Londyn doprawdy za nic ma jakieś tam pokerowe turnieje, życie bowiem toczy się tutaj w swoim zwyczajowym szalonym tempie. Na ulicach doświadczamy nieustępującego ścisku, zewsząd słychać wszystkie języki świata, wczoraj pod klubem, gdzie zorganizowano welcome party, odbył się jakiś dziwny przemarsz tłumów młodych czarnoskórych mieszkańców Londynu, i nawet pogoda wydaje się ten zawrotny rytm odzwierciedlać: wizyty słońca nieustannie zakłócane są poprzez spontaniczne ataki deszczu.