Przy szklaneczce JD odc. 46 – Barceloński remanent

0

Minął już ponad tydzień od mojego powrotu z Barcelony. Festiwal PartyPoker Millions Grand Final zakończony, dziewięć dni pracy za mną, czas więc na jakieś podsumowanie.

Piszę ten tekst dopiero teraz, bo chciałem mieć jakąś perspektywę i nie pisać wszystkiego na gorąco, zaraz po zakończeniu całej imprezy. Po pierwsze byłem po wszystkim kosmicznie zmęczony i pewnie cały tekst byłby jednym wielkim narzekaniem na zakwasy i brak snu (co i tak mi już parę osób wytknęło), a po drugie dopiero po kilku dniach można na chłodno ocenić cały festiwal. Podzielę ten felieton na kilka najważniejszych tematów i postaram się każdy z nich trochę szerzej opisać.

Polacy

Zacznijmy od najważniejszej sprawy, czyli od postawy naszych chłopaków. Zapowiadaliśmy, że zjawi się ich na miejscu cała masa i tak rzeczywiście było, choć nie każdy zasiadł do gry w turniejach. Wielu wolało powalczyć na cashówkach i nie interesował ich nawet występ w Main Evencie czy tańszych eventach.

Za to ci, którzy w turniejach się pojawili, walczyli bardzo dobrze. Zrobiłem sobie zestawienie wszystkich wyników i wygląda to naprawdę całkiem nieźle – dwóch Polaków zameldowało się w heads upach i choć niestety w najważniejszych momentach zabrakło trochę szczęścia, to dwa drugie miejsca na dziewięć eventów (choć praktycznie, gdyby odliczyć wszystkie high rollery, to powinniśmy mówić tylko o czterech turniejach) wyglądają bardzo dobrze. Szkoda tylko, że ani Bartek Machoń, ani Grzesiu Grochulski nie dopięli swego i nie sięgnęli po pierwsze statuetki PartyPoker Live dla Polski. Szczególnie ten pierwszy ciągle kręci się bardzo blisko tego osiągnięcia, a nie może się przełamać i zamknąć sprawy na swoją korzyść. Ale przyjdzie czas i na to – na pierwsze „polskie” EPT też przecież czekaliśmy bardzo długo…

Bartek Machoń

Pozostali chłopcy też pokazali się z całkiem dobrej strony. Pięć cashy w Main Evencie, w tym ładny deep Pawła „SoSicka” Brzeskiego, również pięć w evencie Finale, aż osiem miejsc płatnych w turnieju Open (doskonałe 21. miejsce Andrzeja Skoczylasa). W sumie dwadzieścia miejsc płatnych w czterech turniejach i aż 594.000€ na kontach Polaków. Dobrze czy niedobrze? Moim zdaniem bardzo dobrze! Doliczając do tego kilka wygranych przez naszych graczy satelit do Main Eventu wychodzi nam naprawdę fajny występ jako nacji.

Paweł Brzeski

Organizacja

W tym miejscu można powiedzieć tylko jedno – mają rozmach, skur…! Widziałem wiele turniejów w swoim życiu, w wielu grałem, wiele komentowałem podczas relacji, ale większość wypadała bardzo blado przy barcelońskim festiwalu PartyPoker Live. Widać było gołym okiem, że była to jedna z największych imprez pokerowych na świecie. Wielka sala turniejowa, sto stołów rozstawionych dla graczy, a pośrodku piękny stół telewizyjny. Setki osób zatrudnionych do obsługi festiwalu, od ludzi w rejestracji, poprzez krupierów i floormanów, aż po masażystki, dziennikarzy, obsługę techniczną czy nawet dziewczyny wydające gadżety – każdy miał swoje zadanie do wykonania.

Z pewnością ktoś tam będzie narzekał, bo przecież nie zawsze da się każdemu dogodzić, ale patrząc na sprawę globalnie, to była to impreza prawie doskonała. A widać to było przede wszystkim po frekwencji w najważniejszych turniejach. Pule gwarantowane w wysokości 23 milinów euro przekroczono dość znacznie (w sumie wyszło 30 mln we wszystkich eventach), co pokazuje, jak chętnie gracze brali udział w festiwalu.

Oczywiście zawsze można coś poprawić, ulepszyć i zrobić lepiej, więc i tym razem można na kilka spraw wskazać palcem. Choćby ilość turniejów – było ich jedynie dziewięć, a można było spokojnie zorganizować ich kilkanaście więcej (na górnej sali kasyna stało jeszcze mnóstwo pustych stołów, które można było do tego wykorzystać).

