Potrzebujesz motywacji?

0
Po dużym sukcesie niektórym brakuje motywacji do gry

„Chwyć szczęście za ogon i duś jak cytrynę” – niejeden z nas „za dzieciaka” otrzymał kiedyś takie życzenia. W późniejszych latach zazwyczaj na przypadkowym szczęściu się kończyło. Na sok z cytrynki trzeba sobie zapracować, wielu jednak nie potrafi się ogarnąć.

Jeśli wybierzecie się w podróż do Dublina, zdecydujcie się odwiedzić srebrnowłosego Noela Furlonga. Zapytacie go, czy na naukę gry w pokera nigdy nie jest za późno. Opowie wam, jak to zaczynał grubo po czterdziestce, by w 1999 roku, w wieku 62 lat, shipnąć Main Event WSOP. Jeśli późno w noc zapalicie kilka świec, rozłożycie przed sobą tablicę ouija i wywołacie ducha Johna Bonettiego, ten być może będzie skłonny opowiedzieć, jak to w dniu swych pięćdziesiątych urodzin nie wiedział jeszcze, czym jest straight, by zdążyć potem zdobyć trzy bransoletki World Series. A dzisiaj dziadków-nowicjuszy jest mnóstwo.

Historie takie, jak powyższe, skutecznie krzepią serducha wszystkich niespełnionych oraz tych, którzy swe trzydzieste urodziny zaczynają traktować jako rozpoczęcie „wstecznego odliczania”. Bo już zakupy nosi się na dwa razy i nauka języka nie wchodzi tak, jak w podstawówce. Czy jednak w dzisiejszych czasach rzeczywiście zawsze jest pora na ruszenie po mistrza? Czy „chcieć to móc” wpisuje się jeszcze w karciany schemat niezależnie od okoliczności? Niestety dla wszystkich, którzy z różnych względów przegapili złote lata lub urodzili się nie wtedy, kiedy było trzeba – sprawa jest bardziej wątpliwa, niż Grammy dla Jethro Tull.

Miodowe lata polskiego pokera nadeszły wraz z falą uderzeniową efektu Moneymakera. Na Stary Kontynent parła ona jednak dość opornie. Ci, którzy na przełomie minionej i obecnej dekady nie byli zbyt młodzi, by potrafić się zaangażować, i za starzy, by uniknąć słusznych dróg odpowiedzialnego stawiania fundamentów przyszłego życia, w dużej mierze stanowią dziś kwiat naszej karcianej sceny. Kolejne roczniki idą tą drogą. Poker potrzebuje sprzyjających warunków, by rozkwitnąć pełnią koloru i hipnozą woni. Te oczekują zaszyte w konkretnym momencie życia.

Przypadek graczy „za młodych” jest zawsze do uratowania. Częstą przeszkodą może być niemowlęcy wręcz, słomiany zapał. Ewentualnie gorąca głowa. Ta z jednej strony może skutkować błyskawicznym zdobywaniem limitów, z drugiej jednak zazwyczaj kończy się szybką torbą i zmianą zainteresowań (bo nie ma z czego dosypać do kasjera), względnie żebrami. Albo mozolnym ciułaniem w odmętach mikro, co jednak zwykle działa deprymująco wobec motywacji do konsekwentnej nauki. Ot, taki wiek – i z kartami jest tak, jak ze wszystkim.

Gorzej, gdy jest się już po wszelkich naukach, kiedy matkę frasuje przyszłość syna, a ojciec coraz mniej chętnie karmi darmozjada. Gdy ma się w rękach całe swoje życie, bez względnych planów B i ewentualnej amortyzacji upadku. Wówczas trudniej podjąć ryzyko, więc zainteresowanie pokerem idzie w parze z regularną pracą i masą innych obowiązków. A karty nie lubią dzielić się tym, kto je trzyma. Wtedy to wygrani mogą być właściwie tylko wieczni bananowcy oraz ludzie bez parcia na rodzinę czy jakikolwiek odpoczynek. Ilu mamy w naszej społeczności graczy zawyżających średnią wieku: na etacie, z żoną, na której uśmiechu im zależy i dzieckiem, które choć po części pragną wychować? Sporo. Ilu z nich marzy o pokerowych sukcesach? Znaczna część. Ilu je osiągnie? Prawie żaden.

