„Myśl jak pokerzysta” – wkrótce premiera książki Marii Konnikovej

0

Jakiś czas temu dowiedzieliśmy się, że Maria Konnikova rozpoczęła pracę nad książką dotyczącą między innymi swoich doświadczeń wyciągniętych z pokera. Teraz będzie można książkę przeczytać po polsku.

Swego czasu bardzo głośno stało się o Marii Konnikovej. Autorka postanowiła rozpocząć pokerową karierę, chociaż o samym pokerze wielkiego pojęcia nie miała. Eksperyment ten okazał się jednak bardzo udany!

Maria zaczęła szybko zdobywać doświadczenie i notować pierwsze wyniki pod okiem doskonałego Erika Seidela. W 2018 roku wygrała turniej PCA National na Karaibach. Później notowała jeszcze szereg solidnych wyników, pośród których są cashe np. na ostatnim World Series of Poker. Dzisiaj jej wyniki to prawie 340.000$.

Konnikova swoje wspomnienia postanowiła opisać w książce „The Biggest Bluff” – polski tytuł to „Myśl jak pokerzysta”. Dowiemy się z niej w jaki sposób uczyła się pokera od Erika Seidela, czemu wybrała go na mentora, jak nauczyła się rozumieć przeciwników, poznała rolę szczęścia i wiele więcej.

Książka dostępna będzie od 9 lutego, a poniżej fragmenty.

***

UMYSŁ STRATEGA

Nowy Jork, późna jesień 2016 r.

Jestem znów na Manhattanie, a Erik siedzi obok mnie, gdy rozpoczynam nagranie.

– Lubię szczeniaki. Miły akcent – wyznaje Erik, gdy widzi ekran. – Będziemy musieli sprawić ci t-shirt ze szczeniakiem do gry w realu.

Na swój awatar wybrałam wizerunek drobnego jasnowłosego jamniczka. Jestem ciekawa, jak na to zareagują ludzie. (Zaczerpnęłam ten pomysł ze streamingu z Jasonem Mercierem, jednym z najlepszych pokerzystów w Stanach Zjednoczonych. Również miał awatar szczeniaka i to mimowolnie wpłynęło na pierwsze wrażenie, jakie na mnie wywarł jako gracz – dowiedziałam się potem, że było to wrażenie całkowicie mylne). Mój internetowy pseudonim: „thepsychchic”. Jedno słowo, zapisane wyłącznie małymi literami, wybrane po starannym namyśle jako ucieleśnienie wielu cech, które chciałam zasugerować moim oponentom. „Psych” to skrót od „psychologii” – lub jak to zapewne odczyta wielu słabiej wykształconych przeciwników: „psycholka” albo „psychiczna” w znaczeniu jakiegoś „medium”. Może potrafię zawładnąć tobą psychicznie, czytać ci w myślach lub po prostu popadam w obłęd? No i oczywiście „chic” – brak „k” jednocześnie zapewnia wizualną symetrię i stwarza sposobność do błędnego odczytania całej nazwy, choć ostatecznie „chic” oznacza po prostu „dziewczynę” nawet dla kogoś niewykształconego. A w męskim świecie, jakim jest świat pokera, nikt nie gra przeciwko jakiejś „dziewczynie” w taki sam sposób jak przeciwko „prawdziwym” rywalom. Nawet jeżeli tak mu się zdaje, to w rzeczywistości gra inaczej. W jednym z badań dotyczących pokera internetowego wykazano, że mężczyźni blefują 6 procent częściej wobec kogoś z kobiecym awatarem niż wobec kogoś z awatarem męskim bądź neutralnym – ale gdy badani dowiadywali się o takiej prawidłowości, nie dawali temu wiary.

