Paryż

4

Cześć,

Cała społeczność pokerowa żyje teraz ostatnim EPT w Pradze, a ja jeszcze nawet nie opisałem swojej przygody z WSOP circuit w Paryżu.  Ze względu na operację przegrody nosowej nie byłem w stanie się tym zająć, a że jutro (piątek) wylatuję do Pragi na dwa małe side eventy za 550€ – holdema w sobote i omahy hi/lo w niedzielę, to uznałem że koniecznie muszę się tym zająć. Tym razem robiłem sporo zdjęć z myślą o blogu i mam też parę ciekawych przemyśleń, więc szkoda byłoby mi nie podzielić się tym z Wami. Trochę to taki odgrzewany kotlet, ale wolę myśleć że przynajmniej taki od babci, a nie z bieronki ;).

Zanim zacznę, chciałem jeszcze wtrącić, że  po raz kolejny startuję z fanpagem na facebooku i tym razem na pewno będę na bieżąco wrzucał updaty ze swoich wyjazdów. Możliwe też, że w przyszłości będę chciał pisać bloga po angielsku i zniknę z pokertexas, więc jeśli ciekawi Cię jak mi idzie, albo po prostu lubisz czytać mojego bloga to zlikuj mój fanpage Witold Homka (comedian:) na fejsie. Na pewno będzie mi miło, bo o ile mam sporo przyjemności z pisania tego bloga nawet dla siebie, to na pewno dużą frajdę sprawia mi świadomość, że komuś jeszcze się to podoba.

WSOP circuit w Paryżu był dla mnie bardzo ważnym doświadczeniem, a zaczęło się to tak:

Wylatywałem w piątek i czułem się naprawdę nieźle przygotowany. Zabrałem, strój do treningu na siłownie, rzeczy na basen i nawet pasek do jogi, gdybym chciał trochę się porozciągać w pokoju. W Paryżu miałem wylądować o 14:30 i jedyne co miałem w planach to pójść na pierwszą w życiu lekcje salsy  w jakimś klubie o 19, a turnieje miałem grać dopiero w sobotę, niedzielę i poniedziałek.

Na początek samolot się spóźnił o prawie dwie godziny. Trochę się obawiałem, że nie zdążę na te zajęcia, no ale nic nie mogłem na to poradzić. Po wylądowaniu od razu trafiłem na shuttle bus, który wcześniej obczaiłem i miał mnie podwieźć w godzinę prawie pod sam hotel. Jechaliśmy dosyć szybko aż do wjazdu na obwodnicę, gdzie stanęliśmy w piątkowym korku. W międzyczasie odpaliłem telefon, aktywowałem pakiet roamingu, zerknąłem na mapę i się przeraziłem bo wyglądało to tak:

No to sobie nie potańczę. Oprócz tego na meesengerze napisał do mnie Marek Grześka, którego poznałem w Berlinie i przekazał nieprzyjemną wiadomość, że na jutrzejszy turniej nie ma już miejsc i dzisiaj postanowili zrobić dzień 1a, na który też już jest full i Marek jest na waitingliscie, ale może siądzie do gry dopiero za 1,5-2 godziny. Niestety nie było szans żeby mnie zapisał. Autobus po dwóch godzinach dowiózł mnie na miejsce.  Byłem niesamowicie głodny i nieźle wkurzony, że zamiast relaksować się przed następnym dniem, muszę pędzić do kasyna w nadziei, że może będę mógł dołączyć pod koniec późnej rejestracji. Przed wejściem zatrzymało mnie dwóch osiłków mówiących po francusku. Kiedy przeszliśmy na angielski (bardzo łamany w ich wykonaniu) wyjaśnili mi, że muszę zapłacić 50€. WTF? Ciężko mi się było z nimi dogadać o co chodzi, więc zapytałem Marka na messengerze i okazało się, że faktycznie jest to roczna opłata członkowska. Wpuścili mnie do środka, a dokładniej do przedsionka o powierzchni 3 metrów kwadratowych, w których dokonałem rejestracji i zapłaciłem wspomniane 50€. Minąłem kolejne drzwi i wszedłem do kasyna. Malutka przestrzeń, gorąco, a ludzi od groma. Czułem się w tym wszystkim totalnie zagubiony. Dwie pierwsze osoby z obsługi, które zapytałem po angielsku o to gdzie można  się zarejestrować, zrobiły przestraszoną minę i nie mogłem nic od nich wyciągnąć. Trzecia osoba pokazała mi palcem jakieś okienka. Upewniłem się od kogoś z kolejki, czy to na pewno rejestracja i czekałem. Zapisałem się czterdziesty na waiting liście na dwie godziny przed końcem rejestracji. Do tego wszystkiego kolejka przypominała bardziej tę do sklepiku szkolengo na 5 minutowej przerwie w podstawówce, bo co chwila ktoś się pchał od drugiej strony. Zapytałem też czy są już otwarte zapisy na niedzielną omahę i poniedziałkowy heads up holdema. Były, więc zadowolony ze swojej przebiegłości poprosiłem o rejestracje i dowiedziałem się, że omaha ok, ale na poniedziałkowy heads up też już nie ma miejsc. Co????? Będę siedział w Paryżu 5 dni i możliwe, że będę mógł zagrać tylko jeden turniej za 500 euro? Uznałem, że jestem zbyt głodny i zmęczony żeby to ogarniać, więc poszedłem na szybko do maka.

