Wywiad z Markiem Sosnowskim – Zwycięzcą „Drive the Dream”

23

Minione dni przyniosły dwa wielkie sukcesy polskich pokerzystów, Artur Wasek zajął 4 miejsce na EPT Londyn, a Marek Sosnowski, również w Londynie został zwycięzcą promocji PartyPoker , której stawką był fantastyczny samochód – Aston Martin. Poniżej znajdziecie rozmowę z Markiem przeprowadzoną przez PartyPoker. 

Rozmawiamy z polskim Moneymakerem? Swego czasu cała Ameryka żyła historią człowieka, który zainwestował kilka dolarów, potem wygrał największy turniej pokerowy na świecie i został milionerem. Pan na wpisowe do turnieju nie wydał nic, bo promocja PartyPoker „Drive the Dream” była darmowa, a wygrał 150 000 dolarów!

Marek Sosnowski: No i właśnie teraz stanąłem przed wielkim dylematem – czy pójść w stronę regularnej gry w pokera. Myślałem o tym już zaraz po zwycięskim turnieju. I wtedy… podszedł do mnie pewien człowiek, nawet nie wiem, kim był. Zasugerował, żebym mądrze zainwestował wygrane pieniądze, a na końcu stwierdził: tylko nie graj dalej w pokera. W sumie właśnie do tego się skłaniam. To znaczy grać będę, ale dalej tak jak do tej pory – hobbystycznie. Natomiast pójście w stronę zawodowstwa oznaczałoby porzucenie studiów, a tego robić nie chcę. Jako osoba, która docelowo miałaby żyć z pokera, musiałbym spędzać nad kartami mnóstwo czasu… Bo jak już coś robić, to na sto procent.

Czyli to, co miał pan wygrać, już pan wygrał? Lepiej nie kusić losu?

 MS: Chyba można tak to ująć. Studiuję geodezję i kartografię, na tym chce się skoncentrować. A wygrane pieniądze mogą mi pomóc, kiedy już będę chciał otworzyć firmę. Oczywiście, poker zawsze będzie moją pasją, to we mnie siedzi i nie zniknie. Ale na zawodowstwo jestem za cienkim Bolkiem. Jak człowiek wygrywa duże pieniądze, np. trafia szóstkę w totka, to obiecuje sobie, co zrobi z nagrodą. Część pieniędzy przeznaczy na jedną rzecz, część na inną. Ja sobie obiecałem, że raz spróbuję wystartować w dużym turnieju, potraktuję to jak przygodę – a nuż się uda. I tyle. Wystartuję, zobaczymy co dalej. Natomiast nie chcę tych pieniędzy wygranych dzięki PartyPoker po prostu przepieprzyć, chcę raczej wycisnąć z nich jak najwięcej.

Jak to się stało, że „cienki Bolek” wygrał tak wielką promocję, jak „Drive the Dream”?

MS: Są prosi, są cienkie Bolki i… są jeszcze gorsi gracze. W Internecie wygrać było bardzo łatwo. Oczywiście, przy tylu graczach potrzebne jest szczęście, prędzej czy później trafi się jakiś coin-flip. Niemniej przez fazę internetową przyszedłem spokojnie. Widziałem, co jest grane. Promocja „Drive the Dream” składała się z serii freerolli, które rządzą się swoimi prawami. Zazwyczaj gracze we freerollach grają trochę bez sensu. Na początku są ultra-agresywni, podczas gdy tak naprawdę powinni grać z wąskim zakresem rąk. Z kolei na „bublu” grają bardzo ostrożnie, zamiast agresywnie. Korzystałem z tego. W początkowej fazie atakowałem tylko z mocnymi rękoma i dzięki temu mocno się nabudowałem. Z kolei na „bublu” – gdy przeciwnicy robili wszystko, żeby nie odpaść – atakowałem mocno i zgarniałem wysokie blindy.

Ile osób musiał pan pokonać, żeby dojść do nagrody głównej?

