Na sit oucie odc. 11 – Happy Birthday Mr. Tarantino!

0

27 marca 1963 roku w Knoxville w stanie Tennessee przyszedł na świat jeden z wizjonerów współczesnego kina. Jego matka Connie, która miała wówczas szesnaście lat, nadała mu imię Quentin, sugerując się imieniem filmowej postaci odgrywanej przez Burta Reynoldsa w serialu „Strzały w Dodge City”, półkrwi Indianina Quinta. Można teraz się zastanawiać, czy ten fakt zaważył na wielkiej miłości chłopca do kina i filmu, ale nie to jest chyba teraz najważniejsze. Najważniejsze jest to, że kończący dziś 55 lat Quentin Tarantino dzięki swemu uwielbieniu sztuki filmowej wszelkiej maści stał się jednym z największych twórców w historii światowego kina.

Z filmem związany był od swych najmłodszych lat nie tylko poprzez swoje imię. Jego matka, wychowująca go samotnie, często zabierała go do kina. Jako dziecko potrafił obejrzeć kilka filmów dziennie, co zresztą zostało mu do dzisiaj. Równie chętnie oglądał kinowe klasyki i wielkie dzieła największych reżyserów, jak filmy klasy „B” czy nawet „C” w stylu tanich filmów karate czy beznadziejnych sensacji. Gdy miał czternaście lat zaczął pisać nawet swój pierwszy scenariusz inspirowany filmem „Mistrz kierownicy ucieka”.

Już jako szesnastolatek nie wykazywał wielkiej chęci do nauki i opuścił szkołę. Zamiast wkuwać do klasówek zdecydowanie bardziej wolał iść do kina, co musiało odbić się na jego ocenach. W nauce nie pomagała również jego dysleksja. Oprócz lekcji historii, którą uwielbiał, opuszczał większość zajęć. Ewidentnie nauka nie była więc jego przeznaczeniem…

Po rzuceniu regularnej uczelni rozpoczął jednak naukę aktorstwa w James Best Acting School. Aby zarobić na utrzymanie rozpoczął pracę jako bileter w kinie pornograficznym, ale również tam nie poszło mu zbyt dobrze, bo został wyrzucony, gdy okazało się, że nie jest pełnoletni.

Prawdziwym przełomem w życiu młodego Quentina było podjęcie pracy w wypożyczalni kaset video. Jako pracownik mógł do woli oglądać setki filmów i czerpać z nich dla siebie inspiracje na przyszłość. Jednym z jego kolegów z pracy był wówczas Roger Agary, z którym później napisali scenariusz do „Pulp Fiction”. Spędzali razem dużo czasu snując plany dotyczące filmowych historii, które kiedyś napiszą i nakręcą. Dla Tarantino wielkim wzorem do naśladowania stał się „Człowiek z blizną” Briana de Palmy.

W 1984 roku wraz z kolegą ze szkoły aktorskiej Craigem Hamannem zaczął kręcić swój pierwszy film pod tytułem „My Best Friend's Birthday”. Oryginalnie trwał on około 70 minut, ale w wyniku spalenia się taśm przetrwała tylko połowa tej produkcji, kręconej na taśmie 16-milimetrowej. Film miał budżet 5.000 dolarów, jego scenariusz obejmował 80 stron i rzecz jasna okazał się klapą. Jednak kilku aktorów występujących wtedy u Tarantino pojawiło się w jego późniejszych, uznanych produkcjach. Sam reżyser stwierdził po latach, że film był zrobiony bardzo słabo, ale było to dla niego dobre doświadczenie, z którego wyciągnął wnioski na przyszłość.

Bogata kariera Tarantino zaczęła się niepozornie. W 1988 roku napisał on scenariusz do filmu „Urodzeni mordercy” i sprzedał go za 1.500 dolarów Olivierowi Stone’owi, późniejszemu twórcy tego obrazu. Jednak Quentin po premierze był wściekły, bo jego oryginalny pomysł został mocno zmieniony, co nie podobało się autorowi. Obiecał sobie, że już więcej nie sprzeda żadnego swojego pomysłu innemu reżyserowi, ale w tym postanowieniu nie wytrwał zbyt długo, bo dwa lata później oddał za 50.000 dolarów skrypt własnego autorstwa do filmu „Prawdziwy romans”. Produkcja ta była wielkim powrotem na właściwe tory dla Tony’ego Scotta, który był wówczas krytykowany za kilka słabszych (czytaj – mało dochodowych) kinowych dzieł, a dla Tarantino kasa uzyskana ze sprzedaży scenariusza stała się początkowym budżetem potrzebnym mu do nakręcenia swojego pierwszego arcydzieła – „Wściekłych psów”.