W jednej z pierwszych internetowych partii podbijam na wczesnej pozycji, mając waleta i dziesiątkę off-suit, na co natychmiast odpowiada wielu sprawdzających – innymi słowy, wiele osób decyduje się wnieść tę samą kwotę, jaką ja postawiłam, żeby zobaczyć, jakie będą pierwsze trzy karty wspólne, czyli flop. Okazuje się, że flop składa się wyłącznie z pików, a ja nie mam na ręce żadnego pika – jednak są wśród tych kart król i dama, co daje mi możliwość dobrania (draw). Jakikolwiek as bądź dziewiątka dałyby mi strita (open-ended straight, czyli karta po jednej lub drugiej stronie skompletuje pożądany układ), czyli zestaw pięciu kolejnych kart. Każdy strit to całkiem niezły układ. Pokonuje prawie wszystkie inne. Za wyjątkiem, rzecz jasna, koloru, a więc pięciu dowolnych kart w tym samym kolorze. Jeśli ktokolwiek ma dwa piki na ręce, to i tak zgotuje mi drawing dead – mogę dobierać bez szans na zwycięstwo. Wówczas nawet jeśli będę miała strita, na którego liczę, to przegram. Jeżeli ktoś ma nawet jednego pika, to zmniejsza o dwie karty liczbę moich outów – czyli kart, jakich potrzebuję do mojego strita. Jeśli wypadłby as lub dziewiątka pik, to nawet gdybym ułożyła strita, ktoś inny mógłby ułożyć kolor i znów zostałabym pokonana. Ale z perspektywy czasu mogę uczciwie stwierdzić, że w tamtym momencie żadne takie rozważania nie przychodziły mi do głowy. Zamiast tego myślałam mniej więcej tak: nie chcę wypaść na kogoś, kim w zasadzie jestem – na kogoś, kto nie ma pojęcia, co robi. Nie chcę wyjść na słabeuszkę.

Wchodzę do gry jako trzecia; zarówno mała ciemna, jak i duża ciemna są w grze – przeciwnicy czekają na mnie, odkładając wszelką akcję, żeby zobaczyć, jak zareaguję i co zrobię. Generalnie przyjmuje się, że w odpowiedzi warto czekać na agresora przed flopem – jeśli zatem musisz wykonać ruch przed osobą, która dokonała ostatniego podbicia przed flopem, czekasz i patrzysz, co się stanie. Za mną są jeszcze dwie inne osoby, zatem cokolwiek postanowię zrobić, muszę mieć świadomość, że w sumie cztery osoby będą musiały podjąć decyzję po mnie – dwie, które jeszcze nie podjęły żadnego działania, oraz dwie, które już postanowiły czekać, ale będą miały jeszcze jedną sposobność, by zrobić coś innego, jeśli tak się złoży, że ktoś obstawi i ponownie otworzy akcję.

Uznaję, że świetnym pomysłem będzie obstawić mój draw do strita. Wprawdzie jeszcze nie mam tak zwanej gotowej ręki, ale i tak trafił mi się wspaniały układ w rozdaniu, więc chcę zgarnąć wszystkie żetony. Przy czwórce sprawdzających w puli jest całkiem sporo tak zwanych martwych pieniędzy (dead money). Postanawiam zrobić half-pot bet (zakład równy połowie puli, czyli całkowitej wartości żetonów znajdujących się na stole). Gracz obok, następny w kolejności, odrzuca karty – hurra! – ale następny postanawia sprawdzić. A potem następuje najgorszy z horrorów – podbicie małej ciemnej. Mocne podbicie. Nie mam wielkiego wyboru, muszę spasować, straciwszy zarówno moje początkowe podbicie, jak i bet po flopie.

– W porządku, mamy sporo do omówienia – stwierdza Erik, gdy partia jest rozgrywana dalej już beze mnie.

Odwracam się, by spojrzeć na niego i odczytać wyraz jego twarzy, ale on pozostaje jak zwykle spokojny i jego oblicze nie zdradza mocji.

– Po pierwsze, dlaczego podbiłaś przed flopem?

– Bo mi powiedziałeś, że walet i dziesiątka to niezła ręka, więc uznałam, że powinnam z nią zagrać. A wcześniej dzięki niej wygrałam, nigdy bym się tego nie spodziewała!

To mój pierwszy błąd. Nie tylko błędnie założyłam, że kombinacja nie w kolorze (off-suit) jest równie dobra jak ta w kolorze (a wcale nie jest), ale również zignorowałam jeden z najważniejszych elementów gry, który należy uwzględnić przed flopem: pozycję.

– Nie możesz tak otwierać z wczesnej pozycji – mówi Erik. – Za tobą jest po prostu zbyt wielu ludzi, którzy mogą podbić stawkę, a ty będziesz w naprawdę kiepskiej sytuacji przez resztę rozdania.

