Poniedziałek był oficjalnie rozpoczęciem wielkiego święta pokera – Main Eventu. Nie ma drugiego tak bardzo prestiżowego turnieju na świecie. O zwycięstwie marzą amatorzy i zawodowcy z całego świata. Wszyscy, ale nie Peter Eastgate.
Od poniedziałku do środy tysiące graczy wpłacą 10.000$, aby rozpocząć walkę o marzenia i wielkie pieniądze. Niektórzy zainwestują mniej – zagrają z satelit. Wszystkich łączyło będzie jedno – chęć sięgnięcia po tę najważniejszą bransoletkę.
Będą też tacy, którzy spróbują wygrać bransoletkę po raz kolejny. Pośród mistrzów, którzy już wzięli udział w turnieju, był Scott Blumstein. Pochodzący z New Jersey pokerzysta zagrał w zeszłym roku po raz pierwszy turniej główny i zwyciężył w nim, wygrywając osiem milionów dolarów. Odpadł co prawda w dniu 1A, ale przed występem mówił, że jest to „najlepszy turniej w całym roku”.
– Uwielbiam Main Event WSOP i nie mogę przed nim w ogóle zasnąć. To jedyny event, który mnie jeszcze naprawdę mocno ekscytuje – mówił Ryan Riess. – Jeżeli nie gram Main Eventu WSOP, to nie żyję, leżę w szpitalu albo mamy środek apokalipsy zombie – żartował Greg Raymer.
Kilku żyjących mistrzów nie będzie jednak turnieju grało. Doyle Brunson zakończył swoją pokerową karierę w turniejach. Nie zobaczymy też Duńczyka Petera Eastgate'a, który został pierwszym mistrzem ery November Nine. – Ten turniej nie ma już dla mnie znaczenia – mówił Eastgate w rozmowie z Bernardem Lee.
To nie tak, że Eastgate żałuje dzisiaj, że w ogóle wygrał mistrzowski tytuł. Nie może przecież skarżyć się na to, że parę lat temu, po pokonaniu Ivana Demidova, stał się najmłodszym w tamtym czasie mistrzem Main Eventu. Wziął też ponad dziewięć milionów dolarów.
Eastgate całkiem dobrze wspomina tamten okres. A przynajmniej jego początek. Podróżował po świecie i promował pokera. Jak sam mówi, trzeba było tylko założyć koszulkę, a ktoś płacił za to, co sprawiało mu przyjemność. – To jak bycie profesjonalnym graczem piłki nożnej czy koszykówki. Nie miałem się na co skarżyć. To było idealne życie.
Bycie ambasadorem pokera ma swoje lepsze i gorsze strony. Eastgate był w swoim żywiole grając przy stole, ale jest introwertykiem i wspomina, że nie podobała mu się cała otoczka związana z pełnieniem roli mistrza – wywiady, kolejne występy i podobne wydarzenia promocyjne. Zawsze był nerwowy, a wywiadach wypadał po prostu kiepsko.
To miało wpływ na to, co wydarzyło się w 2010 roku. Peter wygrał swój tytuł zaledwie dwa lata wcześniej, ale zdecydował się, że odchodzi ze świata pokera. Wszyscy byli w szoku. Ta emerytura zdarzyła się w momencie, gdy sponsorzy sypali złotem ze wszystkich stron i spokojnie mógł utrzymywać się z umów reklamowych.
Te cholerne zakłady
Eastgate przyznaje, że wpływ na jego decyzję miało pośrednio to, co działo się w jego życiu. Mówiąc wprost – wpadł w hazardowych nałóg związany obstawianiem spotkań piłkarskich.
– W okolicach sierpnia 2009 roku zacząłem sporo obstawiać. Grałem w zasadzie w każdy weekend i stawiałem na każdy mecz. Przez osiem lub dziewięć miesięcy przegrałem od 500.000 do 700.000$. Wiedziałem, że przed mistrzostwami świata w 2010 roku będę sporo stawiał. Ustaliłem sobie limit na 500.000$. Przed ćwierćfinałami przegrałem jednak aż 1.200.000$. Miałem jeden dodatkowy zakład na to, że Hiszpanie nie wygrają – postawiłem kolejne 500.000$. Oczywiście wygrali.
To spowodowało przebranie się miarki. Duńczyk mówi, że był tak poirytowany całym hazardowym światem, że nie chciał już nawet lecieć do Las Vegas i grać w Main Evencie – wszak to stolica gamblingu, a poker też mu się z nim kojarzył.
– Mógłbym zostać przy mojej umowie reklamowej i na freerollu grać turnieje. Ale byłem też wtedy hazardzistą, bo inaczej nie można powiedzieć o kimś, kto traci na zakładach 2,2 miliona dolarów. Powiedział więc „stop” całemu temu przemysłowi hazardowemu. Nie podobało mi się to, że mój nastrój zależy od wyników w grach hazardowych, a także tych przy pokerowym stole.
