Jak Polacy świat zdobywali

0

Całkiem niegłupi zwykli mawiać, że w pokerze live nie zakochał się tylko ten, który go nie popróbował. Bardzo możliwe, że (ze wszystkimi aspołecznymi wyjątkami) to prawda. Oczywiście miłości nie po drodze z rozsądkiem.

Każdy profesjonalista wie, że maksymalizacja value odbywa się przed monitorem i tam robi się pieniądze. Znajdą się sypiający po Mariottach gangsterzy, światło słoneczne oglądający rzadziej, niż Bela Lugosi na planie swych filmów. Standardem jest jednak zarabianie na chlebyczek na łączach i okazjonalne serwowanie sobie igrzysk w postaci żonglerki krążkami.

Wszystko jednak płynie. Kiedyś poker w Polsce miał zupełnie inny wymiar. Potem nadciągnęła nad Wisłę fala uderzeniowa sukcesu Moneymakera, a wraz ze wzrostem liczby instalacji oprogramowań rozpoczął się okres organizacji turniejów naziemnych, brutalnie stłumiony wielką smutą z twarzą brzydkiego generała Jacka. Poker live w Polsce wyzionął właściwie ducha. Wydawać by się mogło, że zainteresowanie rodaków grą na żywo nie wypełznie poza pokątne gierki, towarzyskie spotkania i zagraniczne wojaże garstki najlepszych. Nic bardziej mylnego, bo wbrew wszystkiemu ci najlepsi to już wcale nie taka garstka. Wyjazdy traktowane są już nie jako wakacje, a naturalne stadium rozwoju pokerzysty. A czesko-słowacki „rzut beretem” dla połowy Polaków przyjemnie umożliwia stawianie pierwszych kroków na szczyt góry WSOP Europe.

Jeszcze dekadę temu polski poker live za granicą ograniczał się do kilku zaledwie nazwisk. Marcin Horecki już w 2006 roku zaliczył cash na Barcelona Open, by dwa lata później znaleźć się w kasie jednego z eventów wielkiego World Series of Poker. I ugrać pamiętne trzecie miejsce na EPT Londyn. Na długie miesiące ostał się na piedestale naszej polskiej „firmówki”. Do 2007 roku nikomu w Polsce właściwie nie śniła się jeszcze gra we Włoszech czy w Hiszpanii. Wyjątki oczywiście były – Włodzimierz Łączkowski łupał Seven Card Stud w austriackiej Bregencji już w 1999 roku (Austria zresztą – wspomniana Bregencja, Graz czy Wiedeń – była wówczas główną areną turniejowych potyczek naszych rodaków), a dwa lata później turniej w tej samej odmianie shipnął w zimnych Helsinkach Andrzej Siemieniak. W 2004 roku natomiast czwarte miejsce na final table EPT Barcelona zajął Adam Robak. Szkoda tylko, że wówczas było to warte niewiele ponad piętnaście tysięcy Waszyngtonów.

Wspomniany 2007 rok był okresem polskiej eksplozji tzw. nowego pokera, którego wówczas nie trzeba było jeszcze określać mianem sportowego. Coraz częściej nasi rodacy gościli w kasynach czeskich. Hiltonowskie Olympic Sunrise Casino zaoferowało amatorom kompozytów morze mniejszych i większych eventów. Wisienką na torcie był warszawski debiut European Poker Tour w Casinos Poland Hyatt. Wykrystalizowała się spora grupa turniejowych regularsów z Marcinem Śliwińskim, Tomaszem Cybulskim, Leszkiem Krawczyńskim, Maciejem Kondraszukiem, Wojciechem Karawackim, Pawłem Chmielem, Krzysztofem Głuszko, Damianem Porębskim, Łukaszem Roczniakiem czy Jackiem Ładnym. Pierwsze zakończone turniejowymi sukcesami zagraniczne podróże odbywali Grzegorz Cichocki oraz bracia Adam i Łukasz Wasek. Dariusz Paszkiewicz w 2009 roku scashował Main Event WSOP. Patryk Ślusarek zaliczył udany wypad na PCA (chociaż on akurat jest „produktem” wyspiarskiej pokerowej lokomotywy).

Polski balon pękł nagle pod koniec 2009 roku, gdy wraz z organizacją European Masters of Poker II na Kanary uleciała cała świetna atmosfera. Spośród wszystkich stałych bywalców warszawskich freezoutów, części nie udało się rozwinąć lub po prostu stracili karciany animusz. Wielu jednak rozpoczęło prace nad budowaniem swojej pokerowej przyszłości live za granicą. Cichocki, Horecki, bracia Wasek czy Michał Półchłopek z sukcesami regularnie odwiedzali eventy naziemne we Włoszech, Niemczech, Estonii czy dalekiej Australii. Swoją własną kartę zapisywał też Mirosław Kłys. On niedawno dogonił Słowaka Caseya Kastle na szczycie światowej listy „Cashed in different countries” z 38 flagami na maszcie.

