Windykacyjne wspominki cz.III (i ostatnia)

15

KRÓL CYGANÓW

Pewnego razu dostałem od jednego z banków zlecenie na odbiór samochodu Daewoo Tico od młodej dziewczyny z Nowego Dworu Mazowieckiego. Łatwizna, młodzi ludzie zazwyczaj szybko rozumieli, że nie ma co robić sobie problemów z bankami. Pojechaliśmy z kolegą pod wskazany adres. To co tam zastaliśmy lekko nas zszokowało. Wielki dom, przed domem kilka samochodów dobrych marek, wyglądało to wszystko dość bogato. Dzwonek do drzwi, ktoś otwiera nam furtkę, wchodzimy. Jakaś kobieta prowadzi nas na górę, ale zamiast trafić do dłużniczki wchodzimy do wielkiego salonu. Jak sobie przypominam moją pierwszą wizytę w Hiltonie to od razu mam w pamięci tamten salon, ten sam styl wystroju wnętrza. Plastikowe roślinki, sztuczny przepych, gdzieniegdzie marmurek czy inne zdobnictwo. Jednym słowem Cepelia. O ile w kasynie wygląda to dość nieźle i można się przyzwyczaić to w domu raczej trąca wioską. Przyjął nas potężny facet, na oko jakieś 150-160 kilo żywej wagi. Okazało się, że był to ojciec dłużniczki. Wyłuszczam mu temat, a ten do mnie od razu wali tekstem "Jurek jestem!". Hmmm, nie lubiłem raczej blatować się z ludźmi, z którymi załatwiałem interesy. Ale z tym facetem nie było dyskusji, wprowadzał taką atmosferę, że nie można było mu nie ulec. No więc w płynny sposób przeszliśmy na "ty". Rozmowa z Jurkiem trwała chyba ze 2,5 godziny, ale do samej sprawy nie wniosła nic. Gość absolutnie nie dał nam nawet szansy na rozmowę z córką – dłużniczką. Stwierdził, że to on jest panem domu i to z nim będziemy rozmawiali. Podczas naszej dyskusji do domu wchodzili i wychodzili ludzie, coś tam po swojemu gadali z naszym gospodarzem i załatwiali szybko swoje tematy. Jurek po chwili przyznał nam się, że jest miejscowym królem Cyganów i żaden interes robiony przez jego ziomków nie przechodzi bez jego wiedzy i akceptacji. Widząc to wszystko byłem w stanie w to uwierzyć. Długa rozmowa nie dała żadnych rezultatów. Jurek mówił o wszystkim, ale na pewno nie o sprawie samochodu. Owszem, coś tam przebąkiwał o spłacie zadłużenia, ale jak próbowałem dowiedzieć się coś więcej (kwoty, terminy, sposób wpłaty itp.) to następowała zmiana tematu. Wyszliśmy z niczym.

Takich wizyt w Nowym Dworze odbyłem kilka. Potem już jeździłem sam, bo nie widziałem sensu ciągania ze sobą pracownika, nie wierzyłem w odbiór samochodu. W międzyczasie dowiedziałem się, że zaświadczenie o zatrudnieniu dłużniczki było zwyczajnie sfałszowane, a samochód zniknął. Wkrótce miałem się też dowiedzieć dlaczego? Gdy w moje ręce trafiło drugie zlecenie – tym razem już dłużnikiem był sam Jurek, coś zacząłem podejrzewać. W kilku bankach poprosiłem o sprawdzenie danych i okazało się, że takich kredytów na rodzinę cygańskiego króla było w tych bankach kilkanaście! Samochody różne, od małych i tanich po drogie luksusowe samochody. W zasadzie w każdej dokumentacji było coś nie tak i można było zacząć przypuszczać, że mam do czynienia z grupą wyłudzającą z pełną premedytacją kredyty na samochody. Ciekawy był też fakt, że większość samochodów kupowana była w jednym autokomisie. A tak się dziwnie złożyło, że ja ten komis znałem doskonale! Przyszła więc pora na decydujące starcie z Jurkiem. Postanowiłem zebrać wszystkie fakty do kupy i rozmówić się z Jurkiem. Pojechałem na kolejne spotkanie, dość ostro wywaliłem kawę na ławę i postawiłem ultimatum, albo samochody się znajdą i zostaną mi przekazane, albo całość dokumentacji trafi do prokuratury. Jurek słuchał ze spokojem, ani nie potakując ani nie negując moich argumentów. Na koniec powiedział mi, że skontaktuje się ze mną w ciągu kilku najbliższych dni. I tak się rozstaliśmy.

