Cesarz

0

Tak, jak Metallica nie skończyła się na Kill’Em All, tak Phil Hellmuth nie skończył się na swojej pierwszej mistrzowskiej bransoletce World Series of Poker. Problem jednak w tym, że – podobnie jak wielu fanów heavy metalu plujących na Metę – fani pokera, którzy są Philowi mało przychylni, wciąż na niego psioczą, że grać nie potrafi. A ten wtedy zdobywa kolejne świecidełko na WSOP i rozmowa na ten temat rozpoczyna się od nowa. I ten zaklęty krąg trwa już blisko trzydzieści lat!

Jestem niepoprawnym, zatwardziałym i wiernym fanem Phila Hellmutha odkąd zacząłem grać w pokera. Wiele osób twierdzi, że to dlatego, że podobnie jak mój idol zachowuję się często przy stole jak ostatni głupek, co mi nawet za bardzo nie przeszkadza, bo ja lubię żywiołowość i energię przy pokerowym stole, trash talking nie jest mi obcy, a i czasem zachowam się jak cham. Wszystko się więc zgadza, oprócz ilości bransoletek na moim koncie. Mimo to uwielbiam tego gościa za całokształt jego kariery, a przeczytana nie tak dawno autobiografia Phila tylko mnie do jego osoby zbliżyła.

Nie jestem więc ani obiektywny w opiniach wyrażanych na temat „Poker Brata”, ani nie umiem czasem przyznać, że coś mi u niego „nie gra”, ale dzisiaj postaram się (na ile tylko umiem) napisać kilka słów jak najbardziej obiektywnie.

Phil Hellmuth (foto: Pokernews.com)

Oglądałem kilka dni temu relację z WSOP i Hellmutha na stole telewizyjnym. Muszę szczerze przyznać, że kilkoma jego zagraniami byłem zaskoczony, a kilka wręcz mi się w ogóle nie podobało. Jakieś dziwne limpy na późnych pozycjach (z niezłymi rękami, albo z totalnym shitem w kartach), za chwilę szybkie foldy po podbiciach rywali… Umówmy się – tak się już nie gra, gra się bardzo rzadko lub grają tak gracze słabi (ładnie nazywanie pokerzystami rekreacyjnymi). A tu proszę – gra tak facet, który ma najwięcej bransoletek, stołów finałowych i miejsc płatnych w historii WSOP!

Ludzie zapominają jednak o jednym, w mojej opinii najważniejszym elemencie tej układanki. Phil święcie wierzy, że jest graczem doskonałym, że wie co robi w każdym momencie gry w turnieju, a jego rywale są i tak skazani na jego zwycięstwa. On w to wierzy! Czy ma rację, czy jej nie ma, to w tym przypadku nie ma żadnego znaczenia! On ma swoją „białą magię” i trzyma się jej od lat. On wie, że to ona doprowadziła go na szczyt i dzięki niej będzie dalej zwyciężał. Obserwatorzy często zapominają, jak silna może być wiara we własne siły, pozytywne nastawienie, niezachwiane przeświadczenie o swojej nieomylności. On to ma, to go ciągnie do przodu, to go napędza. I każdemu swojemu krytykowi powtarza to niczym mantrę.

Pisałem kiedyś artykuł o wizualizacji sukcesu i nie znam chyba nikogo, kto tak bardzo by w to wierzył, jak Phil Hellmuth. On się czuje mistrzem, wstaje z łóżka jako mistrz, myje zęby jako mistrz i przystępuje do gry w pokera jako mistrz. Jego matka przyklejała jemu i jego rodzeństwu na lustrze w łazience karteczki z prostym przekazem:

Jesteś tym, co o sobie myślisz. Stajesz się tym, co o sobie myślisz. Twoje myśli zamieniają się w rzeczywistość.

