Zapomniane hity lat ’80 cz. III

8

W poprzedniej części przedstawiłem kilka solistek, które były gwiazdami trzy dekady temu, dziś pora więc zaprezentować kilku śpiewających panów z tamtych lat. Wybór był naprawdę ciężki, bo przecież fajnych wokalistów nie brakowało.

Patrick Swayze – She’s Like The Wind

Zacznę od jednego z moich ulubionych… aktorów. Tak, właśnie aktorów, a nie piosenkarzy. Kim był Patrick Swayze nikomu mówić nie trzeba, a o „Dirty Dancing” nawet wstyd wspominać, bo to klasyka kina. W filmie tym możemy posłuchać wielu świetnych kawałków z lat sześćdziesiątych, jak również nagranego przez Patricka (przy współudziale Wendy Frazier) kawałka „She’s Like The Wind”, który stał się – obok równie genialnego utworu „Hungry Eyes” Erica Carmena – jednym z największych przebojów pochodzących z tego filmu. Zawsze się zastanawiałem, jak potoczyłaby się kariera Patricka, gdyby zdecydował się zostać piosenkarzem, a nie aktorem, bo to nagranie jest dla mnie po prostu doskonałe i uwielbiam je od ponad 30 lat. Biorąc pod uwagę również talent taneczny aktora, to mogła wyjść z tego mieszanka na miarę gwiazdy estrady. Tego się już niestety nigdy nie dowiemy…

Don Henley – The Boys of Summer

Gdy w roku 1981 rozpadła się legendarna grupa The Eagles, fani tego zespołu doznali prawdziwego szoku. Twórcy takich przebojów jak „Hotel California” mieli już więcej razem nie wystąpić! Jednak dość szybko okazało się, że muzycy postanowili kontynuować swoje kariery muzyczne, tyle, że tym razem solo. Jednym z nich był Don Henley, współzałożyciel i perkusista The Eagles. Jego pierwszy album nie był jeszcze sukcesem, ale wydany w trzy lata po rozpadzie zespołu Building the Perfect Beast przyniósł już pierwsze przeboje. Jednym z nich był prezentowany „The Boys of Summer”.

Phil Collins – Against All Odds

Bardzo podobną karierę miał kolejny wykonawca. Zaczynał w legendarnej grupie Genesis jako jej perkusista, potem po odejściu Petera Gabriela został głównym wokalistą zespołu, aż w końcu rozpoczął karierę solową. Mowa oczywiście o Philu Collinsie, wielkiej gwieździe brytyjskiej muzyki pop. Pierwszą swoją płytę solową „Face Value” nagrał on już w roku 1981 i pokryła się ona od razu multiplatyną odnosząc ogromny sukces. W sumie to się nie ma co dziwić, jeśli zaczynała się od mega hitu „In The Air Tonight”, prawda?

Jednak na album ten nie zmieściła się piosenka, która zupełnie nieoczekiwanie stała się wielkim przebojem trzy lata później. Utwór nazwany początkowo „How Can You Just Sit There?” znalazł się na ścieżce dźwiękowej dość średniej jakości filmu „Against All Odds” (pod tym samym tytułem) i od razu zawojował światowe listy przebojów. A nagranie jest rzeczywiście wyjątkowo piękne…

Bryan Ferry – Slave To Love

Następny wokalista również był wcześniej członkiem kultowej grupy muzycznej. Bryan Ferry śpiewał bowiem w Roxy Music, brytyjskiej kapeli rockowej, którą założył razem z Brianem Eno. Najbardziej znaną produkcją solową tego piosenkarza jest bez wątpienia album „Boys and Girls” z 1985 roku. Znalazło się na nim kilka hitów jak choćby „Sensation”, tytułowe „Boys and Girls” czy mój ulubiony kawałek tego artysty „Slave To Love”.

John Waite – Missing You

John Waite był również wokalistą w zespole, ale jego grupa The Babys nie była tak znana jak kapele poprzednich wykonawców. Niemniej jednak odnosił z nią jakieś sukcesy i był już na tyle rozpoznawalny, że po rozpoczęciu kariery solo mógł starać się o miejsca na listach przebojów. Jego pierwsza płyta wielkim przebojem się nie stała, ale już na drugim wydawnictwie pojawił się świetny kawałek „Missing You”. Nagranie weszło szybko na listy przebojów, mocno promowane było głównie przez stację MTV. Po klapie trzeciego swojego albumu John Waite założył zespół Bad English, który był kolejnym przykładem opisywanego przeze mnie niedawno stylu „pudel metal”. Jednak kariera grupy też zbyt długo nie potrwała…