Naszła mnie wtedy taka myśl…Nie wiem czy wszyscy znacie taki żarcik, że iść do maka na sałatkę to jak pójść do burdelu się przytulać? To tak wtedy pomyślałem, że iść do maka w Paryżu to jak iść do burdelu i przespać się z burdelmamą. No nic, taka mała dygresja ;). Mimo wszystko wróciła mi energia i wymyśliłem, że pozostało mi zagrać w satelicie do tego turnieju. Po 3 godzinach gry odpadłem nie wygrywając wejściówki, ale byłem z siebie mega zadowolony, że pomimo tych wydarzeń byłem w stanie grać dobrze i cierpliwie. Później wpadłem na kolejny dosyć oczywisty pomysł, że może następnego dnia też będą robić waiting listę. Zapytałem i okazało się, że otwierają zapisy na godzinę przed rozpoczęciem turnieju, czyli o 13:30. No to luzik. Przyjdę nawet trochę wcześniej i jak będę pierwszy to dołączę do gry po max pół godzinie. Markowi nie dopisało szczęście w końcówce dnia i też szykował się na drugą szansę.

Wstałem koło 12. Powoli się ogarniałem i zadowolony ze swojej przebiegłości dotarłem do kasyna na 13:10. Niestety zastałem taki oto widok:

Czy to się dzieje naprawdę? Po raz kolejny zagryzłem wargi i po prostu stanąłem w kolejce. Niedługo później dołączył Marek i czekaliśmy. Przy zapisaniu dowiedzieliśmy się, że jak nie pojawimy się gdy nas wywołują to nasze miejsce przepada. Udało nam się dołączyć do gry na pół godziny przed końcem późnej rejestracji, a ostatnią godzinę siedzieliśmy już w kasynie, gapiąc się na przemian w telewizor i monitor z listą graczy żeby przypadkiem nie przegapić naszej kolejki. Pocieszałem się, że będę  miał koło 100bb, więc będzie jeszcze sporo miejsca na grę.

Szybko straciłem 1/3 żetonów, ale były to rozdania w których na river pasowałem niezłe układy, a przeciwnik życzliwie pokazywał lepsze, więc byłem całkiem z siebie zadowolony. Niestety nadal nie czułem się komfortowo. Prawie nikt nie rozmawiał po angielsku, a krupierzy nawet wysokości zagrań mówili tylko po francusku. Do tego wszystkiego jakoś nie przypasowała mi kolorystyka żetonów i myliły mi się ich wartości, więc musiałem się nieźle skupić żeby zorientować się kto ile ma w stacku itd.  Każdego nowego krupiera uprzejmie prosiłem, czy mógłby mówić wysokości zagrań także po angielsku i jakoś dawałem radę, choć czułem się w tym wszystkim mocno zagubiony.

Niestety mentalnie czułem się co raz gorzej. Trochę oliwy do ognia dolało mi rozdanie w którym przy blindach 500/1000 starszy pan otworzył za 2,5k z UTG+2, a ja z środkowej dołożyłem z parą 77,  a krupier po moim zagraniu oznajmił raise. Z automatu chciałem powiedzieć, że się pomylił, ale zobaczyłem, że wrzuciłem dwa żetony po 1k, ale zamiast żetonu  500, wrzuciłem 5k. Aha, czyli przebiłem do 7k, więc siedziałem cicho z nadzieją, że dziadek tylko sprawdzi. Niestety gracz z SB oznajmił allin za 15k, dziadek spasował i musiałem już dołożyć. Pokazał AA. Siódemka na turnie poprawiła mi nastrój, ale mimo wszystko ważniejsze są dla mnie dobre decyzje, a ja ewidentnie nie mogłem się  tam odnaleźć.