Następnego dnia siedziałem sobie w swoim biurze, gdy nagle do środka wpadła grupa Cyganów pod przywództwem pana Jurka. Ten nie bawił się w żadne słodkie gadki, gdy informował mnie gdzie ma mnie, moich pracowników i wszystkie banki stało za nim dwóch jego ludzi, którzy wcale nie mieli zamiaru nawet ukrywać, że posiadają broń. Cała wizyta trwała może 5 minut. Wpadli, narobili hurgotu i wypadli. Typowa akcja na nastraszenie. Nie zamierzałem tego wcale ciągnąć dalej, samochody były na 99% dawno sprzedane i mogłem sobie długo i namiętnie ich szukać. O spłacie nie było mowy, kwoty były zastraszające i nie wierzyłem w to, że nagle Jurek wyciągnie zaskórniaki i wypłaci mi należności za kilkanaście samochodów. Tego samego dnia oddałem sprawę do prokuratury.

Wracając do tematu komisu, napisałem, że znałem ten komis. Jego właściciel dość często kupował windykowane przeze mnie samochody i znałem mniej więcej jego osobę. Od jakiegoś czasu dochodziły do mnie głosy, że prowadzi nie do końca pewne interesy, ale dopóki płacił mi gotówką to miałem to w nosie, klientem był dobrym. Jednak pewnego razu miała miejsce akcja z samochodem dość znanego w Warszawie policjanta. Wstawił on samochód do tego komisu, auto zostało sprzedane, ale właściciel kasy nie dostawał przez długi czas. Policjant się wkurzył i zaczął się tym komisem interesować. W tym momencie do prokuratury wpłynęły moje papiery i fragmenty układanki zaczęły się układać w całość. Okazało się, że samochody kupowane były w tym komisie przez Cyganów na sfałszowane dokumenty o zatrudnieniu i wyjeżdżały z kraju lub szły na części. Komis miał zarobek plus działkę od Jurka i jego kolesiów, a cygańska szajka miała legalne samochody do wyprowadzania z kraju na Wschód. Wszyscy szczęśliwi, poza bankami. Sprawa znalazła szybko swój finał, właściciel komisu został aresztowany, król Cyganów razem z nim, a komis został natychmiast zamknięty. Ani pieniędzy, ani samochodów nigdy nie odzyskaliśmy.

TAJEMNICZE DOWODY WPŁAT

Wyjazdy na Górny Śląsk oznaczały dla mnie zazwyczaj jedno – złote żniwa! Nie wiem dlaczego, ale tam zawsze dobrze nam się pracowało, a ciekawych sytuacji było mnóstwo. Zazwyczaj po takich dwóch czy trzech dniach w tamtym rejonie wracaliśmy z minimum jedną lawetą pełną samochodów i dużą ilością spłat w gotówce. I podobnie było w tym przypadku. Miejscowość Tychy, zimowy mroźny wieczór, do odbioru Fiat Siena. Idziemy pod adres, otwiera nam dłużnik. Od razu w oczy rzucało się jedno, facet swoje w życiu przeszedł. Więzienne dziary na całym ciele, mocna muskulatura, ale gość przyjął nas bardzo miło i przyjemnie. Od razu nawiązała się jakaś swego rodzaju nić sympatii między nami. Był tylko jeden problem, za cholerę nie mogłem facetowi wytłumaczyć, że ma bardzo poważne zadłużenie na swoim kredycie. Ja mu mówię, że ma niezapłacone 8 rat, a on mi mówi, że ma zapłacone wszystko. I co najlepsze, byłem prawie pewien, że ten człowiek święcie wierzy w to co mówi! Ale moje dokumenty mówiły coś zupełnie innego.

