Długi i nudny wpis dla wytrwałych

67

Ostatnie dni były u mnie bardzo ubogie w pokerowe dokonania. Natłok pracy w okresie przedświątecznym przy sześciu, prawie jednoczesnych premierach książek skutecznie zabrał mi cały wolny czas. A jak już miałem trochę wolnego, to jedyne o czym marzyłem to łóżko i sen. Na dodatek przyplątało się jeszcze jakieś jesienne grypsko, więc i nastroju do gry nie miałem. Nieliczne potyczki online i tak kończyły się szybkimi porażkami, więc po prostu odpuściłem grę do czasu, aż będę mógł usiąść do niej wypoczęty i z czystą głową.

Najbliższy czas szykuje się jednak dość ciekawie pod względem pokerowym, o czym kilka słów postaram się napisać poniżej. Po pierwsze jutro rano lecę niespodziewanie do czeskiej Pragi, aby wziąć udział w niecodziennym evencie pokerowym. Zostałem zaproszony jako gość do udziału w turnieju dla… polskich biznesmenów. Jedna z największych polskich firm organizuje dla swoich kluczowych klientów pokerową wycieczkę do stolicy Czech, a ja mam być kimś w rodzaju „chłopca do towarzystwa”, czyli zabawiać uczestników opowieściami ze świata pokera, a przy okazji sprawdzić się z nimi przy stoliku. Cóż, w wielu rolach występowałem już przy okazji pokerowych gier, ale akurat w takiej jeszcze nie, więc będzie to dla mnie jakieś kolejne nowe doświadczenie i ciekawy przerywnik od ciężkiej pracy, którą mam za sobą. Mam nadzieję, że będzie przyjemnie i sympatycznie, tym bardziej, że całość zorganizowana jest w doprawdy mega ekskluzywnych warunkach w jednym z najlepszych praskich hoteli. W następnym blogu postaram się Wam opisać swoje wrażenia z tego wypadu.

Po powrocie postaram się wziąć jeszcze udział w festiwalu pokerowym, który dziś zaczyna się w warszawskim After Darku. Co prawda wyjazd trafił mi się idealnie w środku jego trwania, ale na sobotni Main Event będę już w domu i postaram się w nim zagrać. Dla osób zainteresowanych szybkie info o festiwalu: środa freezout 110, czwartek rebuye po 50, piątek reentry za 330, sobota freezout 770, niedziela omaha 220. Zapowiada się więc fajna impreza w stolicy, więc jeśli macie akurat wolny weekend, to pakujcie klamoty i zapraszamy do Warszawy!

Jeszcze lepsza impreza szykuje się w styczniu w Wiedniu. W ostatni weekend mogliście już poczytać na Pokertexas o turnieju Redbet Poker Open, czyli o następcy kultowego cyklu HESOP. W zasadzie nie ma tu co za dużo pisać o tym evencie, każdy kto był choć raz na którymś z HESOPów wie doskonale, że to perfekcyjnie zorganizowana impreza, w której główne role zawsze grają Polacy, choć rozgrywane są poza granicami naszego kraju. Na dodatek gra odbywać się będzie w słynnym wśród polskich graczy Montesino, czyli doskonałym miejscu do rozgrywania tego typu turniejów – świetna organizacja, mnóstwo miejsca, doskonali krupierzy, całe tabuny lokalnych dawców, pyszna kuchnia, jednym słowem wszystko ekstra. Tym razem nie pojadę tam jednak grać, bo dostałem propozycję od organizatorów, żeby wrócić „do korzeni” i zająć się komentowaniem całego turnieju podczas relacji na żywo. Livestream z takiego turnieju to niewątpliwie wielka gratka dla wszystkich, którzy będą chcieli zobaczyć naszych eksportowych graczy w akcji, więc już teraz zapraszam wszystkich serdecznie. Reszta informacji i niespodzianek później!

Na koniec jeszcze słówko o tym, co się dzieje ostatnio na Pokertexas. Nie wiem co się stało i czy pojawienie się mojego bloga ma z tym jakiś związek, ale z przyjemnością zauważyłem ostatnio, że na łamach portalu pojawiło się ostatnio w roli blogerów kilku pokerowych dinozaurów (choćby Widus czy Daniz), a kilku powróciło do pisania po dłuższym czasie. Fajnie, że tak się dzieje, mam nadzieję, że sił i zaparcia do pisania starczy im na dłużej niż jeden czy dwa odcinki. Mam też nadzieję, że pojawią się lub wrócą kolejni (tak Hajjer, mam tu głównie Ciebie na myśli!). Zachęcam też innych do pisania, w końcu każdy może spróbować swoich sił jako bloger!

Z wizytą u Kuby

Moja praca dostarcza mi ostatnio coraz więcej frajdy, bo szykujemy kilka fajnych tytułów, w tym autobiografię legendy polskiego rapu Liroya. Co za tym idzie trwa duża akcja promocyjna książki, a ja mam okazję polatać z Piotrkiem po różnych telewizjach i zobaczyć od środka jak wygląda praca przy najpopularniejszych polskich programach. Po kilku wizytach w telewizjach śniadaniowych w ostatni poniedziałek byłem również na nagraniu programu Kuby Wojewódzkiego. Zawsze mnie ciekawiło, jak to wszystko wygląda, jak przebiega nagranie, jak jest w studiu, a teraz miałem okazję zobaczyć to z najbliższej możliwej perspektywy. W sumie to nic mnie jakoś specjalnie nie zdziwiło, może oprócz faktu, że samo studio, w którym odbywają się nagrania jest naprawdę olbrzymie i ma wielkość sporego hangaru. A to wszystko na potrzeby tylko jednego programu!

