Kasyno Gry

4

Dzisiaj znowu odcinek historyczno-literacki. Opowiadanie jest fragmentem powieści – poniekąd historycznej, zaś ilustracje pochodzą „z epoki” i przedstawiają wnętrza tegoż kasyna (wprawdzie bez graczy, ale nie wymagajmy zbyt wiele). Zapraszam do lektury.

– Idziemy do kasyna! – oznajmił Tuptuś na kolejnym spotkaniu – No wiesz? – zganił przyjaciela Fenix. – Ludzie żyją za sto dwadzieścia złotych miesięcznie, a ty chcesz do kasyna? Przecież tam chodzą agenci gestapo i szumowiny.

– W tym rzecz. Nie idziemy tam dla przyjemności, tylko na akcję. Rozpoznawczą.

– Aha – Fenix był zawiedziony.

 

Kasyno w alejach Szucha czynne było od czwartej po południu do północy. Nikt nie pytał kreatur, które w nim brylowały, skąd mają przepustki pozwalające wracać po godzinie policyjnej. Tysiące złotych przepływały codziennie przez jego kasę, a może i setki tysięcy? Jedno było pewne, nie były to pieniądze czyste. Lecz organizacja potrzebowała ich bardzo, w myśl zasady, iż najuczciwiej jest pozyskiwać do walki z okupantem brudne pieniądze. Zadaniem zespołu, na czele którego stanęli Tuptuś i Fenix, było ni mniej, ni więcej, tylko obrobienie kasy speluny. Taka akcja, tuż pod nosem gestapo, musiała być perfekcyjnie zaplanowana. Przyjaciele, ubrani należycie, udali się więc na rekonesans.

– O raju… – jęknął Fenix, kiedy około dziesiątej wieczorem wkroczyli na salę. – A mnie się wydawało, że u nas w „Maximie” to był ruch!

W kasynie panował ścisk. Kilkuset gości, gwar, szum, wesołe śmiechy. Mnóstwo świateł. Zaczęli przepychać się przez tłum. Fenix kupił żetony za kilkaset złotych. Obchodzili różne stoły, stawiali, nieco grali.

– Pan Giuseppe z księgowym! – przywitał ich wylewnie ktoś, kogo twarz nic im nie mówiła. Dopiero gdy przy boku gościa zobaczyli drugiego, jota w jotę podobnego, przypomnieli sobie gestapowców legitymujących Fenixa.

– Bez mundurów nie poznałem! Buonasera!… Panowie wybaczą! – ukłonili się z Tuptusiem i pożeglowali w inną stronę.

– Tego księgowego to ci nie mogę darować! – sapnął Kaziu, ale niczym zawodowiec przeszedł do rzeczy. – Plan pomieszczeń mamy. Trzeba jednak obmyślić, jak dobrać się do forsy.

– Wydaje mi się, że wynoszą przenośne kasy do tych drzwi z lewej. Widzisz, siedzą sobie w kasach-boksach, liczą forsę, wkładają do kas i co? I noszą kasy do biura – powiedział Fenix, zaciągając się wypożyczonym na tę okazję cygarem.

– Tylko tak pykaj, nie pal – przestrzegał go Kaziu. – Musi nam starczyć jeszcze na akcję. I pij wolniej, bo mnie rozliczają z funduszy reprezentacyjnych.

– Jak jeszcze raz mi zwrócisz uwagę – ostrzegł Fenix – to do końca życia będę mówił na ciebie „księgowy”. Potrzebujemy wsparcia stąd, krupierów, szatniarza i kasjera. Przydałoby się też mieć kilku swoich gości.

