EPT Nicea cz.2

12

Zapraszam do czytania drugiej części:

Po jakimś czasie dołączyli nawet Lukra do mojego stołu, a żeby było weselej to jako tournament director pracował tam Chris z Hiltona, więc czułem się jak parę lat temu na turniejach w hiltonie. Brakowało tylko heads upa, w którym często walczyłem z Lukrem w niedzielnych omahowych rebuyach.

Po jakimś czasie przenieśli mnie na nowy stół. Był bardzo dobry, ale przestawałem dostawać karty i przez jakieś pół godziny nie zagrałem ani jednego rozdania.

Gdy miałem w stacku jakieś 24 tys (początkowe12) miało miejsce rozdanie:

Pewien okrutnie gruby dawca i podobno właściciel bransoletki WSOP (za omahę 🙂 zlimpował po raz kolejny ze środkowej pozycji przy blindach 150/300). Na cut offie dostałem AK73 (suited na asie w pikach) i postanowiłem zraisować w celu zdobycia pozycji i izolacji słabego gracza. Podbiłem do 850. Dołożył bigblind i dawca.

Na flopie spadło T86 dwa piki.

Bigblind czeka a dawca zagrywa za 800. Wyglądało na to, że jeśli przebiję to co najwyżej mnie sprawdzi, a często wygram pulę od razu. Przebiłem do 2400. BB spasował, a dawca dołożył.

Na turnie spadła 5 i wydawało mi się, że karta poruszyła mojego przeciwnika. Wyglądało na to, że planuje zagranie, więc sięgnąłem po swoje żetony i starałem się zachowywać tak jakbym myślał, że zaczekał i planuję zabetować. Po chwili się zreflektowałem i zapytałem: „have you already checked?”.

Wiem, że moja próba była strasznie amatorska, ale warto pamiętać, że gdy nie mamy nic do stracenia trzeba próbować wszystkiego (z gołym drawem do koloru i tak pasuję do każdego jego zagrania). Zaczekał i po chwili namysłu udałem, że jednak zmieniam decyzję.

Ucieszyłem się, z wywalczonej darmowej karty, ale była nią ósemka parująca stół.

Mój przeciwnik dosyć szybko chwycił za słupek żółtych żetonów i niewiele myśląc wrzucił 9000 do puli. No i po zawodach. Coś mi tu jednak nie grało i dosyć szybko zacząłem analizować sytuację. Żeby mieć fula musiałby mieć dwie pary na flopie albo seta, ale flopa rozegrał zbyt pasywnie. Może jakieś losowe 86, 85, ale do tej pory grał na tyle prostolinijnie, że z tym niższym fulem zagrałby nieco mniej, a co dopiero ze stritem. Musi mieć nietrafiony draw. Ale jaki, skoro nutsowy draw do koloru ja posiadam? Uznałem jednak, że jest dawcą i w sumie mógł mnie sprawdzić na flopie nawet z drawem do koloru na trójce, albo gołym J9 (zwłaszcza, że niewiele przebiłem) Zacząłem zastanawiać się nad opcjami. W stacku miałem jakieś 20 tysiecy, więc musiałbym zagrać all in. Szczerze mówiąc niezbyt chciałem odpaść z turnieju w taki sposób. Pula nie wyglądała jakby było w niej 9000, więc jakkolwiek by to głupio nie brzmiało to przemyślałem nawet, czy by nie zwrócić uwagi krupierce, że zagrał za dużo. Na szczęście ugryzłem się w język, bo jeśli chciałem żeby moje przebicie jakoś wyglądało to tekst:

„hej stary, zagrałeś za dużo!” był niezbyt na miejscu.

Może się wydawać, że nie wiadomo ile myślałem, ale trwało to raptem kilka długich sekund, tak długich jak największa połowa. Na szczęście krupierka ułatwiła mi zadanie, policzyła pulę i wydała werdykt: 7500. Wycofała mojemu przeciwnikowi nadmiar żetonów, a po chwili oznajmiłem „I raise” i przebiłem o minimalną kwotę, jaką było kolejne 7500 chipsów.

Na szczęście 15000 zrobiło wystarczające wrażenie na moim przeciwniku i zgodnie z planem spasował.

Pokazałem swoje karty. Praktycznie nigdy tego nie robię, ale zagranie musiało bardzo słabo wyglądać dla rekreacyjnych graczy i jestem pewien, że było korzystne dla mojego wizerunku przy stole. Wyraz temu dał jeden gracz, który protekcjonalnym tonem zapytał, czy np. mając AAxx bym tylko sprawdził. Oczywiście odpowiedziałem, że też bym przebijał ;). Siedział obok mojego przeciwnika z rozdania i powiedział mu „we have a live one at the table” (mamy dawcę przy stole.

