Veni, vidi, trzeci

0

Podczas ostatniego festiwalu Poker Fever Mini Series w Ołomuńcu odbył się mój turniej Jack Daniels Poker Cup. Czas więc na kilka słów podsumowania tego eventu z mojej perspektywy.

Pierwszy raz na obczyźnie

Na dziesiątą edycję Jack Daniels Poker Cup trzeba było czekać wyjątkowo długo. Niby to turniej urodzinowy, a przecież urodziny mam 28 stycznia i tradycją tego eventu jest rozgrywanie go pod koniec stycznia lub na początku lutego. W tym roku jednak po edycji „light”, czyli tej zorganizowanej z Legalnym Pokerem z wpisowym 30 zł, długo nie mogłem znaleźć po prostu miejsca na organizację tego turnieju. Wiadomo, jak jest z pokerem na żywo w Warszawie, nie trzeba chyba tego nikomu tłumaczyć…

Ale w końcu padła propozycja, żeby zrobić to podczas pokerowej majówki w Ołomuńcu. Festiwal Poker Fever jest zawsze chętnie odwiedzany przez polskich graczy, więc nawet kilkumiesięczne opóźnienie nie było dla mnie wielkim problemem i chętnie przystałem na tę propozycję. Okazała się ona słuszna, bo była to najlepsza pod względem frekwencji edycja w historii (poza tą na Legalnym Pokerze, ale tam wpisowe wynosiło tylko 30 zł, więc re-entry sypały się jak z rękawa i zanotowaliśmy aż 342 buy iny!).

W dziesiątym turnieju Jack Daniels Poker Cup zagrało 131 zawodników, którzy 99 razy skorzystali z opcji ponownego dokupienia żetonów, co dało w sumie 230 wpisowych po 1.500 koron (około 250 zł). Jak na fakt, że turniej był jednodniowy, rozgrywany był na samym początku tradycyjnej polskiej grillowej majówki i za granicami naszego kraju, to mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że udał się pod tym względem doskonale! Początkowa pula gwarantowana w wysokości 200.000 koron została bardzo mocno przekroczona i wyniosła w sumie 345.000 koron.

Rozgrzewka

Do Ołomuńca dojechaliśmy z Doro już w poniedziałek, mieliśmy więc dwa wieczory dla siebie bez pracy. Postanowiłem w tym czasie poznać trochę specyfikę gry w kasynie Go4Games, którą co prawda dość dobrze znam, bo przecież od dwóch lat robię tam ciągle relacje, ale przy stole nie siedziałem tam bardzo długo. Co prawda wszystkie turnieje, w których brałem udział (jeszcze przed powstaniem cyklu Poker Fever) kończyłem tam w kasie i nigdy nie wyjeżdżałem z Ołomuńca z pustymi rękoma, ale było to już dość dawno.

Turnieje pokerowe w Go4Games są codziennie, a w poniedziałek i wtorek zaplanowane były „High Roller” (tak to sobie nazwaliśmy z Doro) z wpisowym 400 koron oraz „Super High Roller” z wpisowym 800 koron. Uznałem, że to idealne przetarcie przed czekającym mnie bojem w Jack Daniels Poker Cup, aby poznać sposób myślenia czeskich bywalców kasyna.

Powiedzieć, że większość z nich nie potrafi po prostu grać, to jak nic nie powiedzieć. Siedziałem przy stole i nie mogłem zrozumieć sposobu myślenia niektórych lokalnych „miszczów”. Określiłem to w końcu w rozmowie z Doro „różnymi poziomami pokerowego dziadostwa”, bo dziadem był w zasadzie każdy, kto dosiadał się akurat do stołu, mógł być tylko dziadem w mniejszym lub większym stopniu. Naprawdę, dramat! Tak się jednak złożyło, że w decydujących momentach obu turniejów przegrywałem na dwa lub trzy outy rywali na riverach i odpadałem tuż przed FT. Ale klimat poznałem, grało mi się doskonale, a sam sobie powtarzałem w duchu, że o poważniejszą kasę przyjdzie mi grać w środę. I tam miałem pokazać wszystko, co najlepszego mam do pokazania.

Młode wilczki nie gryzą starego wilka

Przyszła środa i od razu poczułem miłe mrowienie na karku – to już dzisiaj! Byłem gotowy mentalnie, byłem rozgrzany po dwóch turniejach, chciało mi się strasznie grać i czekałem jak dziecko na deser po obiedzie.