Z całą pewnością nie zachęcały też nikogo ceny w kasynie! To był prawdziwy koszmar! Ja rozumiem oczywiście, że pokerzysta z natury powinien mieć pieniądze, a jeśli gra w turniejach za 1.000€ czy więcej, to wręcz ma je na pewno, ale na Boga, litości! Red Bull 8€? Cola 5€? Zimny hot dog 11€? Są jakieś granice rżnięcia klientów, a tu zostały one przekroczone maksymalnie! A dodajmy do tego jeszcze ścisłą kontrolę przy każdym możliwym wejściu do kasyna, gdzie ochroniarze szczegółowo sprawdzali każdy plecak, torbę czy nawet kieszenie w kurtce i wniesienie sobie nawet puszki picia czy małej wody było prawie nierealne… Za grubo, zdecydowanie za grubo!

Gwiazdy

Czego nauczyłem się na tym festiwalu? Pokerowe gwiazdy to też są ludzie! Tacy sami, jak ja czy wy. Patrik Antonius też czasem je kebaba, Adrian Mateos też sika do pisuaru w łazience, Kristen Bicknell też po porażce musi się przytulić do swojego faceta, a Maria Lampropoulos plotkuje jak najęta z innymi dziewczynami jak każda baba. Oni też są zmęczeni, im też trudy turniejów dają się we znaki, nie są pokerowymi cyborgami i często ziewają przy stołach. Tak samo przy tych stołach się nudzą, więc też cały czas grzebią w swoich telefonach czy tabletach.

Patrik Antonius
Patrik Antonius

To co ich jednak od „zwykłych” graczy odróżnia, to ich klasa. I chyba mogę powiedzieć to o zdecydowanej większości oglądanych przeze mnie gwiazdorów. Przegrywać czy odpadać z turnieju nie lubi nikt, oni również, ale potrafią się po tych porażkach zachować. Podadzą rękę, pożegnają się z graczami przy stole, pożyczą powodzenia, poklepią po plecach, choć tak samo są wściekli po eliminacji, jak każdy z nas zazwyczaj jest. Jeśli są źli, to idą to pokazywać gdzie indziej, ale nie przy stole. Patrzyłem na to z pewnym zdziwieniem, bo aż chciałem zobaczyć kogoś wybuchającego po bad beacie i nic takiego nie miało miejsca. A widziałem choćby Roberto Romanello serdecznie ściskającego pokerzystkę, która chwilę wcześniej pokonała jego AK swoim AQ po trafieniu damy na riverze.

Roberto Romanello

Można jednak chyba powiedzieć, że gwiazdy dzielą się na dwie kategorie – tych mniej i bardziej przystępnych dla reszty śmiertelników. Część znanych graczy chodzi z wyraźnym nastawieniem „na nie” do reszty otaczającego ich pokerowego świata. Te zadarte nosy widać u niektórych z daleka i aż nazbyt wyraźnie. Są też jednak tacy, którzy sami wręcz szukają jakiegoś kontaktu z ludźmi, rozmów, interakcji, a nawet po prostu uwagi. Niektórzy widząc mnie z aparatem potrafili się fajnie do zdjęcia ustawić czy uśmiechnąć, zwyczajnie pomagając mi w mojej pracy. Inni z kolei udawali, że mnie nie ma lub mnie nie widzą.

Są też tacy, którzy słowa „ambasador pokera” traktują bardzo poważnie i nigdy nikomu nie odmawiają niczego. Tu przede wszystkim należy wymienić dwa nazwiska – Mike Sexton i Marcel Luske. Obaj gracze „starej szkoły” z niejednego pieca już chleb jedli, o pokerze wiedzą wszystko, a teraz są chodzącymi legendami. I tak się właśnie zachowują – z każdym pogadają, do każdego się uśmiechną, każdemu odpowiedzą na pytanie. Ogromna klasa!

Mike Sexton

Press room

Do Barcelony jechałem z myślą, że się pewnie wiele będę mógł nauczyć na miejscu od ludzi, którzy na co dzień zajmują się pracą przy takich dużych festiwalach. Na miejscu życie bardzo szybko zweryfikowało moje podejście. Jeśli ktoś mógłby się czegoś od kogoś uczyć, to na pewno nie ja od nich! A przede wszystkim jednego – pracowitości!