No i oczywiście żeby nie było: chciałem się pochwalić dobrym zagraniem jak dziecko :D.

Całkiem nieźle ogarniałem stolik i na jakieś 40 minut przed końcem dnia pierwszego byłem nagrany na 80000. Kolejny stack przy moim stole miał jakieś 45-50 tysięcy. Możliwe, że byłem nawet chipleaderem.

Cały turniej rozgrywany był w formule 8handed i początkowo nie spodziewałem się, że zrobi to jakąś różnice, ale sporo rozdań graliśmy w siedem albo nawet sześć osób. Zwłaszcza pod koniec dnia kiedy osób ubyło, a liczba graczy w turnieju niezbyt często była podzielna przez osiem. Tak też było w rozdaniu które zamierzam opisać.

Blindy 300/600 (six handed)

Na dużym blindzie dostałem KQ89 ds (double suited).

Słaby gracz 1 z pierwszej pozycji zlimpował tak jak to robił regularnie. Gracz numer2 siedzący za nim, któremu zdarzało się wcześniej kilka razy izolować gracza 1 przebija do 2000 (miał poniżej 30000 w żetonach). Gracz 2 był słaby i grał dosyć niekonwencjonalnie. Np. raz podbił z SB z QJ75, gdy gracz nr1 zlimpował z buttona.

Dwóch kolejnych graczy pasuje i miejscowy pan na ok. 50 lat siedzący na SB, który niedawno został przeniesiony do naszego stołu postanawia dołożyć.

Pomimo, że nie lubię 3betować w turniejach bo wolę mieć więcej miejsca na ogrywanie przeciwników post flop, to uznałem że okazja jest idealna.

Gracz 1 dobre karty podbijał, a słabe limpował, więc nie jest żadnym zagrożeniem. Gracz numer dwa regularnie przesadzał z podbiciami przed flopem i stawiam, że podbija tu nawet 40-50% swoich kart. Dodatkowo nie powiedział pot tylko przebił do 2000, co zazwyczaj oznacza nieco słabsze karty. Gracz z SB to na 100% amator, ma dosyć solidnie wyglądający stack i na pewno nie będzie chciał się wdawać w potyczkę z przeciwnikiem mającym dużo żetonów.

No i ani razu nie 3betowałem, więc raczej powinni mi wierzyć.

Przebiłem do 8600. Gracz 1 oczywiście spasował. Gracz nr2 zaczął myśleć, a ja starałem się telepatycznie przekazać mu żeby dał sobie spokój ;). Koniec końców spasował, a gracz na SB postanowił oznajmić pot.

Bez kitu, pierwszy raz postanowiłem 3betować w turnieju i akurat nadziałem się na asy i to jeszcze u przeciwnika, który najpierw tylko sprawdził inne zagranie. Ile?

39900. Najpierw chciałem spasować, a później wziąłem się za liczenie i wyszło mi, że muszę mieć poniżej 40%. Jeśli przegram to mam średni stack. Jeśli wygram to mam finałowy stolik w kieszeni. Nie wiem, czy podjąłem dobrą decyzję. Później policzyłem, że potrzebowałem tylko 37% do sprawdzenia, czyli na cashówce niemożliwe do spasowania, zwłaszcza do przeciwnika który najpierw tylko sprawdza, a dopiero później przebija. Prawie zawsze oznacza to, że ma słabe asy.

Może czułem się trochę na fali, a może była to obiektywnie dobra decyzja. Tak czy inaczej postanowiłem sprawdzić, po to żeby zobaczyć AA22ds, czyli super silne asy, ale na szczęście w innych kolorach. Niestety karty wspólne mi nie pomogły i musiałem oddać połowę swoich żetonów. Sam nie wiem co mam myśleć o tym rozdaniu. Może, gdybym je wygrał, a później cały turniej dominując przeciwników olbrzymim stackiem to bym inaczej mówił. A może powinienem spasować, bo i tak miałem dosyć spory stack, wystarczający do skutecznego straszenia?

Niedługo później pierwszy dzień dobiegł końca, włożyłem mój średni stack do plastikowej koperty i udałem się do Lukra do hotelu, gdzie miałem spędzić tę noc.