MS: Najpierw był turniej z udziałem kilku tysięcy graczy. To był dzień, kiedy wróciłem z matury, miałem trzy godziny wolnego, później miałem spotkać się z dziewczyną. Stwierdziłem, że zagram dla zabawy w karty, akurat na PartyPoker był freeroll „Drive the Dream”. Nie pamiętam dokładnie jak mi poszło, ale nie jakoś nadzwyczajnie – jeśli do kolejnej fazy awansowało 100 osób, to ja byłem może 77. Tylko dziewczyna się trochę zdenerwowała, bo… ostatecznie z trzech godzin zrobiło się pięć. Potem był turniej numer dwa, bodajże tysiąc graczy. I znowu nie walczyłem o wygraną, chciałem tylko przejść do następnej fazy. Wreszcie ten trzeci turniej, na 200 osób. Chyba 150 miejsc było płatnych. Znowu przyjąłem taktykę grania tylko bardzo mocnych rąk w początkowej fazie – wchodziłem jedynie z asami, królami, damami oraz asem i królem oraz asem i damą. Jako że był to ciągle freeroll, przeciwnicy niespecjalnie analizowali moją grę i te moje mocne układy cały czas opłacali. Kiedy już się poważnie nabudowałem, włączyłem agresję i zostałem chip-leaderem. Prowadzenie utrzymałem do końca. Zwycięzca jechał do Londynu.

W Londynie dziewięć osób i tylko jeden Aston Martin…

 MS: Tu dość szybko zostałem chip-leaderem, chociaż później kilka razy pechowo przegrałem, mimo zdecydowanie lepszej ręki. Na szczęście stack miałem taki, że mogłem sobie na to pozwolić… Nas, Polaków, było dwóch. Michał przyjął taktykę jeszcze bardziej agresywną. Ja przez pierwsze 30 minut chciałem się wszystkim dobrze poprzyglądać. Z tego względu uważam, że na żywo gra się łatwiej niż w Internecie, można łatwiej wyłapać pewne szczegóły, coś dostrzec, zastanowić się… Michał szalał na pierwszym poziomie blindów, a od drugiego zobaczył, że nie jest jedyną osobą, która chce ten turniej wygrać.

Doszło między wami do starcia?

MS: Doszło i jestem z niego dumny. Podbiłem z parą króli na ręku, Michał jako big blind mnie sprawdził. Na flopie as, czyli wiadomo – easy fold. Jednak Michał wcześniej był tak agresywny, że wiedziałem, że bez względu na to, co ma w kartach, będzie próbował zgarnąć pule. Zagrał za pół pota. Sprawdziłem. Na turnie zagrał już za 1/3 pota, co zasugerowało mi, że pewnie ma drugą lub trzecią parę. Sprawdziłem. Na riverze nie dał za wygraną i miałem poważny dylemat – jeśli ktoś non stop atakuje, to może jednak coś ma. Jednak cały czas nie wyglądał mi na kogoś z top parą. Pokazał parę ósemek. To była dość duża pula…

Było sporo ciekawych rozdań?

MS: Ogólnie turniej bardzo mi się podobał, bo nie miałem trudnych decyzji na flopie, czy na riverze, większość żetonów zgarniałem bez pokazywania kart. Chyba dobrze czytałem stół. Na przykład gdy zobaczyłem, jak Michał podbija i czterech graczy go sprawdza, to wiedziałem, że na mój 3-bet raczej wszyscy odpowiedzą pasując. Potem miałem jedną kryzysową sytuację. Jak już wcześniej wspomniałem, w pewnym momencie mocno się nabudowałem i zacząłem powoli eliminować konkurentów z turnieju. Wtedy przegrałem kilka lepszych rąk, stacki się wyrównały. Doszło do rozdania, w którym byłem na all-inie. Na riverze skompletowałem strita. Gdyby nie ta jedna karta, Aston Martina by nie było…

Dalej poszło z górki.

 MS: Kiedy zostało trzech czy czterech graczy, to grałem bardzo agresywnie. Starałem się kraść blindy. Gracze bali się eliminacji i w zasadzie oddawali żetony. Wydaje mi się, że przyjęli złą taktykę. Zauważyli, że gram bardzo agresywnie i chcieli czekać na dobre ręce, żeby ze mną zawalczyć. Tylko, że jeśli ja 10 razy z rzędu zgarnąłem blindy, a oni raz by mnie sprawdzili, to i tak jestem na plusie. Zwłaszcza, że jeśli mnie sprawdzą, to wcale nie muszą wygrać… W końcu doszło do heads-upa, krótkiego. Na końcu mój przeciwnik miał bardzo mało żetonów, musiałem – jak mi się wydaje – sprawdzić go z damą i dziesiątką. Pokazał parę piątek, czyli typowy coin-flip. Przypomniał mi się Artur Wasek, który w Berlinie krzyknął do kamery „dawaj damę!”. W duszy krzyczałem „dawaj damę”. I już pierwszą kartą na flopie była dama. Złapałem się za głowę. Żeby tylko nie zobaczyć piątki!

