Face to face with The Ace: „Dziadostwo” na WSOP ma się dobrze

0

Jestem stary. Pamiętam dobrze czasy, kiedy gracze rozpoczynający przygodę z pokerem w latach następujących po triumfie Chrisa Moneymakera byli określani mianem dzieciaków i „nowej generacji”. Dziś ci sami pokerzyści zaliczani są do graczy doświadczonych, a ich historia gry na pokerowych mistrzostwach świata sięga niemal piętnastu lat wstecz.

Poker ewoluuje szybciej niż ludzkie ciało, więc znacznie łatwiej zostać dziadkiem. Gdyby karcianą historię przełożyć na ludzkie życie, ja powinienem mieć przynajmniej dziesięcioro wnucząt, a Jack Daniels powinien gościć wojewodę, wręczającego mu Złoty Krzyż Zasługi i honorową odznakę „Od mezozoiku do czwartorzędu”.

Analizując rozgrywki trwającego World Series of Poker zauważam brak wielu graczy, którzy przez lata stanowili łączność pomiędzy wizerunkiem pokerzysty for life, a gościa, który coś tam liznął i wpadł tylko po garść dolców. Berry Johnston, Steve Zolotow, Chau Giang, Thor Hansen, Brent Carter, Mickey Appleman, Freddy Deeb, Artie Cobb, Sammy Farha, Gabe Kaplan, Tom McEvoy, Dewey Tomko, Doyle Brunson, Bill Chen, Harry Thomas – to tylko kilka nazwisk z długiej listy regularsów mistrzowskiego cyklu, którzy najpewniej przegrali jakąś walkę, a jeszcze rok-dwa lata temu grindowali eventy w poszukiwaniu złota.

Do powyższej listy można doliczyć też wielu semi-dziadków pokroju Phila Ivey, Erika Lindgrena, Gavina Smitha, Johna Hennigana czy Patricka Antoniusa, dzięki czemu otrzymujemy wielce skróconą listę pokerzystów, za których AceBestini zwykł trzymać kciuki. Na szczęście pozostało kilka nazwisk, które niewiele mówią młodym amatorom rozgrywek o bransoletki, ale sporo miejsca zajmują w wirtualnych encyklopediach WSOP.

Nie będę rozpisywał się tu o graczach pokroju Phila Hellmutha, Erika Seidela, Mike’a Matusowa, Barry’ego Greensteina czy Chrisa Fergusona, bo to czołówka znanych nazwisk (zresztą temat poruszyła już Klarownica w tym artykule). Są jednak tacy, którym obcy błysk fleszy, a którzy jednocześnie płyną z falą przez lata dłużej niż większość dzisiejszych graczy stąpa po tym świecie.

Don Zewin debiutował na World Series na początku lat osiemdziesiątych. Wąsaty dziadyga dziś z twarzy podobny jest zupełnie do nikogo, ale jeśli zapodacie sobie nagranie z Main Eventu w 1989 roku, kiedy Phil Hellmuth przeszkodził Johnny’emu Chanowi w zdobyciu trzeciego czempionatu z rzędu – zobaczycie Zewina, kończącego turniej na miejscu trzecim. W 2012 roku w heads-upie eventu 2.500$ Razz Zewin walczył z „Poker Bratem”, dzięki czemu odżyły wspomnienia sprzed 23 lat. Don uległ Philowi i wciąż czeka na swoją pierwszą bransoletkę, a w tym roku gra wybornie, zajmując trzecie miejsce w mistrzowskim turnieju H.O.R.S.E. oraz sześć kolejnych miejsc płatnych.

Michael Moore w karty łupał także już „deep back in the 80’s”. Na WSOP zarabiał po raz pierwszy w 1995 roku, a wtedy bynajmniej nie był już młodzieniaszkiem – dziś zbliża się bowiem do siedemdziesiątki. Na bransoletkę czekał aż do 2013 roku, kiedy to urwał event 5.000$ Limit Hold’em. W tym roku zaliczył już pięć miejsc płatnych wyłącznie w najpopularniejszej z odmian, co jest o tyle znaczące, że dinozaury zwykły zasiadać do zapomnianego Studa.

Christer Bjorin to żywa legenda europejskiego pokera i wielokrotnie nominowany do Poker Hall of Fame posiadacz dwóch świecidełek WSOP. Zaczynał z kartami w czasach, gdy Szwedki zakrywały dzieciom oczy na widok obcokrajowca, a Absolut Vodka nie myślał jeszcze o importowaniu swoich wyrobów do Polski. W tym roku Chris zdążył zaliczyć już sześć miejsc w kasie królewskiej serii  z wisienką w postaci trzeciego miejsca w 2.500$ Limit Mixed Triple Draw Lowball.

