Od jakiegoś czasu rozgorzała w pokerowym środowisku dyskusja o zasadności organizowania turniejów z re-entry. Format ten od paru lat jest dość mocno eksploatowany, ale nie każdemu się to podoba. Dziś więc słów kilka na ten temat ode mnie.
Trochę łzawych historii na początek…
Na początek dwie historyjki z mojej pokerowej kariery. Rok 2009, Unibet Series of Poker (już nie pamiętam nawet w jakim to było mieście). Do tej pory na każdym turnieju z tego cyklu jedynie komentowałem poczynania innych, ale tym razem postanowiłem również sam zagrać. Wkroczyłem na salę pełną ludzi, spóźniony niczym Phil Hellmuth. Od razu dostałem miejsce przy stole telewizyjnym, pierwsza ręka i podnoszę króle! Przede mną akcja – ktoś otworzył i dostał raise od laski, którą widziałem pierwszy raz w życiu na oczy. Na pewno nie grała zbyt wiele w pokera, bo ręce jej drżały, a rozmiar jej przebicia świadczył o tym, że nie za bardzo ma pojęcie o grze. Stacki startowe na USOP nie były jakieś potężne, chyba 15k czy 20k, więc po chwili namysłu zdecydowałem się na all in z tymi królami (inna sprawa, że moja decyzja też nie była optymalna, ale chciałem się szybko podwoić na słabej zawodniczce). Moja rywalka zaczęła się kręcić, oglądać karty, tankować, zastanawiać się, aż w końcu po dłuższym czasie… sprawdziła mnie z asami na ręku! Out! Cała sala mało nie umarła ze śmiechu. A ja mogłem udać się do stanowiska dla komentatorów…
Rok 2011, hiszpańskie Lloret de Mar, turniej Chili Poker Deepstack Open. W tamtych czasach mój ulubiony cykl turniejowy. Stack startowy wynosił aż 50k, czego wówczas się nie spotykało za często na pokerowych eventach. Początek miałem dość dobry, stół mega łatwy, kilku hiszpańskich i francuskich donków, jeden młody hiszpański aggro, który grał każdą praktycznie rękę, często przebijał i chciał ewidentnie zastraszyć stół. Gdy na początku trzeciego levelu miałem już około 70k w stacku doszło do takiego rozdania…
Na wczesnej pozycji otworzył słaby Francuz, dostał snap 3-beta od hiszpańskiej aggromałpy, a ja na buttonie podniosłem parę ósemek i dołożyłem. Francuz zrobił to samo i razem obejrzeliśmy flopa 863! Top set, o tak jest! I do mnie znowu akcja – francuski pokerzysta zagrał jako pierwszy i znowu doczekał się przebicia od Hiszpana. Nie chcąc płoszyć przeciwników po małym cyrku tylko dołożyłem, ale Francuz się nie bawił i od razu zagrał all ina za około 35k! Na to Hiszpan szybko włożył do puli swoje 90k i mi wystarczyło tylko to sprawdzić. Francuz pokazał seta trójek, Hiszpan… 97 off! Już na turnie spadła dziesiątka dająca mu strita, river nie sparował i pożegnałem się z turniejem. Po raz pierwszy i jedyny w życiu wracałem z kasyna do hotelu ze łzami w oczach…
Co łączy te dwie sytuacje?
W obu tych turniejach nie było re-entry.
Odpadałem i musiałem odejść od stołów, zanim praktycznie na dobre do nich usiadłem.
Po co komu było potrzebne re-entry?
Historia pokera zna jednak mnóstwo takich przypadków i nie jest to ani nic dziwnego, ani niepojętego, ani powalającego na kolana. Tak po prostu wygląda ta gra. Czasem pech dosięga graczy już na samym początku gry. Chcę jednak tymi historiami opowiedzieć Wam, dlaczego re-entry w turniejach w ogóle się pojawiły. I jednym z koronnych argumentów było to, że wprowadzenie do turniejów opcji ponownego wpisania się do gry była decyzją pod graczy i dla graczy. Chciano dać im możliwość kontynuowania gry, gdy trafi im się pechowy bad beat, nieunikniony cooler czy nietrafiony combo draw. I skądinąd była to decyzja słuszna.
