Jurassic Poker odc. 2 – USOP, Ziigmund, tawerna Klipper i komentarz na bani

8

Ten turniej nie był zwykłym turniejem. Z perspektywy czasu można powiedzieć wręcz, że jeśli chodzi o walory czysto towarzysko-imprezowe to był to event kultowy. Unibet Series of Poker w kwietniu 2009 roku zawitał do Gdańska na swój trzeci – po Warszawie i Poznaniu – przystanek. I się zaczęło…

Od samego początku gruby balet wisiał tam w powietrzu. Po pierwsze sprzyjała nam pogoda, bo był dopiero początek kwietnia, a słońce prażyło już bardzo mocno i aż się chciało połazić nad morzem czy skoczyć na pobliskie molo w Sopocie. Po drugie na turniej zaproszony został sam Ilari Sahamies, jedna z największych wówczas gwiazd gier high stakes online, który znany był z hulaszczego trybu spędzania wolnego czasu. A że przyjeżdżał z całą ekipą ziomków z Finlandii, to wiadomo było, że tradycyjna polska gościnność nie da nam przejść obok tego faktu obojętnie. W końcu po trzecie – pojechaliśmy do Gdańska z Pawciem (z którym we dwóch komentowaliśmy całą imprezę na żywo w live streamingu) już dzień wcześniej w celach „aklimatyzacyjnych”, bo wspólnie uznaliśmy, że jak nie mamy za sobą całonocnego baletu, to później źle nam się komentuje przez cały weekend. Jak pomyśleli, tak zrobili!

Wszystko zaczęło się niby grzecznie, bo pobyt w Trójmieście rozpoczął się dla nas od obiadu na sopockim „Monciaku”z trzema przemiłymi kobietami – Dosią z Unibetu oraz Mariką i Anią, krupierkami na cyklu USOP. Były to chyba  jedne z nielicznych w miarę spokojnych chwil na tym wyjeździe. Tego samego dnia wieczorem do Gdańska dojechali bowiem Finowie z Ziigmundem na czele i trzeba było ich „oprowadzić po mieście”. Obchód rozpoczął się nieźle – klub „Tropicana Island”, VIP room i te sprawy – ale skończył się totalnym urwaniem się Finom filmów, którzy może i balować lubią, ale na pewno nie w polskim stylu, który szybko narzuciliśmy im z Pawciem. Picie wódki to ciężka praca, a picie jej w dużych ilościach przez całą noc to prawdziwa sztuka, więc nasi koledzy ze Skandynawii, którzy postanowili dotrzymać nam kroku, dość szybko zaliczyli zgona i ewakuowali się po cichu do hotelu. My oczywiście zakończyliśmy imprezowanie o świcie spacerem na plażę, gdzie już było kilku takich „gotowych” jak my i skończyło się to wszystko zakładem (niestety nierozstrzygniętym) o to, kto się pierwszy na golasa wykąpie w kwietniowym Bałtyku. Stawką była oczywiście butelka Jacka Danielsa, ale woda była tak kosmicznie zimna, że nawet takie przygłupy jak my nie daliśmy rady do niej wejść.

Kolejny dzień przyniósł nam pierwszą odsłonę turnieju. Do Gdańska zjechało się wielu graczy, było już więc z kim balować. Jeszcze przed turniejem zaliczyliśmy basen, następnie udaliśmy się większą ekipą na spacerek nad morze i obiad w jednej z pobliskich knajp. To właśnie tam miały miejsce sceny wspominane przez nas do dnia dzisiejszego. Najpierw Prawiczek znalazł leżące na ziemi pod drzewem nieznanego pochodzenia wafle i stwierdził, że przecież one wciąż nadają się do konsumpcji, po czym na naszych oczach zjadł swoje znalezisko! Kulinarne upodobania Prawiczka za chwilę zaskoczyły nas jeszcze bardziej, bo gdy usiedliśmy na obiad jadł on żurek z jajkiem zagryzając to kupionym chwilę wcześniej… gofrem z polewą toffi! Ohyda!