Wraz z Liroyem wystąpiła również Ania Lewandowska, żona Roberta Lewandowskiego, ale powiem Wam szczerze, że oprócz swojej niewątpliwej urody nie zachwyciła mnie niczym więcej. Jak by to powiedzieć, żeby oddać moje wrażenia… trochę wieje pod kopułą. O, i tyle. Za to sam program wyszedł chyba całkiem nieźle, o czym widzowie będą się mogli przekonać we wtorek 3 grudnia o 22:30, więc jeśli ktoś ma ochotę, to zapraszam do oglądania. Sam Kuba okazał się bardzo sympatycznym i wygadanym gościem i choć nasze spotkanie nie trwało może jakoś bardzo długo, to wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Wiem, że nie wszyscy tego gościa lubią, a spora grupa wręcz go nie znosi, ale ja zawsze Wojewódzkiego podziwiałem jako świetną postać medialną i człowieka, który w naszym dziennikarskim środowisku potrafił zdobyć niekwestionowaną pozycję. No i od zawsze lubiłem jego program, choć czasem zbytnio tłamsi swoich gości nie dając dojść im do słowa. Ale cóż, taki to jego urok.

Książka – wierny przyjaciel

Stare chińskie przysłowie mówi ponoć tak – kiedy przeczytasz nową książkę to tak, jakbyś znalazł nowego przyjaciela, a gdy przeczytasz książkę, którą już kiedyś czytałeś to tak, jakbyś się ze starym przyjacielem spotkał ponownie po latach. Słowa piękne i bardzo prawdziwe, ale czy jednak na pewno dotyczą nas wszystkich? Tradycja czytania w polskim narodzie zanika coraz bardziej, a ludzi, którzy w przeciągu kilku lat nie przeczytali nawet pół strony żadnej książki z roku na rok przybywa. Innymi słowy – nasze społeczeństwo przestało kochać książki i czytanie!

Oczywiście powodów zaraz ktoś poda mi wiele – książki są drogie, bibliotek jest mało, a nasz rynek wydawniczy działa z opóźnieniem i najciekawsze tytuły pojawiają się w księgarniach zazwyczaj dopiero wraz z ich ekranizacją na ekranach naszych kin. Jest w tym może odrobina prawdy, ale ja osobiście uważam, że jeśli tylko ktoś naprawdę chce sięgnąć po jakiś tytuł to zrobi to w ten czy inny sposób, a swój cel osiągnie. Kupi interesującą go pozycję w księgarni, wypożyczy w bibliotece, zdobędzie od znajomego. Możliwości są, potrzeba tylko dobrych chęci. Nie mówię już nawet o coraz popularniejszych środkach przekazu, jakim są ostatnio audiobooki czy e-booki. Dlaczego więc czyta coraz mniej osób? Głównie młodzi ludzie mają z tym spory problem, co widzę choćby po swoich dzieciach. Zmusić je do przeczytania czegokolwiek, co nie pochodzi z internetu, to jak walczyć z żywiołem! Prawie niemożliwe! Z własnego doświadczenia wiem więc, dlaczego rosną nam kolejne nieoczytane pokolenia, dla których szczytem możliwości jest przebrnięcie przez etykietkę na piwie lub ulotkę w supermarkecie.

Szczerze mówiąc nie jestem w stanie zrozumieć, jak można żyć bez czytania. Może wynika to z faktu, że ja czytam książki od najmłodszych lat i stanowiły one dla mnie od zawsze ważny element życia. Gdy byłem dzieckiem i nauczyłem się już jako tako składać literki do kupy zacząłem od czytania najprostszych rzeczy. Na pierwszy ogień poszły czasopisma dla dzieci jak „Miś”, „Świerszczyk” czy „Płomyczek”, zaraz potem gazety dla młodzieży jak „Świat Młodych” i „Płomyk”. Nieprzypadkowo mówiąc o książkach wspominam najpierw o prasie. To tam, w tych właśnie gazetach, pisali dla dzieci i młodzieży najwięksi polscy autorzy. Tam zazwyczaj debiutowali też najsłynniejsi w Polsce rysownicy komiksów, na których potem również wychowywałem się przez długie lata. Równolegle pojawiły się pierwsze w moim życiu książki. Niektóre tytuły pamiętam do dziś, bo już wtedy miałem wielkie zamiłowanie do pozycji przygodowych, do książek podróżniczych, do powieści o tajemnicach, skarbach i zagadkach historii. Powieści o „Winnetou”, „Czarne Stopy”, cała seria o Panu Samochodziku, książki mojego ulubionego wówczas Edmunda Niziurskiego, cała saga o podróżach Tomka Wilmowskiego, wszystkie powieści Juliusza Verne’a czy nawet nieśmiertelne „W pustyni i w puszczy” – wszystkie te i dziesiątki innych czytałem z wypiekami na twarzy! Na punkcie książek miałem jako dziecko prawdziwego świra!

