Baltic Trip!
Mój trip w zasadzie rozpoczynał się w moim rodzimym miasteczku, nieopodal Wrocławia, 471 km od Gdyni, skąd mieliśmy wypłynąć w morze. W zasadzie to umówiłem się z kolegą Zaibakiem o 5:30, nieopodal dworca PKP- skąd to bodajże o 5:55 mieliśmy bezpośrednio pociąg do Gdyni. Los tak chciał, że już na samym początku zrobiło się ciekawie i nerwowo. Godzina 5:30, dzwoni mój telefon:
– „Gdzie Ty Seru jesteś”?
– A która godzina?
– No 5:30 zgiepie.
– *pipipi*, zaspałem, zaraz będę”
Także 25 minut, aby dokończyć pakowanie, zabrać jakiś prowiant na drogę, umyć się, ubrać się i dojechać na PKP. Easy game. Dobiegliśmy na stację, gdzie pociąg już stał-> wsiedliśmy w 1 lepsze drzwi, po czym momentalnie konduktor zamknął za nami drzwi i gwizdnął do odjazdu pociągu. That’s the skill 😉 W pociągu okazało się, ze przyczyną mojego spóźnienia, było to, że budzik w telefonie ustawiony był na dni robocze, a nie weekendy, także… GG.
Cała droga w wolnym przedziale, nie była jakoś strasznie wyczerpująca, z racji tego, że mogliśmy się położyć na 4 siedzeniach + 2 pierwsze godziny upłynęły pod wodzą ostatniego Podcastu oraz przed ostatniego wywiadu Fizola. W Gdyni byliśmy około 13, także do wypłynięcia promem, było jakieś 7h. Ogarnęliśmy dorsza z frytkami, w dość fajnej, przybrzeżnej knajpce. Pochodziliśmy, pochodziliśmy i udaliśmy się w stronę terminalu promowego. W zasadzie to spytaliśmy z 3 osoby, jak dojechać do portu, gdzie każda z osób przedstawiała inną drogę, zaprzeczając informacją uzyskanym od poprzedniej osoby… Suma summarum jakoś dotarliśmy za pośrednictwem komunikacji miejskiej.
Czekaliśmy jakieś 2,5h do zbiórki i do wejścia na prom:
Plan niedzieli był następujący:
godzina 20:00- Wejście na pokład i „zakwaterowanie” w kajutach.
Godzina 20:30- Kolacja w Restauracji Food City
Godzina 22:00 Planowane rozpoczęcie turnieju. ( turniej rozpoczął się około 23 z racji drobnych problemów technicznych).
Godzina 4:30 – zakończenie dnia 1.
Plan poniedziałku:
Godzina 7:00 – 11:00 Śniadanie w restauracji Taste.
Godzina 9:00 Dopłynięcie do Karlskrony
Godzina 15:00 rozpoczęcie dnia finałowego.
Godzina 18:00 Kolacja w restauracji Food City
Godzina 20:00 Wypłynięcie promu z Karlskrony; wznowienie rozgrywki do wyłonienia zwycięzcy.
Przejdę od razu do przebiegu turnieju. Początkowy stack 20k, ciemne 25/50, 30 minutowe blindy, co daje ładny, deepstackowy turniej. Moje założenie przystępując do turnieju było takie, że chciałem przejść do dnia 2 ( co jak się potem okazało nie było arcytrudnym zadaniem- Poligraf rozegrał bodajże 8 rąk, przechodząc do dnia 2 mając 12bb w stacku). Przez pierwsze 2-3 poziomu Blindów grałem naprawdę mało rąk, okazjonalnie zgarniając małe pulki. Głównie przyglądałem się innym graczom, dokonując odpowiedniej selekcji, z kim omijać rozgrywki, a kogo izolować.
