W długim wywiadzie dla „SoMuchPoker”, Jennifer Tilly opowiada o pokerze, aktorstwie i wszystkim pomiędzy. Jak wygląda świat pokera w porównaniu do przemysłu filmowego? I dlaczego jeden nieudany żart sprawił, że po kilkunastu latach ludzie wciąż pamiętają jedno rozdanie?
– Gdy zaczynałaś grać w pokera, byłaś już znaną aktorką. Pomyślałaś kiedyś, że poker zabierał ci zbyt dużo czasu, który mogłaś poświęcić na aktorstwo?
– Może trochę tak było. Z jednej strony poker stał się moją obsesją, gdy poznałam Phila, ale z drugiej strony w Hollywood po osiągnięciu pewnego wieku scenariusze przestają już przychodzić. Nawet takie aktorki jak Renee Zellweger, Geena Davis czy Rosanna Arquette praktycznie przestały w pewnym momencie pracować. Role, które mi oferowano, nie były ciekawe, dobrze więc, że mam pokera i nie muszę pracować, żeby się utrzymywać. Kiedyś grałam w niektórych filmach tylko po to, żeby mieć na rachunki. Teraz nie muszę już tego robić. Wolę grać w pokera.
Gdyby nie poker, może ciężej pracowałabym nad swoją karierą aktorską, ale dzisiaj większość ról dla kobiet pochodzi z telewizji, a ja nie lubię grać w serialach. To zbyt duże zobowiązanie. Grałam w wielu przedstawieniach na Broadwayu, a co kilka lat pojawiam się w kolejnym filmie z serii Chucky, ale to tyle. I dobrze mi z tym.
Nie sądziłam, że nastanie w moim życiu taki moment, że nie będę chciała być aktorką, ale tak właśnie jest. Gdy mijam plan zdjęciowy, czasem wręcz jest mi szkoda tych aktorek. Jadą na plan o 5 rano, godzinami siedzą na krześle, jedzą zimne śniadanie, bo nie mogą zniszczyć makijażu, a między scenami starają się przespać nie zdejmując kreacji. Nie brakuje mi tego! Grałam w kilku odcinkach „Współczesnej rodziny” i świetnie się bawiłam, ale koniec końców cieszyłam się, gdy kończyłam pracę na planie. I współczułam aktorkom, które muszą wrócić tam w poniedziałek. Brzmi to może dziwnie, bo serial ten zdobywa prestiżowe nagrody i zarabia miliony dolarów, ale czułam, że nie jest to coś, co bym chciała robić.
Kilka lat temu zmarł mój były mąż, a półtora roku temu odeszła moja mama. Myślałam, że kariera to najważniejsza rzecz na świecie, ale teraz wiem, że najważniejsi są ludzie, których kocham. Teraz to rozumiem. Wcześniej jednak dbałam tylko o nagrody i podziw ludzi, których nawet nie znałam.
– Czujesz, że ludzie grają z tobą inaczej dlatego, że jesteś celebrytką?
– Myślę, że tak. Na pewno mnie nie doceniają. Zobaczyli jakieś wideo w internecie, na którym źle rozegrałam rękę i myślą, że słaba ze mnie pokerzystka. A tak źle ze mną nie jest. Ale pewnie też dlatego chętnie witają mnie w swoich grach domowych. Nie widzą we mnie profesjonalnej pokerzystki. Bardziej jestem dla nich aktorką z serii o laleczce Chucky.
Poza tym mam wrażenie, że pokerzystom wydaje się, że kobiety grają bardziej pasywnie. Aczkolwiek sama też tak myślałam o innych kobietach. Grałam kiedyś z Laurence Grondin, pokerzystką z Kanady, i ponieważ jej nie znałam, to sądziłam, że cały czas trafia dobre ręce, kompletuje układy itd. Była bardzo aktywna. A potem zobaczyłam w telewizji, że cały czas blefowała! Nikt jej nie doceniał i myśleliśmy, że ma po prostu szczęście. A ona jest po prostu bardzo dobrą pokerzystką.
Lubię być kobietą przy stole pokerowym. Gracze często mają jakieś nieprzyzwoite historyjki do opowiedzenia, ale nie wiedzą, czy mogą je opowiedzieć, kiedy ja jestem obok. Ale śmiało! W telewizji musi być odpowiedni show od strony wizualnej, więc lubię bawić się stereotypami. Zabawne jest udawanie niczego nieświadomej gwiazdy filmowej, z dużym dekoltem itp. Gdy jednak gram w turnieju czy jestem na WSOP, prawie zawsze mam kapelusz, okulary przeciwsłoneczne i wygodne ubrania. 12 godzin gry z rzędu jest bardzo męczące, dlatego jeżeli ktoś myśli, że zobaczy mnie w takim samym wydaniu jak w telewizji, to może się niemile zaskoczyć. W telewizji robię show, w turnieju gram w pokera.
