10 albumów, za które kocham muzykę cz. II

0

Kontynuuję swój niedawno rozpoczęty cykl o moich ulubionych albumach muzycznych, które ukształtowały mnie jako słuchacza i fana muzyki. Dzisiejszy wykonawca to prawdziwy klasyk, kochany przez miliony ludzi na całym świecie, więc mam nadzieję, że krótka historia tego albumu zaprezentowana w tym odcinku zainteresuje sporą ilość osób. Przed Wami…

Miejsce 9

The Doors – „The Doors”

rok 1967, wytwórnia Elektra

Utwory:

  1. Break on Through (To The Other Side) – 2:25
  2. Soul Kitchen – 3:30
  3. The Crystal Ship – 2:30
  4. Twentieth Century Fox – 2:30
  5. Alabama Song (Whiskey Bar) – 3:15
  6. Light My Fire – 7:07
  7. Back Door Man – 3:30
  8. I Looked at You – 2:18
  9. End of the Night – 2:49
  10. Take It as It Comes – 2:13
  11. The End – 11:35

Pisanie dla fanów muzyki o The Doors, to jak mówienie ludziom o tym, że codziennie rano wstaje słońce, a oddycha się powietrzem. Co tu można nowego odkryć? Każdy, kto kiedyś słuchał tej kultowej kapeli i tak wie o niej wszystko, prawie wszystko lub przynajmniej sporo. A jak nawet nie czytał nigdy żadnej biografii Jima Morrisona czy historii zespołu to poszedł do kina na film Olivera Stone’a i przynajmniej poznał losy grupy podane w pigułce. Nie będę się więc tu wymądrzał, że wiem coś więcej niż inni, bo wcale nie wiem, ale przynajmniej dla kultury podam kilka faktów o historii powstania zespołu i ich debiutanckiego albumu.

Pomysł założenia zespołu padł podczas rozmowy Jima Morrisona i Raya Manzarka. Obaj byli wówczas studentami kierunku filmowego na Uniwersytecie Kalifornijskim. Jim pisał dużo wierszy i myślał o pisaniu w przyszłości piosenek, a Ray, muzyk z wykształcenia, miał już za sobą pierwsze występy z zespołem, do którego wówczas należał i bardzo chciał wciągnąć wrażliwego Morrisona do działalności na scenie, widząc w nim wielki potencjał na charyzmatycznego wokalistę. Gdy wreszcie Jim dał się namówić na wspólne występy, do grupy dokooptowano dwóch kolejnych muzyków – perkusistę Johna Densmore'a i gitarzystę Robby'ego Kriegera. Jim Morrison zaproponował nazwę The Doors inspirując się tytułem książki „Drzwi percepcji” Aldousa Huxleya. Tak powstał jeden z największych zespołów w historii muzyki, który sprzedał do tej pory ponad 100 milionów płyt na całym świecie.

The Doors

Zespół szybko przygotował pierwszy materiał i wszedł do studia w celu nagrania debiutanckiego albumu. Choć występy na żywo nie były na początku zbyt udane (Jim Morrison panicznie wręcz bał się publiczności i nie chciał stać z nią twarzą w twarz, śpiewał więc odwrócony tyłem) The Doors zainteresował kilku muzycznych producentów. Lekko psychodeliczny rock grany przez muzyków działał na słuchaczy i zespołowi przybywało w Kalifornii fanów. Swoje pierwsze koncerty grupa dawała w klubie „London Fog” w Los Angeles, ale wkrótce dostała zaproszenie na występy w bardzo prestiżowym w latach sześćdziesiątych lokalu „Whisky A Go Go” i koncertowała tam grając jako support dla – nomen omen – Van Morrisona. Tam zostali zauważeni przez prezesa wytwórni Elektra Records i podpisali swój pierwszy kontrakt płytowy.

Na debiutancki singiel wybrany został utwór „Break on Through (To The Other Side)”, który potem otwierał cały album nazwany po prostu „The Doors”. O dziwo, na początku nie został on prawie w ogóle zauważony w Stanach Zjednoczonych i nie wszedł nawet do pierwszej setki list przebojów. Wiązało się to zapewne z faktem, że Jim Morrison od razu zaczął szokować amerykańskie społeczeństwo i wprost śpiewał o zażywaniu narkotyków, co było nie do pomyślenia w konserwatywnej Ameryce lat sześćdziesiątych. Tytułowe „przejście na drugą stronę” było aluzją do narkotykowego haju i kawałek został w jednym fragmencie nawet ocenzurowany przez studio nagraniowe poprzez zmianę tekstu.

