Ostatnio omal nie stałam się żywym przykładem, że najgorszy beret może wygrać turniej, jeśli akurat mu trochę szczęścia dopisze – doszłam do finałowej trójki, byłam w tym momencie pierwsza, z ładną przewagą żetonów nad drugim graczem i pięciokrotną nad trzecim – ale kolacja w piekarniku zaczęła sie przypalać powoli, więc uznałam, że trzecie miejsce w sumie tez na podium – więc starczy mi całkowicie – i w kilku rozdaniach, za to konsekwentnie dwóm panom (sądząc po nickach) rozdałam żetony.
Zdjęcie kolacji dołączam. Mam nadzieję, że też uznacie, że była tego warta.
Następny turniej gram w niedzielę. Limit szczęścia na ten rok już raczej wyczerpałam, więc nie liczę na zbyt wiele. I zobaczę, ile do tej pory zdążę się douczyć. Pokera, bo z gotowaniem nie mam problemów:)
Dowcipnie i lekko. „Kupuję” twój dystans do pokera. Też sobie pobloguję. A co mi tam?
Grunt to dobrze ustawione priorytety 🙂
blog kulinarno pokerowy.
Niesamowite połączenie 🙂
Dziękuję, aczkolwiek z wrodzonej skromności musze dodać, że przypadkiem, póki co, tak wyszło:)
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.