– W przemyśle filmowym pojawiło się ostatnio wiele informacji na temat różnych skandali związanych z molestowaniem. Poker to również zdominowane przez mężczyzn środowisko z niewielką liczbą kobiet. Należysz do obu światów, możesz je więc porównać. W którym z nich musiałaś mocniej walczyć o szacunek?
– Słyszałam różne plotki, ale nigdy nie sądziłam, że to prawda. Nie wierzyłam, że ktoś może narażać film z wielomilionowym budżetem dla seksu. Myślałam, że może dzieje się to dla trzecioplanowych ról. Nigdy bym nie pomyślała, że to proceder na taką skalę. Byłam chyba zbyt naiwna, żeby zrozumieć, gdy ktoś mi sugerował różne rzeczy.
W pokerze zdarzają się sytuacje, które można określić mianem molestowania. Zwykle jednak jestem traktowana jak kolejny facet przy stole i gracze nie stosują przy mnie żadnych filtrów, gdy ze sobą rozmawiają. Zapewne mój wiek nieco na to wpływa. Gdybym miała 20-30 lat, być może miałabym większe problemy. Jednak spotykam się z Philem od 15 lat i zdecydowanie nie jestem jakąś naiwną pokerzystką, z którą inni starają się przespać. W większości przypadków pokerzyści to fajni, inteligentni ludzie. Duża ich część co prawda lubi spędzać czas ze striptizerkami czy dziewczynami lubiącymi imprezy, ale ciężko zbudować poważny związek będąc ciągle w trasie. Ci, którzy mają prawdziwych partnerów, mają duże szczęście.
– Z czego jesteś bardziej dumna: z bycia nominowaną do Oscara, czy z wygrania bransoletki WSOP?
– Myślę, że to podobne osiągnięcia. Udział w oscarowej gali jako jedna z nominowanych osób była szczytowym momentem mojej kariery. Było to spełnienie marzeń. Jestem też bardzo dumna z mojej bransoletki. W końcu pokonałam ponad 600 innych kobiet, żeby ją zdobyć. Oba zdarzenia były niesamowite. W przyszłości chciałabym mieć kolejne nominacje do Oscarów i kolejne bransoletki!
Mam wrażenie, że ludzie mają błędne mniemanie o mojej wygranej na WSOP. Myślą, że miałam tylko szczęście. Ale jeśli popatrzysz na moje statystyki w Hendon Mob, to znajdziesz wiele deep runów. Wygrałam event w Bellagio za 5.000$ i mam wiele miejsc w kasie podczas WSOP. Jestem w Top 30 kobiecej All Time Money List i jestem w tego dumna. Wiele osób widzi źle rozegrana rękę w telewizji i myśli, że jestem kiepską pokerzystką. Myślę, że mam o wiele mniej szacunku niż powinnam mieć. To jednak po części moja wina. Grając w telewizji ciągle żartowałam, sama siebie nazywałam fishem. Sama stworzyłam sobie ten wizerunek.
Słynna ręka przeciwko Patrikowi Antoniusowi, w której powiedziałam, że nie betowałam na riverze, bo bałam się, że ma króle – to był żart, ale ludzie wzięli to na poważnie. Był to sit&go z jednym zwycięzcą. Byłam dosyć pewna, że mam najlepszą rękę, ale nie chciałam ryzykować, że wejdzie all in. Teraz inaczej bym to rozegrała, ale to było czternaście lat temu. I wciąż wszyscy to pamiętają z powodu żartu, którego nie zrozumieli. Czasem wydaje mi się, że sama jestem swoim największym wrogiem jeśli chodzi o kreowanie wizerunku.
– Na pewno w swoim życiu poznałaś wiele zabawnych i oryginalnych osób. Gdzie poznałaś tych najbardziej szalonych: w przemyśle filmowym czy pokerowym?
– W przemyśle filmowym poznałam wiele niesamowicie zabawnych osób, z Jimem Carreyem na czele. Myślę jednak, że więcej osobowości jest w pokerze. W świecie filmowym wszyscy bardzo skupiają się na tym, co myślą o nich inni. W pokerze nikt nie musi się tym przejmować. Ludzie do kasyna w Monte Carlo przychodzili w piżamach! Nikt się tym nie przejmuje, oni po prostu tak żyją. Nigdy nie patrzą wokół myśląc, że muszą się dopasować. Aktorzy dbają o wizerunek, dzięki któremu mogą zdobyć kolejną rolę. Pokerzyści mogą robić co chcą i kiedy chcą. Nawet w telewizyjnych show mogą sobie okazywać wrogość, bo się nie lubią. Aktorzy muszą ze sobą grać mimo wzajemnej niechęci, a w talk showach udawać, że się przyjaźnią i komplementować się nawzajem.
Uwielbiam spędzać czas z Philem i jego przyjaciółmi. Zakładają się o wszystko i w ogóle nie obchodzi ich to, co ludzie o nich pomyślą. Tak właśnie widzę prawdziwego ducha pokerowego świata.
Rozdanie bylo z Antoniusem
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.