Jednak już drugi singiel The Doors stał się natychmiast przebojem! Napisany przez Robby’ego Kriegera utwór „Light My Fire” wykonany został przez zepół w popularnym w Ameryce programie „The Ed Sullivan Show”. Producenci prosili jednak Jima, aby podczas wykonywania piosenki zmienił jej tekst tak, aby zmienić wers „Girl, we couldn't get much higher” na „Girl, we couldn't get much better”, bo słowo „higher” kojarzyło się z byciem pod wpływem narkotyków. Oczywiście Morrison obiecał zmianę i… zaśpiewał piosenkę w jej oryginalnym brzmieniu! Wywołało to olbrzymi skandal, a na jego fali singiel sprzedał się w ilości miliona egzemplarzy. Niestety, zarówno na potrzeby telewizji, jak i stacji radiowych, pierwotną siedmiominutową wersję utworu bardzo często skracano wtedy (i skraca się zresztą do dzisiaj) do trzech minut pomijając instrumentalne solówki w środku nagrania. Pełną wersję najlepiej posłuchać więc na samym albumie.

Po sukcesie „Light My Fire” album zaczął sprzedawać się doskonale i szybko wspinał się na listach przebojów. Płyta zawiera wiele melodyjnych utworów, z pięknymi, aluzyjnymi tekstami, opowiadającymi o miłości, egzystencji dnia codziennego i życiowych problemach. Utwór „The Cristal Ship” napisany został przez Jima na długo przed jego nagraniem, zaraz po zerwaniu z jego pierwszą miłością Mary Werbelow. Opowiada on o pozornie o niespełnionej miłości, ale Morrison ukrył w nim ponownie treści mówiące o narkotykach, tym razem o LSD (tytułowy „kryształowy statek”). Inna wersja mówi o tym, że Kryształowym Statkiem miała być platforma wiertnicza Holly stojąca u wybrzeży Kalifornii, która w nocy świeci i lśni się jak statek na oceanie i Jim zainspirował się nią siedząc kiedyś na plaży w Santa Barbara. Jak by nie było, to utwór jest piękny i liryczny…

Na płycie pojawił się też kawałek „End of the Night” napisany przez Morrisona na plaży w Venice, również dużo wcześniej, niż o The Doors usłyszał świat. Tekst tej piosenki nawiązuje do książki Louisa Ferdinanda Celine'a „Podróż do kresu nocy”, która zaszokowała na początku XX wieku swoją wulgarnością i okrucieństwem. W słowach do tego utworu przewija się cały czas wątek drogi, podróży i przemierzania zarówno czasu, jak i przestrzeni, co było bardzo charakterystyczne dla wszystkich pisanych przez Morrisona tekstów.

Oczywiście nie można zapomnieć o zamykającym cały album „The End”. Ten długi, prawie 12-minutowy, hipnotyzujący utwór jest jednym z najsłynniejszych przebojów The Doors. Opowiada o kompleksie Edypa opisanym przez ulubionego filozofa Jima – Fryderyka Nietzschego – w jego książce „Narodziny Edypa”. Mnóstwo jest w tym utworze wątków autobiograficznych, bo Morrison nie był nigdy związany ze swoimi rodzicami zbyt mocnymi więzami, a w wywiadach mówił wręcz często, że jest sierotą, co nie było prawdą.

Piosenka stała się w 1967 roku bardzo kontrowersyjna, choć jej historia zupełnie tego nie przewidywała. Stało się to – jak zwykle bywa w tego typu przypadkach – całkowicie przypadkowo i spontanicznie. Podczas jednego z występów w „Whisky A Go Go” (jak się potem okazało – ostatniego) Jim nie pojawił się na scenie i zespół musiał grać z Manzarkiem jako wokalistą. W przerwie znaleziono Morrisona w mieszkaniu, kompletnie odurzonego narkotykami, ale postawiono go na nogi i w drugiej części występu stanął za mikrofonem. Gdy grupa zaczęła grać „The End” Jim niespodziewanie nie skończył śpiewać po zakończeniu regularnego tekstu, tylko kontynuował dorzucając nagle nowe, nieznane jego kolegom zwrotki. To właśnie wtedy Morrison po raz pierwszy zaśpiewał te słynne słowa:

He went to the room where is his sister lived,
And then he paid a visit to his brother,
And then he walked on down the hall.