W każdej interakcji trzeba zdobyć tak wiele informacji, jak to tylko możliwe. Jeżeli jesteś osobą wchodzącą do akcji jako ostatnia, masz ich najwięcej. Znasz już decyzje swoich przeciwników, znasz ich zagrania, ich pierwsze zakłady. W przypadku negocjacji masz w takiej sytuacji wielką władzę. W sprzeczce bądź debacie – masz wielką władzę. Wiesz więcej niż inni. Oni musieli zacząć. Ty masz przywilej reagowania na ich działania. Pozycja decyduje o wszystkim.

Analizujemy uważnie, krok po kroku, całe rozdanie, aby ostatecznie ustalić, że popełniłam bodajże każdy możliwy błąd. Po tym, gdy już weszłam do gry, powinnam raczej czekać niż obstawiać na flopie. A skoro jednak zabetowałam, powinnam postawić zupełnie inną kwotę. Jedyna rzecz, jaką zrobiłam prawidłowo (w końcu!), było spasowanie – po tym, jak już straciłam znaczną część moich żetonów.

Ale najistotniejszym błędem, jaki popełniłam, nie była wcale słaba strategia.

– Poradzisz sobie z tym, ale to akurat jest ta łatwiejsza część – mówi Erik.

Fakt, że nie miałam dobrych przesłanek do podjęcia większości moich decyzji. Byłam tam zafrapowana wszystkim, co się działo – w tym także małym zegarem odliczającym, jak dużo mam czasu na działanie – że porzuciłam mój proces myślenia na rzecz pewnego wyboru faktów łatwo dostępnych dla mojej pamięci. „Bo mi powiedziałeś, że to niezła ręka” – to nie jest po prostu wystarczający powód, żeby podbić stawkę. A „chciałam zgarnąć wszystkie żetony” – to nie jest racjonalna przesłanka, żeby wnieść zakład. (Nie jest to też przesłanka, jaką chciałabym wyjawić Erikowi ani nawet otwarcie się do niej przyznać przed samą sobą: nie chciałam, żeby Erik pomyślał, że jestem za słaba i bierna, ponieważ gram zbyt konserwatywnie. Koniec końców, mówił mi wcześniej, że agresywna strona strategii jest czymś, co pozwala wygrywać turnieje). A wysokość mojego zakładu? Cóż, nie mam pojęcia, dlaczego betowałam w taki sposób, spodziewając się, że połowa wartości puli będzie całkiem rozsądnym zakładem. Gdybym postawiła więcej, mogłabym stracić za dużo cennych żetonów, a jakoś zdążyłam się już do nich przywiązać; gdybym postawiła mniej, to nikt by nie spasował, a ja chciałam, żeby zrzucili karty, bym mogła zwyciężyć.

– Rozmawialiśmy o tym – przypomina Erik. – Musisz mieć jasny proces myślenia w każdym rozdaniu. Co robię? Co widziałam? Co pomoże mi dokonać przytomnej oceny tej partii?

Wiem, że o tym rozmawialiśmy, ale o wiele trudniej wprowadzić to w życie, gdy dzieje się tyle rzeczy na raz, a zegar nieubłaganie odlicza czas! Dlaczego zegar tak się śpieszy? Dlaczego tak trudno ustalić prawidłową wysokość zakładów? Już samo to zabiera co najmniej dwadzieścia sekund. Co za sadysta zaprojektował ten interfejs?

– W przypadku każdego posunięcia musisz się cofnąć i przemyśleć wszystko, co wiesz, i dojść do właściwych wniosków. Nie możesz działać zbyt pochopnie.

Nawet przy tym wrednym zegarze?

– Nawet przy tym zegarze. Mamy je w high rollerach. Zobaczysz, kiedy wybierzesz się do Vegas.

W turniejach, w których grywa Erik, mimo iż wszystko dzieje się na żywo, czas, jaką masz na podjęcie decyzji, jest ograniczony: zegary (nazywane shot-clockami) zazwyczaj dają ci trzydzieści sekund, zanim będziesz zmuszony skorzystać ze swojego time banku (dodatkowego czasu do namysłu). W internecie masz dosłownie pojmowany time bank; w świecie realnym masz karty, które przekazujesz rozdającemu, służące za coś w rodzaju narzędzi umożliwiających wydłużenie czasu.

