Na sit oucie odc. 1 – Każdy ma marzenia

2
Na sit oucie

Chciałbym dzisiaj rozpocząć nowy cykl felietonów na Pokertexas pod wspólną nazwą „Na sit oucie”. Nie będą one dotyczyć bezpośrednio samej gry w pokera, a raczej poruszać w nich będę tematy od pokera dalekie, ale czasami z pokerem w jakiś sposób powiązane. Mam nadzieję, że tematyka przeze mnie poruszana spodoba się Czytelnikom i wywiązywać się będą jakieś ciekawe dyskusje w komentarzach. Dziś pierwsza odsłona dotycząca mojego największego marzenia. Zapraszam!

Gdy ktoś się mnie czasem pyta, co w życiu lubię robić najbardziej i co sprawia mi największą przyjemność, to odpowiadam zawsze tak samo i niezmiennie – podróżowanie. Nie jest to wbrew pozorom gra w pokera czy pisanie własnych tekstów, ale właśnie podróżowanie po świecie. Ciekawość obcych zakątków, pięknych miejsc i innych kultur od zawsze zżerała mnie od środka i każdą swoją wycieczkę dalej niż do Radomia czy Łowicza traktowałem jako dar od losu. Ma to pewnie swoje początki gdzieś w dzieciństwie czy latach wczesnej młodości, gdy połykałem wręcz kolejne książki przygodowe, których bohaterowie zjeżdżali pół świata. W końcu kto z mojego pokolenia nie czytał przygód Tomka Wilmowskiego czy powieści Juliusza Verne’a? Kto nie podniecał się przygodami Indiany Jonesa? Kto nie oglądał programów Tony’ego Halika?

Moje losy potoczyły się tak, że na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat dane mi było w różnych okolicznościach i przy różnych okazjach zwiedzić prawie wszystkie państwa Europy, wpadłem też do kilku ciekawych miejsc w dalekiej Azji. Tylko w ostatnich latach mogłem między innymi grzać się w upalnym słońcu Teneryfy, zwiedzać francuskie Lazurowe Wybrzeże, wpaść na hiszpańskie Costa Brava, sprawdzić pogodę na Malcie, spacerować po Mediolanie i Pradze, poleżeć na plażach greckiej Krety czy pograć w kasynach Macau. Jednak to, co kręciło mnie od dawna najbardziej i – jak mawia mój wielki bohater, słynny król Julian – powodowało u mnie „potnienie pod pachami” to Afryka!

Afryka

W dzisiejszych czasach może wstyd się przyznać, ale pomimo wielu wakacyjnych wyjazdów zagranicznych nie udało mi się być nawet w Egipcie czy Tunezji, gdzie była już pewnie połowa naszych rodaków. Jakoś nigdy mi się ten kierunek nie wydawał atrakcyjny. Co nie znaczy, że przestałem marzyć o wypadzie na afrykański kontynent. Wręcz przeciwnie! Myślę o tym coraz częściej i coraz bardziej jestem przekonany, że byłaby to dla mnie podróż życia. Błądzę więc sobie palcem po mapie i wyszukuję kolejnych opcji takiego wyjazdu w internecie. Oglądam dziesiątki filmów dokumentalnych dotyczących dzikiej Afryki i wyobrażam sobie, jak taka moja podróż miałaby wyglądać.

Wielkie safari za wielką kasę

Jak łatwo się domyśleć największym „wrogiem” takiego wyjazdu jest jego cena. Nie mówię tu oczywiście o tygodniowych wczasach w egipskim Sharm el-Sheikh, który kosztuje w miarę normalne pieniądze. Ja mówię tu o wielkim safari!! O bezdrożach rezerwatów Kenii, o tanzańskim Serengeti, o gorylach żyjących w górach Ugandy, o Saharze, Jeziorze Wiktorii, kraterze Ngorongoro, Kilimandżaro i wszystkich możliwych gatunkach zwierząt, które można spotkać w afrykańskim buszu! Taka właśnie Afryka mi się marzy! Oczywiście z aparatem fotograficznym w dłoniach! Niestety, koszty takiej wyprawy nie są dla zwykłych śmiertelników osiągalne i choć nie zarabiam może tyle, co magazynier w Biedronce, to nadal wydanie kilku/kilkunastu tysięcy dolarów na taki parotygodniowy wypad to jednak ciut dużo. A przecież sam też nie pojadę, nie? Wystarczająco wiele razy byłem za granicą sam i nie jest to ani fajne, ani przyjemne, ani ciekawe doświadczenie. Z moją żoną wszędzie jednak jest najlepiej, najfajniej i najbardziej wesoło. I to bez różnicy, czy jesteśmy nad Bałtykiem, czy na drugim końcu świata.