Stanęło na tym, że poprosiłem go w końcu o okazanie dowodów wpłat. Facet szukając odcinków w szufladach powiedział mi, że każdą ratę płaci jego żona w agencji bankowej mieszczącej się w szpitalu, gdzie pracuje. Dość dobrze zazwyczaj oceniałem sytuację materialną moich dłużników, w tym przypadku coś mi nie grało. Facet miał bardzo duże zadłużenie, ale opowiadał mi o swojej dobrej pracy, sporych zarobkach, a jego mieszkanie wyglądało porządnie. Zdarzało mi się wchodzić do mieszkania człowieka jeżdżącego np. nowym Volkswagenem Golfem, a w jego chacie był taki syf, że buty przyklejały się do podłogi! Tutaj było czysto, mieszkanie było odnowione i dobrze wyposażone. Co więc się stało, że ten gość miał takie zadłużenie? W końcu po paru minutach dostałem spięte spinaczem dowody wpłat, ułożone po kolei według dat wpłaty. Zacząłem sprawdzać kwitki i nagle coś mi zaczęło nie grać. Po szybkim spojrzeniu na kolejne dowody wpłat już wiedziałem co jest grane, kwity, od momentu kiedy zaczęło ich brakować w bankowej ewidencji, były stemplowane monetą! A dokładniej orzełkiem dwudziestogroszówki!! Mówię to temu człowiekowi, a on mi na to, że to niemożliwe. Taka słowna przepychanka trwała dobre 15 minut, a ja w końcu nie wytrzymałem i zacząłem się wkurzać, że facet próbuje robić ze mnie debila! On też już powoli miał chyba mnie dosyć i sytuacja z miłej zrobiła się napięta. Sytuację mogła wyjaśnić jedynie żona dłużnika, ale nie było jej w domu, poszła gdzieś do koleżanki. Facet, zbulwersowany już całą akcją szybko wciągnął kurtkę i powiedział, że jedziemy po żonę. Wsiadamy w samochód, ledwo jednak odjechaliśmy spod bloku, a facet woła, że chodnikiem idzie właśnie jego żona. Kazał jej wsiadać i mówi: "Panowie są z banku i twierdzą, że mamy niezapłacone raty za nasz samochód. Powiedz panom gdzie płacisz i niech sobie to jutro sprawdzą.". W tym momencie widziałem w lusterku, że pani małżonka zaczęła się zapadać w tylne siedzenie samochodu. Pan dłużnik chyba też coś zaczął kojarzyć i mówi: "Helenka, zapłaciłaś te raty, prawda?". Ona już była biała jak papier, a gość zamknął się w sobie. Do czasu. Już gdy szliśmy po schodach do mieszkania facet niemiłosiernie zaczął ja wyzywać nie bacząc na fakt, że jest z obcymi ludźmi, jego wrzaski słyszy pół bloku. Ledwo weszliśmy do mieszkania, a w żonę poleciał kryształowy wazon! Trzeba było reagować. Uspokoiliśmy gościa, ale poinformowaliśmy go, że musimy mu zająć samochód.