Ostatnią kroplą, która przelała czarę mojego tiltu, był moment w którym dosiadł się nowy krupier i na moją prośbę żeby mówił wysokości zagrań po angielsku, powiedział, że nie musi tego robić i jak chcę wiedzieć to mogę go pytać. Na moje tłumaczenie, że chciałbym się skupiać na grze i może by chociaż mówił kiedy kwota jaką ktoś deklaruje jest inna niż żetony, które wrzuca, bo tak to na wszelki wypadek będę musiał pytać za każdym razem. Odmówił. Poprosiłem czy może w takim razie zawołać floora (dla tych co nie wiedzą to jest to kierownik sali). Zapytał po co mi floor skoro on już mi mówi jaka jest zasada. Dla tych co nie grają live dodam, że to nie jest nigdy wielkie wydarzenie, krupierzy rozdają w różnych miejscach i gracze grają w różnych pokerromach . Czasem krupier się myli co do jakiejś zasady, a czasem gracz nie może uwierzyć tak jak ja, że w danym miejscu panują takie a nie inne zasady i wtedy floor przychodzi, szybko udziela odpowiedzi i tak samo szybko dyskusja się kończy. Nigdy nie spotkałem się z sytuacją, w której krupier nie chce go zawołać . Zapytałem czy może mimo wszystko poprosić floora, bo chciałbym to usłyszeć od niego. Po raz kolejny powiedział, że on już mi mówił jak jest. Wkurzony powiedziałem, że nie rozumiem dlaczego to kwestionuje i poprosiłem go po raz kolejny. Zrobił zniechęconą minę i zawołał floora. Przyszła floor i od razu zaczęli coś rozmawiać i uzgadniać po francusku. Po chwili zapytałem:” hey maybe some english?” i tylko gracz siedzący obok przetłumaczył mi, że powiedziała krupierowi żeby mówił też po angielsku. Minęło jedno, albo dwa rozdania, przyszedł nowy krupier i oczywiście mówił tylko po francusku, a ja miałem już serdecznie dosyć Paryża.

Raczej nie tiltuję bardzo spektakularnie. Zazwyczaj po prostu gubię flow i nie wyłapuję fajnych spotów, za to znajduje niepotrzebną gamblerkę. Tutaj też jedynie przy blindach 1/2  i otwarciu za 5000 z wczesnej pozycji od bardzo loose gracza wsunąłem z A7s z bb za 35000 i zostałem sprawdzony z dwójkami.

Następnego dnia grałem turniej omahy 4/5/6 kartowej, więc też nie do końca była to moja ulubiona gierka, bo nawet 5 kartowe omahy to już dla mnie trochę gambling. Grałem dosyć przeciętnie. Miałem sporo dobrych zagrań, ale na pewno kilka słabych podyktowanych skumulowanym tiltem z dnia poprzedniego i w takim rozdaniu też odpadłem.

Nie wiem czy po tym co napisałem możecie wczuć się w mój stan. Podczas tych trzech dni zdarzyło się jeszcze sporo drobnych nieprzyjemnych incydentów, ale nie chce się tutaj tylko wyżalać. Byłem totalnie zdegustowany, rozczarowany i po prostu wkurzony, po trochu na siebie i na Paryż.

Ale nie byłby to mój blog gdybym na koniec nie znalazł jakiegoś pozytywnego morału z tego wszystkiego :). Bo mimo wszystko wspominam ten wyjazd bardzo pozytywnie.

Gra on-line była dla mnie tylko grą w grę i niczym więcej. Jeśli chciałem czegoś więcej to musiałem tego szukać poza pokerem.

Wyjazdy na turnieje live traktuję całościowo i pomimo tych przykrych doświadczeń, spotkało mnie też mnóstwo fajnych. Co prawda większość z nich dopiero, gdy oswoiłem się z nowym miejscem i zobaczyłem, że ten Paryż nie jest taki zły, a ja po prostu miałem zajebistego pecha na początku i wszystko potoczyło się jak śniegowa kula. Pomiędzy tymi turniejami sporo czasu spędziłem z Markiem i było naprawdę wesoło, a do tego podzielił się ze mną sporą ilością aktualnych strategii w holdema, które jak najszybciej chciałem przetestować i po powrocie do  Polski zagrałem w 4 turniejach w hicie z czego dwa wygrałem. Dla tych co nie wiedzą Marek  był drugi w main evencie na wsop circuit w Berlinie i od wygranej dzieliły go dwa outy, które złapał postawiony na allinie przeciwnik. Do tego zrobił na mnie wrażenie totalnie terroryzując stolik podczas fazy bubble, co przypomniało mi o czasach, kiedy ja w hiltonie lata temu byłem w stanie wytworzyć taką atmosferę na swoim stole. Żeby dać lepszy obraz co to oznacza, to gdy było kilku mega shortów i Marek raisował każdą rękę i wywierał dużą presję postflop to gracz po  mojej lewej z utg+1 mający w stacku 25bb open sfoldował parę waletów, bo nie wiedział jak ma ją rozegrać. Niestety chwilę po pęknięciu bubbla i ja padłem jego ofiarą, wykonując fatalne zagranie. Nauka nie poszła jednak w las i wykorzystałem to później na Malcie kiedy wszedłem na ft jako chipleader.  Piszę też o tym dlatego, że pomimo niezłych wyników, na razie zbyt wiele w relacjach się o Marku nie wspomina, więc jak przeczytacie gdzieś, że w jakimś turnieju ma niezły stack to może być grubo :).

