu” czyli zestawu graczy miałem podjąć decyzje czy zagram. Po przyjściu na miejsce okazało się, że lokalny szeryf ufundował nagrody a przeciwników jest 1 (słownie jeden). Mając zagwarantowany finał i drugie miejsce pobiegłem do pensjonatu po rakietę mając 50% wygranej dla siebie (za pożyczenie rakiety 🙂 ). Niestety po powrocie okazało się, że jest dwóch nowych zawodników, którzy wynurzyli się z pobliskiego namiotu :). Nie przedłużając dalej napiszę tylko, że okazałem się najmniej słaby ze wszystkich sportsmanów i po wygranych kolejno 6:3, 6:0 i 6:4 (graliśmy każdy z każdym po jednym secie) zostałem Championem Białogóry w tenisa wygrywając swój pierwszy w życiu turniej tenisa! 🙂

Większość sportów, których jestem fanem miałem okazję spróbować: narciarstwo alpejskie, skoki narciarskie (skakałem jak byłem mały w klubie), tenis czy rajdy samochodowe (jeździłem w KJS oraz mam symulator rajdów Richard Burns Rally z kierownicą i fotelem, na którym trenuje też Robert Kubica czy Adam Małysz). W sumie nie miałem okazji tylko biegać i strzelać (biathlon, który też lubię) i pojeździć na kolarce (chociaż oczywiście jeździłem na rowerach górskich).  A tak się właśnie składa, że bardzo lubię oglądać kolarstwo. Jest to bardzo ciekawy sport indywidualny, ale gdzie liczy sie też praca zespołowa i jest sporo strategii. Pamiętam jak w 1993 siedziałem całymi dniami i na żywo dopingowałem Zenka Jaskułę jak wygrywał etap na Tour De France z Indurainem i Romingerem. Teraz oczywiście gdy mamy świetnych zawodników jak Michał Kwiatkowski czy Rafał Majka nie mogłem nie oglądać TDF. I chociaż Michałowi poszło trochę słabiej (po świetnym początku sezonu) to wspaniałą formą błysnął Rafał wygrywając po 21 latach nie jeden, a dwa kultowe górskie etapy oraz zdobywając prestiżową koszulkę na najlepszego górala TDF. Pod koniec lipca wpadłem więc na pomysł, że pożyczę kolarkę i sam spróbuję jako to jest się pościgać startując w Tour De Pologne Amatorów organizowanym w Bukowinie Tatrzańskiej w trakcie prawdziwego Tour De Pologne dla zawodowców (nigdy w życiu wcześniej nie jechałem na kolarce ale… dużo oglądałem w telewizji 🙂 ).

Przed przyjazdem do Zakopanego udało mi się zrobić trzy półtoragodzinne treningi na moim zdezelowanym góralu. W poniedziałek (a wyścig miał być w piątek) przejechałem trasę TDPA pożyczonym góralem w czasie 2h i 7minut. Trasa ma 38km z czego 7km dojazdu od startu honorowego do startu ostrego. Potem trzy wielkie jak na amatora góry: z Poronina do Zębu, z Białego Dunajca na Bukowinę przez Gliczarów ze sławną 22% scianą gdzie duża część kolarzy podchodzi oraz ostatnia z Białki na Bukowinę. W sumie ponad 1000m różnicy wzniesień w górę. Na scianę Bukowina wyjechałem slalomem na najlżejszym przełożeniu :). Rok temu najlepszy amator (były zawodowy kolarz oczywiście) osiągnął 56 minut. Z moim czasem byłbym 1120 na 1170 co startowało. Oczywiście miałem zamiar się trochę polepszyć na kolarce. W środę udało się ją pożyczyć ale była dość stara i ciężka (12kg) w porównaniu do nowego sprzętu (7-9kg), ale i tak lżejsza niż góral (18kg) i z cieńszymi oponami. Niestety deszcz sprawił, że nie miałem jak nią pojechać na całą pętlę więc tylko wieczorem zrobiłem krótką rundę koło domu. W czwartek rano pogoda się polepszyła i przejechałem tylko na samą ścianę Bukowina (żeby się nie przemęczyć przed wyścigiem), też udało się wyjechać ale było trudniej bo chociaż kolarka miała 3 przełożenia z przodu to były cięższe niż w góralu. Po poludniu zajrzałem jeszcze z ciekawości do sklepu rowerowego w Nowym Targu i moim oczom ukazał się całkiem spory sklep z dużym wyborem w tym rower Corratec Dolomiti Comp z osprzętem Shimano 105 z roku 2013 w promocyjnej cenie niższej o 1k od oryginalnej. Nawet kolory miał dokładnie takie jak wcześniej kupiłem sobie ubranie (czarno, biało, niebieskie). To był znak i 8.5kg rower rozstał kupiony i zmonotowany (wraz z kolarskimi pedałami wpinanymi SPD delta) wraz z obietnicą sprzedawcy, że będzie mnie pchał pod Bukowinę bo przełożenia były jeszcze twardsze (2 tarcze z przodu).

