Vegas 2k12: Rozdział I; Flamingo, Część I

13

Las Vegas. Godzina 16.12 czasu lokalnego*. Jesteśmy tu już trzeci dzień i prawdę mówiąc nie zrobiliśmy kompletnie niczego. Mimo tego, wyjazd zaliczamy do bardzo udanych.

Zaczniemy od „Prologu” w Warszawie. W dniu poprzedzającym nasz wylot złożyliśmy wizytę Lukowi. W mieszkaniu Łukasza zebrało się bardzo zacne grono. Począwszy od Gregora, który zawitał tam w dosyć przypadkowych okolicznościach :), po menagera Paradise Poker Polska – Mateusza, przez Pakukiego i właśnie Luka, którzy dołączą do nas za tydzień. Spotkanie należało do bardzo udanych, o czym świadczy spora ilość pustych buletek, którą ujrzeliśmy następnego dnia.

Następnego dnia wstaliśmy nieco zmarnowani, na pewno bywaliśmy w lepszej kondycji … Po dostaniu się na Okęcie odbyliśmy jeden z gorszych lotów w naszym życiu.

Lecieliśmy British Airways do Londynu. Lot, który był planowany na 2 godziny 25 minut trwał ponad trzy godziny, przez co pz przesiadki, która miała być komfortowa, bowiem mieliśmy na nią 2 godziny, zrobiła się nerwówka. Mało tego, lotnisko Heathrow okazało się bardzo nieprzyjazne, tak jakby ktoś chciał nam rzucać kłody pod nogi.

Najpierw autobus, żeby pojechać na drugi terminal, później dużo wind, schodów, spowolonionych ludzi i kolejny pociąg do naszej bramki. Zdążyliśmy na czas, ale okazało się to zbędne, gdyż lot był znowu opóźnikny, tym razem o półtorej godziny. Na szczęście zobaczenie i skomentowanie wielu pasażerów, na czele z najbardziej wyluozowanym gościem na świecie (nie da się być bardziej wyluzowanym), zrekompensowało nam straty moralne. W samym samolocie było dosyć sympatycznie, a szczególnie zasmakowało nam czerwone wytrawne wino, którego łącznie wypiliśmy tuzin :). Przy okazji pozdrawiamy Panią Jadzię, bardzo sympatyczną sąsiadkę.

Po wylądowaniu musieliśmy przebrnąć przez bardzo długą kolejkę do odprawy celnej. Czas oczekiwania umilił nam po raz kolejny najbardziej wyluzowany gość, ponieważ nadal nie byliśmy w stanie wyjść z podziwu odnośnie poziomu jego luzactwa. W międzyczasie przez okno lotniska ujrzeliśmy Mandalay Bay, które symbolizuje fakt, że dotarło się do Las Vegas. Po pozytywnie zakończonej odprawie wsiedliśmy do taksówki i dojechaliśmy do hotelu, w którym będziemy mieszkać przez pierwsze 9 dni – Flamingo. Jak na mistrzów logistyki przystało, wybór hotelu okazał się strzałem w dziesiątkę. Wygląd zewnętrzny Flamingo może nie powala, ale ten hotel jest potwierdzeniem porzekadła, które rzecze, że nie należy oceniać książki po jej okładce. Dwa dni przed wylotem zabookowaliśmy GO Luxury Room With View, który należy do odnowionej części hotelu.

Po wejściu do środka i otwarciu zasłon, widok jaki ukazał się naszym oczom przerósł nasze najśmielsze oczekiwania.

