Podczas środowego finału World Poker Tour Lucky Hearts jednym z finalistów był Andy Frankerberger. Pokerzysta w rozmowie z WPT opowiadał o tym, jak zmienił się poker na przestrzeni lat.
Amerykanin Andy Frankerberger nie jest już pokerzystą, który lata z turnieju na turniej. Były mistrz WPT Legends of Poker mówi, że rodzina jest dla niego priorytetem. Dzisiaj gra, kiedy czuje, że tego naprawdę chce – uważa, że to właśnie klucz do sukcesu.
– Wybieram miejsce, gdzie gram, bardziej uważnie. Aby wygrywać w pokera turniejowego musisz naprawdę chcieć grać. Musisz czuć ekscytację. Gdy grasz za często,, zaczynasz grać zbyt wiele rozdań i kiepsko wybierasz swoje spoty.
Właśnie w ten sposób Andy poczuł się w grudniu, kiedy zdecydował się przez kilka dni grindować cashówki. Chęć do gry wróciła i mógł zarezerwować lot na Florydę.
– Aż tak wiele cashówek nie gram, a teraz miałem szansę przetestować trochę rzeczy. W pokerze turniejowym nie przechodzisz tak naprawdę przez wiele scenariuszy, bo jeżeli grasz poprawnie, nie rozgrywasz zbyt wielu rąk. W cashówkach masz wiele różnorodnych sytuacji. Grałem cały tydzień i poczułem, że moja gra jest najlepsza od dłuższego czasu.
Andy swój największy sukces w WPT odniósł kilka lat temu. Szansa na kolejny tytuł i realia życia grindera spowodowały, że podczas gry cieszą go nawet małe sukcesy, takie jak eliminacje rywali. Nie celebruje tego zbyt mocno.
– Zrozumiałem, że w turniejowym pokerze większość graczy odchodzi od stołu niepocieszona – oprócz tych paru osób z czołówki. Dlatego tymi miłymi momentami należy się cieszyć i je zapamiętywać. Zobaczycie, że kiedy wygrywam duże rozdanie, to cieszę się z tego. W pokerze jest tak mało wspaniałych momentów, a czasem wszystko układa się przeciwko tobie – nie widzę więc czemu nie miałbym trochę celebrować. Jesteśmy tylko ludźmi, prawda? To ważne, aby to przeżywać i mieć chęć wygrywania.
Miał „neutralne szczęście”
Przed finałem WPT na Florydzie (gdzie zajął trzecie miejsce) Frankerberger tłumaczył, że ma odpowiednią pewność siebie. Nie potrzebował dobrego runa – podkreślił, że potrzebuje „neutralnego szczęścia”. Ma tutaj na myśli wygrywanie rozdań i all-inów, kiedy jest się z przodu. Mówił też jednak, że przez kilka kolejnych lat przekonał się, że brak tego elementu w odpowiednich momentach może zupełnie pomieszać szyki.
Ostatecznie jednak w turniejach wygrywają najlepsi. Amerykanin mówi nawet dzisiaj, że dwie rzeczy działają na korzyść lepszych graczy – shot clock i re-entry.
– Ogólnie, re-entry zmieniły grę tak bardzo, że zwykle widzisz więcej dobrych graczy deepujących turnieje. Jest sporo czynników, które pomagają teraz graczom zawodowym. Gdyby shot clock był już wtedy, kiedy wygrywałem WPT Legends of Poker, miałbym problem, aby triumfować. Ja nie mam problemu z szybką grą, ale rozwiązanie to stawia pod presją innych graczy – oni nie zagrali w karierze tyle rozdań, ile ja.