Cała naprzód ku nowej przygodzie!

2

Postanowienia noworoczne – jakby tandetne nie były – zawsze jakieś miałem. Coś jest w tym, że jak zmienia się cyferka w dacie można pomyśleć o nowym rozdziale, nowym etapie, następnym kroku. W tym roku nie jest inaczej. Mam plany na 2015!

Karciochy!

W tym roku stawiam przede wszystkim na naukę i rozwój. W poprzednim grałem bardzo dużo, mało się uczyłem, czytałem itp. Jak pomyślę, że przez tyle lat unoszę się gdzieś nad kreską a tak naprawdę nic poza grą nie robię na poprawę swoich umiejętności, to najwyższy czas zainwestować w edukację. Udowodniłem sobie niejednokrotnie, że potrafię wygrywać. Teraz muszę skupić się na byciu stabilnym i przewidywalnym – jest to jedna z najważniejszych cech prawdopodobnie w każdej dziedzinie. Dlatego plan na rok 2015 jest mało ambitny jeśli chodzi o osiągnięcia – chcę po prostu w ciągu roku skoczyć w blindach o jeden poziom. Nastawiam się na ok 40k rozdań, nie więcej – na więcej nie mam czasu bo poker to po prostu nadal tylko hobby. Dlatego też wybrałem mały cel, realny do zrobienia bez większych obciążeń. Czym to zaowocuje:

  • godzina dziennie gry
  • co 1000 rozdań dokładna analiza i historii i najlepiej wpis na blogu (o ile będzie o czym pisać)
  • rozłożyć czas w taki sposób, by połowa to była gra a połowa nauka

Dlaczego tak spokojnie i bez fajerwerków? Bo chciałbym to zrealizować od początku do końca. Już kilka rzeczy mi 'nie wyszło' o ile można tak powiedzieć. Samym założeniem zawsze była gra i dobra zabawa (zyski, hajs, sława i narkotyki zawsze gdzieś tam w tle), więc tak naprawdę wyszło, jednak oczekiwane rezultaty nie zostały osiągnięte. Nawet miałem dyskusję (sorry, ale nie pamiętam nicka) w komentarzach o tym, że wiele gadam, mało robię i osiągam, a jak nie idzie to porzucam pomysły (chodziło o moje nieudane podejście do HU i wpis, w którym chciałem zrobić serię wybranych turniejów – ostatecznie po rozpoczęciu gry czułem, że gram 'scared money' i nie jest to dobry pomysł, więc zrezygnowałem, a że nie chciałem tłumaczyć się przed nikim, wpis o planach turniejowych usunąłem.) Nie uważam też, żeby to było coś strasznie złego – jeśli widziałem, że wtapiam w HU i nie potrafię nad tym zapanować, czemu miałbym to kontynuować? Podobnie z serią turków, od której odszedłem – skoro nie czułem się z tym dobrze, idiotyczne byłoby ciągnięcie tego do końca i przegrywanie kasy. Sumując: zaczynam ten rok z $222 (tyle mam na PS), gram 0.05/0.10 (z wycieczkami na wyższe blindy – kiedyś to opiszę) Omaha ZOOM – godzina dziennie powinna spokojnie wystarczyć aby rozegrać 40k rozdań w ciągu roku, biorąc margines na dni, w których nie będzie mi się chciało. Nie gram innych rzeczy z tej kasy – to jest kasa na Omahę, jak będę chciał pograć turki, wpłacam. Analizuję rozdania, czytam, 'proszę o naukę, pokutę i rozgrzeszenie' – mam nadzieję, że zaowocuje to wpisami na blogu oraz, może nawet ważniejsze, wrzucaniem jakichś ciekawych rozdań, aby dział analiz nie był zdominowany płaczem początkujących graczy, co to nie wiedzą, że AA czasem przegrywa.

Druga sprawa – organizować znowu co tydzień spotkanie dla znajomych. Kiedyś dość często organizowałem poksa, ostatnio trochę słabiej (przez kilka miesięcy jedno spotkanie!). Jeden wieczór na wspólne granie to niewielka inwestycja – dlatego teraz będę starał się zapraszać ludzi częściej.

'O, kolega też miota!'