Peter przyznaje, że nie radził sobie też szczególnie dobrze w grach online. O ile w turniejach wyniki miał dobre, to zamiłowanie do gier cashowych wysokich stawek uszczuplało jego konto o kolejne dolary. Stał się wręcz rybką, za którą uganiały się rekiny. To przelało czarę goryczy.
Powracał, ale nie czuł ekscytacji
Chociaż Peter oficjalnie zrezygnował z pokera już osiem lat temu, to kilka razy wracał do Las Vegas. W 2009 roku próbował bronić tytułu. W 2012 i 2015 roku grał w Main Evencie. Zaliczył też stół finałowy eventu za 1.500$. Wygrał wtedy ponad 209.000$ pokazując, że ciągle potrafi grać solidnego pokera live.
Dzisiaj już nie czuje, że mógłby rywalizować z najlepszymi. Od pięciu lat nie uczestniczy regularnie w turniejach i grach cashowych.
– Nie gram tak dużo, ale jak zobaczycie mnie online, to możecie się dosiąść, bo nie sądzę, że umiem grać w dzisiejszych grach online. Czasem mówię, że gdybym urodził się dziesięć lat później, to nigdy nie zostałbym profesjonalnym graczem pokera.
O emeryturze Eastgate'a stało się głośno jeszcze z innego powodu. W 2010 roku pokerzysta postanowił swoją bransoletkę wystawić na aukcję. Ludziom wydawało się, że robi to, bo stracił pieniądze lub znudził się pokerem. Ani jedno, ani drugie, nie było prawdą – było to altruistyczne działanie. Bransoletka kurzyła się, a pokerzysta chciał pomóc potrzebującym. Całkiem spora kwota, bo 147.500$, przelana została na konta Unicefu.
– Dziwi mnie, że ludzie chcieli, abym zatrzymał bransoletkę, skoro ta leżała w szufladzie. Moje słowa są źle rozumiane, jeżeli wierzą, że nie szanowałem pokera i nie lubiłem tego biznesu. To było tylko trofeum, którego nie używałem i temu go sprzedałem. Oczywiście mogą mieć swoje zdanie, ale ja pokera lubię za to wyzwanie, które stanowi. Nie chodziło o brak szacunku wobec gry lub społeczności – nie będę jednak trzymał bransoletki w szufladzie, bo ktoś tego sobie życzy.
„Wsi spokojna…”
Eastgate mieszkał pięć lat w Londynie. Później wrócił na duńską ziemie i próbował kilku ścieżek kariery. Żadna z nich jednak ostatecznie nie stała się tą, która dzisiaj wyznacza jego codzienne zajęcia.
Peter wspomina, że chciał najpierw zostać inżynierem. Studiował cztery miesiące, ale ostatecznie zrezygnował, bo nie dawał rady na egzaminach. Później chciał uczyć w szkole. Znów zasiadł do książek, ale zrezygnował z nauki po trzech miesiącach.
Dzisiaj wiedzie spokojne życie w Danii. Niektórzy myślą, że jest samotny, smutny i nie ma pieniędzy, ale jest całkiem inaczej. Eastgate żyje komfortowo z kasy, którą wygrał dziesięć lat temu.
– Luksusowe życie nigdy nie było czymś, co mnie pociąga. Jestem ekonomicznie niezależny. Mam bardzo małe wydatki. W ten sposób mógłbym chyba żyć z 200 lat. Niektórym wydaje się dość tajemnicze, że nie robię praktycznie nic. Z zewnątrz to może wydawać się nudne, ale ja radzę sobie dobrze. Nie popadłem w depresję.
Typowy dzień mistrza Main Eventu wygląda tak: wychodzi kilka razy na spacer, ćwiczy i spotyka się znajomymi. Jak sam przyznaje, to dość bezproduktywne, ale mało interesuje go, co myślą o tym inni.
– Nie dbam o to, co ludzie myślą. Mam nadzieję, że lubią mnie za to, jaki jestem. W tym wszystkim chodziło mi głównie o pieniądze, a nie sławę, która wynikałaby z wyników. Jako gracz czuję pewną dumę. Gdyby ludzie mówili, że miałem farta i grałem kiepsko – duma zostałaby urażona. Grałem bardzo wysokie stawki- kierowało mną ego. Chciałem być najlepszy i faktycznie grałem na wysokim poziomie.
Chociaż inni gracze zapewne wykorzystaliby swoje pięć minut sławy w inny sposób, Eastgate jest szczęśliwy ze swojego życia.
– Teraz wiodę spokojny żywot. Pewnie będzie tak do końca moich dni. Chcę stawiać się w sytuacjach, gdzie będę ewoluował i robił coś ważnego. Jestem jednak zadowolony z tego, co dał mi poker i dzisiaj po prostu korzystam z życia.