A Phil myśli o sobie, jako najlepszym pokerzyście świata. Proste. O jego podejściu niech świadczy fakt, że na tegoroczny WSOP przygotował sobie czapeczki z wyszytym z boku małym napisem „15”…

Czy jednak wszyscy krytycy Phila muszą mieć na pewno rację? Czy rzeczywiście jest on już graczem „jednym z wielu”, a ten pokerowy cyrk odjechał mu aż tak bardzo? Moim zdaniem wszystko zależy od spojrzenia na to zagadnienie z kilku różnych perspektyw. Bo czy jest słabszy od innych, bo nie gra tak, jak oni grają? Ciężko powiedzieć, wszak poker to gra indywidualna i każdy ma swój niepowtarzalny styl. Czy jest od nich więc słabszy teoretycznie? Na pewno, ale dawno mówił, że jemu solvery i GTO nie są potrzebne do szczęścia i jest reprezentantem „starej szkoły”. Czy ktoś kazał się uczyć GTO Doyle’owi Brunsonowi? Dziadek w teksańskim kapeluszu pierwszego takiego śmiałka przejechałby swoim wózkiem inwalidzkim i rozmazał po posadzkach kasyna Rio. Stara szkoła gra swojego pokera i nikomu nic do tego, czy on jest obecnie zły, przestarzały, nie na topie, archaiczny czy słaby. Znienawidzony przez wszystkich Chris Ferguson też gra w ten sposób, a rok temu został Graczem Roku na WSOP, a w tym ma znowu najwięcej miejsc płatnych. I kto tu jest głupi? Może to po prostu reszta tych nowych, młodych superwymiataczy zupełnie tego nie rozumie?

Zgadzam się ze stwierdzeniem, że gdyby Phil Hellmuth zaczął teraz nagle grać te wszystkie eventy po 50.000 czy 100.000 dolców, w których walczy światowa czołówka, to pewnie poległby szybko, a jego bankroll prędko by się mocno skurczył. Różnica polega jednak na tym, że on się tam nie pcha (z nielicznymi wyjątkami, jak Super High Roller Bowl czy One Drop) i wcale nie zamierza grać w tych turniejach. Rolla tym nie zreperuje, większej sławy mu to nie przyniesie, a naparzanie się między samymi pokerowymi „psami” jest samo w sobie idiotyzmem, bo tylko kretyni lub pokerowi samobójcy chcą walczyć z wyłącznie równymi sobie lub lepszymi od siebie, zamiast z donkami. Ktoś ma takie ambicje (jak choćby Daniel Negreanu), to spoko, niech się bierze za naukę i walczy. Phil ma w życiu inny cel, a jest nim WSOP.

I tu jest królem. Chociaż nie, on nie jest królem – on jest cesarzem World Series of Poker! Imperatorem tego festiwalu! Trzyma tu wszystko i wszystkich za mordę i – co pokazał właśnie wygrywając swoją piętnastą bransoletkę – nie zamierza puścić ani zwolnić obrotów! Ma lata mniej udane, ma festiwale bez sukcesów, a potem nagle BUM! Kolejna bransoletka na koncie, a cały pokerowy świat nie mówi o jakiś tam dziewięciu chłopcach, którzy powalczą o tytuł mistrza świata, tylko o nim, wsopowym Terminatorze, rekordziście w każdym możliwym aspekcie tej imprezy.

To, jak wiele Phil Hellmuth znaczy dla WSOP jest jasne, ale trzeba też pamiętać o tym, jak wiele WSOP znaczy dla Phila Hellmutha. On chce tu wyśrubować takie liczby, jakich nikt nie poprawi do końca świata. Chce mieć 24 bransoletki, a nie 4, 8 czy 15 – dokładnie 24! I pewnie zajmie mu to kolejnych dwadzieścia lat, ale swój cel osiągnie, choćby ten pokerowy świat uciekał mu jeszcze bardziej. On w to po prostu wierzy, wizualizuje sobie te kolejne sukcesy i do nich dąży. I jeszcze jedno – jemu zależy! Taki Phil Ivey mógłby mieć już też 15, a może i 20 bransoletek, ale mu to wisi, bo woli ogrywać chińskich biznesmenów w Makau (swoją drogą – całkiem słusznie, bo poker polega na wygrywaniu pieniędzy od innych). Z kolei inni choćby się zesrali, to nie umieją zdobyć swojej pierwszej bransoletki, a do krytykowania Phila Hellmutha są pierwsi, bo przecież „bransoletki WSOP nic nie znaczą”. Dusty Schmidt w swojej książce pisał, żeby nie słuchać Phila Hellmutha, ale gdy szuka się jego nazwiska na stronie WSOP, to wyskakuje brak danych, bo nie zanotował na tej imprezie nawet miejsca w kasie…