To mnie martwi: jednym ze sposobów, w jakie manipulowałam stresem i intensywnymi emocjami, kiedy projektowałam moje badania psychologiczne, było wprowadzanie presji czasowej, coraz większej w przypadku kolejnych uczestników. Rozumiałam, że jakość decyzji spada wraz z upływem sekund. Ludzie zestresowani i spanikowani działali powodowani impulsem. A ja bez wątpienia odczuwam presję podczas gry online. Samo poczucie zagrożenia nieubłaganym upływem czasu sprawia, że chcę działać niezwłocznie, tak bym nie sprowokowała jego gniewu. Gdy widzę zegar, od razu odnoszę wrażenie, że ten mały gnojek mnie obserwuje i osądza.

– Przywykniesz do tego, to naprawdę nic wielkiego – mówi Erik. – Nawet kilka sekund refleksji wystarczy, by przeanalizować każdą akcję. Zatrzymaj się, weź oddech i zastanów się nad alternatywnymi posunięciami. Czy pasuję? Czy sprawdzam? Czy podbijam? Każda z tych opcji jest zawsze możliwa. Musisz zachować ostrożność i nie działać pochopnie. Dla wielu ludzi to ogromna trudność. Sam czasem czuję się temu winny.

To solidna rada. Na tym polega różnica pomiędzy aktywnością w pełni świadomą a aktywnością bezmyślną. Dobrą rzeczą jest to, że jako nowicjuszka nie mam jeszcze żadnej pamięci mięśniowej, ani dobrej, ani złej – nie mam jeszcze żadnych nawykowych akcji, które podejmowałabym dlatego, że „zawsze tak betuję” albo „zawsze wtedy czekam”. W moim arsenale nie ma żadnego „zawsze”. Muszę aktywnie analizować alternatywne rozwiązania – i w ten sposób mogę wypracować bardziej przemyślane nawyki.

– To dobrze, że jesteś początkująca. Nadal wszystko kwestionujesz – mówi Erik. – Zwłaszcza na początku zaczynasz od podstaw. Ale potem powoli zaczynasz nabierać nawyku analizowania wszystkich opcji w innym świetle. Analizowania możliwości i dostrzegania nowych dostępnych rozwiązań.

Kiedy byłam w college’u, oprócz psychologii studiowałam teorię i historię wojskowości. Nie interesowało mnie wyłącznie podejmowanie decyzji. Chciałam dowiedzieć się czegoś o strategicznie najważniejszych procesach decyzyjnych. Dlatego czytałam o kampaniach, wojnach i konfliktach. I oczywiście klasykę. O wojnie Carla von Clausewitza. Sztukę wojny Sun Tzu. Gdy usiłuję pozbierać w głowie wszystkie te strategiczne elementy prostej pokerowej decyzji, słowa Erika stanowią dla mnie rodzaj objawienia. Przywodzi mi to na myśl kampanię, w której to ja jestem dowódcą – z tym wyjątkiem, że nie ma żadnych innych sił poza mną i moimi działaniami.

Maria Konnikova WSOP
Maria Konnikova (fot. PokerNews.com)

***

BEZ BAD BEATÓW

Las Vegas, zima 2017 r.

Najpierw widzę twarz tego człowieka. Ma sępi wyraz, oczy nerwowo błądzą po pomieszczeniu, wypatrując jakiejś okazji. Jeżeli Erik chciał, żebym poznała jakieś autentyczne pokerowe postacie, to na pewno on nią jest. Wygląda tak, jakby przybył tutaj na żer, niczym jakiś wyrzutek z Dzikiego Zachodu – który być może nigdy nie istniał naprawdę, ale z pewnością istnieje w mojej wyobraźni – uzbrojony w pięści, noże i rewolwery. Niewątpliwie powinien nosić kapelusz stetson, dopasowany do jego krawatu typu bolo i wysokich butów.

