Face to face with The Ace – Diabeł na ramieniu

1

W ostatnim swym tekście zwróciłem uwagę na to, że u ogromnej większości z nas to iskra karcianego ryzyka rozpaliła płomień zamiłowania do pokera. Teza ta okazała się dość kontrowersyjna, nie byłbym więc sobą, gdybym nie poszedł za ciosem.

Nie jest oczywiście tak, że w myśl moich założeń każdy z nas jest takim samym gamblerem i tylko umiejętność uśpienia „pierwotnych instynktów” stanowi o materiale na mistrza, konsekwentnie wygrywającego na tryliardowej próbce. Wiele jest typów graczy niezależnie od tego, czy wnioski wyciągamy z syntezy VPIP, PFR i WTS, czy siedzącego na ramieniu diabła.

Wyróżniamy pięć podstawowych typów pokerzystów:

1. Bananowy Gambler

To bardzo popularny typ gracza. Gdy widzimy tzw. kasynowca w stanie wegetatywnym, u którego w procesie mumifikacji w miejsce całunu, amuletu i smarowanych żywicą bandaży zastosowano kaptur, iPoda i smarowany pedalstwem tęczowy szalik, jest bardzo prawdopodobne, że należy on do właściwego gatunku. Osobniki tego typu do „prawdziwego” pokera podchodzą bardzo poważnie, dążąc do profesjonalizmu i perfekcji. Podejmowanie poprawnych decyzji jest tu na tyle istotne, że nagromadzenie spazzów może prowadzić do wykluczenia ze stada. W procesie adaptacji do statusu pro nastąpiła mutacja pierwiastka gamblerki – gracze ci uwielbiają wszelkiego rodzaju zakłady: od pokerowych side-betów począwszy, poprzez okazjonalne, towarzyskie gry w ciemno za dziesięć euraczy i papier-nożyce o to, kto płaci za piwko, po prawdziwe wyzwania związane z tym, kto bardziej schudnie, dłużej wytrzyma bez wódy albo szybciej wyklepie bagietę.

Właściwe dla Bananowych Gamblerów jest to, że wysokość zakładów przez nich zawieranych jest śmieszna wobec ich rolli i stawek, jakie grają. Wobec tego przekonanie o tym, że świetnie się bawią, konsekwentnie przesłania sedno, w myśl którego właśnie karmią potwora hazardu.

Banana gambling

2. AlkoGambler

Tak naprawdę w tym przypadku zamiast talii kart i górki żetonów naszemu modelowi możemy wręczyć łopatę i górkę piasku, bo schemat jest zawsze ten sam. Człowiek toczy swój syzyfowy głaz dzień za dniem, zrywa kartki z kalendarza, odmawia koronki do swojego wykresu, analizuje, konsultuje, czytuje, postuje i odpisuje. Dąży do celu. Pewnego dnia robi sobie wolne, bo idzie na imprezę. Wraca. Trochę niedopity, bo zawsze miał mocną głowę. Otwiera piwko. „A, pobawię się kartami…”.

Budzi się w południe, posmak w ustach przypomina mu, że w nocy musiał kochać się z Beduinem. Otwiera lewe oko – na fotelu wiszą brudne dżiny, komputer pracuje nadal, zbierając z torrentów dyskografię Bee Gees. Ciąg myśli następuje szybko: „otwórz, aktualizacja oprogramowania, pierwsza konfiguracja… ZALOGUJ, KASJER!!!”. I ucichło.

Wieczorem dowiaduje się od kumpla, że najpewniej bo storbieniu rolla puścił się w miasto, kończąc pielgrzymkę w barze na CPNie, gdzie pod Harnasia i zimnego kebsa wyklikał na automatach parę dobrych stówek.

Najpierw trzeba ugasić ogień. A jutro? Nowy depozyt, nowy blog i nowy cel, do następnej imprezy.

Poker Drunk

3. Człowiek-Niedziela

Jest grupa graczy, która na pierwszy rzut oka nie gambluje, bo jest wobec siebie bardzo szczera. Ci goście nie aspirują do bycia nie wiadomo jakim DNegsem, bo i w karty grają rzadziej, niż Danny Trejo w komediach romantycznych. Mają mnóstwo poważnych zajęć: dojeżdżają do pracy, koszą trawniczki, odrabiają lekcje za swoje pociechy i unikają glutenu.

