Ukraińska wyprawa

6

Podczas całej naszej wyprawy na Ukrainę działo się tyle, że można by pewnie napisać książkę. Zacznę więc od samego początku, czyli braku paszportu Jacka Danielsa. Gdyby dzień wcześniej ktokolwiek zaproponował mi taki zakład gotów byłem założyć się z blisko 100% pewnością, że ktoś z nas na pewno zapomni paszportu. Szczęście w nieszczęściu tylko takie, że Jack zorientował się, że nie ma paszportu jeszcze przed wyruszeniem w drogę, a nie przy granicy ukraińskiej.

Droga do granicy upłynęła nam spokojnie i bez większych atrakcji. Pierwszy ciekawy moment miał miejsce gdy stanęliśmy w kolejce na granicy. Zamiast siedzieć bezczynnie w busie postanowiliśmy udać się do pobliskiego baru i coś na szybko przekąsić. Wchodzimy do baru, a tam pusto, przed malutkim telewizorkiem siedzą tylko 3 panie z obsługi, które nas nie zauważają i wpatrują się w ekran niczym zahipnotyzowane. Hmm pomyślałem Kubica w piątek się nie ściga, Euro jeszcze się nie zaczęło ciekawe co tam leci. Rzut oka na ekran i wszystko jasne, w telewizji leciała jakaś "Moda na sukces" albo inne arcydzieło kina. No nic trudno cichutko podchodzimy do baru i próbujemy coś zamówić. Nasze szczęście, że przeżyliśmy bo panie nieziemsko oburzone, że ktokolwiek ośmielił się im przerwać oglądanie filmu. Jedna z pań w końcu udała się na zaplecze zrobić hamburgery, a druga z okrzykiem czy musimy być tak głośno włączyła telewizor na maksymalną głośność. Ciekawe przeżycie…

Po kilku godzinach oczekiwania w końcu dojeżdżamy do granicy i znajdujemy się już po stronie ukraińskiej. Tam kolejna niespodzianka po przejechaniu zaledwie kilkuset metrów zatrzymuje nas jakiś pan, zaprasza mnie do budki (w tamtym momencie zostałem wytypowany "kierownikiem wyprawy") i po pytaniu ilu nas jedzie każe sobie zapłacić 60 PLN lub 120 Hrywien. No cóż płacę i dostaję jakiś kwitek – ubezpieczenie medyczne. Do dzisiaj nie wiem czy to jakiś obowiązkowy papier, czy też po prostu sprytny akwizytor ubezpieczeniowy znalazł sobie doskonałe miejsce do sprzedawania swoich papierków. No nic jak na parę godzin drogi zaliczyliśmy już wściekłe barmanki – fanki telenowel i kupiliśmy ubezpieczenie w rozpadającej się budce jest nieźle ciekawe co dalej…

Dalej już do samego Lwowa obyło się bez większych atrakcji, nie licząc tylko stanu ukraińskich dróg. Obiecuję, że już nigdy nie będę narzekał na nasze drogi. To co się dzieje za naszą wschodnią granicą to jakaś masakra. Na szczęście nasz bus był porządnej jakości i się nie rozpadł i tak cało i zdrowo dojechaliśmy do hotelu (od rogatek Lwowa pilotowani przez Alberta – naszego ukraińskiego gospodarza).

W hotelu nie było czasu na jakieś większe atrakcje, szybko rzuciliśmy torby w pokojach i ruszyliśmy do Poker Klubu. Jedyne co na szybko zauważyliśmy to "nieźle" wyposażone mini-bary w pokojach. W każdym mini-barze znajdowała się: 1 tabliczka czekolady, 1 mała buteleczka coli lub fanty, 1 piwo i obowiązkowo pół litra wódki. To wszystko w naprawdę dużych lodówkach widok więc był naprawdę przekomiczny.

Kolejne zaskoczenie to nasze wejście do klubu pokerowego. Tym razem zaskoczenie bardzo miłe i przyjemne. Ludzie bardzo otwarci i sympatyczni, cały klub pokerowy przystrojony we flagi Polski i Ukrainy, do tego kilku ukraińskich znajomych ze stolików w Olympicu. Od razu zaproszeni zostaliśmy na poczęstunek (poczęstunek to nieodpowiednie słowo, dwa duże stoły aż się uginały od specjałów przygotowanych przez naszych gospodarzy) i po chwili zaczął się turniej (relacje z gry możecie przeczytać na stronie głównej ). Po odpadnięciu z gry postanowiłem pograć trochę cash games i usiadłem do gry $2-$4 – niestety pomimo szybkiego podwojenia i wygraniu kilku mniejszych rozdań musiałem zrezygnować z gry. We znaki dała się długa i męcząca podróż i dopadł mnie taki ból głowy, że ledwo widziałem na oczy. Pomimo więc fajnego stolika, bardzo luźna gra moich rywali, wolałem nie grać w takim stanie dłużej i zapakowałem się do taksówki i udałem do hotelu.