Nie wierzycie? Uwierzcie! Nie wiem czy ktoś z moich znajomych ze szkoły podstawowej czytał tyle, co ja. Najlepszy dowód na to jest taki, że gdy inne dzieciaki wydawały swoje kieszonkowe na pierdoły, ja wydawałem je często na nowe książki i komiksy. Gdy jeździłem z wizytą do mojej babci do Wrocławia to zawsze pierwszym punktem programu podczas pobytu w tym mieście było zwiedzenie wszystkich księgarni na drodze dom babci – wrocławski Rynek. Babcia mieszkała przy Dworcu Głównym, a ja mając te 11 czy 13 lat robiłem w kilka godzin swoją ulubioną, kilkukilometrową trasę ściskając w kieszeni zaskórniaki i odwiedzając kilkanaście księgarń, które stały na mojej drodze. Pamiętam to wszystko do dziś i mógłbym z pamięci wymienić większość z tych punktów. Dla książek byłem gotowy na spore poświęcenia.

I od razu zaznaczam – nie, nie byłem jakimś nerdem, no-lifem czy kujonem! Mogę śmiało powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Byłem jednym z tych, którzy w szkole mieli najbardziej przewalone u dyrekcji i większości nauczycieli. Całe dnie spędzałem na podwórku z kolegami łobuzując ile tylko fabryka dała. Na dodatek przez ładnych kilka lat po cztery czy pięć razy w tygodniu latałem na swoje siatkarskie treningi. Książki zapełniały mi jednak każdą wolną chwilę. Były moimi przyjaciółmi, jak z tego chińskiego przysłowia. Pobudzały moją dziecięcą wyobraźnię, uczyły mnie ciekawości świata, wyzwalały pragnienia, uczyły wartości. A na dodatek wyzwalały niespotykane pokłady emocji, których jako dziecko sam po sobie się nie spodziewałem. Pamiętacie może taką książeczkę „Chłopcy z Placu Broni” Ferenca Molnara? Jej bohaterem jest Nemeczek, który na końcu książki umiera po wyczerpującej walce o honor swojej paczki przyjaciół. Przeczytałem tę książkę (na długo zanim była moją lekturą szkolną), odłożyłem na półkę, poszedłem wieczorem do łóżka i po chwili zacząłem tak płakać, że przez długi czas moja mama za żadne skarby nie mogła mnie uspokoić. A ja płakałem z żalu za Nemeczkiem, który był wtedy dla mnie największym bohaterem na świecie…

No właśnie, mama!! Chyba dla każdego jasną sprawą jest, że pewne rzeczy wynosi się z domu, bo się z nimi człowiek wychowuje od małego i tak mu zostaje już na zawsze. Jeśli moja najukochańsza rodzicielka czegoś mnie w życiu nauczyła, to na pewno miłości do książek. W sumie to nic w tym nie było dziwnego, bo moja mama z wykształcenia jest magistrem bibliotekoznawstwa, a dom zawsze był pełen książek. Mało tego, od czasu do czasu udawało mi się odwiedzać mamę w pracy w bibliotece i mogłem do woli grzebać w książkach, z których nic nie rozumiałem, bo były to zazwyczaj tytuły specjalistyczne. Ale frajda była na całego! To również mama pokazała mi jak ze zwykłej kartki kalendarza zrobić świetną obwolutę do książki. Dzięki temu, gdy moi koledzy z klasy wyciągali swoje podręczniki pod koniec roku to wyglądały one, jakby dopiero co wytarli nimi podłogę w szkolnej łazience, a moje jak zakupione przed chwilą w księgarni. Po prostu nie umiałem zniszczyć książki! Zagiąć rogu, napisać czegoś w środku długopisem, połamać okładki. Nie mieściło mi się to w głowie! Nie umiem zresztą do dzisiaj. Można więc chyba powiedzieć, że szacunek do książek wyssałem z mlekiem matki, a o tym, że to mleko było pełnowartościowe świadczy fakt, że mój brat odziedziczył tę samą „książkową chorobę” co ja.

Lata mijały, a ja nadal czytałem i czytałem. Miałem w tym czasie różne fascynacje, zmieniała się tematyka, zmieniali się autorzy, ale ciekawość kazała mi pochłaniać kolejne tytuły. W technikum zgłosiłem się na ochotnika do pomocy w bibliotece szkolnej, bo miałem dzięki temu swobodny dostęp do setek tytułów i mogłem wybierać w nich jak w ulęgałkach. Szybko okazało się, że dyżur w bibliotece „przeciągał” mi się o jakieś mało lubiane lekcje czy znienawidzone przeze mnie warsztaty szkolne. Zamiast uczyć się o pracy tokarki czy piłować swój pierwszy młotek, wolałem sobie siedzieć między półkami i czytać. Pamiętam doskonale, że podczas takich ponadplanowych dyżurów przeczytałem między innymi biografię Hitlera, bo zawsze mnie zastanawiało jak taki życiowy nieudacznik mógł postawić na nogi pół świata i zawładnąć całą Europą. To tam też pieściłem moją nową wielką miłość – powieści napoleońskie Waldemara Łysiaka, które wręcz połykałem jedną po drugiej. Do dziś jest to zdecydowanie mój ulubiony polski autor.