Shakin’ Stevens – Cry Just A Little Bit

Artystów chcących nawiązać do muzycznej działalności Elvisa Presleya było wielu, ale tylko nielicznym udało się w ogóle zaistnieć na scenie. Jednym z tych, którzy wybili się ponad przeciętność był walijski piosenkarz Michael Barratt, znany jednak pod pseudonim Shakin’ Stevens. Pierwsze albumy nagrywał on już w latach siedemdziesiątych, ale prawdziwą karierę zaczął robić w następnej dekadzie. W roku 1983 jego „Cry Just A Little Bit” wszedł na listy przebojów w całej Europie i długo nie schodził ich czołówek. Co ciekawe, Shakin’ Stevens koncertuje do dzisiaj prezentując swoje największe przeboje, często pojawia się też w programach telewizyjnych w wielu krajach.

Alice Cooper – Poison

Diametralna zmiana klimatu. Alice Cooper (właściwie Vincent Damon Furnier) nazywany jest „dziadkiem heavy metalu” i jest to chyba najlepsze określenie dla tego wokalisty. Muzykę hard rockową tworzył już od lat sześćdziesiątych, był jednym z pierwszych, którzy podczas swych koncertów zaczęli prezentować obok muzyki prawdziwy show wizualny. Na scenie pojawiały się makabryczne rekwizyty, jak krzesło elektryczne czy gilotyna, a sam artysta występował umalowany w upiorne makijaże. Wszystko miało na celu oczywiście zaszokowanie publiczności i sprawdzało się doskonale. Jednak jego kariera załamała się pod koniec lat siedemdziesiątych i Alice Cooper na wielki powrót musiał czekać aż do roku 1989. Wtedy powstał jego największy przebój „Poison” otwierający album „Trash”. Swoją drogą piosenka ma genialny tekst, więc jeśli ktoś się z nim bliżej nie zapoznał, to serdecznie to polecam!

Gazebo – I Like Chopin

Czas na hit, który zna chyba każdy, ale jakoś tak rzadko go ostatnio można usłyszeć w radiu czy – tym bardziej – telewizji, więc postanowiłem troszkę go odświeżyć. Nazwiska Paul Mazzolini nie kojarzy zapewne nikt, ale jak ktoś usłyszy pseudonim artystyczny tego piosenkarza to wszystko już będzie jasne. Gazebo – bo właśnie o nim mowa – to typowy przedstawiciel stylu italo disco. Ten urodzony w Libanie syn włoskiego dyplomaty i amerykańskiej piosenkarki karierę zaczął już jako nastolatek, ale dopiero kawałek „I Like Chopin” przyniósł mu sławę i szczyty list przebojów. No i dla nas ten numer taki jakby bliższy, bo w końcu Gazebo śpiewa w nim o naszym największym kompozytorze.

Rick Astley – Never Gonna Give You Up

Rick Astley był w połowie lat osiemdziesiątych chyba najbardziej znanym brytyjskim piosenkarzem dyskotekowym. Jego przeboje jak „Together Forever, „Take Me To Your Heart” czy „She Wants To Dance With Me rządziły w dyskotekach, ale największy jego przebój to oczywiście „Never Gonna Give You Up”.

Kilka lat temu na Prima Aprilis teledysk do tej piosenki stał się zresztą bohaterem słynnego żartu internetowego, który opanował całą sieć. Słyszeliście o rickrollingu? Dowcip polegał na wrzucaniu w dyskusjach internetowych, na forach lub artykułach linku do teledysku z podpisem w stylu „Najnowsze nagie zdjęcia Dody!!”. Żart ten używany był nawet przez hakerów do pokazywania administratorom luk w zabezpieczeniach portali internetowych. A dzięki temu zapomniany hit stał się ponownie popularny!

Jimmy Sommerville – To Love Somebody

Pamiętacie takie zespoły jak Bronski Beat czy The Communards?? Założycielem obu był Jimmy Sommerville, szkocki wokalista, który swą karierę rozpoczął od walki o prawa gejów i lesbijek w Wielkiej Brytanii. Tak poznał się z przyszłymi członkami swojego pierwszego zespołu Bronski Beat, po kilku latach z jednym z członków zespołu odszedł z kapeli i założył The Communards. Skończyło się jednak karierą solową, bo Jimmy chciał pisać i wykonywać teksty zaangażowane społecznie i politycznie. Niestety, w pojedynkę już takiej furory nie zrobił, ale mimo wszystko kompilacje jego piosenek popularne są do dziś.