Afryka

Oglądając fotoreportaże z takich wycieczek czy czytając relacje ludzi, którzy taką podróż w swoim życiu już odbyli, oczy świecą mi się, jak dziecku na widok wymarzonej zabawki, ale coś we mnie chyba z takiego właśnie dziecka jeszcze zostało. Kiedyś – jako gówniarz – miałem bardziej przyziemne wymagania i klocki Lego z Pewexu czy elektroniczny zegarek były dla mnie przedmiotami dającymi absolutne spełnienie, a przy tym tak nieosiągalnymi, dalekimi i nie do zdobycia, jak dzisiaj ta Afryka. Teraz jestem jednak o tyle mądrzejszy, że zdaję sobie sprawę z tego, że wszystko leży w zasięgu ręki i nie jest niemożliwe. Wszystko zależy tylko od tego, jak bardzo się czegoś w życiu chce. Nauczyłem się sięgać po wszystko, czego chcę od życia, mam zamiar sięgnąć też po Afrykę!

Afryka to niesamowite miejsce na ziemi. Ostatnie (obok amazońskich dżungli) tak dzikie, a jednocześnie tak nieprawdopodobnie piękne. Aby choćby posmakować tego, co ma do zaoferowania ten kontynent, wystarczy obejrzeć nieprawdopodobny serial dokumentalny „Africa” Davida Attenborough, wyprodukowany przez BBC. Widziałem te odcinki już po kilka razy i wciąż nie mogę wyjść z podziwu, jak niesamowicie pokazana jest w nim dzika przyroda Afryki i jej mieszkańcy.

Za półtora miesiąca mamy z żoną dwudziestą piątą rocznicę ślubu (nie pytajcie mnie, jak ona ze mną wytrzymała tyle czasu – nie wiem i sam się dziwię!). Myślałem, że będzie to najlepszy moment na spełnienie mojego marzenia, aby to wyjątkowe dla nas święto spędzić właśnie na takim safari. Przemierzając jeepem afrykańskie równiny, śpiąc codziennie w kolejnych pięknie położonych pośrodku niczego hotelach lub po prostu w namiocie lub na dachu samochodu, oglądając z bliska i fotografując dzikie zwierzęta, zwiedzając wioski tubylczych plemion i nie martwiąc się, że zaraz spadnie deszcz. Taki scenariusz sobie wymyśliłem, ale oczywiście szarzyzna dnia codziennego spowodowała, że znowu nic z tego nie wyjdzie. Mimo wszystko wciąż będę dążył do realizacji tego marzenia za wszelką cenę. A jak się nie uda? No cóż… Zawsze w przyszłym roku jest kolejna rocznica, nie?

Tańczący z lwami

Jedno miejsce w Afryce ciągnie mnie zdecydowanie bardziej od innych. W Republice Południowej Afryki, pięćdziesiąt kilometrów na północ od Johannesburga, znajduje się Królestwo Białego Lwa. Jest to park zamieszkały przez wiele gatunków dzikich zwierząt, zarówno tych roślinożernych, jak i wiele drapieżników, w tym kilkadziesiąt lwów, czarne pantery, gepardy, lamparty i hieny. Swoją nazwę park zawdzięcza swoim najcenniejszym mieszkańcom. Są nimi niezwykle rzadkie w przyrodzie lwy o białym kolorze skóry. Całością zarządza człowiek, który w związku ze swoją pracą dostał przydomek „zaklinacz lwów”. Jak najbardziej zasłużenie…

Kevin RichardsonKevin Richardson urodził się w 1974 roku w Johannesburgu. Jego ojciec był pracownikiem firmy farmaceutycznej w angielskim Reading, a pochodząca z RPA matka była pracownikiem bankowym. Oboje przenieśli się z Anglii do Południowej Afryki i osiedlili się w stolicy tego kraju. Kevin był ich czwartym dzieckiem. Od najmłodszych lat syn państwa Richardson wykazywał wielką miłość do zwierząt. Hodował świerszcze, trzymał w domu żabę, opiekował się zwierzakami sąsiadów i spędzał z nimi mnóstwo czasu w ogrodzie za domem. Gdy Kevin ukończył 16 lat rozpoczął swoją karierę jako zoolog.