Lukro coś tam jeszcze siedział na necie, a że byłem głodny i roomservice drogi i podobno bez rewelacji, to skoczyłem do pokerstarsowej knajpki po jakieś jedzenie na wynos. Żeby dopełnić wizytę w tym kraju ogarnąłem dwa spaghetti bolognese i zjedliśmy w pokoju gawędząc i poznając uroki open faced chinese, o której to grze pisał niedawno Góral na swoim blogu. Zachowałem się dosyć nieprofesjonalnie, bo koniec końców spałem tylko z cztery godziny. Miałem w swojej historii wiele dobrych wyników kiedy grałem niewyspany, ale drugi dzień Sanremo zupełnie nie układał się po mojej myśli, więc mam sobie to trochę za złe.

Turniej miał zostać wznowiony o 16. Zjadłem wcześniej jakąś porządną sałatkę i koło 15 byłem już w kasynie. Miałem jeszcze sporo czasu, więc postanowiłem zobaczyć co słychać u Adriana Piaseckiego w main evencie. Zostały jeszcze trzy stoły, z czego telewizyjny był rozgrywany na scenie a pozostałe dwa obok. Widownia jak w teatrze, usiadłem i dosyć szybko zacząłem się nudzić.

Kompletnie tego nie rozumiem, ale z jednej strony zapraszają do oglądania, a z drugiej nie zostało tam zorganizowane nic co by miało jakoś widza zaciekawić.

Żadnego ekranu, wszystkich ogląda się z daleka i można co najwyżej próbować podglądać monitor ekipy telewizyjnej. Nic się nie dzieje, prawie wszyscy milczą, a gdy ktoś jest na allinie zlatują się dziennikarze, którzy krążąc wokół stołu niczym sępy, czekają na śmierć shortstacka. Zainteresowanie nie trwa jednak długo i znika zaraz po wyłożeniu rivera, tak samo szybko jak się pojawiło. Przegrany staje się niewidzialny i opuszcza salę o nic nie pytany.

Parę minut przed 16 ruszyłem w stronę sali turniejowej. Odnalazłem swoje miejsce przy stole i przez następne dwie godziny nie dopisałem już nic na listę sukcesów. Czułem się kompletnie bezsilny i konsekwentnie rozdawałem żetony. 3betowali mnie akurat wtedy gdy miałem średnie karty i musiałem pasować. Zupełnie nie trafiałem flopów i musiałem oddawać pule bez walki. Chyba w żadnym rozdaniu nie straciłem więcej niż 5000, a skróciłem się do 18000. Przy blindach 500/1000 zestackowałem się mając KQQT przeciwko KK86. W sumie pewnie mogłem chwile poczekać, ale byłem już mocno sfrustrowany ciągłym oddawaniem żetonów. Odpadłem na 18 miejscu kompletnie zdegustowany. No nic, oby w Pradze było lepiej.

Zadzwoniłem do Lukra, który dopiero co się obudził, pospacerowałem po mieście. Też ładne miasto, sporo małych uliczek i skutery- podstawowy środek lokomocji:

Wwróciłem do hotelu po plecak i ruszyłem na pociąg do Nicei.. byłem na miejscu koło 21. Nicea Nocą:

Zjadłem kolacje w hostelu, pogadałem chwilę z ludźmi i poszedłem spać, nic ciekawego.

Następnego dnia musiałem się wycheckować o 10, więc oddałem walizkę i ruszyłem na miasto pozwiedzać. Nicea to jedno z najładniejszych miast jakie widziałem. Trudno mi powiedzieć dokładnie dlaczego, ale po prostu bardzo mi się spodobało.

Przeszedłem sporo kilometrów, odwiedzając po drodze min. muzeum Marca Chagalla. Połowa ekspozycji była akurat niedostępna i miałem możliwość obejrzenia jakichś 10-12 obrazów. Nie zrobiły na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia.

Zobaczyłem też ruiny kościoła :), porobiłem trochę zakupów, i wieczorem znalazłem się z powrotem w hostelu.

Postanowiłem przetestować hostelową kolację i przy okazji poznałem trochę ludzi. W pewnym momencie przy stole siedzieli ludzie z całego świata. Australia, Nowa Zelandia, Argentyna, Meksyk, USA,Walia, Korea Południowa. Było sympatycznie chociaż dużo łatwiej jest zrozumieć ludzi dla których angielski nie jest pierwszym językiem. Mówią wtedy wyraźniej, nieco wolniej i nie używają masy potocznych słówek. Samolot miałem dopiero o 6, więc poszedłem jeszcze z nimi do jakiegoś pubu. Zawinąłem się koło północy, wróciłem do hostelu i ruszyłem w stronę nocnego autobusu, który miał mnie dowieźć na lotnisko.

