Od czapy

1

Ostatnio pokerowo słabo – tzn. nic na plus. Po wcześniejszym wpisie zagrałem łącznie kilkadziesiąt headsupów i wynik jest taki sam – wykres nie drgnął. Ale poza pokerem dzieje się trochę więcej – właśnie kończy się jeden z ciekawszych weekendów jakie ostatnio miałem to pomyślałem, że trochę się uzewnętrznię – o życiu będzie.

Przemyślenia górnolotne

Tydzień temu zastanawiałem się, jak to jest, że w moim mieszkaniu jest taki syf. Kiedy ja znajdę czas, żeby tu posprzątać, bo planów mam od groma, codziennie chcę coś zrobić a moje legowisko coraz bardziej zarasta. Dodatkowo dochodzi dość ciekawa (niekoniecznie w negatywny sposób) sytuacja w pracy, która pochłania sporo mojej energii, zlecenie, które wziąłem po godzinach, ciśnienie na poprawienie wyników w pokerze, przypomniało mi się też, że lubię pływać, to i basen dochodzi, na perkusji nie grałem znowu z 2-3 miechy i trzeba wrócić do pykania – no tyle tego jest, że nie wiem od czego zacząć. Przytłoczony swoim własnym wyobrażeniem tej sytuacji wziąłem kartkę i zacząłem spisywać ile chciałbym na każde z tych rzeczy poświęcić w tygodniu. Obok spisałem ile czasu mam. Wynik mnie zaskoczył, bo okazało się, że dokładnie tyle czasu ile bym chciał, tyle mam – mało tego, mam jeszcze 17 godzin w których mogę leżeć i patrzeć w sufit – to skąd pomysł, że tyle tego jest? Rozmyślałem o tym trochę i objawienie przyszło w piątek około godziny 12. W robocie siedziałem z kolegą i tworzyliśmy (kodujemy w parach) kolejny kawałek funkcjonalności. W pewnym momencie, uświadomiłem sobie, że właśnie tworzymy baniak ze szczynami i trzeba jeden model i widok zmienić – rozbić go na mniejsze – czyli refaktor. Dla ludzi spoza branży – refaktor może potrwać nawet wieki i nie przynieść nic nowego, bo to zmiana nie wpływająca na działanie, ale na sposób w jaki jest osiągnięte (pozwala jednak na lepsze i szybsze zrobienie czegoś później) – jest to obarczone wieloma pułapkami i jest jednym z trudniejszych zadań (przynajmniej tak uważam). Jako twórca, jesteś zbyt blisko tworzywa, żeby czasem uświadomić sobie, że robisz coś niepotrzebnego i tracisz właśnie z celownika to co chcesz osiągnąć. Jak tylko doszliśmy do wniosku, że to jest konieczne, naszły mnie czarne myśli. Chciałem objąć swoją głową rozmiar zmian jakie musimy wykonać i zabolało. Wtedy uznałem, że zrobię coś, czego dawno nie robiłem – TDD (test driven development). Przy tworzeniu czegoś bardzo małego, nie widać zalet TDD, bo zrobisz co masz zrobić, otestujesz to i tyle. Jednak przy sytuacji, kiedy masz coś dużego przed sobą i nawet nie wiesz od czego zacząć wychodzi potęga tego sposobu. Pozwala to na granulację każdego problemu to poziomu ziarenka. TDD polega na tym, że piszesz test, który nie przechodzi, następnie, w programie, kodzie, skrypcie czy czymśtam sprawiasz, że ten test przechodzi – i wracasz do testów – piszesz znowu coś, co sprawia, że testy nie przechodzą i za chwilę coś, co je naprawia. Wtedy, niezależnie jak duży jest kloc stojący przed tobą postępujesz metodą bardzo małych kroków i wszystko rusza w dobrym kierunku. Po zakończeniu dnia pracy mieliśmy już spory kawałek zrobiony i nie mogłem zrozumieć, czemu tak rzadko to robię – czemu nie rozbijam wielkich rzeczy na mniejsze, czemu nie pracuję i żyję w mniejszych iteracjach. Patrzenie na całość ma sens, ale skupianie się tylko na całości sprawia, że faza przygotowań, planowania i zbierania motywacji i energii albo nawet czekania na odpowiedni moment może potrwać zbyt długo. Pogadałem też o tym z siostrą, która opowiedziała mi o spotkaniu z jakimś mega-wypasionym marketingowcem czy handlowcem (mniejsza o to) – był to wykład, na którym przedstawił najprostszy sposób na osiągnięcie czegokolwiek. Jeśli chcesz coś osiągnąć, powiedzmy, za rok – napisz to na kartce, zegnij ją i włóż w książkę. Od tego momentu, codziennie rób co najmniej jedną rzecz (choćby nie wiem jak małą), która cię do tego przybliża – a wtedy na pewno ten cel osiągniesz. Jakie to naiwne a zarazem proste i genialne. Dlatego stwierdziłem, że przestanę wałkować wszystko od początku do końca, tylko kroczek po kroczku zajmę się tymi sprawami. Wyszła trochę gadka motywacyjna, ale zawsze miałem z tym problem, że chciałem całość i nie przynosiły mi satysfakcji częściowe efekty – jednak jak rozbije się to na mniejsze zadania, satysfakcja z osiągania mniejszych zadać przychodzi a osiągnięcie celu…wiadomo, jest zawsze przyjemne.

