Jurassic Poker odc. 11 – Kafel

0
Jurassic Poker

Lata spędzone na Warszawskiej Lidze Pokera czy w kasynach pozwoliły mi poznać wielu ludzi. Obok ogromnej grupy pokerzystów, na mojej drodze stanęło też wielu cudaków, którzy od wielu lat żyli w kasynach, czystej krwi hazardzistów, którzy funkcjonowali „dla gry”, a już mniej ważne było to, w co w danej chwili grają. Jednym z nich był słynny w stolicy osobnik – Kafel. Zapraszam na nowy odcinek cyklu „Jurassic Poker”!

Chodząca historia

Kafel był starszym gościem, którego wszyscy traktowaliśmy z lekkim politowaniem, był taką naszą maskotką w tamtych czasach. Wszyscy robili sobie z niego bekę ze względu na jego niecodzienny styl bycia. Przyjeżdżał zarówno na WLP, jak i na większość eventów kasynowych. Nie grał jedynie w pokera, ale nieobce mu były również inne gry, jak ruletka czy black jack. Był postacią kultową, chodzącą historią warszawskich kasyn.

Poznałem go wiele lat przed pokerem, gdy z moim przyjacielem Mariem chadzaliśmy dość regularnie do kasyna w dawnym hotelu Grand (obecnie jest tam Hit Casino), aby powalczyć w pokera karaibskiego, którego z kolei polubiliśmy na naszych bowlingowych wyjazdach. Kafel już wtedy czuł się tam jak u siebie w domu, podobnie jak w każdym innym kasynie w stolicy.

Przesądy

Był nieprawdopodobnie przesądny i miał miliony swoich teorii, dzięki którym w kasynach można było wygrywać lub przegrywać. Bawiło nas choćby to, że „szczęścia szukał dupą”, bo gdy tylko przy jednym miejscu przy stole mu nie szło lub przegrywał, to natychmiast musiał się przesiadać na inne. Gdy z kolei nie miał gdzie lub nie mógł się przesiąść, to zaczynał odprawiać swoje czary – zdejmował marynarkę, wieszał ją na krześle, aby za chwilę założyć ją ponownie, ale już „odkażoną” od pecha, którego mu przynosiła. Gdy i to nie pomagało, zaczynała się „modlitwa o deszcz” – Kafel wstawał z krzesła i trzykrotnie obchodził je dookoła, mrucząc przy tym coś pod nosem.

Był też niezwykle przesądny, jeśli chodzi i krupierów, sposób tasowania, przekładania czy rozdawania kart. Mógł się przyczepić do wszystkiego! „Od dołu przełóż!”, „Przetasuj trzy razy, nie cztery, trzy mówię!”, „Niżej rzucaj te karty, niżej!”, „Przekładaj z obrotem, nie prosto!”… Kafel miał wytłumaczenie na wszystko, a krupierzy, którzy nie stosowali się do jego zaleceń byli od razu znienawidzeni. I nie miał znaczenia fakt, że pół godziny wcześniej ten sam krupier mógł mu rozdawać podczas wygranego rozdania.

Koty ponad wszystko!

Jednak najważniejszą sprawą dla Kafla były koty! Tak, koty! Wychodził z założenia, że kto nie kocha kotów, ten jest złym człowiekiem. Setki razy zbierał różne resztki jedzenia w chusteczki i wkładał do kieszeni. „Dla kotów”. O kotach mógł z nami rozmawiać godzinami, a sam opiekował się chyba wszystkimi bezdomnymi kociakami w stolicy. Wiedzieliśmy więc zawsze która kotka ma małe, ile ich ma, jakiego są koloru itp. Dla Kafla złe słowo wypowiedziane na koty (w stylu „sierściuchy”) było potwarzą i obrazą, zapamiętywał sobie takiego delikwenta do końca życia.

Ksywę Kafel otrzymał wiele lat wcześniej, gdy był jednym z potentatów na rynku glazurniczym. Nie pamiętam już dokładnie, czym on się tam zajmował, ale o ile pamięć mnie nie myli, to produkował glazurę i terakotę, na czym zbił za komuny majątek. Wszystko zostawił jednak oczywiście w kasynach.

Kanty i pożyczki „na koty”

Ze względu na notoryczny niedobór w kasie był więc nieprawdopodobnie upierdliwy i wiecznie od wszystkich pożyczał pieniądze. Tu pięćdziesiąt złotych, tam sto, tam dwieście. Nie był ani dobrym pokerzystą, ani nie miał zbyt wiele szczęścia w grach kasynowych, więc wygrane nie były dla niego czymś częstym. Czasami trzeba było więc na swoje pieniądze poczekać i słuchać wielu nudnych tłumaczeń. Bo jeśli trzeba było oddać kasę lub na przykład nakarmić koty, to wiadomo, kto miał wtedy pierwszeństwo, nie?

Kafel uwielbiał też nas kantować przy stolikach cashowych. Można było być pewnym, że gdy wygrywał większą pulę na cashu (a zawsze wkupywał się do stołu za absolutne minimum), to za chwilę połowa tej wygranej lądowała po cichu w jego kieszeni, aby przypadkiem nie ryzykować za chwilę przegrania wszystkiego w kolejnych rozdaniach. W zależności od nastroju ludzi przy stole kończyło się to albo klasyczną szyderą lub grubą zjebką i groźbą wywalenia ze stołu, jeśli kasa za chwilę nie wróci do obiegu.

Klątwa na Nowego

Jednak trzeba było uważać, bo podczas jednej z takich sytuacji ciśnienie puściło Nowemu, młodemu, początkującemu wówczas graczowi, który w mało parlamentarny sposób powiedział Kaflowi, co myśli o jego sztuczkach. Ten, mocno obruszony, wystawił w jego kierunku swój (złamany i w gipsie) palec, krzycząc „Przeklinam Cię!! Przeklinam, słyszysz?!”. Od tej pory Nowy zaliczał wciąż i wciąż kolejne porażki, przegrał w końcu cały swój bankroll i po paru miesiącach wylądował w wojsku! Trzeba było zadzierać?

Kafla można było lubić lub nie, można było go też mieć kompletnie w poważaniu, ale niewątpliwie tworzył on niezapomniany klimat tamtych pokerowych rozgrywek. Był swego rodzaju łącznikiem pomiędzy „starymi” kasynami, a naszym młodym, nowym środowiskiem pokerowym, które dopiero łapało swoje pierwsze szlify w tych przybytkach. Potrafił godzinami opowiadać o swoich wielkich wygranych i ogromnych porażkach w dawnych latach, gdy obracał małą fortuną. Często był irytujący, ale równie często przysparzał nam niezapomnianej rozrywki podczas długich pokerowych nocy.

Kilka lat temu Kafel przestał się pokazywać i wielu z nas wręcz dopytywało innych, co się z Kaflem stało. Okazało się, że podeszły wiek i różne kolejne choroby zakończyły ten niezwykle barwny i ciekawy żywot. Jestem jednak przekonany, że Kafla wielu z nas będzie pamiętało jeszcze przez długie lata. A czasem się zastanawiam, ilu z nas takimi „Kaflami” za jakiś czas zostanie.

Poprzedni artykułPokerowa kartka z kalendarza – Służba Celna rozbija turniej w Szczecinie (18 października)
Następny artykułWSOP Europe – Hanh Tran z drugą bransoletką w tym roku!