Lubię myśleć, że to właśnie dzięki temu, że byłem dość oczytany jak na swój wiek, to zdałem pisemną maturę z polskiego na pierwszą szóstkę w historii mojej szkoły (było to już liceum, technikum mnie nie pokochało, a ja nie pokochałem jego). Fakt był jednak taki, że gdy inni oddawali swoje prace po dwóch godzinach i kończyli pisanie maturalnej pracy, to ja byłem w fazie wstępu do swojego wypracowania. Miałem tyle do przekazania swoim egzaminatorom, że pięć godzin na napisanie matury było dla mnie zdecydowanie za mało. A pisałem od razu „na czysto”, bez żadnych brudnopisów. Wybrałem temat opisowy, mogłem „lać wodę” na wszystkie możliwe sposoby, ale nawet nie musiałem, bo korzystałem z tego, co dały mi książki. Muszę tu dodać jednak taką małą ciekawostkę – do matury nie uczyłem się nawet 10 minut, a jedyne książki, których w swoim życiu na pewno nigdy nie czytałem były lekturami w szkole średniej. Do dziś jak słyszę o „Nad Niemnem” czy „Lalce” to mam dreszcze. Przecież o wiele ciekawsze było przeczytanie całej „Trylogii” Sienkiewicza, a nie tylko wymaganego „Potopu”! I to dwa razy, tak dla pewności!

Książki są moimi przyjaciółmi również teraz. W Empiku regularnie zostawiam majątek, bo nie jestem fanem wypożyczania książek – muszę mieć swoje egzemplarze. Moje są czyste, nowe i nieskalane obcymi paluchami, a nie ma nic piękniejszego niż zapach nowiutkiej książki prosto z księgarni. Kolejne regały w domu zapełniają się więc kupowanymi tomami i gdy już wydaje mi się, że teraz nowy mebel pomieści to już na pewno wszystkie nabyte drogą kupna woluminy, to za chwilę okazuje się, że było to tylko moje marzenie i nie wiadomo skąd pojawiają się następne słupki z książek na szafkach i podłodze. A że kupuję więcej niż jestem w stanie przeczytać to zaczynam się sam zastanawiać, po co to robię i mówię sobie w duchu „Dość! Teraz nie kupuję nic, aż przeczytam wszystkie zaległe tytuły!”. I w tym twardym postanowieniu dzielnie się trzymam aż do następnej wizyty w księgarni…

Każda kolejna przeczytana powieść to przeżyta następna przygoda, odwiedzony nowy kawałek świata (który zawsze obiecuję sobie zobaczyć kiedyś w życiu na własne oczy!), poznani nowi bohaterowie, którym kibicuję w ich przygodach i staram się wcielić w ich role i pomóc im rozwiązać ich problemy. Od kilku lat jestem wielkim fanem powieści zwanych historyczno-przygodowymi lub „awanturniczymi” – zagadki historii, nierozwiązane tajemnice, ukryte skarby, spiski, niedostępne miejsca, podróże bohaterów po kolejnych kontynentach… To jest to, co mnie kręci najbardziej i poświęcam tego typu powieściom sporo czasu. Gdzieś w środku siedzi we mnie nadal ten dawno poznany Pan Samochodzik, ciągle podróżujący Tomek Wilmowski i bohaterski Indiana Jones. Ktoś powie, że to taka powieściowa „komercja” nastawiona na łatwy efekt wciągnięcia czytelnika w wir wydarzeń, bo książki te są zazwyczaj fabularnie przerysowane, wydarzenia w nich opisane często nierealne, a bohaterowie prawie idealni. Ale co mnie to obchodzi? Mnie to bawi, mnie to pociąga, to mi się podoba i tego potrzebuję. Jedni czytają dzieła psychologiczne, inni romansidła, jeszcze następni powieści science-fiction, a ktoś może lubić poradniki kucharskie. Dla każdego coś miłego. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, żeby nie rozstawać się z książką. O czym ona będzie, to już akurat jest najmniej ważne. Ostatnio zacząłem pochłaniać też olbrzymie ilości najróżniejszych biografii, autobiografii i wspomnień (głównie sportowców, muzyków, dziennikarzy, podróżników, aktorów czy reżyserów).

Teraz od roku jestem na dodatek wydawcą, więc na rynek książkowy patrzę z zupełnie innej perspektywy, niż miało to miejsce dotychczas. Widzę jak książka powstaje od samego pomysłu na jej wydanie, aż po ukazanie się jej na księgarskiej półce. Powiem Wam, że jeszcze nigdy moja praca nie sprawiała mi tyle radości i nie dawała mi tak olbrzymiej satysfakcji. Wydanie książki jest dla mnie czymś wyjątkowym, specjalnym. Gdy jeszcze zbiera ona dobre recenzje, podoba się czytelnikom, daje ludziom trochę frajdy, to sprawia mi to podwójną przyjemność.