Początki nie były zbyt dobre. Na studiach na kierunku zoologii mu nie szło i po dwóch latach zrezygnował z nauki. Przeniósł się na anatomię i fizjologię, a po zakończeniu studiów zajął się pomaganiem ludziom po operacjach podczas zajęć terapeutycznych. Jak sam dziś wspomina myślał już, że zwierzęta pozostaną tylko jego hobby, a nie regularnym zajęciem. Przypadek sprawił jednak, że Kevin ponownie dostał okazję do obcowania ze zwierzętami. Dostał bowiem szansę zajmowania się dwoma młodymi, półrocznymi lwami w parku niedaleko Johannesburga, który znajdował się niedaleko jego domu. Miał wtedy 23 lata. Tak zaczęła się przygoda jego życia…

Dziś park dla jego lwów zajmuje obszar o powierzchni około czterdziestu kilometrów kwadratowych. Jest to całkowicie chroniony teren, na którym pod opieką Kevina Richarsona i jego ekipy żyje – oprócz lwów – wiele innych gatunków zwierząt. Pracownicy parku starają się stworzyć zwierzętom warunki jak najbardziej zbliżone do tych, w jakich żyły by one na wolności. O tym, że to swego rodzaju zamknięty rezerwat świadczą tylko ustawione ogrodzenia. Jednym z głównych celów parku jest uratowanie niezwykle rzadkiego gatunku białych lwów i Kevin poświęca mu wiele czasu i uwagi. Oprócz tego część parku jest zamieszkała przez zwierzęta roślinożerne i można spotkać tam żyrafy, gazele, antylopy i zebry. Część ta otwarta jest dla zwiedzających. Teren z dzikimi gatunkami był długo zamknięty, ale również został udostępniony dla turystów, aby dzięki temu zdobywać niezbędne do funkcjonowania parku fundusze.

Kevin Richardson

Królestwo Białego Lwa

W czym Richardson różni się jednak od innych ludzi, którzy zajmują się zwierzętami na całym świecie? Otóż Kevin jest jednym z najbardziej znanych zwierzęcych behawiorystów, który od wielu lat prowadzi badania na temat mieszkańców Afryki, głównie tych najbardziej dzikich gatunków. Wszystkiego, co umie nauczył się sam metodą prób i błędów. Jako jeden z pierwszych na świecie postanowił przełamać granice dzielące dzikie koty i ludzi. Zaczął więc nawiązywać z nimi więź, ale nie za pomocą tresury, bata, łańcuchów czy kija, ale poprzez poznawanie ich emocji, osobowości, zachowań, odruchów i reakcji na wydarzenia zewnętrzne. W ten sposób przekroczył on dotychczasową przepaść dzielącą ludzi i zwierzęta (tak jak kiedyś zrobiła to słynna Dian Fossey w kontaktach z dzikimi gorylami górskimi w Rwandzie). Nawiązał ze swoimi podopiecznymi silne relacje oparte na wzajemnym zaufaniu, zrozumieniu i – przede wszystkim – miłości. Zresztą zobaczcie ten krótki film i będziecie wiedzieli już wszystko…

Jest to tylko fragment materiału nakręconego przez Richardsona dla National Geographic Wild. W swoich filmach nagrywanych dla tej telewizji Kevin pokazuje, jak wygląda obcowanie z dzikimi gatunkami na co dzień. Zawsze zaznacza w nich, że wszystko oparte jest na naturalnym instynkcie, zarówno jego, jak i zwierząt. To dzięki niemu zdobył zaufanie swoich podopiecznych, nie tylko lwów, ale również hien, panter czy gepardów.