Przypomnę Wam tu jeszcze jedną rękę i rozdanie, które przeszło do historii World Series of Poker. Rok 2005, Main Event, Jack Effel wypowiada słowa „Shuffle up and deal”, krupier zaczyna rozdawać karty i miejsce ma taka sytuacja…
Co może po czymś takim powiedzieć biedny Oliver Hudson? Czy mógł zrzucić? Jasne, mógł, każdą rękę można. Ale gry trafiasz fulla z flopa przeciwko jednemu z najlepszych graczy na świecie, to nie myślisz raczej o tym, że są jednak jakieś ręce, które Cię tu biją. Czy gdyby podczas Main Eventu WSOP było możliwe re-entry, to tacy gracze wracaliby do gry? Nie mam co do tego żadnych wątpliwości! Ale tam re-entry wciąż nie ma.
Są za to w wielu innych eventach organizowanych w dzisiejszych czasach. Organizatorzy widzą doskonale, że na tej bazie można oferować graczom (czyli klientom) o wiele więcej, niż dotychczas. Przede wszystkim można gwarantować ogromne pule nagród, które przyciągają do gry jeszcze więcej graczy, którzy tworzą… jeszcze większe pule nagród! Samonapędzający się mechanizm działa w ten sposób już od dawna na wielu festiwalach. Skąd wzięły się takie sukcesy kasyna w Rozvadovie? W jaki sposób w turnieju Battle of Malta z wpisowego w wysokości 550€ zrobić pulę nagród ponad 1,8 mln€? Jak inaczej zagwarantować pulę nagród w wysokości tysiąca czy nawet dwóch tysięcy wpisowych? Właśnie dzięki re-entry!
Wcale nie ma się co dziwić graczom, że mając opcję ponownego wpisania się do turnieju chętnie z niej korzystają. Można dobrać do tego odpowiednią taktykę, grać trochę odważniej, trochę agresywniej, korzystać z większego arsenału zagrań, poszerzyć swój range itd. Korzyści na pewno są.
Wypaczony system
Coraz częstsze re-entry spowodowało jednak pewne wypaczenie pierwotnych założeń. Chciano pomóc słabszym graczom, dać im więcej szans na grę, wyrównać jakoś ich szanse w starciu z lepszymi przeciwnikami i paskudną wariancją, a dano najlepszym graczom narzędzie do wygrywania turniejów. Tak, nie bójmy się użyć tych słów – re-entry w pewnym sensie jest solidnym i groźnym narzędziem w rękach bogatych graczy. Oczywiście, ich częste re-entry też wpada do wspólnej puli nagród, ale o ile rzadziej te największe wypłaty lądują w kieszeniach słabszych graczy? Ilu z nich może liczyć na historię w stylu „od zera do bohatera”? Ilu zaliczy swój złoty strzał i wchodząc do turnieju głównego po żmudnie granych satelitach wygra duży event grając z jednej strzałki?
Ktoś powie, że to się przecież wciąż zdarza. I będzie miał rację. Poker ma to do siebie, że wygrać może każdy i na starcie wszyscy mają dość podobne szanse. Jednak nie wszyscy mają podobne umiejętności, a to już przeważa szalę na korzyść tych, którzy nie dość, że umieją grać, to mają na tę grę dużo pieniędzy.
Stąd wzięła się ostatnia decyzja szefów cyklu PartyPoker Live, aby zlikwidować w turniejach re-entry. Może nie we wszystkich eventach, może tylko w turnieju głównym każdego festiwalu, ale jednak zlikwidować. Rob Young mówił ostatnio wprost – „Zlikwidujmy re-entry i sprawmy, żeby format naszych turniejów przypominał ten, jaki obowiązywał w latach świetności eventów EPT”.
Coś za coś
Z czym wiąże się tak drastyczna zmiana w podejściu do re-entry? Co spowoduje granie staromodnego freezouta? Z pewnością gwarantowane pule nagród drastycznie spadną! O ile spora część graczy ucieszy się zapewne z faktu likwidacji re-entry, to czy jednak będą tak chętnie jeździć na festiwale, gdzie pule nagród spadną kilkukrotnie? Nie każdemu uśmiecha się płacenie za kilka strzałek, to jasne. Ale czy wszyscy ci, którzy dzisiaj na re-entry narzekają, będą mieli z tyłu głowy, że grają w turnieju o znacznie mniejsze wypłaty? To jest główny argument dla tych, którzy nie chcą odejścia od formuły re-entry. I oni też z pewnością maja sporo racji.