Coroczne statystyki o czytelnictwie w Polsce są zatrważające. Okazuje się, że zdecydowana większość społeczeństwa nie czyta w ogóle nic. Nic, kompletnie! Osób, które w przeciągu roku sięgnęły po więcej niż jedną książkę jest znikomy odsetek, a ¾ społeczeństwa nie sięga po żadną książkę przez cały rok. Nie ma się więc co potem dziwić, że rośnie nam pokolenie internetowych przygłupów i trolli, którzy na dodatek swoje komentarze wrzucają do sieci z setką błędów w jednym zdaniu.

Na koniec moich przydługich przemyśleń jeszcze jedna bardzo celna sentencja, która wpadła mi kiedyś w oko – książki są tak skonstruowane, że rozmnażają się przez czytanie. Nie zapominajcie o tym!

Poprzedni artykułParty Poker Premier League 7 – Znamy zwycięzcę
Następny artykułBryan Devonshire o downswingu – Zawsze może być gorzej

67 KOMENTARZE

  1. Na szukanie właśnie tego wpisu na Twoim blogu, straciłam ostatnie 20 minut;)

    Pozwolę sobie zacytować : 'książki są tak skonstruowane, że rozmnażają się przez czytanie’ BINGO! Co prawda, od zaledwie kilku lat, naprawdę bardzo polubiłam czytanie książek, wcześniej zawsze tłumaczyłam się brakiem czasu, wszak w takim 'zabieganym’ świecie żyjemy.. Niemniej, ostatnio staram się wykorzystywać każdą wolną chwilę – dosłownie każdą, na zanurzenie nosa w książkę. Zauważyłam też, że w momencie, gdy zaczynam czytać, tak bardzo pragnę pochłonąć więcej, że czuję takie werbalne 'motylki’ w brzuchu, choć wiem jak banalnie to brzmi..

    Odnośnie tego, ze jesteś wydawcą. Jak sam dobrze zauważyłeś, sporo ludzi nie czyta, absolutnie nic, nie wspominając o dzieciach, którym zwyczajnie nie ma kto czytać. Nie wiem jak to wygląda od strony organizacyjnej, ale może byłbyś w stanie jakkolwiek, przyczynić się do tego, by pomóc dzieciakom w tej kwestii? Ja osobiście, chętnie się do tego przyczynię w jakikolwiek sposób, a myślę, że jeśli siedzisz w temacie, to będzie się czym zainspirować 🙂

  2. Fajny wpis, chociaż drugie przeczytanie i korekta kilku zdań, które pewnie zmieniły się w trakcie pisania, by się przydała 😉

    Dla mnie powrót do czytania we „właściwym” wymiarze związany był ze sprezentowaniem mi przez siostry Kindla, który pasuje do kieszeni, mogę w nim trzymać wszystkie książki, które aktualnie czytam (zwykle czytam po kilka naraz) i nagle wszystkie korki, kolejki w marketach itd. dodały mi 1-2h dziennie do czasu na czytanie…

    Jeśli jeszcze jakimś cudem nie czytałeś, w klimatach podróżniczo-awanturniczych baaardzo polecam Jacka O’Briana i serię o Aubreyu i Maturinie (na podstawie wątków z tego cyklu Peter Weir zrobił „Pana i Władcę: Na Krańcu Świata”).

    Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

  3. nie taki znowu nudny, wszak o książkach 😉 ale ja bardziej w kwestii pokerowej. szukam po blogach graczy pro, którzy w ramach niewinnej zabawy w wolnym czasie zechcieliby się przyjrzeć pokerowej appce wypuszczonej w listopadzie przez moją firmę. jeśli byłbyś tak miły i spojrzał na Zombie Poker (w iTunes albo GooglePlay), byłabym zobowiązana. wszelkie opinie będą dla nas bardzo pomocne 🙂

    pozdrawiam!

  4. JD napisał „środa freezout 110”

    o której zaczyna się ten turek? ostatnio live grałem chyba jeszcze u Clipera 🙂 więc z chęcią bym wpadł tylko prośba niech ktoś poda godzinę.

  5. Nie wiem czy nie było tego pytania pod wcześniejszymi wpisami, ale tak z ciekawości: jako, że masz teraz kontakty w światku wydawniczym (albo jakieś znajomości przynajmniej) nie zastanawiałeś się, żeby napisać coś swojego i wydać? Masz całkiem fajny styl pisania, bardzo dobrze się to wszystko czyta a ja nadal mam w pamięci (jak też pewnie wiele innych osób) słynne opowieści windykacyjne. Pewnie jeszcze sporo anegdot z tamtych czasów zostało, można by je zebrać w jakiejś fajnej formie. A może coś z fabułą? Tak czy inaczej z przyjemnością bym coś takiego przeczytał :D.