Zrezygnowany dłużnik zaprowadził nas do swojego garażu. Obrazek, który tam zastaliśmy był po trochu śmieszny, po trochu wręcz wzruszający. Siena stała sobie spokojnie w garażu, przykryta pieszczotliwie kocami, świecąca, wypolerowana, czyściutka. Facet ze łzami w oczach mówił nam, że zimą jej nie wyprowadza, bo mu jej szkoda niszczyć i brudzić. Trochę dziwnie to wyglądało, twardy facet, a tak był przywiązany do swojego auta. No, ale jak w pokerze – rules are rules. Stanęło na tym, że samochód zajmujemy, ale dajemy facetowi szansę na jego odbiór przed naszym wyjazdem ze Śląska. Naprawdę zrobiło nam się go szkoda.

Zadzwonił następnego dnia wczesnym rankiem. Miał już pieniądze, pożyczył od swojego szefa i wziął nawet urlop w pracy, żeby się z nami spotkać i odebrać samochód. Podjechaliśmy do niego do domu, na stole czekała na nas już kawa, ciasto i kasa na spłatę zadłużenia. Przy kawie, po załatwieniu wszelkich formalności, dłużnik opowiedział nam co się w ogóle stało. Otóż jego małżonka, chcąc ratować swoją koleżankę z pracy będącą w ciężkiej sytuacji materialnej, zgodziła się podżyrować jej pożyczkę. Koleżanka kasę wzięła, ale już o spłacie rat "zapomniała" i babka została na lodzie. W końcu zgłosił się do niej bank i kazał jej spłacać raty za koleżankę. A ona, zarabiając jakieś grosze w szpitalu i nie wiedząc co ma zrobić, brała od męża kasę na raty na samochód i wpłacała, ale nie do tego banku. Na pomysł ze "stemplami" z monety wpadła jej wspaniała koleżanka. No cóż, żona podobno przeżyła. Jak z jej koleżanką – nie wiem!

NAJLEPSZY BANK

Windykacja w małych wioskach to była czysta przyjemność. Jeśli ludzie czegoś się tam bali to był to ksiądz miejscowej parafii i bank, w którym mieli kredyt. To nie to samo, co w dużych miastach, gdzie często ludzie mieli spłatę kredytu głęboko w dupie. Więc gdy kiedyś w ręce wpadło nam zlecenie na dwa samochody od jednego małżeństwa w jakiejś małej wsi pod Augustowem wiedzieliśmy już, że będzie wesoło. I było. I to jak!

Wjeżdżamy do wsi szutrową drogą. Odnajdujemy właściwy dom, ale pod nim nie stoi ani Seat Ibisa żony, ani Seat Toledo męża. No nic, trzeba się dowiedzieć co się dzieje. Drzwi otworzył nam dłużnik i gdy dowiedział się skąd jesteśmy i w jakiej sprawie przyjechaliśmy mina mu zrzedła. Zaprosił nas do domu i się zaczęło wielkie ściemnianie! Ani nie potrafił nam powiedzieć czemu nie płacą za samochody, ani gdzie one są. Kręcił aż miło! Oczywiście nie muszę wam mówić, że nasz poziom odporności na tego rodzaju brednie był mocno obniżony, bo takie gadki wstawiał nam co drugi dłużnik. Ile razy można więc słuchać tego typu pierdół? Po paru minutach postawiliśmy sprawę jasno, albo zaraz znajdą się samochody, albo na stole pojawi się kasa, albo dzwonimy na policję. Oczywiście bzdura wierutna! Na żadną policję bym nie dzwonił, bo niby po co? Ale na szczęście moi dłużnicy często tego nie wiedzieli i dobrze! Hasła "policja", "sąd" czy "komornik" w małych dziurach działały rewelacyjnie. I tym razem również zadziałało. Facet poleciał po żonę, coś tam po cichu pomamrotali w korytarzu i w końcu gość zaczął się "spowiadać". Tak jak można było się spodziewać afera była grubsza, Toledo rozbił jadąc po pijaku, więc nawet nie obejmowało go ubezpieczenie. Fura stała w jakimś małym warsztacie w Augustowie. Z kolei Ibizą jeździł aktualnie ktoś z ich rodziny. No i co teraz?