Scenariuszem zachwycił się wówczas Harvey Keitel i to za jego namową produkcją zainteresowali się pracownicy Sundance Institute, a budżet wzrósł do 1,5 mln dolarów. Wielki sukces tego filmu dał w końcu Quentinowi to, na czym mu najbardziej zależało, czyli niezależność przy kręceniu swoich kolejnych filmów. Był reżyserem, scenarzystą i odtwórcą jednej z ról, na co natychmiast uwagę zwrócił cały filmowy świat, a krytyka rozpływała się w zachwytach. Kilka lat później „Wściekłe psy” uznane zostały za najlepszy film niezależny w historii kina przez renomowany magazyn „Empire”. I nikomu nawet nie przeszkadzało zbytnio, że w całym filmie aż 272 razy pada słowo „fuck”… Jedynie w Wielkiej Brytanii „Wściekłe psy” miały problemy, bo nie chciano ich puszczać w kinach ze względu na wyjątkową brutalność. Ale i te przeszkody szybko runęły.

„Tylko” 265 razy słowo „fuck” padło w kolejnym arcydziele spod ręki Tarantino – „Pulp Fiction”. Po udanym debiucie Quentinowi udało się namówić do współpracy przy kolejnym obrazie swych wymarzonych aktorów – Johna Travoltę i Samuela L. Jacksona. Tytuł filmu został zaczerpnięty od popularnych w latach trzydziestych i czterdziestych brukowych powieści drukowanych na słabej jakości papierze, a plakat kinowy (a później również okładka do wydania DVD) stylizowany był na okładkę takiej właśnie, lekko podniszczonej książki.

Tym pastiszem dawnych filmów gangsterskich Tarantino zdobył uznanie w oczach jurorów podczas Festiwalu Filmowego w Cannes, gdzie „Pulp Fiction” zdobyło Złotą Palmę pokonując między innymi film „Trzy kolory: Czerwony” Krzysztofa Kieślowskiego, uznawany wówczas za głównego kandydata do zwycięstwa. Sztuka ta nie udała się jednak podczas rozdania Oscarów w 1994 roku, bo silniejszy okazał się wtedy „Forrest Gump”, ale siedem nominacji dla drugiego filmu Quentina zrobiło wrażenie, a zwycięstwo w kategorii scenariusza oryginalnego było z pewnością w pełni zasłużone.

Obecnie dzieło Tarantino jest już obrazem ze wszech miar kultowym. Wokół filmu narosło przez lata wiele legend, plotek i przypowieści, co dodaje tylko kolorytu tej produkcji. Sam reżyser zostawił w filmie z premedytacją kilka niewyjaśnionych wątków lub szczegółów akcji i do dziś trwają dyskusje fanów, choćby na temat tego, co było w walizce odebranej przez Julesa i Vincenta dla Marsellusa Wallace’a. Fani wyłapują też do dzisiaj inspiracje Tarantino wcześniejszymi filmami, wyszukują artykułów stworzonych przez reżysera w wymyślonym „product placement” i prześcigają się w układaniu list najlepszych scen z filmu. Genialną stroną tego filmu jest również ścieżka dźwiękowa z kilkoma niezapomnianymi utworami.

Po premierze „Pulp Fiction” o Tarantino mówili już wszyscy. Proszono go o poprawianie istniejących już scenariuszy, błagano o reżyserskie uwagi, zapraszano do gościnnych udziałów w filmach, zarówno aktorskich, jak i reżyserskich. Jednym z takich epizodów był film „Cztery pokoje” z Timem Rothem w roli głównej. Tarantino wyreżyserował jedną z czterech noweli, z których składa się ten obraz oraz zagrał rolę hollywoodzkiego gwiazdora Chestera Rusha.

Po chwili wytchnienia Quentin ponownie wziął się za pracę w 1997 roku. W przerwie między innymi współtworzył scenariusz do filmu „Od zmierzchu do świtu” dla swego przyjaciela Roberta Rodrigueza. Jego następnym obrazem był czarny dramat gangsterski „Jackie Brown”. Film nie podołał jednak wymaganiom widzów i krytyków i nie został przyjęty w zbyt entuzjastyczny sposób. Nie był to jednak efekt kiepskiej jakości filmu czy nieciekawej tematyki, tylko raczej wygórowanych oczekiwań odbiorców. Można doszukiwać się słabszych stron w tej produkcji, ale mimo wszystko Tarantino utrzymał w tym filmie swój wysoki poziom i ponownie sięgnął do dawnych inspiracji, tym razem z nurtu kina zwanego „blaxploitation”, czyli średniej jakości filmów klasy B, których bohaterami byli czarnoskórzy Amerykanie.