Na trening już było za późno więc za przystosowanie do roweru musiała posłużyć runda wokół domu i dojazd honorowy z Bukowiny do Poronina w trakcie wyścigu :). Z drugiej strony zostałem wyposażony przez brata (który organizuje zajęcia sportowe na wolnym powietrzu www.bootcamppolska.pl) w przeróżne akcesoria, łącznie z żelami i batonami energetycznymi firmy Agisko: http://facebook.com/agiskopolska aby nie „odcięło mi prądu” w trakcie wyścigu, napoje izotoniczne oraz specjalny wielofunkcyjny zegarek mierzący tętno i pokazujący w jakim obszarze tętna się znajdujemy. Jest to o tyle ważne, że jak zaczniemy zbyt mocno to z powodu wysiłku beztlenowego nasze mięśnie się zakwaszą i pod koniec nie będziemy mieć siły kręcić pedałami. Sprzęt ten to polecany przez najlepszych polskich fizjologów zegarek Polar RC3 GPS: http://www.polarpersonaltrainer.com/. Już w tej chwili sam taki sobie zamówiłem!

Wracając do wyścigu wystartowało nas prawie 1500! Z uwagi na taką liczbę zostaliśmy podzieleni na grupy, najpierw jechały VIPy (byli kolarze jak organizator TDP Czesław Lang, sławni sportowcy jak Zbigniew Bródka czy też aktorzy jak Tomasz Karolak), potem najlepsi amatorzy walczący o najwyższe miejsca a następnie jak kto się ustawił. Łącznie było chyba 8 grup startujących co parę minut. Czas był mierzony poprzez chipy w numerze przy przecięciu startu i mety, dzięki temu sprawiedliwie każdy miał obliczony czas netto i nie było niepotrzebnej walki o jak najlepsze miejsce startowe. Ja ustawiłem się w ostatniej grupie wiedząc, że najlepszy i tak nie będę a w ten sposób powyprzedzam trochę zawalidróg (co lubię najbardziej) a za mną nie będzie już kolejnych grup z dobrymi zawodnikami wyprzedzającymi mnie. Minusem tego rozwiązania był jednakże fakt, że gdy nie będą mnie doganiać lepsi kolarze to na płaskim nie będę miał okazji za kim się złapać w tunelu aerodynamicznym i jechać szybciej niż gdybym pedałował sam :).
Zgodnie z oczekiwaniami na starcie wszyscy rzucili się do przodu, łącznie z dziewczynami na góralach. Ja jechałem swoim tempem (aczkolwiek i tak tętno miałem trochę wyższe niż zakładałem) i mniej więcej w połowie pierwszej góry kto miał mnie wyprzedzić to mnie już wyprzedził a ja zacząłem wyprzedzać tych co przecenili swoje siły z mojej grupy oraz maruderów z poprzednich grup. Potem był zjazd czyli to co tygryski i Górale lubią najbardziej :). Jechałem prawie slalomem i tutaj już absolutnie nikt mnie nie wyprzedzał. Miałem dwa „momenty”, raz przed zakrętem na samym dole o 90 stopni na dohamowaniu zblokowało mi dwa razy tylne koło ale w porę odpuściłem i oszczędziłem kibicom bliskiego spotkania z moim rowerem… Za drugim razem na drugim zjeździe przy wyprzedzaniu gość mi zajechał drogę i przy 45-50km/h koła wypadły na żwirek. Na szczęście znów opanowałem maszynę i skokiem wróciłem na asfalt. Od tej pory przy wyprzedzaniu już dawałem sygnał głosowy :). Na początku drugiej góry świadomie zwolniłem odpoczywając po zjeździe i przygotowując się przed ścianą Bukowina. Tutaj paru kolarzy wolniejszych na zjeździe i wypoczętych znów mnie wyprzedziło. Na ścianie