    • Pytań o książkę mojego autorstwa dostałem przez ostatnie kilka lat jakiś tysiąc 🙂 Szczerze mówiąc nie jestem w stanie powiedzieć, czy dałbym radę napisać samodzielnie książkę. Powodów jest przynajmniej kilka. Po pierwsze czas – wiem, ile zajmuje napisanie książki i ile pracy trzeba w to włożyć. Po drugie temat – choć mam mnóstwo najróżniejszych wspomnień, to nie potrafię wymyślić jednego konkretnego tematu takiej potencjalnej książki. Trzeba tu opracować fabułę, bohaterów, zbudować całą historię… Po trzecie to o wiele lepiej czuję się w krótkich formach. I po czwarte, chyba najważniejsze – kto by to chciał na rynku przeczytać? W środowisku pokerowym jestem jako tako rozpoznawalny, ale jako pisarz? Wymaga to naprawdę sporego wysiłku, aby wypromować swoje nazwisko, wiem to choćby po pracy, którą muszę włożyć w promocję wydawanych przez siebie tytułów. Nie jest to więc takie łatwe. Choć jeden plus na pewno jest – sam bym sobie to wydał i nie miałbym problemu ze znalezieniem wydawcy 🙂

    • Dostałem za to ostatnio bardzo ciekawą, konkretną propozycję dotyczącą napisania scenariusza do serialu dla jednej z największych stacji telewizyjnych. Jeśli się to uda dograć, to wkrótce coś o tym więcej napiszę.

  6. Pamiętam jak musiałem czytać po kryjomu, z latarką, pod kołdrą, bo miałem z 9 lat a był środek nocy. Też przeczytałem wszystko co wymieniłeś jako swoje książki młodości. Stare dobre czasy.

    Mam teraz lat 34 i przez ostatnich pięć, a może nawet więcej, nie przeczytałem ( oprócz prasy, harringtona i poker mindstet ) prawie nic ( donk ).

    Mnie zachęciłeś tym tekstem i na pewno coś niedługo wciągnę.

    PS Przyłączam sie do twierdzących że tekst o A.L. nie na miejscu.

  7. ja cie nie pier…le ! co ten gowniany wpis ma wspolnego z pokerem ??? i jeszcze zdjecie z pedziem-meczennikiem (mozna obstawiac czy to czym zostal oblany to rzadka kupa czy pepsi).

  8. DRWAL_WSOP2012 pisze:ciekawe co ona o tobie myslei, podszedl jakis lysy z zakazana morda i chcial rozmawiac, a o czym ja mam z takim typem gadac? takze troche kultury panie DANIELS

    nic dodac nic ujac, nie zebym byl zlosliwy, ale taka prawda

  9. Zastanawiam się czy ktoś kiedyś napisze artykuł dla całej rzeszy pokerzystów 🙂 o wpływie pokera na życie. tj. marnowanie czasu, brak snu, nie zdrowy tryb życia i jego konsekwencję, zaniedbywanie obowiązków towarzyskich i innych poprzez grę itp. Bo wpisy o tym żeby doskonalić swoją gre są na każdym portalu ale mnie ciekawi tak poprostu czemu naprawdę duuże wygrane są łupem 5% ? może mniej ( to nie teoria spiskowa, daleki jestem od takich konkluzji ) ale próba odpowiedzi na pytanie. Czy z 95 % wszyscy gracze są rekreacyjni ? a jeśli 30 % z nich się uczy intensywnie pokera to dlaczego nie wygrywa dużych kwot ? A i jeszcze jedno..ciekaw jestem ile osób przeliczyło ile jest per miesiąc… :-)Oczywiście zaraz odezwą się głosy że pisze jakiś fish lub donk…no właśnie. Czy ta nomenklatura nie ma służyć jednemu celowi……..Sry JAck że pod twoim blogiem te wypociny…mam nadzieje że sie nie gniewasz….ot luźne uwagi

  10. Bardzo inteligentny z Ciebie Jegomość Jack, wpis mimo że długi to fajnie się czyta…. Pociesza fakt że na forum pokertexas ludzie czytają od początku do końca w tym przypadku nawet więcej niż 100 etykiet od produktów spożywczych…. keep going Sir

  11. Mam nadzieję, że nie jesteś śmiertelnie chory bo tak długie i rzewne wspomnienia z dzieciństwa są podejrzane. Ale tytuły i początki czytania mam podobne (ja miałem ciocię bibliotekarkę).

    Co do czytania książek to nie wiem skąd bierzesz dane. Ja dojeżdżam do pracy komunikacją miejską i muszę Ci powiedzieć, że czasami w powiedzmy 40 osobowym przedziale kolejki czyta 20-25 osób siedzących i jeszcze z 5 stojących. W autobusach jest czasami podobnie. Dodam, że wielu z moich znajomych ma podobne zdanie, że ludzie czytają coraz więcej. Ja osobiście po wielu latach bez książki zacząłem czytać i czytam około 35-40 książek rocznie. Może niezbyt dużo ale czytam wyłącznie podczas jazdy do i z pracy (ok. 2 x 40-50 min dziennie). Mam świadomość, że niestety dla Ciebie wszystkie książki pochodzą z różnych bibliotek (ok. połowa podróżnych podobnie). Być może odczuwasz mniej kupujących książki Twojego wydawnictwa bo po prostu konkurencja na rynku się zwiększa i ilość kupujących na jedno wydawnictwo jest coraz niższa.

    I tak na koniec – nie bardzo rozumiem jak można czytać z e-booka. Czytanie bez zapachu papieru nie istnieje ;-).