Wrócę jeszcze raz do mojego artykułu i autobiografii Phila. Pisałem wówczas tak:

Niesamowita jest w tym kontekście jedna historia z książki Phila Hellmutha. Gdy na początku 1989 roku wraz z dwójką pokerowych przyjaciół poleciał na turniej na Maltę, wciąż mówił im bez przerwy i na każdym kroku, że już za kilka miesięcy zostanie zwycięzcą Main Eventu WSOP i tym samym mistrzem świata. Oczywiście jego towarzysze kiwali tylko głową z politowaniem i nie traktowali tego poważnie, a gdy wiadomość o bałwochwalczych przechwałkach Phila dotarła do innych graczy, wówczas „beki z Phila” nie było końca. Tuż przed samym wyjazdem do Las Vegas Phil nagrał na swojej automatycznej sekretarce nowy tekst: „Tu mieszkanie Phila Hellmutha, mistrza świata w pokerze. Zostaw wiadomość”. Jak ta historia skończyła się dla Phila wszyscy wiemy – pokonał w heads upie Main Eventu wielkiego mistrza, Johnny’ego Chana, przerywając tym samym serię jego zwycięstw i zostając najmłodszym w historii mistrzem świata.

Wiecie co najbardziej nieprawdopodobnego jest w opowiedzianej przeze mnie powyżej historii? Otóż to, że towarzyszami Phila w wycieczce na Maltę byli Hans Lund i Brad Daugherty. Pierwszy z nich rok po zwycięstwie Phila, w 1990 roku, zameldował się w heads upie Main Eventu i przegrał tytuł mistrza świata jedynie przez jeden z dwóch outów, który spadł szczęśliwie rywalowi na river. Z kolei rok później, w roku 1991, Brad Daugherty sięgnął już po tytuł mistrza świata! Sami uznajcie, czy był to jedynie nieprawdopodobny zbieg okoliczności, czy może Hans i Brad uwierzyli w rady Phila Hellmutha na temat wizualizacji sukcesu…

Zdania o tym, że Phil jest donkiem będą obecne cały czas, tak samo, jak nie brakuje opinii „fachowców”, że Cristiano Ronaldo jest przereklamowanym, nażelowanym lalusiem, a Leo Messi to kurdupel na sterydach. Fakty są jednak takie, że wszyscy wymienieni mają dokładnie wywalone na tych, którzy takie mądrości powtarzają. Robią swoje, odnoszą kolejne sukcesy, śrubują swoje rekordy, a cały świat patrzy na nich z podziwem. Mistrzowie. Ikony. Najlepsi w historii w swoim fachu.

Więc zanim po raz kolejny ktoś z Was walnie tekst, że Phil Hellmuth jest słaby, tragiczny, żenujący, śmieszny, wkurwiający, głupi czy kiepski, to niech uda się do Las Vegas wygrać dla Polski pierwszą bransoletkę na WSOP. Bo póki co Phil prowadzi z nami wszystkimi piętnaście do zera…

Kup biografię Phila Hellmutha już teraz po okazyjnej cenie!

Od blisko roku kupić można autobiografię 15-krotnego zdobywcy bransoletek WSOP – „Poker Brat”. Tylko do końca lipca (promocja została wydłużona!) książka ta kosztuje 89 złotych! Wszystkie tytuły Wydawnictwa Player znajdziecie na stronie internetowej TUTAJ. Możecie również zapoznać się z ofertą i kolejnymi zapowiedziami książkowymi na fanpage'u wydawnictwa na Facebooku. Zapraszamy!

Na każdy tytuł wydany przez Wydawnictwo Player możecie otrzymać rabat w wysokości 6 złotych. Wystarczy przy zamówieniu książek w koszyku wpisać kod rabatowy PTZNIZKA.

Phil Hellmuth książka

Poprzedni artykułIzrael – pokerowa potęga mimo surowego prawa hazardowego
Następny artykułWygraj darmowy hotel podczas lipcowego Poker Fever Series – ranking wejściówek #6