Biedny Tom McCormick zajmuje drugie miejsce, po Tonym Cousineau, w klasyfikacji „Most WSOP cashes without a bracelet”. W przeciwieństwie do lidera wstydliwego zestawienia, który niemal nie notował finałowych stołów – McCormick bywał blisko, jak choćby w 1992 i 1995 roku, gdy odpadał na trzecim miejscu. W tym roku siedmiokrotnie udawał się do kasy po odpadnięciu z turnieju, bubblując między innymi finałowy stolik mistrzowskiego turnieju Limit Hold’em.

John Cernuto to gracz-legenda. I potwierdzą to wszyscy pamiętający cokolwiek z pokerowych lat dziewięćdziesiątych. Trzy „brejslety” WSOP to skromna część spośród dziesiątek zwycięstw, jakie odnosił „Miami” John. W tym roku plasował się na miejscu uprawniającym do odbioru kwitu dwukrotnie, ale w harmonogramie pozostało kilka eventów Stud i Mixed Games – można się więc spodziewać go przy stołach.

Wreszcie TJ Cloutier – 78-letni posiadacz sześciu bransoletek WSOP i dwukrotny uczestnik heads-upów o karciane Mistrzostwo Świata NL Hold’em. Obiekt drwin na „2+2”, głównie ze względu na swą aparycję i zamiłowanie do degeństwa. Ale Cloutier jednocześnie jest jednym z najlepszych obecnie pokerzystów w wieku emerytalnym. Zamiast geriatrycznego dłubania w Stud za pół patyka gdzieś w Tulsie, TJ rozgrywa eventy NLHE, przepełnione internetowymi geniuszami i młodymi wilkami sceny live. Tegoroczne semi-FT w 1.500$ PL Omaha oraz głęboki deep w Monster Stacku mówią same za siebie. Możecie się śmiać ze starego Cookiera, ale lepiej pilnujcie swoich pieniędzy.

David Pham to jedna z ikon wietnamskiego pokera, siedząca po prawicy Scotty’ego i Mena Nguyenów (zresztą kuzyn tego drugiego). W tym roku „The Dragon” wygrał swoją trzecią bransoletkę, okazując się bezkonkurencyjnym w jednym z drobniejszych turniejów NLHE, po czym jeszcze trzykrotnie meldował się w kasie tej edycji WSOP.

Dobrze ma się też „Captain” Tom Franklin, od osiemnastu lat szukający swej drugiej bransoletki. W zestawieniach przewija się Blair Rodman, którego pokerowa historia przekracza trzy dekady gry. Nie mogę nie wspomnieć także o Perrym Greenie – pionierze pokera na Alasce, człowieka pokolenia starego Doyle’a, który pierwsze spośród trzech posiadanych świecidełek zdobywał już w 1976 roku, a pamięta tez m.in. przegrany HU w Main Evencie ’81 z wielkim Stu Ungarem. Perry w tym roku odpadał przed kasą, ale fakt, że po osiemdziesiątce potrafi dotrzymywać kroku zawodnikom mogącym być jego prawnukami robi wrażenie.

Podobnie rzecz ma się zresztą z Billym Baxterem, Lylem Bermanem czy Davidem Sklanskym. Joe Esposito był bliski zdobycia drugiej bransoletki po 18 latach, a niespełna 60-letni Farzad Boyadi wciąż ciśnie dzieciaków w eventach NLHE. Powinno cieszyć, że mimo nieobecności wielu weteranów pewna równowaga pokoleniowa pozostaje zachowana, bo to zawsze dostarcza kolorytu i świadczy o uniwersalności najmilszej nam z dyscyplin.

Ja wiem, że znowu o dziadach, znów sentymentalnie i spośród wszystkich tych zgłosek przebija się zapach Old Spice i poczekalni w ośrodku zdrowia. Ale ci, którzy karty pamiętają sprzed ustawy z 2009 roku i uskuteczniają pokerek od minimum dekady wiedzą, ile szacunku należy się tym, którzy nie zniknęli pod powierzchnią przez ćwierć- czy nawet półwiecze. To wielka klasa.

Poprzedni artykułPatrick Leonard – dziesięć typów na Main Event WSOP
Następny artykułWSOP 2017 – Mizrachi bubble boyem, Haxton liderem Poker Players Championship