And he came to a door,
And he looked inside;
„Father?”
„Yes, son?”
„I want to kill you.”
“Mother, I want to fuck you…”

Końcowe „Fuck you” zastąpione zostało na nagraniu przeciągłym krzykiem, ale to właśnie ten tekst i to wykonanie zwróciło na Jima i jego kolegów uwagę ludzi z Elektra Records. Co prawda właściciel „Whisky A Go Go” zaraz po zakończeniu utworu odciął zespołowi prąd i przegonił z klubu, ale prezes Elektry Jac Holzman i producent Paul Rothchild, którzy byli wtedy w klubie, dali im dzięki temu do podpisania pierwszy kontrakt. Tak narodziła się legenda The Doors…

Jak można podsumować ten album? Z pewnością jest to jeden z najważniejszych debiutów w historii światowego rocka. Gdyby nie ten album nie narodziłby się później kult The Doors i mit Jima Morrisona. To w tym miejscu i czasie wszystko się zaczęło. Płyta zawiera elementy charakterystyczne dla dalszej twórczości zespołu, z którą fani mieli styczność przez następne kilka lat jego działalności – psychodeliczną muzykę pomieszaną z melodyjnymi kawałkami aż po ostre rockowe brzmienia. A w tym wszystkim przewijają się piękne, poetyckie teksty „Króla Jaszczura”, jak sam siebie nazywał Jim. „Light My Fire”, „Break On Through” i „The End” weszły do klasyki światowego rocka, a covery tych nagrań śpiewało i nagrywało setki wykonawców na całym świecie. To piękna podróż przez ludzkie uczucia, emocje, lęki i obawy, w pewnym stopniu na pewno „podkręcona” przez spore ilości narkotyków, jakie zażywali wtedy muzycy The Doors, głównie Jim Morrison. Całość wywołuje spore wrażenie nawet dzisiaj, więc wyobrażam sobie, jak działała na publiczność pod koniec lat sześćdziesiątych…

Gdy w 2010 roku temu byłem w Paryżu to pierwszym miejscem, do którego chciałem zajrzeć zaraz po zobaczeniu słynnej wieży był cmentarz Père-Lachaise, gdzie od swojej śmierci w 1971 roku pochowany jest Morrison. W miejscu tym leżą największe nazwiska świata sztuki (choćby nasz Fryderyk Chopin, Honoriusz Balzac, Maria Callas, Edith Piaf, Yves Montand i dziesiątki innych), a wśród nich spoczywa Jim. Jest to jeden z niewielu grobów na całym cmentarzu, który nie posiada swojej płyty (została kilkukrotnie zniszczona i rozkradziona w kawałkach przez zwiedzających, podobnie jak pierwotne popiersie Jima znajdujące się oryginalnie na nagrobku), za to zawsze, o każdej porze roku, można tam znaleźć kwiaty, znicze, karteczki z fragmentami tekstów, zdjęcia czy nawet wrzucone do środka papierosy i jointy. Miejsce to jest ponoć najczęściej odwiedzanym na Père-Lachaise i dopiero tam widać, kim dla światowej muzyki był Morrison i The Doors. Jego kult wśród kolejnych pokoleń fanów jest wciąż żywy, a ja sam jestem tego najlepszym przykładem, bo Jim zmarł prawie dwa lata przed moimi narodzinami, a ja sam zacząłem słuchać jego muzyki ponad 20 lat później. I słucham jej do dzisiaj…

Grób Jima Morrisona na cmentarzu Père-Lachaise

10 albumów, za które kocham muzykę cz. I

Poprzedni artykuł8 czynników, które musisz wziąć pod uwagę, zanim zrobisz blef na riverze
Następny artykułJonathan Little radzi – leadowanie zwykle nie ma sensu