Poker na Alasce

2

Dzisiaj prezentujemy kolejny z tekstów nadesłanych w zeszłotygodniowym konkursie. Tym razem jest to opowieść Michała Stachowiaka o tym jak poznawał tajniki Texas Holdem na dalekiej Alasce. Okazuje się, że pokerowy boom dociera do najbardziej odległych zakątków świata. Zapraszam do lektury…

W 2007 roku zdecydowałem się skorzystać z programu Work and Travel. Wybrałem Alaskę, a konkretnie Girdwood. Alaska zachwyciła mnie swoimi krajobrazami, naturą oraz niezwykle życzliwymi ludźmi, ale kojarzy mi się również z tym, że właśnie tam, niemal na końcu świata, poznałem zasady Teksas Holdem, gry, która pozwala na czystą rywalizację, w której każdy jest równy i ma takie same szanse na zwycięstwo.

Po miesiącu pracy i przyzwyczajaniu się do nowego otoczenia, zostałem zaproszony na małą sesję pokera do miejscowej knajpy. Wpisowe wynosiło $20, hazard jest zabroniony w tym stanie, wiec organizator krzyczał coś czego ja nie rozumiałem, wszyscy wychodzili na tyły ?Silvertip? tam wręczali kasę ?bankierowi? i wracali do lokalu. Trochę mnie śmieszyła aż taka ostrożność, szczególnie tam, gdzieś daleko na Alasce, ale są Amerykanie którzy przestrzegają wszystkich zasad.

Nie muszę pisać, że oczywiście przegrałem jako jeden z pierwszych, a później grałem cash games 😉 (pierwszy raz) więc wychodziłem dużo biedniejszy w portfelu niż $20, ale bogatszy o experience, jak to jeden z nich powiedział. Amerykanie są narodem bardzo miłym wiec zapraszali mnie na następny tydzień. Musiałem przyjść, przecież trzeba się odegrać, tak więc przez cały tydzień próbowałem zgłębić tajniki gry, wypaść choć trochę lepiej. Nie wiedziałem, że tak wiele jest napisane o pokerze, wszystko to było dla mnie totalnie obce. Najprostsza do zapamiętania była charakterystyka graczy, następnym razem postanowiłem grać bardzo tight.

Miałem szczęście, bo nie wierzę, że były to umiejętności, ale już kolejną grę zagrałem lepiej i znalazłem się w kasie. Wtedy zrozumiałem, że ci gracze nie są aż tak świetni i że można z nimi grać i wygrywać. Niestety, po kilku następnych tygodniach zostałem sprowadzony na ziemię. Porażki jednak mnie nie zniechęciły, chciałem grać więcej, okazało się, że takie gry, na jakie ja chodziłem, urządzane są w niemal każdym domu. Dla Amerykanów poker jest sportem narodowym. Miałem duże możliwości wyboru tym bardziej, że każdy mnie zapraszał bo byłem tak zwanym dawcą .

To był początek, najmilsze gry miały dopiero nadejść. Mój znajomy, pokazał mi dość oryginalne miejsce, gdzie grywa bardzo dużo graczy, było to Crazy Horse w Anchorage, w największym mieście Alaski, typowy amerykański Night Club w którym odbywały się turnieje bez wpisowego, grać mogło tylu graczy, ilu się zmieściło, trochę dziki zachód. Zawsze się znalazł sponsor, który fundował nagrodę, niestety, tylko za pierwsze miejsce, często to było zaledwie 100$, ale chodziło o rywalizacje a nie kasę. Dzięki temu miałem okazję zobaczyć na własne oczy ogromny wachlarz graczy grający w pokera w USA. Grali wszyscy, również panie. I te wyglądające na gospodynie domowe, i te które, olśniewały urodą lub bogactwem i na pewno miały by problem ze znalezieniem drogi do kuchni, mężczyźni od harlejowców po garniaków. Grała prawdziwa mieszanka narodowości, a każdy call, bet, fold itd. mówił swoim charakterystycznym akcentem.

Turnieje zaczynały się o 19, gracze odpadali zwykle dość szybko, a stawki rosły co 10 lub 12 minut. Najtrudniej robiło się około godziny 21, ponieważ swą gimnastykę zaczynały tancerki, dużo im brakowało do naszych pięknych Polek, lecz mimo to, jeśli siedziałem zwrócony w stronę ?aktorek? oko mi tam uciekało i nie mogłem wystarczająco skupić się na grze. Nie byłem jednak w tym zachowaniu odosobniony. Można było zauważyć, że szybciej odpadają gracze mogący obserwować tę niesamowitą gimnastykę ciała.

Dlaczego piszę o tym miejscu? Właśnie tam osiągnąłem pierwszy pokerowy sukces, zająłem ex aequo pierwsze miejsce (wtedy pierwszy raz spotkałem się z deal w pokerze). Grałem w Crazy Horse kilka razy, ale właśnie ten jeden raz wygrałem. Zdaję sobie sprawę, że przy tak szybkim wzroście stawek miałem dużo szczęścia, ba, nawet bardzo dużo, bo cały turniej siedziałem tyłem do sceny :). Mimo wszystko byłem dumny z wyeliminowania tylu miejscowych graczy, szczególnie tych którym musiałem tłumaczyć, że Polska jest w Europie, a była to duża grupa.

Pierwszy mój ?poważny? turniej rozgrywałem w klubie nocnym przy dźwiękach kuszącej nuty. Był to turniej bardzo amatorski, jakich niestety brakuje w Polsce, właściwie ich w ogóle nie ma. Miejsce naprawdę nie jest aż tak istotne, można grać wszędzie, także podczas popisów artystek. Najważniejsi jednak są pokerzyści którzy stwarzają niepowtarzalny klimat i atmosferę zdrowej rywalizacji, a podgrzewa ją nagroda. Marzy mi się, że kiedyś u nas, poker będzie tak popularny jak w Stanach i przestanie się go traktować jako najgorszą formę hazardu.

W maju lecę na Alaskę jeszcze raz, z dużo większym bagażem doświadczeń niż po pierwszej grze w Silvertip i będę się starał być jak najlepszym ambasadorem polskich pokerzystów.

Michał Stachowiak

Poprzedni artykułWSOP Europe 2008
Następny artykułWygrać w pokera z Napoleonem!

2 KOMENTARZE

  1. Hehe dobrze, że napisałeś, bo już miałem pisać, że do Crazy Horse’a raczej nie poker Cie pewnie na początku skusił :). Ja byłem w Anchorage w 2006 roku, niestety dopiero pod koniec pobytu zauważyłem szyld Texas Holdem i nie pograłem.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.