Wielu studentów, którzy dysponują wolnym czasem i chłonną głową, boryka się z problemami dotyczącymi konsekwencji. Problemami pewnego rygoru pokerowej edukacji, zaangażowania i jasnego określenia celów. I wyraźnych dróg do ich osiągnięcia. Niech memy, kotki (względnie gołe dupy), nowy sezon „Gry o Tron”, e-sporty i częstsze wypady na koleżeńskie piweczko stanowią część materii złych duszków, które siadają na lewym ramieniu i każą się nieco poopieprzać. Niektórzy potrafią wyłowić zadowalający profit, który stanowi znakomity boost dla kieszonkowego. I tak też jest dobrze. I chociaż gdzieś w głowie majaczą myśli: „być jak Dima”, „być jak Fil Ajwi” – wydają się one tak odległe, że wygodniej jest żyć zadowalającą chwilą.

Należy jednak pamiętać, że nadejdzie dzień, w którym przyjdzie podjąć kluczową decyzję. Czy poker stanowił będzie dla mnie dodatek także w dorosłym życiu? Czy może wszystkie siły przeleję na szalę bycia coraz lepszym, by zostać profesjonalistą? Ale nie będzie już czasu, by nadal próbować – jeśli nie będziemy pewni swoich możliwości i świadomi swojej odporności na zakrętach swingu, ryzykując karierę poker pro możemy poczuć presję, że oto nie ma miękkiego materaca, na który możemy upaść. A takie poczucie może zacząć ciążyć na suwaku określającym wysokość zakładów. Czy jestem gotów obiecać sobie pełen profesjonalizm? Czy lepiej poszukać bezpiecznej alternatywy? Mając świadomość „bycia na rozdrożu”  w rzeczywistości nie zaangażujemy się w pełni.

Należy docenić fakt narodzin w odpowiednim czasie. W latach globalizacji, ogólnodostępności, nawet pomimo zakazów prawnych. Nie w czasach, gdy na jeden stan przypadały trzy pełne stoły. I nie w czasach, gdy na jednego fisha przypadać będzie pięciu regów. Trzeba jasno określić swoje cele. Nie wtedy, gdy przyciśnie konieczność, a znacznie wcześniej. Jeśli chcesz być graczem rekreacyjnym, który na pierwszym miejscu postawi przyjemność z gry i grind nie z obowiązku wobec siebie, a z czystej chęci – baw się kartami i pielęgnuj pokera jako najlepszą z rozrywek. Jeśli jednak chcesz być pokerzystą – odrzuć „później”, eksperymenty i niską poprzeczkę. Postaraj się o profesjonalne podejście już dziś. Bo prosem nie zostaje się z deklaracji i w drodze rewolucji. Prosem zostaje się dzięki mozolnej pracy, której jedynym słusznym weryfikatorem jest czas.

Dominik Pańka nie nauczył się grać w dwa tygodnie. Wcale nie jest „złotym dzieckiem” z talentem wielkości przyrodzenia wieloryba. Najlepsi gracze nie mówią w wywiadach o istocie pracowitości tylko po to, by zachęcić userów do brania coachingów. Niektórzy czytając o harówce wyobrażają sobie setki tysięcy rozegranych rozdań i liczone w dziesiątkach sety sitków, ale najtrudniejsza robota dzieje się przy wyłączonym sofcie. I wcale nie mam na myśli lektury Harringtona. To na fundamentach podejścia do gry każdy pokerzysta buduje samego siebie. Wielu niezdecydowanych bagatelizuje temat, bo teoretycznie nie przesuwa on w nasza stronę żywych dolców.

„Musisz odpowiedzieć sobie na jedno ważne pytanie: co chcesz w życiu robić. A potem zacznij to robić”. O ile jednak jaranie blantów wymaga jedynie towaru, bletki i sprawnych rączek, tak „zdecydować się na pokerową przyszłość” niesie za sobą wiele konsekwencji i wyrzeczeń. Przyjemność odbierania grubego czeku to zaledwie pyszna jagódka na serniczku wypieczonym z godzin ciężkiej pracy. Chcesz się dobrze bawić – baw się. Chcesz być profesjonalistą – podejmij decyzję i podwiń rękawy. Prawdziwa radość przychodzi dopiero po zwycięstwie, ale smakuje wówczas lepiej, niż najbardziej wykwintny kawałek ambrozji z najprzedniejszej uczty Olimpu.

Face to face with The Ace – O alkoholu słów kilka

pokerowe książki

Poprzedni artykułAndy Frankerberger – Turnieje re-entry i shot clock sprzyjają profesjonalistom
Następny artykułPhillip „Moldran” Karbun w Team PartyPoker