Stoję w kolejce do rejestracji – po przemierzeniu szeregu na poły przeszklonych korytarzy, mijając automaty i stoliki do gier, a także windy, które wydają się całkiem nie na miejscu, w końcu znalazłam salę pokerową. Mimo iż wszystkie kolory są przyćmione z powodu wiekowości i zużycia sprzętów, i tak przyprawiają o zawrót głowy swoją krzykliwością. Posadzka składa się z szeregów czarnych, złotych i czerwonych elementów przypominających figury w grze Tetris. Ściany skrzą się złotymi diamentami. Neonowe światła automatów do gier odbijają się od każdej lśniącej powierzchni. Wydaje się, że wszystko jest pokryte cieniutką warstwą kurzu – nie jest to dosłownie kurz, lecz raczej osad powstały w wyniku wielu lat ludzkiej obecności. Dym tytoniowy, perfumy, rozgrzane ciała. Bez dwóch zdań wszystko to jest głęboko wpisane w to miejsce, jest tutaj wciąż żywe.

Fox, jak go w myślach nazywam, czai się w pobliżu i kątem oka spogląda na kolejkę do rejestracji, żeby przekonać się, jak wiele osób zapisze się do turnieju tego popołudnia. Wręczam gotówkę.

– Ma pani kartę gracza?

Kręcę głową przecząco. Nie wiedziałam, że potrzebuję jakiejś karty. Nikt nie wspominał mi o żadnych kartach. Dlaczego Erik mnie nie uprzedził? Zapewne wyglądam jak zagubiona owieczka, bo wyniszczona czasem twarz kobiety za biurkiem na moment łagodnieje.

– Proszę się nie martwić. Może pani wyrobić kartę na miejscu. To nie potrwa długo. – Macha, wskazując niezbyt precyzyjnie jakieś miejsce na lewo od niej. – Następny!

Po dziesięciu minutach wracam, ściskając w dłoni świeżo wyrobioną kartę. Mężczyzna wciąż tam jest, przyczajony, zerkający ukradkiem. Turniej wkrótce ma się rozpocząć, ale zdążyłam w samą porę. Denerwuję się, że przyszłam tak późno. Nie mogę się spóźnić na mój pierwszy turniej. Próbuję ponownie wręczyć gotówkę, tym razem zostaje przyjęta. Czas zagrać przy moim pierwszym prawdziwym stole w Vegas.

Docieram do jednego z podniszczonych brązowych foteli. Wręczam moją małą kartę z numerem miejsca i w zamian otrzymuję zestaw żetonów. Rozglądam się wokoło. Wszyscy wyglądają na zrelaksowanych. Przed sobą mają rozłożone zestawy żetonów. Kilku zawodników tasuje żetony w palcach. Ja wciąż nie opanowałam tej sztuki. Za każdym razem, gdy usiłowałam zrobić coś takiego z więcej niż trzema żetonami, wypadały mi z palców i bezładnie się rozsypywały. Odnotowuję w pamięci, że muszę ćwiczyć pilniej. Kilka foteli przy moim stole wciąż jest pustych.

Rozpoczynamy grę. Mniej więcej dziesięć minut później do stołu podchodzi Fox i zasiada w jednym z pustych foteli. Mój fotel jest dokładnie pośrodku, miejsce numer pięć, a on znajduje się po mojej prawej, na miejscu numer dwa. (Jak się dowiaduję, miejsca przy pokerowym stole są numerowane w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara, a miejsce pierwsze znajduje się bezpośrednio na lewo od rozdającego. Tym razem mam szczęście. Miejsce jest dokładnie pośrodku, bez względu na to, jak liczyć. Nie jestem w stanie popełnić podstawowego błędu początkujących pokerzystów).

– Siemano! – odzywa się Fox do zasiadających przy stole. – To mi wygląda na przyjazną ekipę.

Uśmiechamy się i witamy go.

– To dobrze – ciągnie – bo nigdy wcześniej tutaj nie grałem. Będę potrzebował pomocy.

Moje czujniki natychmiast wzbudzają alarm. Czytałam o ludziach tego pokroju – a nawet studiowałam psychikę takich ludzi. Stara zagrywka – siła maskowana słabością, słabość pod pozorami siły, odgrywanie niewinnego nowicjusza. To jedna z najstarszych podręcznikowych sztuczek. To ja tu jestem prawdziwą nowicjuszką i raczej skonałabym, niż powiedziała komukolwiek, że to jest mój pierwszy raz, kiedy gram w pokerowej sali w kasynie. Mogę się mylić, rzecz jasna, ale jakoś wątpię, by pan Fox też był nowicjuszem.