I piątki nie było. Co czuł zwycięzca?

MS: To była kompletna pustka. Stanąłem jak wryty. Szukałem w tych kartach jeszcze jakiegoś układu, który mógłby mnie pobić, nie wiedziałem, co się dzieje. Spojrzałem na dziewczynę… Ona, za każdym razem gdy ktoś odpadał, ściskała mnie i gratulowała, że już taką nagrodę mam gwarantowaną. Ale nie mówiła głośno o pierwszym miejscu, ja też nie… Po chwili wokół mnie było pełno ludzi, pytania do kamery. Zestresowałem się, wypowiedź po angielsku wyszła tragicznie, ale jeśli mam być szczery, to po polsku wcale nie byłaby lepsza. Nie byłem w stanie myśleć. Chciałem tylko gdzieś wyjść, poczuć świeże powietrze, postać samemu przez pół godziny… Potem zadzwoniłem do mamy, oczywiście spała. Była dość spokojna, też do niej nie docierało, co się stało. Jak już dotarło, to poszła wybudzać siostrę. I tak dalej…

Już kilka miesięcy temu zapowiadał pan wyjazd do Londynu po wygraną.

MS: Traktowałem ten turniej bardzo poważnie. Nie chodzi o to, że byłem pewny siebie. Po prostu wiedziałem, że ta jedna chwila może zmienić moje życie. Zdałem sobie sprawę, że nie mogę tego zawalić. Przez sześć miesięcy czytałem artykuły i książki pokerowe, przez ostatnie dwa miesiące miałem prywatne treningi. Godzina kosztowała mnie 50 dolarów. Ale pomyślałem tak: jeśli wezmę pięć treningów w tygodniu i będzie mnie to kosztować 750 złotych, to i tak różnica za nagrody za kolejne miejsca jest taka, że te pieniądze szybko się zwrócą. Przypomina mi się jedna sytuacja. Dzień przed wylotem do Londynu w Katowicach mieliśmy finał naszej ligi, tego dnia w mieście był też Timothees z PokerStrategy. Chciałem się z nim spotkać, porozmawiać, żeby mieć pewność, że zrobiłem wszystko co możliwe, by w Londynie osiągnąć jak najlepszy wynik. No i rozmawialiśmy dobre dwie godziny, udzielił mi kilku rad, które potem bardzo mi się przydały… Wiadomo, że w pokerze można przegrać przez pecha, ale trzeba przede wszystkim wykorzystywać te sytuacje, w których od losu niewiele zależy. Tak starałem się grać. Jeśli miałem parę asów, prowadziłem po flopie, prowadziłem na turnie, ale na riverze dopadł mnie pech i widziałem, że jestem z tyłu, to nie ma co się złościć, tylko trzeba spasować i zminimalizować straty.

Czuje się pan teraz najlepszym pokerzystą w Katowicach?

MS: O, nie, nie. Na pewno nie. W tej lidze, w której gram, są ludzie, którzy żyją z pokera, ja im nie dorastam do pięt. Widzę, ile czasu oni nawet nie tyle grają, ile się uczą. Ja też swego czasu połykałem artykuły na PokerStrategy, naszła mnie fala, że mogę być pro, ale potem zrozumiałem, co to jest wariancja. I że można przegrać 50 turniejów z rzędu, grając dobrze.

Do tej pory na pokerze był pan w plecy?

MS: Nie, wiele wygrywałem na żywo. Przez te ostatnie 6 miesięcy sporo też grałem w Internecie, kiedy tłumaczono mi grę SNG na 9-osobowych stolikach, bo przy takim miałem grać w Londynie. Muszę przyznać, że dobrze szło i kiedy się przykładałem do sesji, to miałem dobre wyniki.

Ostatecznie nie wziął pan Aston Martina, tylko 150 000 dolarów.