Leży sobie człowiek

Idę w podziemiach dworca centralnego w Warszawie i przy ścianie leży facet. Normalnie ubrany, obok niego jakaś torba. Godzina 13 – ludzie nie zwracają na niego uwagi, przechodzą obok, 'pewnie najebany'. Tyle się mówi o znieczulicy i trochę mnie to wkurwiło – z resztą sam pomyślałem, że pewnie pijany, ale przecież tak mało mnie to kosztuje, żeby podejść i sprawdzić. Podchodzę do niego, ma otwarte oczy, ale wzrok martwo wbity w sufit – nie wygląda to jak typowy sen menela. Szturcham go w kolano – nic. Chwyciłem go za rękę (ciepła, więc ufffff) i się ocknął. 'Wszystko w porządku?' pytam. 'Nie' wymamrotał (widzę, że nie ma zębów, więc solidny wdech, żeby poczuć, czy wali alkoholem – nic nie poczułem).

'Wezwać pomoc?' 

'Nie'

'Jest pan pijany?'

'Nie, zjadłem 20 tabletek ketonalu'

Ja pierdolę. W tym momencie, podchodzi kilka osób (jakiś techniczny, parka, która wcześniej kupowała bilet w biletomacie i jakiś koleś) i pyta się mnie co się stało. Powtarzam co usłyszałem i mówię, że trzeba wezwać pomoc. Dziewczyna pyta, czy dzwonić po pogotowie – myślę, że zanim ogarną jak tu dotrzeć to trochę zajmie, lepiej, żeby zawsze-tutaj-obecni-ale-w-tej-chwili-ich-nie-widać policjanci albo sokiści się tym zajmą. Idę więc za róg, gdzie jest posterunek policji, wchodzę i mówię co się stało. Wracam i pytam go, póki jeszcze przytomny, żeby informacje jakieś przekazać ratownikom w razie czego:

'Kiedy pan wziął te tabletki?'

'Godzinę temu'

'Życie panu niemiłe?'

'Tak'

'Może porzygamy?'

'Nie, zostawcie mnie w spokoju'.

Pojawia się policjant – mówię mu jaka jest sytuacja. Schyla się nad nim, przekłada go na bok, żeby w razie czego ułatwić mu rzyganie, pojawia się dwójka następnych. Kobieta zaczyna go pytać o różne rzeczy, żeby trzymać go przytomnym. Mówi, że karetka jest już w drodze. Facet zaczyna beczeć, żeby go nie ratować i że ma już dość. W tym momencie odszedłem, bo za 5 minut miałem odjazd pociągu, więc kupiłem bilet w biletomacie obok (podszedł w międzyczasie koleś, który powiedział 'jestem ratownikiem, czy mogę pomóc?', nie słyszałem odpowiedzi, ale odszedł). Po kupieniu biletu, przechodząc obok usłyszałem tylko, że facet jest bezdomny, na ziemi leżała pusta fiolka po ketonalu i czwórka już policjantów się nim zajmowała (jeden powiedział, że karetka już jest i zaraz przyjdą). Zszedłem na peron i wsiadłem do pociągu. 'Ja pierdolę' – spadł mi na łeb olbrzymi ciężar, co z nim będzie, czemu kurwa nikt inny się nie zainteresował, jak długo tam leżał?. Komórka, google, 'śmiertelna dawka ketonalu' – opcje były różne, ale wychodziło na to, że 20 to o wiele za mało – ulżyło mi. Piszę o tym, żeby uczulić – nie wszystko złoto co się świeci, nie wszystko gówno, co leży na ziemi. Nieraz słyszymy o takich sprawach, dlatego warto coś zrobić i chociaż się przekonać 'o, rzeczywiście nawalony'.

Nowy madierfakier na scenie

Pojawił się nowy członek mojej rodziny – siostra urodziła synka – co sprawiło, że już jestem prawdziwym wujkiem (w końcu moi rodzice są już dziadkami – chociaż mama powiedziała, że tata jest dziadek, ale ona może być 'żona dziadka' – tak sobie wykombinowała 🙂 ). Byłem wczoraj w wawie, żeby go poznać. Na razie słabo mu idzie z grą pre-flop, ale po flopie nieźle. A tak na prawdę to widziałem jak na razie tylko jak śpi albo płacze. Ostatnio widziałem świetny tekst w necie 'jak się urodziłem, byłem tak wkurwiony, że przez 2 lata się do nikogo nie odzywałem' i Jaś jak na razie prezentuje to samo podejście – nie gada z nikim a czasem jak mu się przypomni gdzie był przed narodzinami zaczyna ryczeć. Ale najfajniejsza rzecz jakiej się dowiedziałem podczas tego pobytu to to, że pierwszą rzeczą jakiej człowiek się uczy w życiu, to puszczać bąki. Niemowlęta zaraz po narodzeniu nie mają jeszcze kontroli nad najważniejszym mięśniem w ciele – zwieraczem. Jest on cały czas ściśnięty i jeśli mają potrzebę trzaśnięcia kasztana wymaga to od nich dużego wysiłku. Jaś, leży sobie spokojnie, ogląda wszystko dookoła po czym robi minę, jaką robi dorosły zaraz przed tym, jak zafuni. Po chwili, uświadamia sobie, że to nie wychodzi i mina skupienia zamienia się w grymas, potem większy, jeszcze większy – zaczyna płakać. Robi się cały czerwony, spina się niesamowicie (jak go trzymałem na rękach czuć było naprężenie całego ciała) po czym wali solidnego bąka, uspakaja się i zasypia. I teraz już wiadomo, dlaczego pierdzenie to taka dobra zabawa – ciężko na to pracowaliśmy! Wizyta u siostry i malucha była bardzo udana 🙂

Poprzedni artykułEla Biessek: „Wielu ludzi, nie potrafi pojąć, że jako matematyk nie cierpię hazardu, a żyję z pokera…”
Następny artykułMoorman Book of Poker prawie gotowa – przedmowa prosto od Doyle’a Brunsona!

1 KOMENTARZ

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.