Sukcesik

11

Okazja zresztą była po temu co najmniej nie byle jaka: otóż właśnie tego dnia miała odbyć się inauguracja cyklu Strefa PL , postanowiłam zatem dołączyć do pospolitego ruszenia nadciągającego do kasyna i zasiadłam przy zielonym stole w towarzystwie znano-mi-nieznanym w celu wiadomym. Cóż, sam turniej przeszedł jak zwykle bez historii: trochę wygrałam, trochę przegrałam, w końcu w którymś momencie znudzona oczekiwaniem na grywalny all-in i będąc już w posiadaniu znaczącego short stacka zdecydowałam się na repush z J9s z blinda, a tymczasem button błyskawicznie mnie sprawdził pokazując AJ, i na tym się mój występ zakończył. Nuda.

Ale ja na szczęście nie o tym?

Otóż nadal wiedziona przekorą, a po części także za namową Pawcia, postanowiłam spróbować swoich sił w Strefie po raz drugi ? dla odmiany w czwartek. Frekwencja z racji na wyższe wpisowe zapowiadała się w granicach kilkunastu względnie dwudziestu kilku osób, moje szanse więc na choćby najmniejszy sukcesik w porównaniu z konkurencją w liczbie prawie 60 osób podczas turniejów poniedziałkowo – środowych znacząco w takim układzie wzrosły (w tym miejscu mała dygresja: z pewnym przerażaniem zauważam, iż dominująca część pokerzystów lubuje się, zupełnie nie wiedzieć czemu, w egzotycznej odmianie ?turniei?, co dziwi tym bardziej, iż często na forach pada przecież stosowna korekta). A zatem stawiłam się ponownie w Hyattcie w nastroju bojowo-rozrywkowym i już na starcie zaliczyłam oczywiście bad beat: przy 25 osobach utworzono bowiem zaledwie 3 stoły, Góral jednakże trafił oczywiście do innego niż ten, który przypadł w udziale mnie. Nie ostrzyłam sobie zębów na bounty, chciałam jedynie wreszcie się przekonać, jak to jest się z Góralem zmierzyć, a nie jedynie o nim pisać, nie dane mi się było jednak przekonać?

A tymczasem sala zaroiła się od graczy stanowczo jak na moje umiejętności za dobrych: tu Wojtas, tam Woy, Marcin (niedawny triumfator na USOP), przy moim stole zaś oczywiście Lukro, Ad, Milus oraz Błażej (bleight). Pomyślałam: ten turniej zapowiada się ?EV już na starcie? Niemniej przyszłam głównie z ciekawości, a do tego mam się przede wszystkim dobrze bawić, cóż więc za różnica, czy gram jak oślica? Grać zatem rzeczywiście zaczęłam, a że karty pojawiały się byle jakie, byle jako poczynałam sobie także i ja, tracąc przy tym coraz to kolejne pule i w ogóle nie mogąc się skupić. Co tu dużo mówić ? moi przezacni koledzy kompletnie mnie zdominowali! W efekcie z początkowych 7 tysięcy dosyć szybko spadłam do alarmującego poziomu 1775, kiedy więc nastały blindy 100/200, a ja zobaczyłam na UTG K J , bez zawahania zadeklarowałam all-in z nadzieją na podwojenie się względnie skompletowanie drawu do domu. Cóż, siedzący tuż po mojej lewej Ad równie szybko ogłosił ?call?i już wiedziałam, że czeka mnie to drugie (i to jako pierwsza odpadająća w turnieju!)? W efekcie przy showdownie pokazał spodziewaną przeze mnie parę asów, ja zaczynam się powoli zbierać (w myślach) do wyjścia, a tu nagle na flopie pojawia się nadzieja: dwa kara! Na turn spada w dodatku przynoszący dodatkowe outy walet, po czym na riverze ku mojemu niemałemu zadowoleniu kompletuję kolor. Zostaję!

No i wtedy właśnie postanowiłam wziąć się w garść: na tym etapie trochę mnie już zaczęły irytować co poniektóre uwagi przy stole, uznałam więc, że albo szybko nazbieram żetony w celu dostania się do płatnego TOP 4 z naciskiem na TOP 1, albo wracam do domu, aby w spokoju obejrzeć film. No i rozpoczęłam żmudny proces odzyskiwania żetonów: najpierw drogi Matej uprzejmie sprawdzał mnie aż do rivera z małą zlimpowaną z UTG parą, kiedy to na flopie 77A zdecydowałam się na check-call z małego blinda z A8, lead na turnie będącym dziesiątką oraz value bet przy królu na riverze; następnie kilka udanych continuation betów oraz kradzieży blindów i nagle losowaliśmy już miejsca przy stole finałowym! A tam chyba lepszego trafić po prostu nie mogłam: otóż los wyrzucił tuż po mojej prawej niebezpiecznie nabudowanego oraz bezczelnie podbijającego 6 na 9 rozdań Woya, w zaistniałych okolicznościach z ulgą przyjęłam więc bezpieczną pozycję za agresorem w cierpliwym oczekiwaniu na jego fold lub karty jakkolwiek upoważniające mnie do reraise?u all-in, bo stack, z którym rozpoczynałam walkę na FT, nie pozwalał niestety na nic innego…