Black – Wonderful Life

Następny przebój każdemu, kto ma minimum te 40 lat, kojarzyć się musi z… pokazami mody. Pamiętacie jak w każdą niedzielę w telewizyjnej „Dwójce” wszyscy czekali z wypiekami na twarzy na program „Hity z satelity”, żeby „liznąć” trochę wielkiego świata? Piosenka „Wonderful Life” była wtedy podkładem muzycznym każdego fragmentu programu o pokazach słynnych projektantów mody. Wykonujący ją brytyjski wokalista Colin Vearncombe, znany pod pseudonimem Black, mógłby nagrać i tysiąc innych hitów, a i tak pamiętany będzie tylko dzięki tej jednej piosence…

Paul Young – Everytime You Go Away

Ostatnio wygrzebałem w internecie świetną składankę największych przebojów Paula Younga i poczułem jakby trafił mnie piorun! Rany, ile ten gość nagrał fantastycznych kawałków, o których kompletnie zapomniałem! Od razu przypomniały mi się „Come Back And Stay”, „Don’t Dream It’s Over”, Wherever I Lay My Hat” czy przepiękny duet z Zucchero „Senza Una Donna”. No i oczywiście moja ukochana piosenka Paula „Everytime You Go Away”, którą wręcz katowałem niemiłosiernie na moim szpulowym ZK-146 (ktoś pamięta ten kultowy sprzęt?). Jeśli lubicie muzykę z tamtych lat, to koniecznie musicie sobie przypomnieć największe przeboje Paula Younga, bo to kwintesencja muzycznego stylu tamtych lat. Polecam gorąco!

Terence Trent D’Arby – Sign Your Name

Sananda Maitreya – ktoś wie, o kogo chodzi?? Nikt? No i wcale się nie dziwię, też nie wiedziałem, dopóki nie sprawdziłem. To nikt inny, jak Terence Trent D’Arby! Cieplej? Tak myślałem! Ten amerykański wokalista soulowy napisał kilka fantastycznych przebojów, ciepłych i klimatycznych, które bardzo długo utrzymywały się na listach przebojów w Stanach Zjednoczonych i całej Europie. Swoją karierę rozpoczął od występów w kapeli złożonej z żołnierzy stacjonujących w jednostce w Niemczech w czasach „zimnej wojny”. Jego debiutancki album „Introducing the Hardline According to Terence Trent D'Arby” aż przez pół roku utrzymywał się na listach przebojów, a pochodzi z niego choćby przebój „Wishing Well” czy przecudowna ballada „Sign Your Name”. I love it!!!

Paul McCartney & Michael Jackson – Say Say Say

Na koniec dość nietypowo – artyści na pewno nie zapomniani, tylko prawdziwi królowie światowej muzyki! Za to w dość zapomnianym duecie! Jeśli powiem, że jeden z nich był członkiem najbardziej znanej grupy muzycznej świata, a drugi jest uznawany za króla muzyki pop, to chyba wszystko powinno być już jasne. Paul McCartney i Michael Jackson nagrali tę piosenkę w 1983 roku. Było to podziękowanie Michaela dla Paula za jego gościnny udział przy nagraniu „The Girl Is Mine” z albumu „Thriller”. Utwór „Say Say Say” znalazł się na płycie McCartneya „Pipes of Peace” i stał się wielkim przebojem w USA. A w teledysku znalazło się również miejsce dla ówczesnej żony Paula, Lindy.

I znowu mały konkursik – mało kto wie, że na tym samym albumie znajduje się również drugi duet obu legend. Pamięta ktoś jego tytuł??

Poprzedni artykułPhil Hellmuth poprowadzi turniej charytatywny Tigera Woodsa
Następny artykułKolejne kłopoty Amayi – będzie zbiorowy pozew

8 KOMENTARZE

  1. tak tylko napisze JD, że nasza muzyka naszych czasów jest lepsza niż piosenki jakiejś współczesnej wypacykowanej blondynki piszczącego, pozdrawiam tych co wiedzą co autor miał na myśli

    • Nie znam się zbytnio na muzyce lat 80, ale nie wiem czy chodzi tu tylko o rok wydania czy o styl prezentowany przez wykonawców.

  2. Colin Vearncombe niedawno zginął w wypadku samochodowym. Występował bardzo rzadko. Większość z przytaczanych artystów cały czas występuje, ale przeważnie w dobrze płatnych chałturach w Rosji – dyskoteka80 to się bodajże nazywa, już nie pamiętam dokładnie – wszystko jest na youtube. Niektóre występy na prawdę świetne, chociaż większość nie śpiewa live.

    • To świadczy tylko o tym, jak popularna jest to wciąż muzyka, jeśli do tej pory odcinają kupony od swoich karier sprzed 30 lat 🙂

  3. Świetne są te Twoje teksty muzyczne JD! Czekam na kolejny odcinek! I wielkie dzięki za przypomnienie Paula Younga, chętnie posłucham znowu jego kawałków.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.