Do przedostatniego poziomu Blindów, czyli 300/600 ( dzień 1 został skrócony o 2 poziomu Blindów) mój stack wahał się od 15 do 25k i właśnie na blindach 300/600 doszło do niemałych fajerwerk w rozdaniu z moim udziałem. Tuż po przerwie CO zagrywa min raise’a. W moim odczuciu był to solidny gracz, grający raczej typowym TAGiem. Snapnałem z D mając AT. W zasadzie, gdybym przebił to zostałbym tylko w rozdaniu z lepszym rangem od mojego. Nie chciałem budować puli pre flop z średnią ręką, ale mając pozycję z chęcią zagram post flop. Na flopie ląduje JJ5, który chyba był najlepszym flopem jaki mógł spaść. Od razu stwierdziłem, ze nie poddam puli, z intencja reprezentowania tri psa Jopków, który siedział w moim rangu ( call na D to śmiało j9s, Jts, QJ, KJ, AJ). CO zagrywa za pół puli, czyli jakieś 2k. Założyłem kaptur i postanowiłem chwile poobserwować cbetującego. Chwila namysłu i zgodnie z wcześniejszym założeniem, robie 3beta do około 5,5k. Długo nie czekałem a otrzymałem 4beta do 11k. Z tyłu miałem jeszcze około 10k,a Co jakieś 13k z tego co pamiętam. Zaraz po usłyszeniu 4 beta w moją stronę, dokonałem 10 sekundowej analizy rozdania. Range CO pre flop A5s+, k9s+, każda para, Broadway, może siuted conectory. C bet na Flopie to raczej nadal ten range, zaś 4 bet to już coś w stylu 88+, a raczej over para, lub całkiem możliwe AJ, KJ, czyli semi nuts. Stwierdziłem, że im dłużej będę myślał, tym łatwiejsza decyzję pozostawię drugiemu graczowi, czyli raczej snap call. W tym momencie „podpalam lont”, czyli biorę czas dla siebie, przy czym zapadłą cisza przy stole. Krupier oznajmia, że pozostało mi 30 sekund i gdy jeszcze nie skończył zdania (Lol), oznajmiam pewnego All Ina oraz wstaje od stołu patrząc się na stół jak kamień. Usłyszałem tylko 3 razy: „Nuts?, Nuts? Nuts?” i CO pasuje ręke, a ja w czysto teatralno-pokerowym stylu rzucam AT na stół. Jeden z starych wyjadaczy- Robert, podsumował moje zagranie błyskiem w oku i słowem „niewiarygodne”, a inni debatowali nad sposobem rozegrania przeze mnie tej ręki. CO powiedział, ze gdyby nie mój teatrzyk z czasem, All inem, i wstaniem od stołu, to by mnie easy snapnał ze swoimi królami. GG J
Chwile po tym przenieśli mnie na inny stół, gdzie nabudowałem się do 48k i z takim stakiem zakończyłem dzień 1 ! Była godzina 5 rano, a gry cashowe chyba nie miały zamiaru poprzestania gry, szczególnie stolik 5/5 z udziałem braci Wasków ;).
Położyłem się o tuż po 5, aby po 1,5h snu usłyszeć:
Moja początkowo, zaspana reakcja była taka, że:
-„Weź to *pipipi* zgaś ”
-„ Sam se zgaś, taka sama droga” ( no comment…)
No i kręcę na ślepo 3 gałkami na raz, które obracały się o 180 stopni. Poduszka na głowę i w kime. Nie minęło 30 minut, a z radia głośny komunikat, ze za 1,5 godziny dopłyniemy do Karskrony ( oczywiście 2 językach, co by to nie dać chwili wytchnienia strudzonym pokerzystą). -> 30 min snu i kolejny komunikat, z tym, ze już dopłyniemy za 1h-> 30 min snu i kolejny komunikat kapitana. So Sick… Stwierdziłem, że *pipipi* takie spanie i idę pod prysznic. O Godzinie 9:00 udaliśmy się na niedanie w restauracji Taste. Śniadanie a’la szwedzki stół, także apetyt był niemiłosiernie wielkie z racji całonocnej potyczki przy stole, jak i z racji tego ze następny posiłek to godzina 18.