Wolałem wcześniej pojechać a i tak miałem już tylko zamiar czytać książkę, więc to samo mogłem robić już na lotnisku. Co prawda lekko kropiło, ale wcześniejsza ładna pogoda uśpiła moją czujność. Burza rozpętała się jak tylko odszedłem kilkaset metrów od hostelu. Miałem do przejścia niecały kilometr i pół godziny do autobusu. Pewnie powinienem był wrócić albo ogarnąć taksówkę, ale naiwnie myślałem, że jak tak intensywnie pada to za chwile przejdzie. Nie przeszło :/, a właściwie za każdym razem, gdy myślałem, że gorzej być nie może, burza za wszelką cenę starała się uświadomić mi jak bardzo się mylę.

Na filmie tego nie widać, ale uwierzcie, że były to najintensywniejsze opady deszczu jakie doświadczyłem. W 15 minut całkowicie przemokłem. Do tego stopnia, że kapało z moich ubrań i musiałem wyglądać na tyle żałośnie, że gdy chciałem kupić bilet w autobusie kierowca powiedział tylko coś w stylu: „W porządku, właź”. Poza Kierowcą i ochroniarzem nie było w autobusie nikogo i coś tam pogawędziliśmy chwile na tyle na ile pozwalała nam ich znajomość angielskiego, a moja francuskiego.

Wysiadłem z autobusu, wyżymałem ubrania z których lało się ciurkiem i ubrałem jakieś suche z walizki. Mimo wszystko miałem dobry nastrój, bo lubię przygody i przynajmniej jest później co wspominać. Na lotnisku czekała mnie niemiła niespodzianka. Autobus dowiózł mnie tylko do terminalu 2, a wylot miałem z terminalu pierwszego. Autobusy kursujące pomiędzy terminalami zaczynały jeździć dopiero od 4:40. Nie miałem też żadnych spodni na zmianę i z każdą minutą wychłodzenie organizmu dawało o sobie znać. Na szczęście miałem w walizce kurtkę, więc przykryłem się nią i czekałem w terminalu trochę jak żulek na centralnym.

Nie było już więcej przygód i dotarłem do domu zgodnie z planem koło 13. To tyle jeżeli chodzi o Sanremo/Niceę. Nie udało się scashować turnieju, ale przynajmniej jestem pewien, że poziom tych turniejów jest do zaakceptowania 😉 i prędzej lub później coś się uda trafić, byle bym nie przestawał próbować.

Tak poza tym to ostatecznie zrezygnowałem ze studiów, ale postaram się napisać coś więcej na ten temat w następnym wpisie.

Jako, że nie zamierzam już grać on line w omahę hi/lo to zdecydowałem się uchylić nieco rąbka tajemnicy i odezwałem się do Cardrunners. Generalnie są zainteresowani, ale muszę nagrać coś na próbę. Szczerze mówiąc nie jestem pewien czy dam radę z językiem, ale jeżeli tak to możecie się u nich spodziewać jakichś moich filmików w przyszłości.

Pozdrawiam

Loczek

Poprzedni artykułHESOP Praga 2012 – dzień 1A – 01:50 Koniec dnia 1 A
Następny artykułOctober Nine blisko – kolejne kontrakty sponsorskie

12 KOMENTARZE

  1. Najbardziej lubię te części na temat jedzenia 😉 jakieś danie polecasz w szczególności z Twoich wyjazdów??

    • Dopiero teraz, przy okazji pisania nowego odcinka, jak zerknąłem co tam ostatnio pisałem to zobaczyłem Twój komentarz. Dzięki za miłe słowa, a najbardziej polecam makaron z owocami morza. Parę dni temu, razem z dziewczyną zrobiliśmy go w Polsce z mrożonych składników i był bardzo smaczny, ale niestety zdecydowanie odbiegał od pierwowzoru ze świeżymi składnikami 🙂

  2. Z całym szacunkiem dla innych pisiemnych z pt , ale zostawiasz konkurencje daleko w tyle.

    Nie żeby oni byli słabi. Twoje opisy rozdań i rozkminy są mega. Natomiast styl, sposób w jaki opisujesz gdzie byłeś, co robiłeś, co Ci się przytrafiło…WOW. Czasem mam wrażenie jak bym czytał bardzo dobrą książkę podroznicza mimo iż opisy dotyczą miast. GL

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.