    • Ja tam czytam z kindla a ksiązki papierowe kupuję aby ładnie na półce wyglądały. Zapachu papieru nie ma ale lepiej się czyta. Czasami jak gdzies jadę to papierówkę biorę i tyle. Ale jak teraz hardcovery pokupowałem to raczej cieżko z tym podróżować:)

    • To są dane z corocznych badań przeprowadzanych przez ośrodki badania opinii publicznej. Są to oficjalne dane, które są potwierdzane również przez wydawców, dystrybutorów i sprzedawców książek. Prawda jest smutna…

  12. Wybralbym sie na ten festical after dark. Czy zmienila sie miejscowka? Po prosze o info na priv

  13. O rzesz Ty…

    JD, ty się ciągle rozwijasz (Boże, nie widzę końca…).

    Na mojej ścianie (płaczu) też mam fotkę z Lirojem, brakuje mi jednak fotki z Tobą.

    Jestem przekonany, że foty z Tobą osiągną niebawem niebotyczne ceny.

    Niestety, obawiam się, że część blogowiczów zawiesi swoje teksty, lekkość Twoich tekstów jest porażająca (nad sobą też się zastanawiam).

    Powiedzą, że wazelina.

    „trochę wieje pod kopułą…” to powiedzenie kupuję i wprowadzam do swojego słownictwa.

    pozdrawiam

    • Jureczku, odwiedzę Cię kiedyś w końcu w tym Twoim ośrodku i sobie napstrykasz zdjęć do woli 🙂

      I czekam na Twojego bloga!!

  14. „Nie zachwyciła mnie niczym więcej”. Co za czasy. To już ludzi trzeba soba zachwycać, albo jestes do dupy… a co znaczy że wieje pod kopułą?Sodówka? Zadzierała nosa? Nie chciała pogadać?

  15. Przypomniałeś mi Nemeczka, tez strasznie przeżywałem to wszystko. Swoja drogą myslałem, że troche w temacie się ruszyło, tzn. że więcej polaków czyta. Jak juz nawet książki wydają Ibisz, cichopek i inne gospodynie.

    P.S. co do autobiografi polecam. Marek Edelman. Życie po prostu.

  16. bardzo dobry wpis.

    nie podoba mi się tylko twoja krytyczna wypowiedź o żonie piłkarza. czemu ma służyć takie publiczne obrażanie kogoś? czy taka wypowiedź na blogu nie może skutkować ewentualnym pozwem za zniesławienie? (nie wiem, zastanawiam się tylko).

    pozdrawiam i czekam na następne wpisy.

    „…wystąpiła również Ania Lewandowska, żona Roberta Lewandowskiego, ale powiem Wam szczerze, że oprócz swojej niewątpliwej urody nie zachwyciła mnie niczym więcej. Jak by to powiedzieć, żeby oddać moje wrażenia… trochę wieje pod kopułą.”

    • Nie chcę jej tu w żaden sposób obrażać, to tylko moje spostrzeżenia. Wyrażam tu swoją opinię na podstawie krótkiego kontaktu. Może dlatego tak krytycznie, bo wydawało mi się, że to jednak w miarę inteligentna laska, ale swoim zachowaniem w programie i przede wszystkim poza kamerami niczym mi nie zaimponowała, wręcz przeciwnie…

    • ciekawe co ona o tobie myslei, podszedl jakis lysy z zakazana morda i chcial rozmawiac, a o czym ja mam z takim typem gadac? takze troche kultury panie DANIELS

    • Ja tam znam Ankę osobiście i Jacka odczucia są prawidłowe, w dodatku zmienia się na gorsze o czym świadczą fotki jakie ostatnio sobie pstryka:P

    • Drwal, już jeden dostał wczoraj bana, widzę, że chcesz być następny… Pracujesz na to dzielnie.

    • A co takiego zrobiła, lub nie zrobiła? Głupio sie śmiała, bzdury gadała?…czemu jest taka głupia?

  17. porusze dwa tematy. Pierwszy to taki, ze nie wiedzialem skad fascynacja powroem na PT JackaDanielsa, teraz juz rozumiem bo na prawde fajne wpisy i to o tematach calkiem nie pokerowych. Drugi temat to ksiazki. To jest zaje***** sprawa, nie rozumiem jak mozna nie czytac lub nie lubic ksiazek a znam wiele takich osob. Sam czytam mozenie zbyt duzo bo to jaies 3-4 ksiazki rocznie. Glownie to kryminaly, oczywiscie Christie. Co do ksiazek przygodowych do polecem „Zloto” ty pewnie czytales jako fan ksiazek, ale moze ktos inny pozna ta pozycje. O i odnoscnie czytania lektur, tez przeczytalem bardzo malo, moze jakies 5% nie wiecej. I pytanko na koniec, jakie polecasz biografie sportowcow? INTEResuje mnie ktos zwiazny z Interem jezeli taka czytales i ogolnie z pilka 🙂 pozdro

  18. chyba usiąść z Tobą do piwka to ciężki temat, bo takie piwo by trwało z 24h minimum 😉

    Może w Wiedniu się uda 😉

    • Co do książek to ostatnio zaczynam nadrabiać formę 😉 Tytuły (Inferno, oraz o oszustwach Lanca Armstronga) nie za bardzo ambitne ale zawsze coś 😉

    • Usiąść ze mną do piwka to ciężki temat, bo ja w zasadzie w ogóle nie piję piwa 🙂 Ale do szklaneczki JD zawsze chętnie 🙂

  19. mina p. marca mowi jedno -srodkowy, bialy palec w pozycji pionowej jest lepszy niz maly, opadniety, czrny chujek wystajacy z pod fleka

    JD kasy na małym brodatym trupie nie zrobisz

  20. Kolejny świetny wpis – nic dodać, nic ująć.

    P.s. Wjechałeś mi na ambicję, bo należę do ludzi czytających jedną książkę rocznie, a ostatnio zauważam niezłe braki w swoim zasobie słownictwa. Fajny motywator na środowy wieczór.