Piątek spędziliśmy na komentowaniu do późnych godzin, więc i czasu na większe imprezy nie było. Skończyło się klasycznie w hotelowym lobby na piciu do rana. Co prawda nad ranem wpadło nam do głowy, aby otworzyć sobie zamknięty o tej godzinie basen, więc trzeba było przeprowadzić akcję niczym z filmu – Prawiczek miał za zadanie wskoczyć za ladę pustej akurat recepcji, aby zapierniczyć stamtąd klucz otwierający basen, a my z Pawciem postanowiliśmy zająć się hotelowym monitoringiem. Niestety, całą akcję przerwał nam jakiś zabłąkany nocny cieć hotelowy…

Sobota to znowu komentowanie turnieju, ale tym razem skończyło się wszystko wcześniej, więc można było ponownie uderzyć na miasto. A tu już ekipa zebrała się wyjątkowo dobrana! Kierownikami do spraw kulturalno-oświatowych zostali Wiśnia oraz bracia Wasek. Nasi KO-wcy wymyślili sobie, że ta noc będzie należała do nas, więc w pewnym momencie do jednego z klubów w Gdańsku – o pięknej nazwie „Miasto Aniołów”, resztę sobie dośpiewajcie – wchodziła ekipa około 50 pokerzystów! W tym oczywiście Finowie, którzy już wydobrzeli po czwartkowym „welcome party” i byli ponownie gotowi do walki. Nasi goście oczywiście z miejsca zakochali się w polskich tancerkach egzotycznych i za cholerę nie można ich było wygonić z lokalu. Slavoy z kolei uparł się , że poderwie gipsowy posąg kobiety, bo spodobały mu się jej cycki. Coher z kolei został królem parkietu, więc został jednogłośnie okrzyknięty polskim Johnem Travoltą, mimo tego, że na nogach ledwo się trzymał. Impreza musiała być naprawdę udana, jeśli w pewnym momencie zamiast pięknych pań na rurkach wylądowali nasi „tancerze” – Slavoy i Pawcio!

Niedziela była ciężka. Po trzech dniach dawania równo w palnik byliśmy już dość mocno zmęczeni, ale trzeba  było komentować jeszcze cały dzień finałowy. Niestety, pomimo dość szybkiego wyłonienia stołu finałowego, gra zaczęła się później strasznie wlec. Nie byliśmy z Pawciem tego znieść na trzeźwo. Co prawda „lekarstwa” przyjmowaliśmy regularnie od samego początku dnia finałowego („na rozluźnienie języków”), ale im dalej w las, tym „lekarstw” zaczęliśmy przyjmować więcej. Wtedy to właśnie miała miejsce słynna później scena, w której Pawcio – zapomniawszy wyłączyć swój mikrofon – krzyknął do jednego z kolegów „Przynieście nam dwie lufy!”, na co ja – oczywiście również nie wyłączając swojego „sitka” – krzyknąłem szybko „Niech przyniosą cztery, co będą dwa razy biegać!”. I tak to wyglądało. Kosmicznie nudny i strasznie długi heads up, który wlókł się jak flaki z olejem, był dla nas prawdziwym poligonem doświadczalnym. Jak komentować turniej na żywo będąc w stanie wskazującym na poważne spożycie? Da się! Szczerze mówiąc, był to według mnie najlepszy komentarz, jaki zrobiliśmy przez cały USOP! Gadka nam się pięknie kleiła, na wszystkie wydarzenia na stole mieliśmy piękne i celne riporty i podsumowania, a cała publika bawiła się doskonale.

Gdy w końcu cały turniej doszedł szczęśliwie do końca nam było mało! Wraz ze świetną ekipą realizacyjną postawiliśmy więc nakręcić teledysk. Naszymi towarzyszami byli Ziigmund i Wiśnia. Jak nam wyszło? No cóż, kiedyś trzeba przypomnieć światu te taśmy wstydu i hańby…

Oczywiście niedziela nie zakończyła się wraz z ostatnim rozdaniem turnieju. Powiedziałbym nawet, że ona się właśnie wtedy rozpoczęła. Ponownie wzięliśmy pod nasze opiekuńcze skrzydła ekipę fińską i ruszyliśmy w tango. Niestety, po raz kolejny Finowie nie wytrzymali naszego tempa i zmyli się do hotelu, a my do białego rana kończyliśmy weekend w Gdańsku. O świcie, gdy wracaliśmy już do hotelu, część ekipy postanowiła obejrzeć jeszcze wschód słońca nad morzem, a ja – zmęczony już jak pies – wróciłem do hotelu.