Jak nazwać człowieka, który bez najmniejszej obawy o swoje życie i zdrowie spędza poobiednią drzemkę wśród wielkich lwów, wyprowadza na spacer całe ich stado, wkłada bez strachu głowę w ich paszcze, turla się z nimi po trawie, a lwicę namawia do wspólnej kąpieli w jeziorze? A do tego biega po sawannie z gepardami, bawi się z czarnymi panterami, jak z domowymi kotkami, a hienom wkłada bez strachu ręce do pysków? Ja znam tylko jedno określenie – geniusz! Bo jeśli nie szaleniec, to właśnie geniusz! Kevin Richardson udowodnił całemu światu, że to my, ludzie, sami stawiamy bariery pomiędzy nami a zwierzętami. Udowodnił, że można żyć z dzikimi gatunkami na równych warunkach, że można z nimi dzielić życie. Ze wszystkich zdjęć i filmów zrobionych w parku wręcz bije wielka miłość zwierząt do Kevina. Dla mnie to nic innego jak swego rodzaju naturalny cud! Jego potwierdzeniem jest z pewnością fakt, że przez wszystkie lata swojej pracy nigdy nie został on w jakikolwiek sposób mocno skrzywdzony przez którekolwiek ze zwierząt!

Richardson jest autorem książki „Part od The Pride” opowiadającej o jego życiu, pracy w parku, historii jego miłości do lwów i problemach, jakie napotyka na swej drodze. Książka ta została przetłumaczona na język polski (polski tytuł „Zaklinacz lwów”). Nagrał kilka filmów dokumentalnych dla National Geographic Wild, w tym słynny, trzyczęściowy „Lion Ranger” (który można czasem obejrzeć na polskim kanale Nat Geo Wild – polecam gorąco!) czy też „Dangerous Companions”.

Po co mu to wszystko?

Populacja lwów w Afryce przez ostatnie 15 lat spadła z 350.000 do 25.000 sztuk. Richardson prowadzi w związku z tym wiele wykładów, prelekcji i pokazów mających na celu podniesienia świadomości społecznej i nagłośnienie tego problemu. Walczy na wszelkie możliwe sposoby z kłusownictwem w Afryce, jest też zdeklarowanym przeciwnikiem organizowania polowań na lwy w RPA. Zadania nie ma łatwego, bo co roku z rąk myśliwych i kłusowników ginie około 50.000 afrykańskich zwierząt, a wartość tego rynku ocenia się na 90-100 milionów dolarów w skali roku. Nawet południowoafrykański rząd nie widzi w tym nic złego, bo dzięki temu ma wpływy do budżetu…

Kevin Richardson

Kevin od jakiegoś czasu prowadzi również program dla wolontariuszy, którzy chcą pomagać w parku. Można się więc zgłosić do pomocy przy zwierzętach, do sprzątania pomieszczeń, reperowania ogrodzenia, karmienia i innych codziennych czynności. Projektem tym zarządza żona Kevina. Wolontariusze mają nawet swój dom na terenie parku. Chętnych jest podobno więcej niż miejsc, a ludzie chcą płacić niemałe pieniądze za możliwość pracy w parku!

Muszę na koniec powiedzieć tak – jeśli są na świecie ludzie, którzy swoim życiem mnie w jakiś sposób inspirują, to Kevin Richardson jest zdecydowanie na samym szczycie tej listy. Uważam, że jego praca powinna stać się wzorem i inspiracją dla wszystkich zoologów i ludzi pracujących wśród zwierząt na całym świecie. Korzyści płynące z jego badań i doświadczeń mogą bowiem diametralnie zmienić nasze rozumienie świata zwierząt i wskazać nowe kierunki dla nauki. Dla mnie Kevin jest fenomenem, a to, co zrobił przez ostatnie kilkanaście lat swego życia uważam za rzecz genialną.

Mam nadzieję, że podczas mojej przyszłej podróży do Afryki dane mi też będzie zajrzeć do Królestwa Białego Lwa

Poprzedni artykułJak spożytkować czas między rozdaniami?
Następny artykułWSOP 2017 – Mohsin Charania z Triple Crown

2 KOMENTARZE

  1. Powiem tak, że jeżeli kiedyś zdarzy iż jakikolwiek troll coś będzie próbował hejtować JD, to niech przeczyta choć niniejszy wpis lub o jego muzyce. Sporo zrozumiałem, choć zdarzało mnie się, że święty nie byłem! On ma fajne pasje, marzenia i ładnie o nich pisze! To znaczy, że ma dobrą duszę i oby ludzie byli dobrzy! AMEN!

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.