Bukowina nie było obciachu, dwie trzecie drogi po prawej było zajęte przed podchodzących kolarzy więc jazda slalomem odpadała. Na szczęście lekki rower w połączeniu z wpinanymi pedałami (przez co można też ciągnąć pedał a nie tylko naciskać) oraz uprzejmą pomocą w pchaniu przez paru kibiców (w tym sprzedawcy ze sklepu) sprawiła, że udało się pokonać podjazd bez schodzenia z roweru. Zaoszczędziłem tym sporo czasu i od tej pory mogłem już jechać ile fabryka dała.
Na poniższym wykresie są przedstawione dane wczytane z zegarka Polara do specjalnego programu w komputerze. Widać dokładną trasę z GPS oraz tętno i prędkość. W niektórych miejscach moje tętno było wyższe niż maksymalne, co oznacza, że pożyczony zegarek jeszcze się do mnie nie skonfigurował na co potrzeba trochę czasu. Generalnie jest 5 stref wysiłku i w tej najwyższej da się przebywać od 30min do 1h w zależności od wytrenowania. Widać wyraźnie, że najwyższe tętno miałem pod koniec pierwszego podjazdu a potem na ścianie Bukowina (gdzie prędkość była najmniejsza).
Mój końcowy czas to 1h i 32 minuty. Zakładałem, że w stosunku do przejazdu na rowerze górskim zaoszczędzę 15 minut na sprzęcie i 15 minut bardziej cisnąć. Polepszyłem się o 35 minut, więc mogę być z siebie zadowolony. Ostatecznie zająłem miejsce 980 na 1480, co jak na jazdę pierwszy raz praktycznie z marszu bez treningów jest chyba dobrym wynikiem. Tym bardziej, że moje treningi do narciarstwa alpejskiego były raczej siłowo-szybkościowo- zwinnościowe raczej niż wytrzymałościowe, przez co nigdy jakiejś specjalnej wydolności nie miałem.
Podsumowując Tour De Pologne Amatorów okazało się świetną zabawą a jazda dobrą kolarką po szosie o wiele szybsza i przyjemniejsza niż na topornym rowerze górskim. Jeśli uda mi się potrenować to za rok powinienem się sporo poprawić i już planuję jechać we wcześniejszej grupie aby miał mnie kto ciągnąć :). Na deser zostaliśmy dopingować prawdziwych zawodników, którzy mieli do przejechania 2 pętle po Zakopanym a potem aż 4 rundy takie jak nasza. Doping chyba się przydał bo Rafał Majka nie dość, że wygrał dwa górskie etapy to jeszcze cały wyścig (ostatni raz etap Polak wygrał w 2004 a cały wyścig jeszcze będący w niższej kategorii w 2003). Także polskie kolarstwo rośnie w siłę i aż miło sie patrzy na zwycięstwa, tym bardziej, że jest to naprawdę ciężkie i niewdzięczne zajęcie! Na koniec „sportowego” kawałka bloga wrzucam zdjęcia z trasy.
WSOP

Rok temu odpuściłem wyjazd na WSOP (za to zagrałem EPT Monte Carlo) a w tym postanowiłem odwrotnie. Zawsze lubiłem Vegas, nie tylko strip i kasyna ale całe miasto i okoliczne tereny, które można zwiedzać. Cały wyjazd spędziłem z graczem Neeeeek, który okazał się fajnym gościem i całkiem dobrym graczem jak na relatywnie krótki czas gry w pokera. W przypadku niepowodzenia w Main Evencie miałem plan zrobić kilkudniowy „road trip” i trochę pozwiedzać. Tak też się stało i przywiozłem z Vegas i okolic sporo fajnych zdjęć i wspomnień. Taką już mamy pracę, że jak nie idzie w pokera to zawsze można odwiedzić ciekawe miejsca lub poodpoczywać na lokalnej plaży :).

