Eoghan O'Dea to finalista Main Eventu WSOP. Niedawno zdobył swoją pierwszą bransoletkę. Nie jest jednak pierwszym graczem w rodzinie, który wygrał na WSOP. Poprzednio zwycięzcą był jego tata – legenda lokalnej sceny.
Parę dni temu, 6 sierpnia, Eoghan O'Dea rywalizował w heads-upie eventu Pot Limit Omaha za 400$. Walczył tam z Nitalem Jelathalem. Po dziesięciu minutach triumfował. Od razu wysłał wiadomość do taty informując go, że obaj mają po bransoletce.
Ponad dwadzieścia lat temu, a dokładnie w 1998 roku, Donnacha O'Dea (ojciec pokerzysty) pokonał w heads-upie eventu PLO za 1.500$ Johnny'ego Chana. Eoghan chciał przekazać, że teraz obaj mają po jednej bransoletce WSOP. Tata leżał w tym momencie w szpitalu.
– Był zachwycony. Tak właściwie w tym czasie był w szpitalu ze względu na infekcję nogi. Turniej skończył się chyba koło 5:30 lub coś takiego. On wstaje w szpitalu około szóstej, a więc wysłałem mu wiadomość – mówi dla Pocketfives.
Tata Eoghana wyszedł już ze szpitala, a więc obaj dyskutować mogą o swoich zwycięstwach. Pokerzysta przyznaje, że świadomość, iż za zwycięstwo jest bransoletka, miałą spore znaczenie i to nawet pomimo faktu, że grali o około 100.000$ i pakiet na WSOPE. – Kiedy na szali jest bransoletka, to całość jest znacznie bardziej stresująca – mówi.
Co ciekawe, bransoletka to nie jedyny „wspólny” sukces obu pokerzystów z Irlandii. Zarówno Donnacha, jak i Eoghan grali na stole finałowym Main Eventu WSOP. Donnacha rywalizował w 1983 roku, a jego syn dwadzieścia osiem lat później. Obaj zajęli też szóste miejsce!
Inny WSOP, inne świętowanie
WSOP w tym roku to zupełnie inny festiwal. Gracze rywalizując online, a więc po wygranej zapewne nie idą wspólnie imprezować. Eoghan mówi, że zostawił nawet znajomym graczom wiadomość, że gra w finale turnieju o bransoletkę, ale wszyscy już spali. Do 4:30 rano kibicował mu jeden ze znajomych, ale i on musiał w końcu położyć się spać.
Ostatecznie jednak pokerzysta poszedł ze znajomymi nie na jednego, ale kilka drinków. Była to namiastka celebracji, która podobna jest do świętowania sukcesów w Las Vegas.
– Poszedłem na kilka drinków lokalnie ze znajomymi – wcale tego nie planowałem. Cały dzieb nie spałem, a więc pomyślałem, że jeden lub dwa nie zaszkodzą. Skończyło się na… dość długiej imprezie. Byliśmy w kilka osób i znów poszliśmy też w sobotę. Miałem więc kilka ciężkich dni – mówi szczerze.
O'Dea rywalizował na stole finałowym Main Eventu WSOP dziewięć lat temu. Od tamtego czasu wydoroślał i mówi, że czasem ponownie rozgrywa ten finał w głowie, zastanawiając się, co można było zrobić inaczej.
– To irytujące, że w pokerze jesteś w pełni szczęśliwy dopiero, kiedy wygrasz turniej. Miałem sporo żetonów na starcie i może nie zagrałem tak dobrze. Może po prostu w ten sposób myślę. Dlatego wygrana w turnieju zawsze jest bardziej znacząca – mówi.