Ponieważ stosunkowo wcześnie położyłem się spać bez problemów wstałem na śniadanie i zacząłem zastanawiać się co dalej począć z tak wcześnie rozpoczętym dniem. Reszta naszej ekipy albo jeszcze spała, albo dopiero co wstała więc w zasadzie nikt nie nadawał się do jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Zapakowałem się wiec z Łysym do taksówki i pojechaliśmy na starówkę trochę pospacerować i korzystać ze świetnej pogody. Zeszliśmy całą starówkę, w oczy rzucały się dwie rzeczy: po pierwsze jakaś nieprawdopodobna ilość ślubów (nie wiem czy wszyscy Ukraińcy biorą śluby we Lwowie, ale młode pary robiące sobie zdjęcia czy też wchodzące lub wychodzące z kościołów można było spotkać na każdym rogu), druga rzecz, która rzuciła mi się w oczy to równie duża liczba aptek na starówce, było ich chyba więcej niż sklepików z pamiątkami. W końcu trafiliśmy więc na jakiś bazarek, gdzie udało mi się zakupić prezenty-pamiątki dla rodziny i mogliśmy ruszyć w drogę powrotną do hotelu. W tym samym czasie zadzwonił Jack Daniels z informacją, że do hotelu jedzie po nas Albert i chce nas zabrać na obiad.

 W tym miejscu parę słów o Albercie, który jest po prostu niesamowitym człowiekiem. Cała impreza odbyła się z jego inicjatywy, zorganizowana była tip top albo jeszcze lepiej, a do tego Albert troszczył się o nas jak niańka. Gdyby mógł przychyliłby nam nieba. Dawno już nie spotkałem tak życzliwego i ciepłego człowieka – Wielkie Dzięki Albert!

Wracając jednak do obiadu, zapakowaliśmy się wszyscy do busa i ruszyliśmy na obiad. Jeśli ktoś myślał, że Albert zabierze nas do zwykłej restauracji był w błędzie – pojechaliśmy kilka kilometrów za Lwów nad bardzo ładnie położone jeziorko. Na pagórku przy jeziorze niesamowicie urocza knajpka i do tego słoneczko i super pogoda – po prostu rewelacja. A było jeszcze lepiej kiedy na stół zajechały półmiski z mięsem – równie rewelacyjnym jak samo miejsce. Po takim obiedzie w doskonałych humorach zapakowaliśmy się do busa i udaliśmy w podróż powrotną do hotelu. Od razu dało się więc zauważyć doskonałe humory i rozpoczął się festiwal piosenki w wykonaniu pokerowe chóru. Na początek oczywiście "Orły sokoły…", a dalej już wszystko co komu przyszło do głowy był więc i "Biały Miś" i "Franek Kimono" – co najważniejsze było bardzo wesoło i sympatycznie. Jak się okazało to nie był koniec busowych atrakcji… 

Po przebraniu się w hotelu zapakowaliśmy się do busa i ruszyliśmy do klubu pokerowego na main event. Tego dnia do klubu postanowił również zawitać nasz kierowca, który chciał zobaczyć jak spiszą się wożeni przez niego sportowcy. Co prawda na grę "szeryfa" (tak ochrzciliśmy naszego kierowcę) nie udało się namówić, ale chyba mu się podobało. Jednak jeszcze w drodze było ciekawie, ponieważ zmierzaliśmy na Turniej Główny Adam "Losadamos" zabrał głos i wystąpił z motywacyjną przemową. Nie wiem co prawda jak wyglądają przemowy piłkarskiego trenera Janusza Wójcika, ale od weekendu Wielkim Motywatorem jest jak dla mnie Adam. Jego przemowa podziałała na nas tak pobudzająco, że do poker klubu weszliśmy ze śpiewem "Polska Biało-Czerwoni" na ustach. Turniej zakończył się naszym sukcesem – Gratulacje dla jego zwycięzcy Kuby!!!

W tym miejscu muszę wspomnieć o jeszcze dwóch wygranych tego dnia, którymi zostaliśmy ja i Clipper. W gablotce przyuważyliśmy fantastyczne złote i srebrne bransoletki pokerowe, a ponieważ jakoś w najbliższym czasie nie zanosi się, żebyśmy sobie taką bransoletkę wygrali więc postanowiliśmy zakupić te fantastyczne gadżety. Co prawda spotkało się to z dziwnymi spojrzeniami naszych kolegów i jakimiś dziwnymi komentarzami w stylu, że są to bransoletki za wygranie WSIOPA, ale widać było, że zazdrościli nam tych gadżetów 🙂 Co prawda nie wiem jaki będzie dalszy los tej bransoletki, bo żona mi zapowiedziała, że jeśli nie zdejmę jej z ręki to się ze mną na ulicy nie pokaże, ale może w końcu do niej przywyknie. 