Z jednej strony – działo się. Z drugiej natomiast „dziać się” miało dopiero zacząć. Wówczas świat próbowali zdobyć nieliczni, podczas gdy kolejne szczyty wygranych online śrubowali ci, których próżno było szukać w turniejowych rozpiskach. Większość z nich miała poważne plany rozpoczęcia przygody z grą na żywo, co było dla nich naturalnym, kolejnym etapem karcianej drogi. Etapem, który po prostu należy podjąć w odpowiednim czasie. Ten czas nadszedł w okolicach 2013 roku. Jeszcze kilka lat wcześniej nikt nie śmiał marzyć o polskich trofeach World Poker Tour – dziś tylko podatkowe konsekwencje blokują pewnie bransoletki WSOP wiezione nad Wisłę. Nadejdzie jednak także i ten dzień, w którym nie będziemy musieli przyszywać biało-czerwonych emblematów do osiągnięcia Maćka Gracza lub wspominać drugiej lokaty Grzegorza Grochulskiego na WSOP-E przed trzema laty.

Marcin Wydrowski sięgnął po tytuł WPT i stanowiło to wydarzenie stanowiące swoistą cezurę tego, co było i co w kolejnych latach nastąpi. Dima Urbanowicz był w 2015 roku jedną z najgorętszych postaci światowego pokera, by następnie zaserwować sobie tytuł European Poker Tour. W styczniu 2014 roku Dominik Pańka, swój chłopak z Brześcia Kujawskiego, namieszał w mediach nawet dotychczas pokerem się brzydzących. HU z McDonaldem był niczym sen dla kibica, który na własne oczy obserwował narodziny nowego herosa.

Jakub Michalak podniósł piękne trofeum na głośnym, szeroko promowanym ISPT Wembley. W 2016 roku Sebastian Malec z Gryffindoru w osobliwym stylu wygrał EPT Barcelona. Kilka dni wcześniej piękną kartę pisał tam Marcin Chmielewski, który w ubiegłym roku został jeszcze triumfatorem WSOPC Rozvadov. Dziś Bartłomiej Machoń siada do najgrubszych eventów. I bynajmniej nie robi tam za tłuste rybsko. Grzegorz Derkowski potrafił zaliczyć pięć miejsc w kasie World Series of Poker 2013. Mikołaj Zawadzki ma w dorobku drugie miejsce na WPT National w Barcelonie i przyjemne deepy na WSOP. Książę Francji Mateusz Rypulak kilka miesięcy temu wziął trzecią część miliona funtów ze stołów PartyPoker Millions w Nottingham.

Marcin Chmielewski

Jarosław Sikora. Jose Carlos Garcia. Grzegorz Wyraz. Kacper Pyzara. Paweł Brzeski. Radosław Morawiec, Paweł Zawadowicz, Tomasz Głuszko, Przemysław Piotrowski… Jest wielu, wielu więcej, którzy mogą wszystko i będą mieli wiele okazji ku temu, by śrubować narodowe statystyki i zdobywać kolejne góry. Mamy coraz lepiej i chętniej grające kobiety, mamy sporo próbujących się z poważną grą „celebrytów”. Mamy potencjał, który predestynuje nas do zbierania laurów od kilku lat i który wkrótce osiągnie kolejny poziom.

Pomimo dołków, które na ojczystej ziemi skrzętnie wykopało nam państwo, polscy pokerzyści tłumnie goszczą na wielkich eventach. Nie po to, by robić pamiątkowe fotki. Dziś pytanie nie brzmi „czy?”, ale „kto następny?”. Długo pozostawałem wobec krzyków z portalowych sprawozdań i relacji sceptyczny. Uważałem, że mimo okazjonalnych, głośnych sukcesów, częściej rozbrzmiewały nazwiska ukraińskie, czeskie czy bułgarskie. Uważałem, że ciesząc się z naszych sukcesów za często krzyczymy o polskiej potędze, która wciąż pozostawała w sferze pobożnych życzeń.

Nadszedł jednak czas, by odświeżyć spojrzenie. Na turniejach organizowanych w Czechach i na Słowacji lokalnych graczy lejemy ławą. Na większych eventach nie musimy już wyszukiwać wyników uzyskiwanych przez polskie rodzynki – w dniach drugich miewamy –nastu i –dziestu swoich ludzi. Jest dobrze, a będzie tylko lepiej. Piszę tak po raz dziesiąty. Szczerze się pod tym podpisuję po raz pierwszy.

Rzecznik Praw Obywatelskich przeciwko blokowaniu stron internetowych

Poprzedni artykułPoker Night in America z nowym programem na żywo
Następny artykułSihanoukville – pokerowy raj w Kambodży