    • Jeśli choć kilka osób po lekturze tego wpisu sięgnie po książkę, to uznam misję za udaną 🙂

    • Jabłoński- czy tytuł bloga brzmi „chalenge dla niepełnosprawnych” ???

      ps -grasz za swoje, czy juz znalazłeś jelenia?

  21. CO do książęk to wydaje mi się że niechęć do nich wynika z programu szkolnego. Ludzie naprawdę różnie dojrzewają i znam osoby które w liceum przeczytały wszystkie lektury a ja z 70% odpuściłem bo wolałem czytać coś ciekawszego. Teraz te osoby już w ogóle nie czytają bo przez takie zmuszanie się do czytania na tematy które wybrał jakiś kretyn pojawia się jakaś awersja. Sam w tym miesiącu zamówiłem blisko 300 książęk:) Jedyna wada to że wszystkie po angielsku, a niestety w tym języku czytam dużo wolniej niż po polsku (300 vs 1000 słów). W sumie prawie wszystkie pozycje miałem na kindla i niektóre już wcześniej zaliczyłem ale ładnie się na półce prezentują- szczególnie hardcovery które pokupowałem po 4-7 funtów a w Polsce kosztują po około 100zł.

  22. bardzo dobry wpis. Zabierz dzieciakom smartfołny, daj nokie 3310 i harrego pottera (na początek) i puść je metrem przez całą wawe to z nudów zaczną, a potem pójdzie 🙂

    P.S. co do Wojewódzkiego, niedawno poczęstował mnie bombonierą po swoim występie w Teatrze na 6. piętrze 🙂 Taki zaszczyt mnie kopnął!

  23. A mógłbyś w komentarzu wymienić te księgarnie we Wrocławiu, które zwiedzałeś [po drodze do babci]?

    I zastanowić się: ILE ich dzisiaj zostało?

    Chyba znam wynik, oglądając co się dzieje z księgarniami w Wawie 😉

    • Masz 100% racji, niestety. Na samym Rynku we Wrocławiu zniknęły już wszystkie księgarnie, które wówczas odwiedzałem, i to lata temu. Poginęły też świetne księgarnie, które mieściły się na Dworcu Głównym. O ile mnie pamięć nie myli, to został tylko jeden Empik w swoim starym miejscu…

    • Ale to że księgarnie znikają to nie tylko wina ludzi ale także właśnie empików czy teraz matrasa.

  24. Pan Kapuściński powiedział kiedyś, że aby napisać jedną stronę tekstu, trzeba sto przeczytać. Pewnie stąd u Ciebie takie lekkie pióro:) Fajny wpis. Należy też pamiętać o takiej akcji: https://www.facebook.com/nieczytasz

    Wystarczy parę tytułów znać, a Twój wykres skuteczności podrywu idzie mocno w górę:)

  25. Jako wydawca narzekający na cenę książek, możesz nam odpowiedzieć na następujące pytania:

    – jaki % z zysku ze sprzedanej książki trafia do wydawcy,

    – jaki % z zysku ze sprzedanej książki trafia do autora,

    – ile kosztuje wyprodukowanie książki.

    Ja znam mniej więcej odpowiedzi na te pytania, dlatego trochę komicznie wygląda to co napisałeś 🙂 Niemniej cieszy, że jako wydawca promujesz i zachęcasz do czytania książek, tak jak PKN Orlen zachęca do tankowania na swoich stacjach 😉

    • Po pierwsze – nie mogę podać takich danych, bo ani nie jest to informacja do publikacji publicznej, ani nie jest to też wielkość stała, którą można podawać uznając za pewnik. Za to mogę Ci powiedzieć, że ponad połowę (!!!) ceny książki zabiera dystrybutor, czyli sieć handlowa.

      Po drugie – nie do końca zrozumiałeś chyba przesłanie tego tekstu. Nie piszę tu jako wydawca, tylko jako czytelnik, osoba kochająca książki i generalnie martwiąca się stanem polskiego czytelnictwa. Na dowód moich słów powiem Ci tylko, że tekst ten powstał w swojej sporej części na użytek mojego dawnego bloga, a napisałem go na wiosnę 2012 roku, gdy nawet nie miałem jeszcze pomysłu na prowadzenie wydawnictwa. Ale w jednym masz rację – tak, namawiam do czytania. Robię to zresztą w swoich blogach od lat i nic się tu nie zmienia. Nie trzeba przeliczać od razu wszystkiego na pieniądze lub szukać w moich tekstach drugiego dna…

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.