Nie ma samochodów, to mówię, że muszą skołować kapustę, żeby nie mieli problemów. W tym momencie miała miejsce akcja jak z filmu, facet poleciał do kuchni, wrócił z kuchennym nożem, wywalił w pokoju obok pierzynę do góry i zaczął pruć materac! Żeby tego było mało jego żona ściągnęła ze ściany obraz i zaczęła odklejać z jego tylnej strony jakieś gazety! WOW! Oboje zaczęli ze swojego domowego "banku" wyciągać banknoty! Przynosząc mi je jako wpłatę gość mówi do mnie: "Na czarną godzinę. Chyba wybiła?". Tak mnie zatkało, że nawet nie wiedziałem co mam mu odpowiedzieć. Przyjąłem kasę, wypisałem KP i z rozdziawioną gębą pojechałem do Warszawy. Historia miała jednak swój ciąg dalszy, kilka miesięcy później małżeństwo to oddało mi oba samochody (Toledo nadal było rozbite i stało w warsztacie), bo od momentu spłaty zadłużenia kasą z materaca i obrazu znowu nie wpłacili ani złotówki. Cóż, widać mieli w domu jeden taki materac i jeden taki obraz.

WARSZAWSKI ELEGANCIK

Ostatnia historia z serii wspomnień będzie o tym jak zrobiłem z siebie największego kretyna przez 13 lat pracy w tym zawodzie. Od pewnej firmy leasingowej dostałem bardzo nietypowe zlecenie na odbiór sprzętu. Sprzętem tym nie był żaden samochód, ciągnik siodłowy czy inny typowy przedmiot leasingu. Tym razem była to linia fabryczna do wyrobu brykietu drzewnego z trocin! Nie wiem co mnie podkusiło i dlaczego to zrobiłem, ale akurat do tego zlecenia pojechałem sobie w garniturku! Nie robiłem tego nigdy, bo generalnie to ja się brzydzę marynarką i krawatem. A tu mi nagle coś odbiło i do podczęstochowskiej wsi pojechałem pod krawacikiem. No idiota!

Był jakiś luty, ale w Warszawie jak wyjeżdżałem było jakoś ciepło i nie mogłem uwierzyć, że gdzie indziej może być inaczej. Do dłużnika dojechałem dość szybko, była jakaś przedpołudniowa godzina. Wjechałem na teren firmy, znalazłem dłużnika, a on mi mówi, że nie ma kasy na spłatę i musi oddać w takim razie zakupiony w leasingu sprzęt. Po czym prowadzi mnie do wielkiej hali, pokazuje jakieś olbrzymie maszyny i mówi do mnie: "No to niech pan zabiera!". O żesz w mordę! Ale cwaniak! Maszyny były ogromne, ważyły chyba dobrych kilka ton, a ten dowcipniś mówi mi, żebym pakował sobie je na plecy i zabierał! No cóż, musiałem skonsultować się ze zleceniodawcą. A w firmie leasingowej mówią mi, że jak on taki kozak, to żebym naprawdę mu odebrał tą linię produkcyjną. Ale jak? – pytam. A oni mi mówią, że załatwią mi zarówno transport jak i dźwig, który to wszystko zapakuje. O kurde, niezła akcja! OK, czekam więc na wsparcie. Ludzie z firmy leasingowej zapomnieli wspomnieć, że cały ten sprzęt będzie jechał z Warszawy! Jakby nie było podróż pod Częstochowę musiał zająć im parę godzin. W tym czasie w miejscu, w którym czekałem zaczął padać śnieżek. Najpierw mały, potem coraz większy, w końcu rozpętała się prawdziwa zamieć śnieżna! Zanim dojechał cały sprzęt do transportu maszyn przed halą leżało już dobre kilkadziesiąt centymetrów śniegu, a na zewnątrz temperatura spadła o kilka ładnych stopni. A ja w garniturku, koszulce, krawaciku i pantofelkach! Siedziałem parę godzin w samochodzie z włączonym na maxa ogrzewaniem, ale jak przyjechał dźwig i ciągnik z naczepą musiałem kierować całym tym cyrkiem. Już po paru minutach byłem siny z zimna, fioletowy na twarzy i nie czułem palców zarówno od stóp jak i dłoni. Co parę minut wsiadałem do auta próbując się ogrzać, ale w takim ubranku jakie na sobie miałem to za wiele to nie dawało. Cała akcja z ładowaniem towaru trwała do 3 w nocy. Prawie umarłem z zimna. Przez cały ten czas opatulony w sześć kufajek i cztery czapki dłużnik jawnie drwił sobie ze mnie i mojego garniturku. Skubany chodził nawet po tym mrozie z termosem i polewał sobie co kilka minut gorącej herbaty. Ja jadłem śniadanie w domu w Warszawie. Kiedy to wszystko się skończyło i mogłem wreszcie wrócić do domu byłem nieprzytomny ze zmęczenia, zły na siebie za debilny pomysł na ubranko, głodny, zmarznięty, przemoczony od kolan w dół od łażenia po śniegu i totalnie miałem gdzieś fakt, że znowu udało mi się załatwić dużą sprawę. W drodze powrotnej znalazłem piekarnię. Widziałem, że kręcili się tam jacyś ludzie, a ja byłem tak głodny, że za bułkę oddałbym nerkę. Musiałem wyglądać jak dworcowy troll, bo dostałem wielki okrągły bochenek gorącego chleba za darmo. I wierzcie mi na słowo, był to jeden z najlepszych posiłków, jaki jadłem w swoim życiu!