Gwiazdą tego kina była Pam Grier, która zagrała główną rolę w tej produkcji. Obok niej podziwiać można również Samuela L. Jacksona, Roberta De Niro i Roberta Forstera. To jedyny obraz nakręcony przez Tarantino, który nie był jego oryginalnym pomysłem – bazą do scenariusza była powieść „Rum Punch” Elmore’a Leonarda. Ciekawostką jest fakt, że gdy Quentin miał 15 lat, został aresztowany za kradzież książki tego autora z księgarni!

Niepocieszony słabszym odbiorem „Jackie Brown” Tarantino zamilkł na dłuższy czas. Było o nim cicho aż do 2003 roku, ale jak już wrócił, to ponownie powalił na kolana zarówno fanów, jak i krytyków. A na dodatek zrobił to dwukrotnie w krótkim czasie, bo na ekrany w przeciągu niecałego roku weszło jego najnowsze, dwuczęściowe dzieło – „Kill Bill”. W zasadzie był to jeden film, ale został podzielony na dwie części, bo nagrano do niego prawie cztery godziny materiału, a Tarantino nie chciał z niczego rezygnować. Współscenarzystką filmu była Uma Thurman, która uważana jest za wielką muzę reżysera. Ona również zagrała w tej produkcji główną rolę i spisała się znakomicie.

Historia zemsty „Czarnej Mamby”, członkini Plutonu Śmiercionośnych Żmij, na swoich dawnych towarzyszach opowiedziana jest w sposób genialny (ponownie zastosowano brak chronologii zdarzeń, podobnie jak w „Pulp Fiction”), a sceny walk są tutaj na najwyższym poziomie. Ten wielki hołd złożony przez Quentina kinu azjatyckiemu (ukazany również poprzez umieszczenie fantastycznej sceny rodem z filmów anime) ponownie wepchnął go na piedestał. O Tarantino znowu było głośno…

W 2007 roku na ekranach kin pojawił się pierwszy z filmów zrealizowanych przez Tarantino i Rodrigueza. Obaj postanowili nakręcić dwie części „Grindhouse”. Pierwszą z nich, pod tytułem „Death Proof” nakręcił Quentin, a jego przyjaciel stworzył „Planet Terror”. To kolejny pokłon reżysera dla kina kategorii „B”, tanich sensacji i niskobudżetowych horrorów. Film powstał również z powodu fascynacji reżysera sztuką kaskaderską, dlatego też w jednej z głównych ról reżyser obsadził Zoe Bell, nowozelandzką gwiazdę kaskaderstwa, która była już obecna na planie jego filmów podczas kręcenia „Kill Billa”, gdzie dublowała Umę Thurman. Tym razem dostała samodzielną rolę, a na dodatek zagrała samą siebie. Opowieść o psychopatycznym kaskaderze (w tej roli Kurt Russell) mordującym młode dziewczyny przy pomocy swojego „śmiercioodpornego” samochodu, który niespodziewanie z łowcy zamienia się w ofiarę, dała reżyserowi ponownie nominację do Złotej Palmy w Cannes.

Dwa lata później mogliśmy już kupować bilety na kolejny kinowy seans. Po raz kolejny widzowie zostali przez reżysera zaszokowani, bo historia o Żydach mordujących bez mrugnięcia okiem swych niemieckich prześladowców, w krwawy i brutalny sposób, nie zdarzała się do tej pory w kinie dość często. Najnowsze dzieło Quentina nosiło tytuł „Bękarty wojny” i po raz pierwszy u tego reżysera mogliśmy zobaczyć na ekranie Brada Pitta. Jednak to nie on był największą gwiazdą i odkryciem tej czarnej komedii wojennej. Cały film swoją kreacją niemieckiego oficera Hansa Landy skradł fenomenalny Christopher Waltz, następny aktor (po Travolcie, Madsenie czy Carradinie) ponownie po latach odkryty dla kina przez Tarantino. Chyba każdy, kto widział ten film przyzna bez sekundy namysłu, że początkowa scena w tym filmie, w której Waltz wypytuje francuskiego chłopa o ukrywanych Żydów to prawdziwy majstersztyk w wykonaniu tego aktora!

Czego można się było spodziewać jeszcze po Tarantino? Oczywiście kolejnego pokłonu dla klasyki kina – westernu. Na dodatek w dwóch odsłonach. Najpierw światło dzienne ujrzał „Django”, który na ekrany kin wszedł w 2012 roku. Tytuł filmu nawiązywał do dzieła Sergia Corbucciego z 1966 roku (grał tam bohater o tym samym imieniu, grany przez słynnego Franco Nero, który… zagrał epizod u Tarantino w scenie walki niewolników), jednak fabuła dość mocno różniła się od oryginału.