W młodości kolega grający na gitarze posadził mnie do organków z włączonymi odgłosami perkusyjnymi i kazał wybijać rytm (nagrywaliśmy to nawet na dyktafon po kilku takich 'próbach' – w sumie zabawnie wyszło, bo po mocnym wstępie kumpel szarpnął dziwnie strunami, po czym krzyknął 'Jezu! Jezus kurwa!' – pomyślałem, że improwizuje jakiś satanistyczny tekst – a on kontynuował 'kurwa, struna mi pękła! Tydzień temu je kupiłem!'). To był pierwszy raz, kiedy zrozumiałem, że czuję rytm. Drugi raz, kiedy usiadłem za perkusją po raz pierwszy w życiu i po prostu zacząłem grać – wprawiło to kolegę w osłupienie, bo to co grałem na organkach po prostu bez problemu zagrałem na bębnach. Tak się zaczęło moje granie na perkusji – nigdy nie brałem lekcji, nigdy od nikogo się nie uczyłem, po prostu słuchałem jak grają perkusiści w zespołach, które lubiłem i starałem się to powtórzyć – i wychodziło (nawet grałem na dwóch koncertach – sława!). Potem wyjechałem na studia. Tłukłem przez jakiś czas pad własnoręcznie zrobiony z deski, szmat i obicia, by trenować w domu, ale po jakimś czasie przestałem. Nawet nie wiem gdzie on jest. Tak minęło z 10 lat – zawsze jak słyszałem muzykę to stukam palcem w kolano albo biurko – ale nie grałem. Po tychże 10 latach uznałem, że już dość opierdalania się i jak to śpiewa Czaqu 'Cza! CzaQu! CzaQurwa grać!' – zadzwoniłem gdzie trzeba, umówiłem się, poszedłem, zapłaciłem, usiadłem za bębnami…… i się załamałem. Nie umiałem grać! I tak od mniej więcej dwóch lat chodzę (bardzo rzadko) i przypominam sobie – grać w sumie niby już znowu umiem, ale nie to co kiedyś, nie tak jak kiedyś. Dlatego w tym roku:

  • 2 razy w tygodniu bębny
  • w domu pad i trening co najmniej 3 razy w tygodniu
  • w każdym miesiącu biorę piosenkę z listy 'do zagrania' i wałkuję ją aż ja zagram (albo się porzygam i będę miał jej dość) lista powstaje od jakiegoś czasu i ma ponad 70 utworów, od najprostszych (np: Foo Figters – The pretender) przez te bardziej skomplikowane (np: Godsmack – Awake, Metallica – Fuel), po te, które jak zagram, będę przeszczęśliwy (np: Fear Factory – Securitron, Disturbed – Land of confusion, Slipknot – Wait and bleed, Dream Theater – Hells kitchen)

Nie ma w tym żadnego celu, żadnego osiągnięcia – chcę po prostu grać! Bo tak! Hałas! Szatan! 😀

Najbardziej sławny francuski pływak? Bulbul Tonę

Pochodzę z Suwałk – najbliższe jezioro miałem 5km od mojego bloku, bo mieszkałem na obrzeżu miasta – nauczyłem się pływać jak miałem 4 lata. Od tamtej pory bardzo lubiłem pobyty nad jeziorem – pływanie, skakanie do wody, salta, delfinki, krokodylki – co chcesz, ja to umiałem. Teraz jestem kolesiem z nadwagą i problemami z kręgosłupem! Kurwa! W tym roku byłem z 6 razy na basenie – szaleństwo, no nie? Dlatego:

  • 2 razy w tygodniu na basen
  • cel: 10km – nawet w ciągu roku – jak przepłynę 10km, to będzie o 10 więcej niż przez ostatnie kilkanaście lat (nie licząc oczywiście poprzedniego roku i oszałamiającego wyniku kilkudziesięciu długości)
  • docelowo – basen z rana przed pracą

Kiedy to będzie standardem – chodzenie regularne na basen – zacznę sobie wyznaczać ambitniejsze cele, ale teraz najważniejsze jest, żeby zacząć chodzić.

To tyle. Mam nadzieję, ze za rok będę mógł pochwalić się 120% realizacją celów, ale to zobaczymy za rok. Teraz leczę sobie kaca…chyba muszę iść na stację po kolejne piwo.

P.S. Wczoraj kolega przypomniał dyskusję o 'najlepszym utworze na świecie' (miesiąc temu z 2 godziny o tym gadaliśmy). Nadal nie znaleźliśmy nic lepszego:

Pozdro!

Poprzedni artykułDwóch muszkieterów
Następny artykułKlub Blogera – Edycja styczeń 2015

2 KOMENTARZE

  1. Widze, ze w tym roku nie tylko ja zamierzam podbic plywalnie. Jesli masz jakiegos kolege, ktory potrafi plywac to koniecznie umawiaj sie z nim na wspolne wyjscia zebys podlapal od niego dobra technike. Zdrowia!

    • No właśnie nie mam 🙂 ale w sumie sam kiedyś raczej nieźle pływałem, więc o technikę bym się nie martwił. Bardziej mi zależy, żeby po prostu pochodzić i trochę pozbyć się problemów z plecami.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.