Po emocjach pokerowych ruszyliśmy do klubu Misto, nie wiem czy to najlepsza dyskoteka we Lwowie, ale było tam naprawdę fantastycznie. Od pewnego momentu na parkiecie zdecydowanie królowała nasza grupka w składzi: ja, JackDaniels, Łysy, Losadamos i Woy. Nie ukrywam, że wobec mojego całkowitego tanecznego beztalencia w królowaniu musiała mi pomagać moja bransoletka 🙂

W końcu nad ranem udaliśmy się do hotelu, jak się miało okazać nie był to jeszcze koniec wieczoru. Razem z Jackiem Danielsem udaliśmy się do pokoju obudzić Clippera. Po krótkiej rozmowie, Clipper postanowił pójść do mojego pokoju po jakiś sok, ledwo co wyszedł na korytarz i usłyszał pytanie "50 gram chcesz?". Okazało się, że tuż pod naszymi drzwiami małą ucztę miała grupka 3 Ukraińców, do których szybko dołączyliśmy. Jak się okazało byli to kibice Arsenału Kijów więc tematów do rozmowy nam nie brakowało. W między czasie jeden z naszych nowo-poznanych znajomych ściągnął z siebie koszulkę reprezentacji Anglii i mi ją wręczył. Hmmm trzeba się było zrewanżować więc otrzymał ode mnie koszulkę i czapeczkę PokerTexas, za chwilę rozebrał się jego brat i również otrzymałem od niego koszulkę a chwilę później jeszcze składany nóż. Bardzo gościnni Ci nasi przyjaciele, pora była już jednak wczesna/późna więc przed położeniem się spać zeszliśmy jeszcze na dół na śniadanie. Okazało się, że tego ranka więcej naszych dopiero zmierzało do łóżek i na śniadaniu spotkaliśmy Woya, Łysego i Losadamosa. Po zjedzeniu smacznej jajecznicy dostaliśmy jeszcze od naszych nowych znajomych propozycję pojechania na miasto i pozwiedzania słynnego lwowskiego cmentarza – chcąc nie chcąc musieliśmy odmówić, w końcu do 12 trzeba się było wymeldować z hotelu i ruszać w drogę powrotną. 

Powrót dość długo upływał nam bez większych atrakcji (jeśli nie liczyć początkowych problemów z wyjechaniem ze Lwowa), aż do momentu kiedy zatrzymaliśmy się na obiad. W pierwszej restauracji usłyszeliśmy, że nie ma kucharki i na jedzenie trzba będzie czekać koło godziny więc pojechaliśmy do następnej restauracji. Tam miła pani przyjęła od nas zamówienia i na jedzenie czekaliśmy zaledwie… 2 godziny. Problem z prądem, korkami i nie wiadomo co jeszcze. Jako ciekawostkę podam tylko sposób w jaki należność za swój obiad postanowił uregulować jeden z obecnych tam gości (na pewno zza wschodniej granicy). Akurat stałem przy barze i byłem świadkiem takiej scenki. Przybysz ze wschodu po zjedzonym obiedzie podszedł do baru zamówić coś do picia, na co barmanka podała mu napój i zliczyła jego rachunek i poinformowała ile ma zapłacić. Gość odpowiedział: 

-Kochaniutka coś się pomyliło. Ja tutaj nigdy nie płacę od razu, jak bedę tu następnym razem to zapłacę. 

Po czym odwrócił się i wyszedł. Hmmm można i tak, my grzecznie rachunek uregulowaliśmy i ruszyliśmy w drogę do domu.

Wyjazd rewelacyjny zarówno pokerowo jak i towarzysko. Do tego należy jeszcze dodać fantastyczne miejsce jakim jest klub pokerowy "Blef" we Lwowie i fantastycznych ludzi jakich spotkaliśmy i już nie mogę doczekać się kolejnych spotkań z naszymi ukraińskimi znajomymi.  

Poprzedni artykułTurbo Takedown wraca na PokerStars
Następny artykułNiedzielne turnieje online

6 KOMENTARZE

  1. gratuluje wyjazdu!na przyszłość,“obowiązkowe” ubiezpieczenie,nie jest obowiązkowe ;).

    Proponuję zeby następny mecz odbył się na Krymie,wrażenie wielokrotnie się spotęgują 😀

  2. Świetna relacja, no ale tak fajną imprezę ciężko opisać nieciekawie. Zazdroszczę tej wyprawy bo z tego co można tu wyczytać, było fantastycznie.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.