– Nie wiem, czy organizacja przełknie takie pompowanie budżetu – biadolił Tuptuś, udając, że pali, i udając, że nie pije. – Przemnóż wkład kilku chłopaków razy żetony, razy alkohol…

– I policz zyski! Przecież mówimy o zgarnięciu setek tysięcy, sknero! A poza tym przyprowadzanie tu na raz grupy naszych, chłopaków nawet jako szastających pieniędzmi graczy – powiedział to, z rozmysłem przeciągając, ku przerażeniu Kazia – mija się z celem. Zobacz, tu wszyscy się znają. Gdyby naszych facjat nie kojarzyli z „Maxima”, też by nas stąd wyprowadzono prędko. Mam na myśli pozyskanie kilku peawdziwych, stałych klientów. Zobacz tego tłuściocha przy pokerku. To przecież Ed, Edek król szmuglerów. Mógłbym mu przemówić do uczuć patriotycznych.

Tuptuś zgodził się, bo przeliczył, że skorzystanie z szantażu było tańsze.

Dali sobie czas na dojście sposobem perswazyjnym do kilku krupierów i kasjera. Ci pierwsi mieli proste zadanie: kiedy akcja się zacznie i wybuchnie panika, mają kierować gości zgodnie do głównego i pierwszego bocznego wyjścia, uniemożliwiając jednocześnie wychodzenie zapasowymi drzwiami z zaplecza, które miały być przeznaczone dla konspiratorów. Kasjer główny miał zadanie nie zamykać drzwi biura na klucz. Edek po kilku seansach z Fenixem zgodził się współpracować. Kelnera i szatniarza wciągnięto do akcji bez użycia przemocy.

Plan był taki: wchodzą do lokalu dwie godziny przed północą w sobotę, bo wtedy i frekwencja i kasa murowane. Fenix udaje, że gra, Tuptuś mu towarzyszy, wybierając dogodny moment, czyli gdy kasy wydawać się będą pełne. Kasjer nie domyka drzwi biura. Fenix idzie do szatni, wyciąga z kieszeni potężną latarkę i w tym momencie szatniarz robi spięcie. W lokalu gaśnie światło. Na ten sygnał Ed i jego towarzysze rzucają na podłogę żabki, małe petardy potęgujące panikę. Tuptuś, Fenix i trzech innych z organizacji szturmują w tym czasie kasy i biuro, świecąc sobie latarką. Krupierzy kierują uciekających w popłochu gości, oczyszczając zapasowe wyjście, którym wybiegają konspiratorzy. Czeka na nich i na worki pełne pieniędzy samochód pięknie podrobiony na policyjny. Na sygnale odjeżdżają w siną dal.

– Czekaj, czekaj – zatrzymał wizję Tuptuś. – A kto ma worki na pieniądze?

– My. Każdy, kto robi kasę, ma w kieszeni worek.

– Ale to duży worek – zastanowił się Tuptuś. – Będzie widać wypchane kieszenie.

– To sobie je obwiążemy w pasie pod koszulą. Pasuje?

Powtórzyli plan jeszcze raz. Kiedy Fenix doszedł do „szturmują kasy”, Tuptuś przerwał.

– Zatrzymaj się, przyjacielu. A co będzie, jeśli kasjer nawali i zamknie drzwi biura?

– Wtedy rzucamy się do kas i rozwalamy przepierzenia. W lokalu będzie krzyk paniki uciekających, nikt nie zwróci na to uwagi. Zabierzemy forsę z kas. Jak ta już będzie pewna, rozwalimy jednym strzałem drzwi biura i zgarniemy resztę banku.

– Ale czym rozbijamy przepierzenia?

– Ja mam latarkę. Powinna wystarczyć. Dobra, możemy w szatni zbunkrować dwa, trzy łomy Lepiej?

– Dobra, Fenix, to powtórzmy.

– …w lokalu gaśnie światło. Ty, ja i trzech chłopaków…

– Czekaj, czekaj. Ty masz latarkę i idziesz z szatni. A ja z chłopakami przebijam się po ciemku.

– Noż właśnie mówię!

– A jak się potkniemy?