To z pewnością kolejne arcydzieło na koncie Quentina, a lista aktorów występujących w tej produkcji powala na kolana. Zobaczyliśmy w niej Jamiego Foxxa, Leonardo DiCaprio, Samuela L. Jacksona, Christophera Waltza, Kurta Russella, Sachę Barona Cohena czy Dona Johnsona, czyli tradycyjnie mieszankę nowych i starych gwiazd. Film inspirowany był klasycznymi spaghetti westernami wychodzącymi niegdyś spod ręki Sergia Leone, a całość – jak to zwykle u Tarantino – spływała krwią. Dzieło Tarantino ponownie uzyskało przychylne opinie krytyków, a „Django” zdobył dwa Oscary oraz dwa Złote Globy, w obu przypadkach za scenariusz oraz genialną rolę drugoplanową Christophera Waltza.

Na przełomie 2015 i 2016 roku miała miejsce premiera drugiego westernu autorstwa Tarantino – „Nienawistna ósemka”. Jeśli mówiliśmy o tym, że filmem krwawym i brutalnym był poprzedni obraz reżysera, to najnowsze dzieło pobiło poprzednika na głowę! Ponownie na ekranie zobaczyliśmy „stare twarze” Tarantino, a więc Kurta Russela, Michaela Madsena, Tima Rotha czy przede wszystkim jego ulubieńca, Samuela L. Jacksona, a zadebiutowała u Quentina Jennifer Jason Leigh.

Produkcja filmu od 2013 roku odbywała się w atmosferze skandalu. Tarantino, znany przede wszystkim z tego, że szczegółów swoich scenariuszy strzeże niczym największych skarbów, był już bliski porzucenia projektu, gdy w 2014 skrypt wyciekł do sieci. Reżyser postanowił wówczas wydać całość jako powieść, a nakręcanie filmu sobie odpuścić. Na szczęście złość szybko mu przeszła i ostatecznie obraz powstał w pierwotnej wersji…

Ciekawostką jest też fakt, że film nakręcony został w bardzo nietypowy sposób. Autor zdjęć, Robert Richardson (znany już ze współpracy z Tarantino przy „Kill Billu”, „Bękartach wojny” czy „Django”) skorzystał z taśmy 70-milimetrowej, na jakiej powstało jedynie kilka produkcji w całej historii kina!

Co dalej z Tarantino? Reżyser jest wciąż tajemniczy i niewiele się można od niego dowiedzieć. Stwierdził kiedyś publicznie, że nakręci jedynie dziesięć filmów w swoim życiu i wciąż zdania nie chce ponoć zmienić. Chce napisać powieść i ze swoją pracą przenieść się na deski teatru. Biorąc pod uwagę, że dwie części „Kill Billa” traktowane są przez reżysera za jeden film, a w przyszłym roku na ekrany wejdzie jego najnowsze dzieło „Once Upon a Time in Hollywood” (z Bradem Pittem i Leonardo DiCaprio w rolach głównych!), to został mu do nakręcenia… jeden film! Co to więc będzie?

Słyszano ostatnio plotki, że miałby to być kolejny obraz z serii „Star Trek”, bo Quentin chciałby spróbować swych sił w kinie science-fiction. Chodzą też słuchy, że ma powstać trzecia część „Kill Billa”, ale w przypadku Tarantino mogą to być tylko bzdury wyssane z palca lub źle zinterpretowane przez szukających sensacji dziennikarzy. Takich filmów miało bowiem już powstać wiele, choćby crossover „Wściekłych psów” i „Pulp Fiction” pod tytułem „The Vega Brothers”, czyli opowieść o braciach Vincencie (John Travolta z „Pulp Fiction”) i Vicu (Michael Madsen we „Wściekłych psach”), którzy w obu produkcjach nosili to samo nazwisko, lecz nigdzie nie padło zdanie, że są rzeczywiście braćmi.

Filmy Quentina Tarantino można kochać lub nienawidzić, ale na pewno nie przechodzi się obok nich bez żadnych emocji. Ja jestem wielkim fanem wszystkiego, co wychodzi spod ręki tego twórcy i uważam go za największego wizjonera kina naszych czasów, a całą resztę nowych, genialnych reżyserów już tylko za jego fantastycznych następców (choćby Christophera Nolana). Jest to bowiem niezwykle inteligentny (ponoć ma IQ na poziomie 160!) twórca, znający kino nie ze szkoły czy wykładów innych osób. On tworzy swoje dzieła na podstawie tego, co sam kiedyś zobaczył na ekranie i wyciąga z tego wszystko, co najlepsze. Ktoś może powie, że to nie jest nic nowego, odkrywczego, czy wręcz oskarży go o plagiatorstwo, ale spójrzmy prawdzie w oczy – każdemu wolno to robić, ale tylko wielki Quentin Tarantino naprawdę umie tego dokonać!

Na sit oucie odc. 10 – Sport na dużym ekranie cz. I

Poprzedni artykułCharlie Carrel opowiada o readzie z One Drop High Rollera
Następny artykułWłochy – wniosek o upadłość Casino Campione został zawieszony