Po śniadaniu wyszliśmy po za prom i zaczęliśmy szukać jakiegoś przystanku autobusowego ( jak wróciliśmy na prom to okazało się, ze znajdował się tuż przy wyjściu w terminalu… ).
Szliśmy jakieś 15 minut Głowna droga i doszliśmy do NASZEGO 1 przystanku, a 2 przystanku autobusowego, gdzie wyczytaliśmy ze do centrum jest 25 przystanków. Easy fold tej podroży, gdyż chciałem jeszcze w jakąś drzemke zaliczyć przed rozpoczęciem dnia finałowego ( godzina 15:00). Wybralismy „side event”, czyli przechadzkę po okolicznych obrzeżach Karlskrony. W zasadzie trafiliśmy na bogatsze osiedla, gdyż domki prezentowały się mniej-więcej tak:
Dość często spotykane segmenty małych, aczkolwiek nowoczesnych z zewnątrz, baraczków, które przypadły nam do gustu, jako fajny obiekt na „pokerową chatkę” .
Po powrocie krótka drzemka i o 15 zasiadłem ponownie do gry. W zasadzie miałem totalnego card deada. Oprócz AK, gdzie po moim c becie na flopie Jxx otrzymałem Olka prosto w pysk za 20bb, i asów, gdzie zgarnąłem mała pulkę. W między czasie podwoiłem shorta za 5bb i udając się na kolacje miałem 10bb przy ciemnych 1/2k. Po przerwie znowu card dead, Az wkoncu wsuwam z CO QTs i statkuje się z AK-> lepsza ręka się utrzymała i kończę przygodę z Poker Tour na 31 miejscu.
Motywujące były dla mnie słowa Roberta, gdy odpadłem z turnieju, który podsumował: „obstawiałem, że będziesz co najmniej top 15, no ale i tak good game”.
Od 20 do 24, z małymi przerwami, przyglądałem się rozgrywce przy stole cashowym 5/5, gdziegrali m.in. bracia Waskowie, Grasiu. Dosyć fajne i ciekawe było dealer's choice, czyli dealer wybierał „w co gramy „ -spośród 5kartowej omahy, omahy, omahy, Hi/LO, holdema i chyba razz’a.
Co rozdanie miałem banana na twarzy- oczywiście za sprawą braci Wasków i ich „bujnego poczucia humoru”. Raz jeden z graczy dość dużo przegrywał i mówi, ze idzie „na przerwe” po czym Łukasz mówi: „ Gdzie idziesz?! Siadaj, graj. Artur, zablokuj mu tam wyjście z 2 strony”. That’s how they live 🙂
Reasumując, rejs promem a'la Titanic, w towarzystwie wielu pokerzystów i w połączniu z dość dobrze zorganizowanym turniejem dało świetną przygodę- „pokerową przygodę”.
Peace,
Serek
—————————————————————————————————————————–
PS: Na koniec utworek, który w moim odczuciu daje do myślenia.
świetna relacja!
No miałem okazję posłuchać trochę ŁW na początku turnieju i potem siedzialem na cashu w tej malej salce to też co chwila uśmiech pod nosem po kolejnym tekście.
„Celebryci” jak to stwierdził G.
„zgwałce ją przez Ciebie” epic 😀
Dobry wpis! Bracia W. powodują banana chyba u każdego na twarzy 🙂 Ja nie zapomnę jak pisywałem relacje z EPT z ich udziałem – Artur zawsze zachodził mnie od tyłu w pressroomie z pytaniem: „Jak tam nasi Piotruś?”. Pech chciał, że podczas zadawania pytania kładł swoje łapki na moich barkach i wykonywał ruchy a`la masażysta. W wykonaniu Artura powodowało to ciekawe doznania 😀 (bolało jeszcze następnego dnia)
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.