Trochę mi uśmiech z japy zniknął, gdy zobaczyłem skład swojego stołu. Byłem przygotowany znowu na czeskich dawców, a tu mi się dosiadają po kolei stali bywalcy turniejów Poker Fever – po mojej prawej Tomasz Jagiełło i Lavaas, a dwie pozycje za mną Kejku. I na całym stole jeden Czesio! Zamiast „urodzinowego” stołu z miłymi gośćmi oddającymi mi prezenty, trafili mi się ogarnięci gracze, którzy na dodatek na hasło „bounty za JD” dostawali nerwowej biegunki i od samego początku zaczęli na mnie polować.

A jak jesteśmy już przy bounty – jak zawsze przygotowałem się do mojego turnieju doskonale i dzięki pomocy jednego z moich kolegów (dzięki jeszcze raz Dominik!) przytargałem do Ołomuńca torbę pełną gadżetów od Jacka Danielsa. Koszulki, czapki, t-shirty, kubki, do tego flaszki za wyeliminowanie mnie z turnieju i ogromna „kołyska” dla zwycięzcy turnieju.

Początek turnieju postanowiłem przeczekać, żeby dać się wyszumieć młodym. I tak właśnie się stało, bo młodziakom włączył się program „ego war” i zaczęli sobie nawzajem przy pokerowym stole udowadniać, kto ma dłuższego i ładniejszego. Ja zamieszałem się w zasadzie raz, gdy z waletami władowałem się pod asy Tomka, ale tak na mnie zastawiał pułapki po moim 3-becie preflop, że ostatecznie wygrał ode mnie dosłownie delikatną namiastkę tego, co mógłby, gdyby pokazał trochę agresji i zamiast trapować waliłby we mnie kolejnymi betami.

A potem w końcu do głosu doszedłem ja. Pierwsza większa pula i od razu zabrałem mnóstwo żetonów Kejku, gdy na flopie AT8 trafiłem dwie top pary w multiwayu i mój rywal postanowił zdobyć bounty ze swoim AJ. Potem Kejku padł z mojej ręki raz jeszcze, tym razem na dobre, a na dodatek poleciał do kasy w towarzystwie jeszcze jednego gracza. Na flopie 98x trafiłem seta dziewiątek, a mieli 98 i KK. Easy money, miałem 90k.

Potem miałem dwa ciekawe rozdania z Bubą, który w międzyczasie dosiadł się do mojego stołu. Najpierw połamał mi króle swoim AT, gdy po all inach preflop spadł board Q4253 i mój przeciwnik złapał strita. Tu przed przerwą chciałem się „wyjaśnić” i albo się podwoić, albo dać komuś w końcu bounty (bo w sumie wypadało, nie?). Zagrałem 4-bet all in z K9s i nadziałem się na AK Buby, ale „czutka” była dobra, bo spadła dziewiątka na flopie.

Zaraz po zakończeniu fazy re-entry padł z mojej ręki jedyny groźny Czech (groźny tylko z nazwy jak się okazało), bo dali mi do stołu Roberta Hanę, znanego lokalnego turbomurka. Grał jednak nad podziw słabo i najpierw się skrócił do Buby, a potem odstawiłem Hollywood z królami na ręku i tak się wkręcił, że wsunął mi stack z T9s.

Zaraz potem zaliczyłem piękną serię trzech szybkich eliminacji i z mojej ręki padli Lavaas (odwinął mi się na wojnie blindów z A2, ale miałem akurat walety), Arbiter (powiedzmy, że oddał mi stack praktycznie za darmo i starczyła mi top para) i w końcu Bubę (moje piątki pokonały jego A2. Miałem już 400k i więcej żetonów, niż większość graczy na całym stole razem wzięta.

Został mi tylko jeden przeciwnik – Tomasz Jagiełło. Szło mu dobrze, grał dobrze, budował stack i miał przed sobą ponad 200k. Jednak po raz kolejny w pokerze okazało się, jak ważna jest pozycja nad ciężkim graczem i odpowiedni pokerowy image przy stole. Był to moment w grze, gdy Tomek otwierał mnóstwo rozdań i próbował zostać „kierownikiem stołu”. A ja przy kolejnym jego otwarciu znalazłem u siebie króle! Chwila kina i poleciał ode mnie 3-bet, który Tomek sprawdził. Wiedziałem już, że tak samo zagrał przeciwko mnie asy na początku gry, więc byłem mądrzejszy o tę wiedzę. Spadł flop Q82 z drawem do koloru treflowego. Zagrałem dość dużego c-beta, który miał pokazać raczej nietrafionego flopa, a plan był taki, żeby po callu grać all in, jeśli nie spadnie as na turnie. Obliczyłem Tomka stack i zaplanowałem tak c-beta, żeby po blanku na turnie musiał już dokładać, jeśli ma tę damę lub parę na ręku. Nie chciałem zobaczyć oczywiście ponownie asów ani żadnego seta, ale musiałem wkalkulować takie ryzyko.