– Wiesz, Kaziu, jak pracowaliśmy w lokalu z agentami gestapo, dziewczynkami i wyszynkiem, to ty byłeś intelektualną petardą. A jak sączysz jeden koniak przez pół nocy, to ci, za przeproszeniem, nie staje.

Kaziu dotknięty do żywego chlusnął resztę alkoholu na raz. A potem zamknął oczy i wyrecytował:

– Prosto, lewo, lewo, uważać na stół z ruletką, prawo poker, lewo brydż, prosto i już kasa. Widzę to.

– Jak chcesz, to potrafisz – pochwalił go Fenix i byli gotowi.

Najbliższa sobota została naznaczona kryptonimem „Blakjack”. Wszystko szło jak w zegarku. Tłok jak na zawołanie, nastroje wśród graczy – na oko – wyśmienite. Alkohol lał się strumieniami, pieniądze płynęły do kas, kasy zaś do biura, czyli drzwi po lewej. Tuptuś i Fenix, znani jako Giuseppe i księgowy, trzymali się razem. Reszta chłopaków z organizacji rozrzucona była po sali. Tuż przed północą zaczęło się. Fenix wstał i ruszył do szatni. Po drodze zauważył kasjera wychodzącego z biura. Bardzo ładnie. Gruby Ed, widząc Fenixa kroczącego ku szatni, wsadził łapę do kieszeni, po żabkę. Grunt to dobry plan – pochwalił się w myślach Fenix i stojąc przed kontuarem, poprosił o swój płaszcz. Szatniarza nie było. W tej samej chwili zza wieszaków wyskoczył niemiecki żandarm i celując mu prosto w pierś z rewolweru, szczeknął:

– Hande hoch!

Fenix uniósł ręce i zrobił w myślach błyskawiczny przegląd kieszeni: dokument na Giuseppe, przepustka nocna na Giuseppe. Parę złotych, bo kasę trzyma Tuptuś. Cyjanku nie ma, wyrzucony. Klucz od domu. O rany! … Pola…

– Panowie, to jakaś pomyłka! Errore! Giuseppe Santucci… – zaczął swoim włoskim głosem. Żandarm wywołał zza wieszaków przerażonego kelnera.

– To ten? – spytał go, dźgając Fenixa lufą w pierś. – Nie, to nie ten – oznajmił pobladły kelner.

Fenix nie werbował kelnerów. Nie miał pojęcia, czy wystraszony chłopak jest ich, czy „to nie ten”.

– Jesteś pewny? – natarł na niego żandarm.

– Tak… nie… nie wiem, proszę pana, ale raczej jestem pewien… – jąkał się.

– Proszę się ubrać i idzie pan z nami. Gestapo ostatecznie ustali, co z pana za ptaszek.

– Ależ ja mogę pokazać dokumenty, nazywam się Santucci…

– Nic mi pan nie będzie pokazywał. Proszę założyć płaszcz.

Jak na zawołanie otoczyło go kilku ubranych po cywilnemu mężczyzn. Fenix wolno zapinał płaszcz. Za nic w świecie nie da się zaprowadzić na gestapo. Gdy tylko wyszli na ulicę, wsadził rękę do kieszeni i chwycił swoją wielką, kwadratową latarkę. Wyszarpnął ją i drąc się: „Verrecke!” – co było życzeniem śmierci po niemiecku – rzucił nią o bruk, udając, że to granat.

Dwaj, którzy szli po obu jego bokach i ten za nim, padli na chodnik. Dwaj z przodu obrócili się ku niemu i jeden dostał prawym sierpem, a drugi tylko kopniaka. Fenix skoczył w bok i przypomniał sobie, jak przed wojną robił rekord na setkę. Strzały usłyszał, biorąc zakręt. Biegł po życie. Dokąd? Nie może pościgu prowadzić do domu. Jest noc, bramy kamienic zamknięte na głucho. W dodatku spadł pierwszy śnieg. Fenix zostawia za sobą ślady, jak wizytówkę. Dorożka. Z nieba spadła mu dorożka.