– Cholera. Nie wiem, czy mam sprawdzać, czy pasować, czy jeszcze coś innego! – Fox robi popis niepewności pod koniec rundy. Przy tym przeciąga samogłoski, jakby chciał powiedzieć: „Nie jestem stąd. Jestem tylko nieszkodliwym zgredem”. – Ech, może po prostu sprawdzę i zobaczę, co się stanie.

Jego przeciwnik pokazuje dwie pary. On pokazuje strita. – Czy to lepsze karty? Pokonałem go? Czy raczej to on zgarnia moje pieniądze?

– Dobra robota, proszę pana! – podpowiada pomocny sąsiad, który najwyraźniej wziął na siebie rolę bycia mentorem Foxa w tym turnieju. Czy tylko ja dostrzegam, że ktoś tu udaje?

Fox stosuje podobne psychologiczne zagrania aż do pierwszej przerwy i jakimś cudem większość żetonów na naszym stole znajduje się przed nim. Kiedy wstajemy, żeby rozprostować kości, jego sąsiad kręci głową zadziwiony.

– Najwyraźniej to szczęście początkującego. Godzinę temu nie wiedział, co to takiego full, a teraz zobaczcie na tę stertę żetonów!

Zewsząd rozlegają się pomruki uznania. Ja milczę.

Wkrótce po przerwie Fox walczy o pulę z innym graczem i musi odpowiedzieć na wysoki zakład na riverze. Pochrząkuje, bawiąc się żetonami, aż w końcu rzuca żeton na środek. Jego przeciwnik wykład na stół nutsy – najlepszy możliwy układ.

– Czekaj, czekaj! Nie pokazuj mi swoich kart! Jeszcze nie zdecydowałem, czy sprawdzam – protestuje Fox.

– Rzuciłeś żeton na stół – zauważa jego rywal. W grze w realnym świecie rzucenie pojedynczego żetonu na środek stołu oznacza sprawdzenie.

– Ach, do diaska, nie, nie sprawdzam! – Fox kręci głową, nagle zasmucony. – Jestem po prostu nieporadny. To dla mnie nowość. Wyśliznął mi się z placów!

– Daj spokój – podpowiada sąsiad pełniący funkcję mentora Foxa. – To nowicjusz.

Nie wiem wystarczająco dużo, żeby zabrać głos – wszak sama jestem nowicjuszką – ale nie podoba mi się to wszystko.

– Pasuję! Pasuję! – Fox robi przedstawienie, muckując swoje karty.

Tak właśnie wyglądało moje pierwsze spotkanie z graczem, którego w pokerowym żargonie określa się terminem angle shooter – kimś, kto lubi posługiwać się wprawdzie dozwoloną, ale nieetyczną taktyką podstępów, by zyskać przewagę na przeciwnikami. Stare Vegas w pełnej krasie.

Odpadam z gry niedługo potem – brak mi szczęścia w tym pierwszym podejściu – ale nauczyłam się więcej, niż bym mogła, gdybym nadal zaszywała się w świecie wirtualnym, i z pewnością też więcej, niż bym zdołała w jakiejś modniejszej sali pokerowej. Nie dlatego, że tam nie można trafić na kogoś takiego jak angle shooter, lecz raczej dlatego, że tam tacy gracze skłaniają się raczej do zgarniania niższych stawek w konfrontacji z początkującymi graczami.

Ponadto widzę, skąd się wzięła stara terminologia przyrównująca pokerzystów do „sharków” i „fishów”. Fox bez wątpienia krąży wokół ławicy początkujących graczy. Jest drapieżnikiem, a my jego ofiarami. Uderza mnie wówczas, jak bardzo surowe i bezwzględne bywa to środowisko. Pozory mylą. Nie ma wielu zwycięzców w pokerze.

***

Książkę wydaje Agora, a jej premiera już 9 lutego. Aktualnie można ją kupić za 33,74 PLN (po obniżce) w tym miejscu.

 

Poprzedni artykułWPT Lucky Hearts Poker Open – Anton Wigg jednym z finalistów
Następny artykułPatrick Leonard i pięć cech doskonałego pokerzysty