Dawniej im ładniejszą miało się buźkę przy pokerowym stole, tym łatwiej można było w nią oberwać. Potem za urodę dostawało się dodatkowe punkty. Dziś w zęby obrywa ten, kto odważy się je przyznać.
Minęło już pewnie z pięć lat od dnia, w którym pokerowa brać poznała „The Grindettes”. Nazwą przywołujący doo-wop z lat pięćdziesiątych kwartet pokerzystek postanowił „pokazać, że kobiety są obecne w pokerze nie tylko w charakterze hostess i prezenterek”. Pisałem o tym. Spora część czytelników pożałowała tej znajomości, bo panie miast rozpalonych ud i zmysłowych spojrzeń objawiły surowe rysy i uda, dzięki Bogu, obleczone w tkaninę. Jaką nauczkę winniśmy wynieść jako dziennikarze? Że społeczność pragnie oglądać tylko piękne buźki plus Vanessę Selbst jako ciekawostkę-monstrum (która niedawno zostawiła po sobie pustkę). Gdyby jednak z tego, co ładne i gładkie, wycisnąć esencję pokera, bardzo możliwe, że tak naprawdę nie byłoby o czym pisać.
Sam lubiłem rzucić okiem na line-up Royal Flush Girls, nawet pomimo ubytku Melanie Iglesias, która swoją aparycją potrafiła usztywnić nie tylko ruchy. Były to jednak owe „hostessy i prezenterki”, które stanowią kwiatek w butonierce i nic ponadto. Za butonierkę w garniturze uszytym z Katie Dozier i jej koleżanek wszyscy (nie)grzecznie podziękowali. Ktoś nawet pisał, że przecież kobiety grające w karty powinny być urodziwe – i tu zaczęły się strome schody.
Afera z Weinsteinem, Kevinem Spaceyem, #metoo. Potem francuski list podpisany m.in. przez Catherine Deneuve. O tym, że granice, których nie powinno się przekraczać, są z obu stron. Że idea podrywania, flirtu i zdobywania kobiet nie jest z definicji zła i krzywdząca. Gdyby ogół zachowań wrzucać do worka, na dnie którego jest molestowanie i gwałt, za pięć lat nie można byłoby już bujać się w rytm wszystkich tych piosenek nurtu „come, darling”, „my baby” i „love me, little girl”. Niedawno poczyniłem tekst wieszczący pokerową przyszłość, gdzie zapowiedziałem feministyczny rozdźwięk w świecie kart. Tydzień temu w obronie kobiet w pokerze stanął Gavin Griffin. W najbliższym sezonie Grid Girls na wyścigach Formuły 1 zastąpią dzieci. Wkrótce najlepsi kolarze na mecie całowani będą przez transseksualnych biseksualistów, a siatkarki grać będą w długich dresach.
Idziemy w jedną, wymuszoną stronę. Poker także doczeka tego kierunku. Jak pisałem przed trzema tygodniami:
Polityka równościowa to dziś rwąca rzeka, którą zasilają strumienie wszelakiej czystości. Od ideowego dążenia do eliminacji jakichkolwiek form dyskryminacji i racjonalnego podejścia, tzw. obiektywizmu równościowego, po ślepe toczenie wojen z patriarchatem, którego nie ma (pchanie w kierunku uzusu infantylnych psycholożek, kardiolożek i antropolożek wobec toczenia piany na nazwy sprzątaczki czy przedszkolanki) i wewnętrzne przeświadczenie o wyższości kobiet nad testosteronowymi kukłami.
Każdy socjolog powie dziś, że kobiety XXI wieku są płcią silną, co nieprzygotowanych na to mężczyzn paraliżuje i tylko pogłębia pojawiający się dystans. Kobiety dochodzą do głosu w kolejnych sferach, mają odwagę sprzeciwu. To, co słuszne, przeistacza się jednak w śniegowa kulę, która zbiera przypadkowe żniwo i trudno dziś określić, co można, a czego nie.
Poker to jednak wciąż jaskinia mężczyzn. Już samo zadawanie pytania o przejawy dyskryminacji przy okazji każdego niemal wywiadu z pokerzystką świadczy o pewnym problemie. Odpowiedzi kobiet (najczęściej „tak, miałam/miewam takie sytuacje, ale nie przywiązuję do nich wagi”) to potwierdzają. Kobiety w kartach mają wyjątkowo trudno, bo nie tylko funkcjonują w świecie zdominowanym przez mężczyzn – są to mężczyźni zanurzeni w emocjach, pieniądzach i atawistycznej potrzebie zwycięstwa. Tacy są najgorsi.