Do tego w poniedziałek nie mogłem już zagrać w turnieju hu i zamiast tego poszedłem na zaległą lekcję salsy. Poznałem sporo fajnych ludzi i dostałem dużo rad na temat tego co warto odwiedzić i następny dzień spędziłem na zwiedzaniu Paryża.

Plac na montmartre:

Spotkało mnie wtedy bardzo ciekawe doświadczenie. Szedłem poleconą mi trasą i mijałem katedrę notre dame. Zobaczyłem i stwierdziłem, że pewnie w środku będzie to kościół taki sam jak każdy inny i poszedłem dalej. Po chwili zdałem sobie sprawę, że nie chce mi się po prostu stać w kolejce, a jest to jednak jeden z bardziej znanych kościołów i może jest w nim coś więcej niż w Licheniu. Wróciłem się i stałem w kolejce może ze trzy minuty, a w środku spędziłem ponad pół godziny siedząc na ławce i ciesząc się niesamowitością tego miejsca i nastawiło mnie to mega pozytywnie na resztę dnia. Ciężko mi powiedzieć co dokładnie zrobiło na mnie takie wrażenie, ale słyszałem kiedyś opinie, że są takie miejsca, które można zobaczyć na tysiącu fotografii i filmach i nijak się to będzie miało do wrażenia jakie robią na żywo. Może to było takie miejsce.

Trzy dni temu byłem na urodzinach kolegi i w jakiejś piosence wspominali o katedrze Notre Dam. Pomyślałem sobie wtedy o tym czego doświadczyłem, a jeden z kolegów powiedział , że mieszkał parę lat temu przez kilka dni w hostelu obok katedry i ani razu nie wszedł do środka.  Zdałem sobie sprawę jak niewiele brakowało żebym to mógł być ja. Zrozumiałem też, że w życiu na pewno ominęło mnie wiele wspaniałych rzeczy, bardzo często z jakichś prozaicznych powodów. Nigdy się nie dowiem i nie chciałbym się dowiedzieć co to było, ale zamierzam być uważny w przyszłości i nie przegapić sytuacji, które kosztują mnie tak niewiele.

Z przyjemnością spacerowałem po Paryżu, a na koniec dnia miałem szczęście zobaczyć wspaniały zachód słońca

Tak się zakończyła moja przygoda z Paryżem  i mam nadzieję że wszyscy będziemy żyli długo i szczęśliwie.

He he 🙂

Peace!

Poprzedni artykułmaster piece
Następny artykułEPT Praga – Sam Greenwood triumfuje w dodatkowym High Rollerze

4 KOMENTARZE

  1. Będąc w Paryżu niestety nie wszedłem do katedry, ja z młodym na zewnątrz a żona do środka 🙁 . Chciałem się spytać o przegrodę (mam krzywą i powinienem już też zrobić zabieg) robią to już pod narkozą czy nadal pod znieczuleniem miejscowym?

    • Faktycznie dużo informacji jest dostepnych w internecie, ale ja tez bezpieczniej sie czuje majac informacje z pierwszej reki. Operacja byla w narkozie ogolnej i naprawde jest to lajtowe. a jak juz bylo po operacji to po prostu po obudzeniu powoli uswiadamialem sobie jakies nieprzyjemnosci i szybko sie dostosowalem do nowej rzeczywistosci, ze cos tam mnie boli. Dla mnie duzo ciezsze bylo dlugofalowe obciazenie psychiczne zwiazane z tym, ze jednak bylem przez kilka dni niepelnosprawny i nawet teraz nie moge robic wszystkiego co wczesniej (np. silownia), a bylo to cos co bylo dla mnie wazne i lubilem.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.