Relacja EPT Campione – część 2

6

Druga część mojej opowieść o tym jak było w małym włoskim miasteczku otoczonym przez Szwajcarię.

We’re on a boat!

Wieczorem tego samego dnia, którego włoskie babcie nasłały na nas policję, wybraliśmy się na Player’s Party. Taka impreza odbywa się przy okazji każdego EPT. Czasem są to bardzo fajne wydarzenia, czasem wręcz odwrotnie. Bywa darmowy bufet, alkohol i jakiś show, a bywa, że niczym nie uraczą. Tym razem Player’s Party zaplanowane zostało na łodzi.

O tym gdzie startuje impreza dowiedzieliśmy się nie z oficjalnej informacji, ale z towarzyskiej rozmowy z Neilem, jednym z managerów EPT. Łódź miała wypłynąć z pobliskiego szwajcarskiego Lugano, znajdującego się na przeciwnym do Campione brzegu jeziora. Wyszliśmy z naszego hotelu odrobinę spóźnieni, ale udało nam się zatrzymać przejeżdżający akurat ulicą shuttle (bus hotelowy). Myśleliśmy, że ten wiezie właśnie graczy EPT na szwajcarskie nabrzeże. Okazało się, że zatrzymaliśmy autobus jakiegoś niezwiązanego hotelu z Lugano, który po prostu wracał z kasyna w Campione. Kierowca skoro już się zatrzymał, zgodził się nas zabrać i podrzucić na miejsce.

Stawiliśmy się więc w czwórkę na nabrzeżu – Faraz Jaka, Mohsin Charania, Jeff Sarwer oraz ja – i zaczęliśmy wypatrywać jakichś innych graczy. Co dziwne byliśmy tam sami… Po krótkim spacerze udało nam się na szczęście dostrzec podświetloną na czerwono łódź. Po podejściu okazało się, że to rzeczywiście reprezentująca kolory PokerStars łajba, ale poza obsługą nie było na niej nikogo. Byliśmy pierwszymi osobami, które tam przyszły.

Private boat

Obsługa powiedziała nam, że czekają na uczestników i nie wiedzą dlaczego nikogo jeszcze nie ma. Skoro my się pojawiliśmy, to zaczęli nas obsługiwać, donosić nam żarcie i driniki, a że było ich dwa razy więcej niż nas, to wrażenie było niezłe. Atmosferę mieliśmy świetną i zaczeliśmy kręcić filmiki, udając, że jest to prywatna łódź Faraza, a my jesteśmy uczestnikami reality show, którzy zostali na nią zaproszeni:

Po parędziesięciu minutach odbiliśmy od brzegu i przemierzyliśmy jezioro na naszej „prywatnej łodzi”. Okazało się, że z jakiegoś powodu inni gracze nie dojadą do Lugano, więc my płyniemy po nich. No beat, good brag, good variance.

Po przepłynięciu jeziora i wpuszczeniu pozostałych na łodkę atmosfera się lekko zmieniła, ale dalej było bardzo fajnie. Miałem okazję poznać bliżej Kevina MacPhee (ImALuckSack), z którym grałem dzień wcześniej i Calvina Andersona (cal42688). Dotąd znałem ich raczej z tego, że siedzą w każdym Stepie G, który się startuje. Dobrze spotkać oponentów z Internetu na żywo.

Jeszcze co do stylu imprezy – z racji tego, że byliśmy na łodzi, to była to impreza „zamknięta”1. W środowisku pokerowym zdecydowanie przeważają mężczyźni, więc nie była to klasyczna balanga, ale raczej tzw. sausage-fest. Ja lubię od czasu do czasu spędzić wieczór w ten sposób, upić się i pogadać w fajnym męskim gronie. Coś takiego nie pasuje jednak do wizerunku EPT, jaki wypada promować. Ja opisałem Wam prawdę czasu. Jeżeli interesuje Was prawda ekranu w wykonaniu Poker News to zajrzyjcie tu – http://www.pokernews.com/video/ept-8-campione-i-m-on-a-boat-6340.htm (BTW ten śmiesznie tańczący człowiek w czerwonej koszulce to ja :).

Pokerowo – Side Event

Trzeciego dnia wieczorem w Campione w side evencie za €1100 losuję dobry stolik. Jest paru semi-regów, ale praktycznie wszyscy przy stole mówią po włosku, a prawie nikt po angielsku. Bardzo dobry objaw. Do tego udaje mi się zbudować idealny image.