A zatem Woy nieustannie podbija, ja potulnie zrzucam, po drodze eliminuję shorta dzięki coin flipowi TT versus AQ, odpadają także cierpiący na deficyt żetonów Lesio oraz Maciek i nagle mamy bubble?a. Bubble jak to bubble, trochę się pasuje, trochę się raisuje, przy stole atmosfera wesoła, aż w końcu ktoś rzuca hasło ?Jestem ze Szwecji, cóż ze że Szwecji? i zaczyna się zbiorowe siłowanie z poprawnym wypowiedzeniem karkołomnego zdania. Łamię sobie język na wszystkie strony, irytuję, aż tu wciąż mocując się z językowym wyzwaniem dostaję znienacka asy! Z jednej strony więc z wielkim zaaferowaniem próbuję wykrztusić z siebie ów potworny zlepek dźwięków, zarazem jednak w głębi duszy już liczę przede wszystkim na jakiś reraise, na przykład ze strony nie bojącego się deklarować all-in Wojtasa – no i się doczekałam! Nie ma chyba piękniejszej muzyki dla uszu pokerzysty (względnie pokerzysty w wydaniu pseudo – jak ja) niż cudzy all-in w momencie, gdy znaleźliśmy się akurat w posiadaniu asów, z radosnym piskiem krzyczę więc ?call!!!?. I choć najadłam się trochę strachu, kiedy to do T 9 spada Wojtasowi  już na flopie 9-tka, szczęśliwie asy utrzymały się aż do końca, w wyniku czego wreszcie mogłam trochę odetchnąć, a co za tym idzie ? zacząć buntować się przeciwko dominacji Woya. Całe szczęście, że siedziałam za nim?

Zaczęłam zatem beztrosko sprawdzać jego podbicia, 3-betować okazjonalnie z kartami o cokolwiek wątpliwej wartości, callować z niczym na flopie z intencją blefu na turnie, reraisować z trzecią parą i contbetować w sytuacjach, gdy ewidentnie nie mógł złapać kontaktu z flopem, a na swoje nieszczęście był akurat pierwszy do akcji. No i ani się spostrzegłam, a nagle stałam się chip liderką! Po drodze zdążyłam jeszcze wyeliminować Karolinę, Woy pacnął Mateja i już zasiadaliśmy do heads-upa (w rzeczywistości cała rozgrywka we czwórkę, a następnie trójkę, zajęła nam tyle czasu, że obsługa kasyna zaczęła się już bardzo widocznie niecierpliwić, my jednak na szczęście dobrze się bawiliśmy, nie uważam więc bynajmniej tego czasu za stracony). Jest zatem heads-up, ja mam przewagę w żetonach, oczami wyobraźni już widzę siebie na pierwszym miejscu, tu jednak następują dwa błędy z mojej strony (fold w sytuacji na granicy opłacalności, kiedy to miałam draw i szansę na wyeliminowanie Woya, postanowiłam jednak spasować, oraz reraise preflop z AT plus komitujący mnie contbet na flopie, gdzie Woy złapał monster draw i skompletował go już na turnie) i po sprawie. Kończę w efekcie na miejscu drugim z poczuciem niedosytu i mimo wszystko cieszę się jak dziecko (i jak dziecko wyrażam niezadowolenie z powodu niechęci Woya do zawierania dealów). Dzisiaj siłą rozpędu zmagań ciąg dalszy!

Poprzedni artykułBilans High Stakes z początku roku 2009
Następny artykułNietypowe błędy początkujących

11 KOMENTARZE

  1. Gratulacje Karteczko, oby to był początek serii (i dobrych występów pokerowych i wpisów blogaskowych).

  2. blog może i skromny ale ponad 30 artykułów na pokertexas tylko tego roku niewiem czy ktoś napisał więcej ZAZDROŚNICY gratulacje i czekam na więcej

  3. A ja uważam, że właśnie ta jest lepsza! Poprzednia była dodatkowo zbytnio naświetlona. Ale o gustach się nie dyskutuje.

  4. Gratuluje swietnego wystepu !! 🙂 Wystarczy nie chciec i wszystko sie udaje 🙂 A osoby ktore sa “oburzone” iloscia wpisow Moniki musza sie do tego przyzwyczaic. Mam nadzieje ze z dzialania GTWiGN (grupy trzymajacej wladze i grupy nacisku) nie wywoluja u Was strat moralnych ;););)

  5. Drugie miejsce, no, no, gratulacje. Ty się JD nie dziw, że ją teraz rozpiera energia twórcza…

  6. Dwa blogi w tydzień – gdzie to można zgłosić?? Jest jakaś księga rekordów ten fakt obejmująca?

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.