To tyle. O innych moich przygodach już raczej nie napiszę, bo było by tego za dużo. Choć kto to wie? Wśród moich dłużników nie brakowało znanych osobistości z pierwszych stron gazet. Pewna znana polska aktorka, kilku posłów, jeden z najbardziej znanych warszawskich restauratorów, a nawet (albo może przede wszystkim) wielu znanych piłkarzy. Długi mają wszyscy. Ale ja wam wszystkim życzę, żeby do waszych drzwi nigdy windykator nie zapukał.

Chociaż nie. Nie wszystkim. Do kilku mógłby zajrzeć. Wiecie, do których? 🙂

Poprzedni artykułWSOPE – Theo Jorgensen wygrywa bransoletkę
Następny artykułBabski Poker – Fotorelacja

15 KOMENTARZE

  1. Mam takie pytanie …

    Zajmuje sie windykacja od 20 lat a nie mam takiej skutecznosci w sciaganiu samochodow jak udalo sie tobie sciagnac 2000 aut masakra 🙂 jestes najwiekszym kocurem w warszawie 🙂

  2. Jack mam tylko nadzieje, ze wpis o bowlingu bedzie pozbawiony wycieczek personalnych. Dobrze wiesz o czym mowie:)

  3. Jack z doswiadczenia wiem, ze historie z bowlingu sa na pewno. Dawaj jakas trylogie, malezja, potem liga- tam sie zawsze dzieje jak druzyny sie zjada i nie wiem moze reszta o bankiecikach.

  4. Tak mi jakoś smutno było 🙂 Hehehe!O bowlingu?? Ja już nic nie pamiętam z bowlingu… No, może poza paroma przygodami z Malezji 🙂

  5. Nie wytrzymałeś Jacku psychicznie, że pod blogiem zero komentarzy lol. Teraz czekam na krótką serię o bowlingu, tam też śmiechu i przygód było przecież co niemiara. pzdr

  6. Ja nie mogę. Jak teraz otworzył się dostęp do komentarzy pod Twoim blogiem to będzie co czytać. Już się nie mogę doczekać 😉 Ja wypowiedziałem się już na Forum

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.