Czasem, w niedzielę, siadają do kart. Ale nie po to, by umilić sobie osuszanie butelki Ballantine’s – to byłoby nieszczere w stosunku do siebie. Ci goście w karty grają równie grzecznie, co kochają się ze swoją żoną –100% CB vs. jeden gracz, 0% CB w multipocie, zero open limpów i zawsze, ale to zawsze stawiają zakład za 2/3 puli. Często odpuszczają na agresję, a jak trafią nutsy – zastawiają pułapki i betem na river zgarniają tylko blindy. Goście ci grają maksymalnie „po bożemu” i zdaje się, że Niebiosa uśmiechają się po każdym ich zagraniu.

Potencjalnie w tym grzeczniutkim towarzystwie żyłki hazardu są napięte jak mięśnie śpiącego niemowlęcia, ale to tylko pozory. Bo gdy w końcu zostaje te osiem big blindów i przychodzi wsunąć ósemki, a sprawdzający nas big stack odsłania ATo – z twarzy nie znika amerykański uśmiech, a żel na włosach nadal lśni, ale w odmętach żołądka następują szatańskie tańce, oczy zachodzą bydlęcym białkiem, a od stóp do głów przeszywa dreszcz, jak wtedy, gdy Siódmiak trafiał do pustej, norweskiej bramki.

Grzecznie śpiąca żona przewraca się na drugi bok bez świadomości, że oto zakończony sukcesem rzut monetą dał jej mężowi orgazm roku.

Family Poker

4. UltraGambler

Opisywane w tym miejscu okazy dziś zagrożone sa wyginięciem, bo przypominają trochę łososia, który rusza na tarło, by zaraz potem zginąć. O UltraGamblerach jedni ojcowie opowiadają swoim synom w ramach przestrogi, podczas gdy inni milczą, by nie zachęcać do zrywania zakazanych owoców. Ci spośród UltraGamblerów, których nie nakryto jeszcze szkłem w podparyskim Sevres, zwykli dekować się w barach „Pod Kotwicą” i „U Ewy”.

Przeciętny UltraGambler ubrany jest w ten typ starych łachów, który na pewno zostanie pominięty przez wielkie koło mody vintage. Była żona dawno już dała sobie spokój z kłótniami o alimenty, więc czasem jest z czym usiąść do pokerka. Przedstawiciele tego gatunku zawsze są przygotowani na grę o wszystko, i mam na myśli takie wszystko, na widok którego nastoletni amatorzy karcianej rozgrywki chowają się pod mamine spódnice.

UltraGambler gotów jest sprzedać się starej babie w Ciechocinku, popić jarmużowym koktajlem kotleta z soczewicy, a nawet ukraść Multiplę – byle tylko mieć z czym zasiąść do stołu. To krystaliczny hazardzian ryzyka w najczystszej postaci o takiej gęstości, że obdzielić by nim można całe Niemcy.

Poker Gambler Ultra

5. Pokerowy Pepe

Nadszedł czas na najsmutniejszy akcent. Wyobraźmy sobie mężczyznę, który w wyniku tragicznego wypadku stracił przyrodzenie, a medycyna okazał się bezradna. Czy nadal będzie można nazywać go mężczyzną? Oczywiście. Może on zrobić wiele, by uczynić swoje życie normalnym, może nawet zadowolić kobietę, bo seks to ocean pomysłów, ale nawet zagojone rany pozostawiają po sobie blizny.

Teraz wyobraźmy sobie pokerzystę, który codziennie o tej samej porze otwiera dwadzieścia stołów, by beznamiętnie wyklikiwać zaplanowany volume. Dzień w dzień to samo, szukanie równowagi winrate/rakeback i kontemplacja sesji ekscytujących jak zmywanie naczyń. Czy nadal można nazywać go pokerzystą? Oczywiście, tylko przyrodzenia żal…

Poker Grind

No dobra – wiem, że to wszystko strasznie przerysowane, ale jestem pewien, że wielu z was pozostaje świadomych istotności zamiłowania do podejmowania ryzyka dla pokerowej drogi, jaką przeszliście. Każdy ma swojego diabła – niezależnie, czy ten zakneblowany siedzi w klatce, czy swoim ogromnym cielskiem niszczy nam kręgosłup.

Poprzedni artykułWygrałeś bilet do Poker Fever? Odbierz zestaw gadżetów i zakwaterowanie w hotelu!
Następny artykułZnamy szczegóły pojedynku Kassouf vs Matuson!

1 KOMENTARZ

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.