Nadejdzie dzień, gdy „nie przywiązuję wagi” stanie się nieaktualne. Wydarzy się coś, co skłoni pokerzystkę do krzyku i skonstruowania oskarżeń. Te dotyczyć będą zapewne konkretnego gracza lub grupy graczy i najpewniej będą uzasadnione, ale radykalne środowiska feministyczne uchwycą temat, a kula śniegowa pomknie hallami kasyn. Środowisko pokerowe pojawi się na ustach wszystkich, ale rzucone światło będzie mocno razić. Trudno rozważać, jakie będzie tego pokłosie – lawiny są nieprzewidywalne.
Powyższe pozostawiam aktualne. Warto jednak skupić się na jednym z dalszych pytań z szablonu, jakim raczy się pokerzystki. „Czy wykorzystujesz w grze w pokera fakt, że jesteś kobietą?” – idąc „obowiązującym” tokiem rozumowania odpowiedź powinna brzmieć „Absolutnie, poker to poker i płeć nie powinna mieć tu żadnego znaczenia”. Część pań odpowiada właśnie w ten sposób. Ale chyba więcej stwierdzeń to balansujące stanowiska: „Raczej nie, ale zdarza się. Bycie kobietą przy stole niesie za sobą kilka przewag, które można wykorzystać”. I tak oto pojawia się wyrwa w teorii, która z definicji ma stać się równościowym prawidłem, a przypomina wygodnictwo. Skoro można przyznać się do wykorzystywania faktu bycia kobietą, to dlaczego wykorzystywanie faktu bycia mężczyzna pachnie kryminałem?
Na czele Women's All Time Money List jest Vanessa Selbst, która wychodzi (wychodziła?) poza większość standardów i dla wielu śledzących pokerowe rozgrywki jest niemal kolejnym gościem-zwierzakiem w stawce. Dalej mamy Kathy Liebert, której daleko do króliczków Playboya, oraz 53-letnią Annie Duke, której już nie ma. A gdzie są piękności? Na miejscu szóstym jest Vanessa Rousso, której nie można odmówić ani umiejętności, ani urody, ani naturalnej, pokerowej drogi kariery. Liv Boeree to już jednak klasyczny przykład sytuacji, w której buźka i miła bądź co bądź osobowość bierze miażdżącą górę nad karcianym skillem i potrafi upić trzeźwość spojrzenia.
Gdzie Liv jest pokerowo bez swojego shipu podczas EPT San Remo i bez bransoletki, którą wygrał dla niej Igor Kurganov? Oczywiście Brytyjka orżnęłaby w karcioszki niejednego z nas. Czy jest jedną z najpiękniejszych pokerzystek? Bez wątpienia. Jedną z najlepszych? Nie sądzę. Sandra Naujoks – ship w EPT Dortmund i bieda, ale dobro narodowe naszych zachodnich sąsiadów musiało zrobić słuszną próbkę w naziemnych eventach. Bo choć Niemka niegodna jest nawet włosów prostować wspomnianej Iglesias, to w ojczyźnie ma słuszny status jednorożca seksapilu.
Lucille Cailly? Stara śpiewka EPT, a potem koniec kariery Jen Tilly? She thought you had pocket kings! Kara Scott to tylko dziennikarka z połową bańki z Irish Open, a Beth Shak po prostu trafiła w totka w 2007 roku i nic oprócz połowy majątku nie wyciągnęła od byłego już męża. Lacey Jones? Jennifer Leigh? Nathalie Hof? TATJANA PASALIC? SHANNON ELISABETH? CHANTEL MCNULTY? Jak zwykł mawiać mój znajomy z YouTube, Mobb Deep – don't get it twisted!
Teraz nadszedł czas na konkluzję, bo nie piszę tego tylko po to, by narazić się kibicom słodkiej Olivii. Pierwszy wniosek jest taki, że ponętne spojrzenie, gładka nóżka i wyglądająca nieopatrznie z kusego topu jak hobbit z Shire'u pierś dla pokerowego „być albo nie być” płci – najczęściej – pięknej stanowi co najmniej +50 do kariery, której nie należy mylić jednak z karcianym sukcesem. Uroda przyciąga publiczność, fani – kontraktodawców, dzięki którym można pojeździć po świecie i, być może, wykorzystać którąś z dziesiątek szans na dobry wynik.