Po trójce pikowej, która otwierała drugi draw do koloru zagrałem all in. I tu się zaczęło! Tomek zaczął głośno myśleć, próbując wydobyć ode mnie choćby ćwierć reakcji, ale ja wpatrywałem się tylko pustym wzrokiem w board i czekałem na jego decyzję. Autoleveling Tomka wszedł na najwyższy poziom, wmówił sobie, że mogę tu blefować i sprawdził mnie w końcu z parą dziesiątek. Wskoczyłem na ponad 600k i pozbyłem się ostatniego najgroźniejszego gracza ze stołu!

Czas terroru i czas spokoju

Od tego momentu przejąłem całkowicie władze nad stołem. Otwierałem dużo, oporu nie było praktycznie żadnego, a gdy tylko ktoś próbował się odgryzać, to ja akurat miałem rękę i notowałem kolejne eliminacje. Serio, powiem szczerze, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak dobrze układała mi się gra. Byłem skupiony, skoncentrowany, czytałem doskonale przeciwników, nie popełniałem kosztownych błędów, dobrze podprowadzałem akcję pod pasujące mi decyzje rywali.

Ostatecznie doprowadziłem też do pęknięcia bubble’a, gdy wyeliminowałem jednego z Czechów. W tym momencie wskoczyłem na ponad milion żetonów w stacku. Milion! Przy blindach 6k/12k! Byłem absolutnym chipleaderem, choć przy drugim stole bardzo starali się mnie gonić Zubi i PayMyOverbet, to mieli mniej żetonów we dwóch, niż miałem ja sam. Wszystko układało się świetnie.

Ale jak to zwykle bywa – do czasu. Zostało 18 graczy i mój stół został w końcu rozwiązany, Zamiast trafić na stół pełen shortów, których mógłbym sobie znowu ustawiać po kątach, to wpadłem oczywiście na ten z Zubim i Payem! A temu drugiemu włączył się na dodatek „God mode” i dosłownie zaczął kosić rywali jednego za drugim.

A u mnie… zaczęło się całkowite bezkarcie! Dostawałem totalny szrot i nie mogłem nawet podjąć walki. Nie miało to zresztą sensu, bo po co miałem się pakować pod rozpędzony walec w postaci Paya, który całkowicie zdominował stół? Raz otworzyłem AT i zaraz za mną poleciały dwa ogromne all iny od Zubiego i Paya, musiałem więc poddać rękę. To było wszystko, na co było mnie stać, może jeszcze z raz czy dwa starałem się bronić jakiegoś blinda. I tak to trwało ze 3-4 levele.

Payjumpy od Paya

Z miliona w stacku zostało mi trochę ponad 700k i akurat wyłoniliśmy stół finałowy. Wchodząc na niego miałem czwarty stack, co uznałem za dobrą pozycję wyjściową. Nie byłem shortem, martwić się musieli inni, musiałem tylko uważać, żeby nie wpaść pod grającego totalnego aggro-alko-pokera Paya.  A ten jakby się czegoś nażarł! Atakował dosłownie 95% rąk, co za chwilę zaczęło skutkować pierwszymi eliminacjami. Na dodatek trafiał swoje outy jak zły, o czym boleśnie przekonał się Maku (jego AT za słabe na KQ) i przede wszystkim Jakub, który przegrał z asami na trójki Paya. Wystarczy powiedzieć, że na sześć pierwszych eliminacji na FT, pięć było dziełem Paya.

W ten sposób zostało nas trzech. Ja, Payu i jedyny Czesio, który znalazł się na FT. Oczywiście mój plan był w tym momencie prosty – dostać się do heads upa, najlepiej eliminując Czecha, żeby przynajmniej jakoś dogonić Paya w ilości żetonów i móc liczyć na równą walkę o puchar. Na moim chceniu się niestety skończyło…

W TOP3 dogadaliśmy deala. I tu od razu mała uwaga – ja generalnie nie robię deali podczas moich pokerowych występów. Jestem raczej przeciwnikiem dzielenia puli nagród bez gry, ale rozumiem specyfikę takiego podziału nagród i nie mam nic przeciwko, gdy robią je inni. Tym razem jednak zdecydowałem się na deala, bo po pierwsze PayMyOverbet miał zdecydowaną przewagę w stacku, a nawet ze dwa blindy więcej ode mnie miał Czesio, więc deal był dla mnie opłacalny (wziąłem 50.000 koron, czyli prawie tyle, ile było przewidziane za drugą pozycję w turnieju). Poza tym – bądźmy szczerzy – dawno nie brałem udziału w takim maratonie, a graliśmy już jedenastą godzinę. W tym czasie zdążyłem wlać w siebie jakieś kosmiczne ilości JD, więc pomimo bardzo trzeźwego umysłu byłem już po prostu zmęczony. Deal wydawał się więc dobrym rozwiązaniem. A w ogóle jakby to wyglądało, jakbym w swoim turnieju powiedział „Nie robimy deala”? Trochę głupio…