I tu mała dygresja – przez cały wyjazd Pawcio obdarzał mnie szczodrze prezentami. Nie były to byle jakie prezenty. A to zawinął jakiś obraz z hotelowego korytarza, a to przyniósł mi gaśnicę… Tym razem jednak przeszedł sam siebie! Gdy już smacznie spałem w łóżku obudziły mnie jakieś śmiechy i dyskusje w pokoju, ale było mi wtedy tak wszystko jedno, że tylko pogoniłem towarzystwo z pokoju i poszedłem dalej spać. Dopiero rano odkryłem, że Pawcio wraz z Wojtkiem z ekipy realizującej live streaming, postanowili dać mi jeszcze jeden prezent. Idąc wzdłuż morza odkryli bowiem piękny szyld wiszący nad jedną z tamtejszych restauracji na długich łańcuchach…

Ciekawostką jest fakt, że ten szyld wisi tam znowu do dzisiaj!

Finowie z kolei postanowili pozostawić po sobie trwały ślad w Gdańsku. Totalnie zdemolowali jeden z pokoi hotelowych, wyrzucając na przykład przez balkon telewizor czy też odpalając w pokoju gaśnicę proszkową z hotelowego holu. Kolejna gaśnica uruchomiona została również w korytarzu. Polecieć za okno miało również łóżko, ale na szczęście nie zmieściło się w balkonowej futrynie… Szkody wyceniono na ładnych kilka tysięcy złotych.

Pod względem pokerowym turniej nie był specjalnie historyczny. Oczywiście sam udział Ziigmunda ściągnął wówczas do Gdańska mnóstwo graczy i frekwencja była spora. Fin odpadł jednak bardzo szybko przegrywając z AK przeciwko KK rywala. Na stole finałowym zameldował się jednak choćby znany szachista i pokerzysta  Jeff Sarwer, byli tam też m.in. Doli, Excel, Sadza czy Pingwin, ówczesna czołówka turniejowa w Polsce. Ostatecznie USOP Gdańsk zakończył się wygraną Tuczasa, dla którego był to pierwszy poważny sukces pokerowy.

Relację z turnieju możecie sobie obejrzeć i powspominać na Youtube, całość jest tam do obejrzenia. Poniżej pierwsza część z udziałem Ziigmunda. Możecie tam na przykład zobaczyć dziwne zagranie Żelika, który wyrzuca preflop AK. Może to przez ten fold przegrał właśnie zakład z Warsawem i SC?

Poprzedni artykułKolejne kłopoty Amayi – będzie zbiorowy pozew
Następny artykułWeekendowy raport – Kilka dobrych wyników, ale chcemy więcej

8 KOMENTARZE

  1. Artykuły z serii Jurassic Poker są rewelacyjne. Zmusiłeś mnie Jack do otworzenia ponownie konta na pokertexas.

    • Czyli już się opłacało to napisać 🙂 Witam ponownie na PT i zapraszam do częstszego komentowania 🙂

  2. Świetny tekst! A teledysk miażdży! Zgadzam się z wyrzykiem, że ten pomysł na Jurassic Poker to bomba 🙂

  3. pawcia fryzurka + usmiech i smiech i tak nie do przebicia, jakim cudem ktos go wciagnal do komentowania ?;)

  4. Co prawda to prawda… W Gdańsku działo się… chyba najwięcej z USOPow… 🙂 Do tej pory kojarzę (bo coś kiepsko z pamięcią mam…) z opowieści wspólbiesiadników schody w krzywym domku w sopocie ostatniego dnia o późnej godzinie nocnej gdzie efektem był kciuk w szynie przez następne 3 tygodnie…

  5. Jak dla mnie póki co pomysł na ten „felieton” to prawdziwa bomba. Zacząłem dużo dużo później interesować się pokerem ,więc ten wpis jest dla mnie mega ciekawy i chciałbym więcej takich opisów gier w których uczestniczyłeś (oczywiście wpisów od kuchni). Gdybym wiedział że Ilari Sahamies był gościem na turku w PL, to bym z nim o tym pogadał ,ponieważ miałem okazję się z nim zobaczyć na Master Classic of Poker w Amsterdamie.

    • Thx wyrzyk! Podziękowania za pomysł należą się Pawciowi, ja tylko jestem wykonawcą 🙂 Generalnie uważam, że to właśnie rok 2009 był najciekawszy w polskim pokerze i gdyby nie wprowadzona wówczas ustawa, to kolejny sezon USOP byłby jeszcze lepszy. Niech żałują ci, którzy tego wówczas nie przeżyli z nami 🙂

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.