U mężczyzn wszystko jest jasne: musisz być albo cholernie dobry, albo najlepszy – to recepta-standard także dla pań, które potknęły się w boskiej kolejce po smukłe kształty i titsy. Najlepsze combo dla ich bardziej urodziwych koleżanek to owo piękno właśnie w połączeniu ze znajomością układów – wszelka umiejętność zastosowania strategii mile widziana, choć nie wymagana. Co bowiem sądzić będziecie o obklejonej stickerami pokerzystce, która wraz ze swym stackiem przyniesie do waszego stołu parę asów, bynajmniej nie w rozmiarze AA? Najprawdopodobniej nie to samo, co o milczącej, grubej babie z tłustymi włosami. Ta przecież najprawdopodobniej cały swój czas poświęca na grind. Nie chodzi na randki, nie pudruje nosa – musi być mocna… A tamta piękność? Tu kłaniać się będzie syndrom „pustej czerwonoustej” i pytanie, ile razy już musiała smarować Fenistilem zdarte kolana? Oczywiście nie zawsze, bo niektórzy wolą poczekać na to, co schowane za pozorami.
Boję się, że uznacie, że sztywno generalizuję. Ale nie ma tu sugestii, że Fenistil znajduje się w torebce Liv. Nie wyrażam zdania, że każda ładna pokerzystka ma pusto w głowie. Czy że uroda ma tu jakiekolwiek znaczenie. Ba, ja jestem od takich stwierdzeń bardzo daleki i ten, kto mnie zna, wie, ile dla mnie znaczy obiektywność. Temat jest jednak na tyle trudny, że trzeba odważyć się na wystąpienie z bezpiecznego szeregu piętnowania wszystkiego, co męskie.
Jestem gościem, który szanuje nie kobiety czy mężczyzn, a ludzi. Urodziłem się jednak na tyle dawno, by podświadomie czuć, że kobieta może bardziej potrzebować mojej pomocy. By przepuszczać ją w drzwiach i ustępować jej miejsca. Brzmi normalnie. Ale po pierwsze – dziś wielu może nie podobać się poprzednie zdanie. Po drugie: wyobraźcie sobie siebie i kobietę, której otwieracie drzwi, a potem przepuszczacie ją w windzie. A teraz przyznajcie się, że w waszej wyobraźni była ono cholernie piękna.
Przeciętny „równy gość” potrafi być szarmancki i pomocny, ale głównie wobec atrakcyjnych kobiet, ewentualnie własnej babci. To już nie takie „równe”. Ale niezbyt właściwe jest też utyskiwanie na wszystkich tych samców, szowinistyczne świnie, chamów i prostaków przez gwiazdy, dla których wszyscy oni są marketingowym targetem i narzędziem do zarabiania pieniędzy. Bo to oni śledzą fanpage, ślinią się do instafotek. I oni są tymi, o których pokerzystki myślą w odpowiedzi na pytanie o wykorzystywanie bycia kobietą przy pokerowym stole.
Pięknym od zawsze było łatwiej. Oni na starcie wygrywają w szrankach pierwszego wrażenia. O wiele częściej ma miejsce sytuacja, gdy w jego następstwie poznanie sięga głębiej, niż kiedy przychodzi powiedzieć „nigdy bym nie pomyślał…” czy „pozory mylą” po przekonaniu się do tych, których blask nie działa jak magnes. Piękni mają więcej możliwości – gdy nie uda im się przebić umiejętnościami i talentem, zawsze mogą dorzucić kilka słodkich uśmiechów i odpiąć dwa guziczki. Czy dzięki temu zagrają lepiej?
To prawdy stare jak świat – piękny wykorzystuje swoje atuty, brzydki musi nadrabiać. Piękny musiał się bronić przed żądnymi piękna, brzydki mógł robić swoje. Dziś tworzy się zakłamaną rzeczywistość, w której piękno chowa się pod prześcieradło i równa się taflę emocji. Ale to tylko wybrakowana teoria pozorów, bo piękno prosi się o to, by je pokazać. I wykorzystać. Dziś za barowy podryw można dostać łatkę na całe życie i już samo to jest nie fair. W świecie, który na trupach Weinsteina czy Spaceya nadal epatuje seksem, wszystko to wygląda jeszcze bardziej niezdrowo. Poker to doskonała arena do uwypuklenia słusznej teorii, która wymknęła się spod kontroli i zmierza w kierunku szaleństwa.
Aussie Millions – Tajemniczy Michael Lim wygrywa super high rollera