MS: Na Astona tak naprawdę mnie jeszcze nie stać. Co innego mieć samochód, a co innego go potrzebować i utrzymać. Wujek mi nawet wytłumaczył, że jedna przejażdżka tym samochodem kosztowałaby mnie fortunę, bo od razu wartość auta strasznie by spadła, jako używanego. Na razie chcę zainwestować pieniądze, a zdjęcia z Astonem – rewelacyjne zdjęcia – to dla mnie fantastyczna pamiątka.

Poprzedni artykułPokerStars EPT Londyn 2010 – David Vamplew wygrywa
Następny artykułPoker After Dark – Powraca gra cashowa

23 KOMENTARZE

  1. https://pokertexas.net/poker-news/drive-the-dream-final-polacycytuje:

    Co ciekawe Marek Sosnowski dopiero niedawno odebrał prawo jazdy, więc Aston Martin może być jego pierwszym samochodem.Poza tym miał do wyboru heiz albo samochód, więc na pewno dałoby radę dogadać się z PartyPoker, żeby wziąć heiz, ale przejechać się nawet 100metrów…przecież jakoś ten samochód się tam znalazł i jakoś musiał wrócić…no chyba że lawetą

  2. galo & blasco słabo słuchaliście Marka – on nie ma prawka więc jakby miał zrobić kilka kółek to by było przestępstwo on woli to skeszować ;>

    Marek przy okazji gratulacje – bardzo dobre podejście do życia i wygranej!

  3. blasco666 gamoniu widac ze cie zazdrosc zzera,,popieram w 100% podejscie do nagrody chlopaczka,na jego miejscu tez bym tak zrobil,po pierwsze chlopaczek jest mlody i pewnie prawko ma od paru-parunastu miesiecy,wiec jescze jazdy nie moze dobrze ogarniac,dodajac do tego auto z takim kopytem,nie jest powiedziane ze nawet robiac kilkanascie kolek,kilometrow nie przydzwonil by w cos,po drugie roznica w ceni nowego Astona,a Astona z jakims juz tam nawet minimalnym przebiegiem,domyslam sie ze bedzie w granicach kilku dziesieciu tysiecy zl,i co wiecej za ta roznice w cenie,jesli bedzie chcial moze sobie wypozyczyc nie raz taka fure i pojedzic nia na torze na luzie,to sie nazywa podejscie EV +,a twoje to jest podejscie typowego donka czyli EV-

  4. znowu chyba za trudne zdania konstruuję… brawo dla chłopa że te freerolle wygrał, ale szkoda, że nie potrafi tego do końca z fantazją zagrać. Ja mu niczego nie zazdroszczę, piszę tylko, że nie podoba mi się podejście do nagrody. Ja pierwsze co bym zrobił tobym tym astonem kilka kołek wyjebał, bo o to grałem. Potem bym pewnie go sprzedał, na pewno taniej bo używany, ale bym wiedzial, że mnie nic z tej nagrody nie ominęło. Tyle. Liczenie każdego grosza w wypadku wygranej, w która się nie zainwestowało nawet dolara, wciąż uważam za dziadostwo. A na pewno za brak minimum fantazji.

  5. Blasco666 jego wujek tylko go uświadomił. Sam uśmiech się na usta ciśnie jak czyta się takie komentarze przesycone zazdrością xD

  6. Skąd redakcja PokerTexas miała piątkowe info o wartości tego auta?

    Dnia następnego cena tego cacka spadła o 50k$

  7. Nie przejadę się wygranym samochodem, bo wujek powiedział, że straci na wartości… typowa mentalność słowiańskiego dziada, i żadna wygrana tu nie pomoże.

  8. Podbiłem z parą króli na ręku, Michał jako big blind mnie sprawdził. Na flopie as, czyli wiadomo – easy foldWszystko fajnie ale to mi się nie podoba 🙂 dlaczego strasznie dużo ludzi tak myśli

  9. Gratulacje wspaniałej nagrody i dobrej strategii turniejowej ! Życzę dalszych sukcesów 🙂

  10. Gratsy!!

    Rozsądne podejście. Przemyślane decyzje i ten wynik :)Młody człowiek a już tak poukładany. Myślę że to nie ostatnia większa wygrana.Pozdrawiam and GL.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.