I co dalej. Dalej, po szybkim prysznicu, zrealizowaliśmy jedyny plan, na którego realizację czekalismy miesiącami i o którym często rozmawialiśmy. Otóz wybraliśmy się na posiłek do naszej ulubionej restauracji – Outback Steakhouse, gdzie nabraliśmy sił witalnych poprzez konsumcję „Alice Spring Chicken”! oraz Super-Sized Corona (dzięki zwycięstwu niezbyt lubianych przez Barrego Shorstacków (Hiszpanów) musiał on uścić opłatę za tenże przepyszny posiłek). Następnie wybraliśmy się do Venetiana tylko po to, aby usłyszeć, jak piękne, jednak niezbyt rozgarnięte kelnerki oferują drinki, koktajle oraz ciepłe napoje :D. Okazało się, że nie można mieć wszystkiego na raz, ponieważ poza drinkami nie oferowały one niczego innego włącznie z naszymi ulubionymi koktajlami :D. Po tym doniosłym wydarzeniu udaliśmy się na nasz ulubiony murek, mieszczący się pod Planet Hollywood, w celu opróźnienia zimnej jak lód bulelki Russian Standard, gdzie wnieśliśmy toast za szczęśliwy i udany powrót do Miasta Grzechu. Jeśli chodzi o pierwszy dzień, to by było na tyle.

Następnego dnia musieliśmy uporać się z jet-lagiem. Myśleliśmy, że kilka butelek Super-Sized Corona nam to ułatwi … Nic bardziej mylnego! Cały dzień przyszło nam borykać się z lekkimi zawrotami głowy oraz nagłymi atakami snu. Po drodze na śniadanie zobaczylismy tak pięknego psa, że musimy o nim napisać, nie mając nawet jego zdjęcia :D. Prawdopodobnie najpiękniejszy pies, jakiego widzieliśmy. Zachwytów, „ochów” i „achów” nie było końca!

Po wizycie w Panda Express (naszym ulubionym fast foodzie, a precyzując chińskiej knajpie) zrobilismy sobie spacer po Stripie (czyli Las Vegas Bouldvard), gdzie cieszyliśmy się nawet z tego, że temperatura wynosiła ponad 40 stopni 🙂 Po przejściu od Venetiana aż po MGM zdaliśmy sobie sprawę z tego, że jesteśmy bardzo umordowani i zdecydowaliśmy się na odpoczynek w hotelu. Po chwili wytchnienia odwiedzili nas Rado i Loczek, którzy obecnie grają event WSOPa w Omahę Hi/Lo, co przeszkodziło im we wspólnej degustacji kolejnej butelki Russian Standard, która znów „zaprosiła” nas na murek pod PH.

O dzisiejszym dniu nie mamy zbyt wiele do powiedzenia, ponieważ o godzinie 17.33 pomijając wyjścia z pokoju po śniadanie oraz Super-Sized Corona nie zrobiliśmy kompletnie nic, co nie znaczy, że jest to zmarnowany i nudny dzień w Vegas :).  Niestety cały walczymy z doskwierającym nam jet-lagiem.

Jeśli chodzi o plany na kolejne dni, to od jutra planujemy grać cashe w Venetianie, natomiast w sobotę wybieramy się na koncert Calvina Harrisa w XS. Pewnie w międzyczasie wybierzemy się na jakieś zakupy, a jeśli zdarzy się coś ciekawego, to na pewno o tym napiszemy.

Ze środka pustyni serdecznie pozdrawiają oraz kłaniają się nisko Ciejas i Barry.

Na koniec każdego wpisu będzie pojawiał się kawałek, który wg. nas najbardziej oddaje atmosferę Vegas.

_________________________________________________________________

* blog pisany wczoraj, lecz nie było możliwość wrzucenia go od razu po napisaniu

Poprzedni artykułWielka kontrowersja na WSOP
Następny artykułWitam wszystkich fanów pokera!

13 KOMENTARZE

  1. blog moglby byc ciekawy,ale tylko mogl,talentu do pisania to ty nie masz,juz po paru zadaniach napisanych chaotycznie,bez stylistyki i z literowkami odpuscilem,a bynajmniej nie naleze do osob przywiazujacych duza wage do pisowni

  2. „Okazało się, że nie można mieć wszystkiego na raz, ponieważ poza drinkami nie oferowały one niczego innego włącznie z naszymi ulubionymi koktajlami”

    – WHAT?!

  3. Was dwóch + Super Sized Korona + Cytrus + Koktajle + Zupa + Russian Standard = Jet Lag Non Stop!!! 😀

    Pozdrawiam was wraz z Gołębiem Krzysiem i Rakiem Nieborakiem.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.