Pojechałem na 3 tygodnie i plan zakładał udział w side eventach w Omahę HiLo, 8game, 10game, parę sidów w Texasa, satelitki do Main Eventu i sam Main Event. Zaraz na początku sprawiłem sobie też iPada z klawiaturką i 3G co okazało się bardzo przydane w trakcie całego wyjazdu. Pokerowo rozpoczęło się bardzo dobrze, już w pierwszym turnieju jaki zagrałem w Omahę HiLo Pot Limit od początku wszystko się układało i praktycznie większość dnia byłem chip leaderem (na prawie 1000 startujących). Pod koniec dnia trochę zastopowało ale i tak zakończyłem ze stackiem większym niż średnia będąc niedaleko do kasy. Drugiego dnia nie nabudowałem już się za bardzo, ale i tak wystarczyło na dotarcie do miejsc płatnych w okolice 50 miejsca. Będąc shortem najpierw podwoiłem się na Philu Ivey, po czym odpadłem do niego, w obu przypadkach miałem nieznacznie lepszą rękę. Następnie walcząc z jet lagiem zagrałem 8game z late rega bez historii. Po odpoczynku spróbowałem w jednym czy dwóch sidach w Texasa ale też bez historii. W tym czasie zaczęły się satelitki do Main Eventu. Już w pierwszej miałem 80% equity na awans gdy przy 20 left i 16 miejscach przegrałem KK vs JJ na stack praktycznie gwarantujący awans. Dzień czy dwa później były 3 pakiety (mniejsze wpisowe) i przy 4 graczach miałem 60k, inne dwa stacki 70k i 80k. No i short z 10k 3 razy z rzędu się na mnie podwoił (2 razy miałem lepszą rękę). Niestety od tego czasu zagrałem jeszcze kilka satek i w żadnej już nie było blisko awansu. No coż, czasem equity na 15k kończy się z zerem :). Po dość szybkim odpadnięciu z 10game (zbyt optymnistycznie rozegrałem 86xxx w 2-7 Single Draw gdy obaj zmieniliśmy 2 karty) został tylko Main Event.
Turniej główny rozpoczął się całkiem nieźle, na stoliku ze znanych graczy miałem tylko Jeffa Rosittiera z Australii i jednego średniego rega z Europy, pozostali to byli nieznani, słabsi gracze. Dość szybko wskoczyłem na 55k z 30k na start dostając dobre ręce i wyciągając z nich value. Na stoliku pojawiła się też starsza Pani, która wyglądała dużo młodziej, gdyż wymieniła sobie pewnie z połowę górnej części ciała, niektóre wydatnie powiększając :). Owa Pani X podejmowała każdą decyzję absolutnie natychmiastowo zwykle betując 2x pot mając nutsa. Nie było by w tym nic dziwnego gdyba Pani X nie miała wygrane w turniejach pokera ponad półtora miliona dolarów! W każdym razie najpierw trafiłem top seta i w dużej puli i po betach na flopie uzpełnił się kolor. Pani X natychmiast zagrała 2x pot za prawie cały stack. Spasowałem jeszcze nie do końca znając jej tendecje (ale woląc nie brać takiego spota za większość stacka na tak dobrym stoliku) ale następne 2 ręce gdy tak zagrała to pokazała nutsa co utwierdziło mnie w dobrej decyzji. Jakiś czas później trafiłem top parę z KQ na stole Qxx z flush drawem i po betach na flopie na turn spadła następna Q nie uzupełniająca koloru. Postanowiłem na przeciwniczkę zastawić pułpkę i jeszcze nie skończyłem klepać w stoliczek gdy cały stack Pani X wylądował na środku a było to więcej niż 2xpot. Oczywiście sprawdziłem i moim oczom ukazał sie absolutny monster jak na takiego rodzaju zagranie. Pani X miała QJ z flush drawem! Byłem z przodu ale nawet znając tendencje Pani X nie spodziewałem się, że mając top tripsa z niezłym kickerem i flush draw zagra allina, tylko będzie chciała wyciągnąć value od moich słabszych rąk mniejszymi betami. W każdym razie na river spadł kolor, Pani X zrobiła „fist pump” oraz wykrzyczała „That's that I am talking about!” i zabrała mi pół stacka :).
Od tej pory karty układały się zmiennie ale już nie odbudowałem się do dużej ilości żetonów i skończyłem dzień z 13k. O ile stolik dnia pierwszego można było uznać za łatwy to z dnia drugiego był wręcz idealny! Jeden zawodowiec i 7 słabszych graczy w tym 3-4 maniaków non stop! Niestety aby wyciągnąć value z takiego stołu trzeba: po pierwsze mieć żetony a po drugie dostawać choć trochę kart. U mnie było słabo z obydwoma tymi rzeczami. Przesiedziałem większość dnia oglądając jak wielkie stacki zmieniają właściciela w kuriozalnych sytacjach aby w końcu wsunąć allina z KQ za 12BB i dostałem call od innego short stacka na tilcie za jego pół żetonów z… T8s, gdy jeszcze miał dwóch graczy za sobą! Przeciwnik pokazał karty jakby to było AA i powiedział „I got this!”. Musiał mieć jakieś magiczne info bo już pierwsza karta to 8 i tak oto w śmieszny sposób zakończyłem zabawę w turnieju głównym World Series Of Poker!