Przykro to może głośno mówić, ale praca press roomu to był dla mnie jeden wielki żart. Większość osób spędzała czas na oglądaniu filmów czy meczów na swoich laptopach, na przeglądaniu Facebooka i Twittera, gadaniu przez telefon, oglądaniu głupich filmików na Youtube czy jedzeniu. Na dodatek wszystko to działo się bez poszanowania pewnych zasad współpracy w pomieszczeniu, gdzie pracowało jednak cały czas po kilkanaście osób – muzyka wyła za głośno, mecze wręcz darły się z głośników, a po jedzeniu ulubioną rozrywką moich szanownych kolegów po fachu było głośne bekanie. Słabe to, naprawdę słabiutkie.

Gdy mi pot zalewał oczy i nie wiedziałem, w co najpierw włożyć ręce podczas relacji, większość ludzi… kończyła pracę. Nieważne było, czy akurat trwał jakiś stół finałowy, czy w turnieju było 200 czy 5 osób – wybijała godzina X i pakowali swoje tobołki wychodząc z roboty. Na dziś koniec, spotykamy się jutro, nara! Nie za bardzo wiedziałem nawet jak to traktować, ale moje zdziwienie każdego dnia było tak samo wielkie. Szczytem wszystkiego była sytuacja, gdy po wygranym przez siebie high rollerze, Andreas Eiler musiał 20-30 minut czekać przy stole telewizyjnym na fotografa, który miał mu zrobić zdjęcie z trofeum, ale akurat poszedł sobie na obiad i nikt nie umiał go znaleźć…

Andreas Eiler

Równie mocno byłem zdziwiony, gdy praktycznie każdego dnia nagle ekipa realizująca transmisję telewizyjną około 23 wieczorem stwierdzała, że już się dość dzisiaj napracowali, czas do domu. Szczególnie było to wkurzające, gdy skończył się akurat jeden z Super High Rollerów, a Bartek Machoń walczył w końcówce Warm Upa. Stół telewizyjny się zwolnił, graczy (zostało ich wtedy czterech czy pięciu) posadzili do TV table, a relacji na streamie… nie było! Żart, po prostu niesmaczny żart!

Trzeba jednak przyznać, że byli i tacy, którzy pracowali bardzo mocno. Przede wszystkim Christian Zetzsche z redakcji Pokernews, który jest naprawdę doskonałym fachowcem w pokerowych relacjach. Zawsze wszystko wiedział, zawsze wszystko miał pod ręką, umiał pomóc i chciał to robić, a graczy zna jak mało kto. Szybko złapaliśmy wspólny język i przez cały festiwal wymienialiśmy się informacjami. Bardzo fajny gość!

Christian Zetzsche

Sikorki

No i na koniec to, co męscy czytelnicy moich relacji lubią najbardziej – sikorki! Pewnie już część z Was oglądała mój album zdjęć na facebookowym fanpage’u ze zdjęciami barcelońskich ślicznotek. Było ich tam naprawdę mnóstwo i aż się człowiekowi bardziej pracować chciało, gdy na każdym kroku spotykał piękne dziewczyny – czy to krupierki, czy masażystki, czy hostessy czy po prostu pokerzystki. Istne sikorkarium!

Moją ulubienicą była oczywiście Daria Feshchenko, nieprzeciętnie piękna pokerzystka z Rosji. Młodziutkie to, malutkie takie, ale uroku wokół siebie roztaczała tyle, że starczyłoby za dziesięć takich. Była zawsze przygotowana na wizytę fotografa przy stole, momentalnie przyjmując odpowiednią pozę i wrzucając na twarz śliczny uśmiech. Sympatyczna postać!

Daria Feshchenko

Podsumowując – wyjazd do Barcelony na pewno udany, choć pogoda w stolicy Katalonii nie rozpieszczała. Relacja wyszła chyba fajnie i czytała się na Pokertexas bardzo dobrze, zebrałem sporo nowych doświadczeń, a nasi pokerzyści pokazali się z bardzo dobrej strony. W tym miejscu na pewno muszę też podziękować wszystkim chłopakom z Polski, którzy walczyli przy stołach – Wasza pomoc i współpraca przy zbieraniu informacji była nieoceniona, wielkie dzięki dla każdego z Was!

A ja mam nadzieję, że moja praca przy turniejach PartyPoker Live się na tym jednym festiwalu nie zakończyła i będę miał wkrótce okazję popracować na takiej wielkiej imprezie ponownie!

baner powerfest 40mln

Poprzedni artykułPokerowa kartka z kalendarza – Limitless odpowiada podczas AMA (25 kwietnia)
Następny artykułEPT Monte Carlo – Timothy Adams liderem przed finałem High Rollera!