Tak więc chciałem tego heads upa z Payem. Kasa podzielona, ale miałem oczywiście chrapkę na puchar z Poker Fever i wielką butlę Jacka Danielsa. Okazja nadarzyła się już za moment. Czesio, który grał raczej do tej pory dość spokojnie, otworzył rozdanie, a ja postanowiłem sprawdzić z szóstkami na ręku. Po flopie z dwoma karami zagrał on malutkiego c-beta, a ja sprawdziłem z intencją wyrzucenia ręki, jeśli nie trafię seta, a rywal ponownie zagra. Ta szóstka jednak spadła, Czech ponownie zabetował, ja zagrałem all in i dostałem snap call, bo było to trzecie karo, a on miał K2 w tym kolorze. River nie sparował, odpadłem na trzecim miejscu. A Czesio jako jedyny zdobył za mnie bounty!

Chwilę później Czech zaproponował odstąpienie trofeum za kilka dodatkowych koron od Paya, bo spieszył się do domu (rano musiał wstawać do pracy) i w ten sposób zakończyła się dziesiąta edycja Jack Daniels Poker Cup! Puchar i „kołyska” trafiły – całkowicie zasłużenie – w ręce Paya!

Rekordowe ROI

Jestem oczywiście bardzo zadowolony z osiągniętego przez siebie wyniku. Trzecie miejsce na 230 wpisowych brałby pewnie każdy w ciemno przed każdym turniejem. Mały niedosyt może jednak pozostał, ale chyba wolę już to trzecie miejsce, niż ewentualną przegraną w heads upie, gdzie statuetka byłaby już na wyciągnięcie ręki…

Jeśli miałbym coś powiedzieć o swojej grze, to chyba powiedziałbym tak – z moich obserwacji wynika, że najbardziej płaci prosta, łatwa gra, takie pokerowe ABC z umiejętnością kontroli puli, z odpowiednią dawką agresji i umiejętnością wycofywania się z cięższych rozdań, w których najczęściej będziemy z tyłu. Zaraz po turnieju mówiłem Doro, że przez 11 godzin gry nie miałem nawet jednej bardzo ciężkiej decyzji w turnieju, bo minimalizowałem takie sytuacje do minimum. Może jest to postawa trochę defensywna, ale w zwariowanym środowisku, jakim jest na pewno kasyno w Ołomuńcu, taka gra po prostu wydaje się optymalna. I taką taktykę zastosowałem, co zaowocowało trzecim miejscem. Ale przyznać trzeba, że wariancja też była raczej po mojej stronie.

Po turnieju śmiałem się, że jestem chyba graczem numer jeden na liście, jeśli chodzi o ROI na festiwalach Poker Fever – jeden start, jedna strzałka za 1.500 koron, wypłata 50.000 koron (no, minus tysiąc koron tipa dla obsługi i tysiąc koron tipa dla mojej ulubionej kelnerki Janeczki, która dbała o mnie podczas turnieju, jak o własne dziecko – nigdy mi nie zabrakło JD nawet przez sekundę!). Tak można grać!

Kolejny Jack Daniels Poker Cup przeszedł do historii, czas więc zaktualizować listę wszystkich zwycięzców tego turnieju:

JDPC I – Radosław „Rado” Jedynak
JDPC II – Adam „PlusEV” Pawłowski
JDPC III – Rafał „Jack Daniels” Gładysz
JDPC IV – Jakub „Klimas” Klimek
JDPC V – Mateusz „Matt” Warowiec
JDPC VI – Maciej „Maciek Wawa” Kondraszuk
JDPC VII – Mateusz „mrunnerm” Maciejewski
JDPC VIII – Adrian „Adriano” Piasecki
JDPC IX – Paweł „Rakietfiul” Lisiowski
JDPC X – Jonatan „PayMyOverbet” Kula

Do zobaczenia na kolejnym turnieju i na następnych festiwalach Poker Fever!

PS. Pełną relację z turnieju autorstwa Doro znajdziecie na Pokerground TUTAJ.

Gracz Roku Poker Fever – ranking majowy

Poprzedni artykuł20 lat pokera online – szybkie pieniądze, połamane myszki cz.IV
Następny artykułMerit Poker Classic – Czterech Polaków walczy w trzecim dniu Main Eventu!