Roadtrip po USA
Jak już wcześniej wspominałem miałem plan B i postanowiłem go zrealizować. Chętnym na obiazd okolicznych atrakcji był DP i tak oto w 3 dni przed wylotem do Polski zrobiliśmy 1800km naszym wynajętym samochodem. Moje wcześniejsze doświadczenia w okolicach Vegas to:
1. Przejażdżka na Hoover Dam, czyli tamę Hoovera tworzącą jezioro Lake Mead na rzece Kolorado. Tama produkuje produkuje prąd a jezioro dostarcza wodę dla całego Las Vegas.
2. Przejażdżka wzdłuż jeziora Lake Mead.
3. Przelot helikopterem do Wielkiego Kanionu i piknik na jego dnie.
4. Przejazd nad krawędź Kanioniu i spacer poza jego skraj na Grand Canyon Skywalk, czyli szklany podest nad przepaścią.
5. Dwu-dniową wyprawę do Los Angeles i zwiedzanie plaży Santa Monica, Hollywood i Universal Studios.
6. Przejażdzkę do podnóża Charlston Mountain czyli najbliższej Las Vegas góry gdzie w zimie można pojeździć na nartach na wyciągach narciarskich.
7. Wyprawę do Red Rock Canyon i wyjście w okolice szczytu Red Rock Mountain w 45 stopniowym upale.
Tym razem wycieczka była dłuższa i zakładała dwa dni plus jeden rezerwowy ze spaniem gdzie nam wyjdzie. Pierwszego dnia zaliczyliśmy ponad 50 stopniowy upał w Dolinie Śmierci oraz podróż na północ wzdłuż Gór Skalistych przez Bishop aż do Mommoth Lakes i Mammoth Mountain. Jest to kurort narciarski gdzie zima trwa od listopada do czerwca a w lecie trasy zamieniają się z narciarkich na rowerowe w pełnym tego słowa znaczeniu, czyli od tras dla amatorów po trasy wręcz kaskaderskie. Z racji mojej narciarskiej przeszłości i przyjemnego chłodu po pustynnych upałach noc w tym miejscu była prawdziwą przyjemnoscią. Następnego dnia rano wyjechaliśmy gondolami na sam szczyt ponad 11 tysięcy stóp nad poziomem morza i mogliśmy podziwiać ogrom tutejszych gór mających w tym miejscu 100km szerokości a ciągnących się przez cały kontynent!
Następnie pojechaliśmy jeszcze kawałek wzdłuż gór po czym skręciliśmy na zachód w góry do Yosemite Park. Jest to wielki park narodowy, gdzie poza nielicznymi obozami i kempingami nie ma nic na olbrzymiej przestrzeni a jedyna droga otwarta jest tylko w lecie, są za to zapierające dech widoki i niedźwiedzie, które nawet w pewnej chwili przebiegły tuż przed naszym samochodem a potem wdzięcznie zapozowały do zdjęcia! Generalnie gdy znaki pokazywały „Vista Point” to trzeba się było zatrzymać bo oznaczało to zatoczkę z fajnymi widokami. Po wyjeździe na górę czekał na nas kilkudziesięcio-kilometrowy zjazd aż do Yosemite Valley, czyli malowniczej doliny nad którą górują wielkie sciany wspinaczkowe i bardzo wysoki wodospad (niestety z małą ilością wody o tej porze roku). Nie mając swojego namiotu i przy pełnym jedynym hotelu zjechaliśmy na zachodnią stronę gór gdzie przywitał nas bardziej morski klimat okolic San Francisco.
Przespaliśmy się w małej mieścinie o nazwie Sonora i kolejnego dnia wyruszyliśmy dalej na północ aby przeciąć góry raz jeszcze, tym razem z zachodu na wschód. Na końcu tej drogi naszym oczom ukazało się Lake Tahoe słynne z wielu filmów (np Miasto Aniołów z Nicolasem Cage i Meg Ryan). Jest to jezioro na wysokości 2000m o obwodzie około 100 mil powstałe poprzez wypiętrzenie po jego stronach dwóch płyt tektonicznych. Jest w pierwszej 10 na Świecie pod względem głębokości (500m). W lecie mieszkańcy zachodniego wybrzeża odpoczywają przy sportach wodnych w rześkiej wodzie, a w zimie na zboczach okolicznych gór jeżdżą na nartach. Zrobiliśmy prawie całe okrążenie jeziora, fotografując po drodze przepiękną zatokę Emerald Bay na południowym zachodzie i kąpiąc się w krystalicznej wodzie (do 70 stóp widoczności) na północnym wschodzie na plaży Sand Harbor. Jako że dochodził wieczór zjechaliśmy jeszcze w dół na pustynne tereny za Carson City i przespaliśmy się w Fallon. Ostatni dzień wycieczki to już powrót pustynią do Vegas 700km prostymi jak drut drogami, między innymi przez miasteczko Hawthorne, gdzie w całej pustynnej dolinie dookoła znajduje się tysiące bunkrów i magazynów wojskowych Armii USA, widać je dobrze w Google Maps.
Podsumowując, pomimo słabszego runu pokerowego, wyjazd był bardzo udany i oby takich jak najwięcej!
Na koniec jeszcze zdjęcia z Red Rock Mountain i naszej wycieczki. Enjoy!
Pozdrawiam,
Goral
Poprzedni artykułWakacje z Pokerem ;)
Następny artykułLon McEachern: „Mogę komentować pokera przez następne 10 lat”