– Ozłocę pana… tylko prędko… – dodał adres rzadko używanej meliny na Podwalu.

– Już się robi, złociutki. A co się tak spieszy, już i tak po godzinie policyjnej… – Dorożkarz odwrócił się i spojrzał na niego. – Fenix? Pan Fenix? Byłem portierem w „Makkabi”, pan mnie nie pamięta?

– Józio? Pan Józio? To pan nie w getcie? – Fenix poznał portiera po krzaczastych brwiach. Dwóch siwych strzechach, spod których nie widać było oczu.

– Ano nie. – Westchnął dorożkarz i zaciął konia batem. – Mam dobre papiery i trochę przyjaciół. Tak jak i pan.

[…]

– Bałem się, że nie żyjesz!

– To ja bałem się, że ty nie żyjesz. Gówniana sprawa. Na kolejną akcję nie zabieramy młodziaków.

– Wiesz, co się stało? Kto wydał?

– Sami się wydali. Mieli być obstawą na nieprzewidziane okoliczności, a sami je stworzyli.

– Ale kto? – nie rozumiał nic Fenix.

– No nie mówiłem ci, bo to taka zasada konspiracji. Mamy nowe wytyczne z centrali, żeby ci, co ubezpieczają, nie byli znani zaangażowanym w akcję, wiesz, kto mniej wie i tak dalej. Dwóch młodych chłopców na sali, grali w blakjacka. I jeden wygrał. A to było po jedenastej. Tak się rzucił na wygraną, że mu rewolwer zza paska wyleciał na podłogę.

– Nie! – jęknął Fenix.

– Tak. – Smutno pokiwał głową Tuptuś. – I zauważył to kelner, który uśmiechnął się do młodziaka. Ten głupek pomyślał, że to nasz kelner, zawołał go, kazał mu podnieść spluwę i zanieść do szatni I podał…

– Nie! – wrzasnął Fenix.

– Tak – potwierdził Tuptuś. – Podał mu twój numer wieszaka. No, musiał znać numer, bo wieszak i latarka to był klucz akcji. Kelner zaniósł rewolwer do kierownika kasyna, kierownik zawołał Niemców i resztę już znasz. Gdyby chociaż młodziak dał nam znać, to było dość czasu, by się wycofać bez szwanku.

– W kasynie jestem spalony.

————–

Niestety obrazków nie będzie, bo wywala się import własnych plików – tak na obrazkach w skali szarości jak i na rgb – what the f…k?

Tekst jest fragmentem z książki Elżbiety Cherezińskiej „Legion”, zamieszczony na prawach cytatu (s. 172-178).

Obrazki miały być z „Biuletynu Kasyna Gry” wydawanego w 1941 roku (wyszły numery 1-5).

Jak admini coś poprawią, to je wstawię.

Pozdrawiam

Poprzedni artykułMentalność psa ogrodnika
Następny artykułKroki do przodu!

4 KOMENTARZE

  1. Krótka recenzja książki „Legion” na portalu pokerowym nie ma większego sensu. Ten kawałek to wszystko, co jest w niej o pokerze :p

    A jak się spodobało, to kup, pożycz, przeczytaj.

    A bloga piszę, bo lubię, ale nie mogłem się rozwinąć w temacie kasyna gry, bo bez ilustracji to jak lizanie cukierka przez szybę. Lubisz? Bo ja nie!

  2. Przeoczyłem pierwsze linijki, przeczytałem z przyjemnością, a na końcu widzę, że to „cytat”. Po co Wy takie blogi piszecie? Dla udziału w turnieju dla blogerów?

    Wystarczyłaby ew. krótka recenzja książki „Legion” jako kącik literacki do normalnego bloga.

    Wybacz, ale to nie ma głębszego sensu 🙂

    • A jest to zwyczajnie podany „cytat” (autor, tytuł, miejsce cytowane), bo tego wymaga nie tylko prawo autorskie, ale i dobre obyczaje.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.