Ograniczanie ilości wpisowych ma swoje plusy i minusy i ciężko określić, kto – zwolennicy czy przeciwnicy – mają więcej racji. Każdy ma swoje argumenty i chce przeciągnąć linę na swoją stronę. Ale jest tu jeszcze jedna strona medalu – organizatorzy!
O ile duże festiwale (firmowane przez największe poker roomy) mogą się obyć czasem bez re-entry, to małe turnieje będą miały z tym o wiele ciężej. Organizatorzy takich eventów rzadko kiedy mogą sobie pozwolić na dokładanie do gwarantowanej puli nagród, często będąc na granicy opłacalności ich organizacji. Mniejsze kasyna czy cykle pozwalają graczom na wielokrotne opłacanie wpisowego, bo to głównie buduje im pule nagród. Weźmy przykład pierwszy z brzegu – Poker Fever. Na każdym festiwalu tego cyklu mniej więcej około 35-45% puli nagród pochodzi z re-entry. Gdyby nie one, to właśnie o tyle trzeba by było zmniejszać gwarantowane pule nagród? A kto z graczy by tego chciał? Raczej nikt. Każdy chce grać o duże pieniądze za małe wpisowe i bez re-entry nie ma o tym mowy.
Czy są jakieś rozsądne rozwiązania?
Kilka dni temu na swoim fanpage’u zrobiłem ankietę, w której zadałem jedno pytanie – czy w turniejach na żywo powinno być re-entry? Swoje głosy oddało 547 osób i wyniki były dla mnie jednak dość zaskakujące. Aż 72% ankietowanych nie chciało re-entry w turniejach live, a tylko 28% było za takim rozwiązaniem. Ale to też nie jest do końca tak, bo wiele osób pisało, że są tym, aby można było się ponownie wkupić do turnieju, ale tylko raz.
Wyniki są o tyle zaskakujące, że przecież formuła re-entry jest teraz najczęściej grana, zarówno na żywo, jak i online. Rzadko kiedy można w ogóle znaleźć jakieś freezouty. Skąd więc aż taka przewaga głosów „przeciwko” nad tymi „za”? Czyżby graczom zwyczajnie znudziło się płacenie za dodatkową amunicję w turniejach?
Pod ankietą wywiązała się ciekawa dyskusja i jestem w stanie przyjąć wiele argumentów i rozwiązań, które w niej padły. Najbardziej przekonuje mnie rozwiązanie następujące:
- turniej główny (i ewentualnie duże eventy np. high rollery) z opcją jednego re-entry
- dużo tanich się eventów, zarówno freezoutów, jak i z możliwością multi re-entry
Myślę, że takie harmonogramy na pokerowych festiwalach sprzedałyby się najlepiej. Pule gwarantowane w turniejach głównych byłyby w pewien sposób „chronione” dzięki opcji jednorazowego dokupienia się ponownie do gry, ale nikt nie będzie mógł wówczas powiedzieć, że ktoś „kupił sobie tytuł”, co często słychać na turniejowych salach. Z kolei ci, którzy już by jednak z gry odpadli lub wysokiego wpisowego płacić nie chcieli, mieliby szansę na udział w kolejnych turniejach i nie musieliby wracać do domów.
I na koniec słów kilka…
Osobiście jestem trochę takim pokerowym romantykiem (inna nazwa dla starego dziada) i wychowany jestem na pokerze bez re-entry. Wychowany na freezoutach, gdzie każdy błąd czy zwykły bad beat kosztował gracza turniejowe życie. Wiem z autopsji, że to bolesne doświadczenia (patrz wstęp), że czasem wściekłość i bezsilność mogą rozdzierać pokerzyście duszę, ale z drugiej strony wszystkie odniesione zwycięstwa smakują o wiele lepiej i wspomina się je latami.
Jako osoba stojąca często po drugiej stronie barykady – tej organizacyjnej – rozumiem jednak, że poker to również biznes, a w biznesie sentymentów nie ma. Kasa się musi zgadzać, budżet musi się spinać, a dokładać z własnej kieszeni nie lubi nikt, nawet PartyPoker, PokerStars czy Leon Tsoukernik w King's Casino. Rozwiązaniem jest więc takie zbudowanie pokerowego rynku, żeby wilk był syty i owca cała. Przy takiej mnogości pokerowych festiwali w kalendarzu, nie powinno to być większym problemem.