17 KOMENTARZE

  1. Świetny wpis. Fajnie poczytać o kimś kto jest pro i zamiast siedzenia przed monitorem aktywnie bierze udział w takich wydarzeniach. Jak dla mnie bomba. A co do wyjazdu do Vegas…. no cóż …tylko pozazdrościć życia. Powodzenia Góral przy stolikach, jesteś świetnym przykładem dla wielu graczy.

  2. Q1984 pisze:Goral dalej mozna wygrane bilety do Main Eventu WSOPA zamieniac na gotowke w kasynie? I jaki jest poziom w tych satkach za 100, 200, 500 i za 1000$ ?

    Tak, a poziom niski z racji ze tam nie maja internetu od 4 lat a wygrac Main Event chce kazdy 🙂

  3. Goral dalej mozna wygrane bilety do Main Eventu WSOPA zamieniac na gotowke w kasynie? I jaki jest poziom w tych satkach za 100, 200, 500 i za 1000$ ?

  4. Marcinie jak brzmi sygnał dźwiękowy przy wyprzedzaniu? 😀

    Jeszcze takie pytanie bardziej pokerowe. Widziałem od czasu do czasu obserwując poczynania naszych rodaków w grze online, że grałeś Zoom’a NL200. Jak wrażenia? 🙂

  5. czyli wielki Pro haha kolejny raz w d…ę dostał. jak ktoś uważnie czyta bloga to widzi że POKER TO GRA SZCZĘŚCIA.g….no umiejętności co sam wskazuje autor pisząc że „trzeba dostawać karty”. bog pokerowy gdzie facet pamiętnik pisze o sporcie, żenua. no ale co ma pisać jak regularnie torba?

  6. jeszcze przed przeczytaniem napiszę: NO WRESZCIE!!! pozdrowienia dla naszego Team Pro.

    Góral jesteś kozak.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.