W przeciągu paru okrążeń:

  • Po przeczekaniu flopa, przeciwko młodemu dość agresywnemu graczowi, bez pozycji gram bet–3-bet na turnie 2TT4 i wygrywam sporą pulę bez pokazania kart.
  • Na riverze 926Q9 wykonuję value overbet 3450 do puli 1800 i otrzymuję sprawdzenie od A high.
  • W 3-betowanej 3-osobowej puli na flopie AT6, pod wpływem reada, wykonuję raise na C-bet oryginalnego agresora, po czym pokazuję blef (gutshota).
  • Preflop pokazuję udanego 3-beta z jakimś śmieciem, po czym fodluję preflop AJ do 3-beta i też to pokazuję – mina zawiedzionego Włocha, który myślał, że jestem świrem i opłacę jego oczywistego monstera – bezcenna.

Mój image i table presence są bardzo dobre. Jestem ewidentnym table captain i gracze zwracają na mnie dużą uwagę. Żartują w stylu „You let me have my blind?”, gdy folduję. Niestety nie otrzymuję kart pozwalających mi to wykorzystać i nie rozgrywam praktycznie żadnej ręki for value. Grając jedynie pozycją bujam się w tę i we w tę pomiędzy 15 tysiącami a startowymi 10, a blindy rosną. W wyniku przeróżnych badbeatów i coolerów z mojego stolika odpadają wszyscy przyzwoici gracze. Zaczyna to wyglądać jak marzenie – sześciu starszych Włochów i jeden młody fish, który zajmuje się tłumaczeniem tym starszym panom, dlaczego call all-ina za 8bb z to co innego, niż wykonanie samemu all-ina za 40bb…2. W końcu wsuwam 4-betem moje paręnaście tysięcy żetonów za linie z AKs i przegywam do JJ jednego z Włochów. GG.

Podsumowanie gry

W obydwu eventach występowałem dość krótko. Niestety MTT to loteria. +ev, ale loteria. Dopiero kilka tysięcy turnieji to jakaś sensowna próbka, a do tej brakuje mi… nadal kilku tysięcy 😛 Jak mawia Olivier Busquet, w przypadku turniejów live życie jest za krótkie, żeby wyrównać wariancję3.

Zarówno w main i side evencie, gdy wstawałem od stołu, gracze gratulowali mi dobrej gry i podchodzili uścisnąć mi dłoń. Uznanie ze strony Kevina MacPhee czy Giorgii Tabet jest pewną osłodą przy odchodzeniu za barierki. Choć w tym drugim przypadku to głównie ze względu na jej uśmiech (na zdjęciu obok).

Takie gratulacje to już pewien standard, który powtarza mi się przy różnych turniejach. Jest to dla mnie dobry sygnał, że mimo braku wyników, poza jednym final table w Vegas, moja gra live jest nienajgorsza. Esh, głupia wariancja. To przypomina mi, dlaczego na życie zarabiam grając HUSNG, a nie MTT, mimo iż to te drugie wiążą się z większymi emocjami i większym uznaniem.

Najpiękniejsza panorama na świecie

Mając ostatni dzień wolny wybraliśmy się z Jeffem jeszcze raz do szwajcarskiego Lugano, tym razem w dzień, żeby wjechać funicolare4 na górę San Salvatore. Widoki jakie mieliśmy przez te parę dni w Campione były wspaniałe, ale to jaka panorama rozciąga się z tej góry jest po prostu nie do opisania. Ja stwierdziłem, że był to najlepszy widok w moim życiu. Przebił oglądanie Wielkiego Kanionu z lotu ptaka (z samolotu na wysokości 10km).

Wrzucam tu tylko dwa zdjęcia, żeby nie przeciążyć Pawciowi serwera 😉 Jak ktoś chce obejrzeć więcej zdjęć, wliczając w to „ślubne pod magnolią”, to zapraszam na Picassę.

Tu jest Polska

Mo i Faraza są z Chicago, ale od paru miesięcy siedzą w Europie i żyją na walizkach jeżdżąc od turnieju do turnieju. Między Campione, a następnym eventem – Irish Open – mieli 4 dni przerwy, więc namówiliśmy ich do odwiedzenia w tym czasie Polski. Obiecaliśmy im, że nie mają się co bać. U nas wcale nie jest tak jak na Alasce, nie ma niedźwiedzi polarnych i wiecznej zmarzliny. Do tego jest już wiosna. Jak wyjeżdżaliśmy z Jeffem z Polski było kilkanaście stopni (czyli 50-70 na ichnie). Jako bonus lot tanimi liniami przez Gdańsk okazał się tańszy, niż bezpośrednie połączenie do Dublina.

Z lekkim trudem, ale jednak mieścimy się w czwórkę wraz z bagażami do naszej małej białej 500-ki i jedziemy na lotnisko. Gdy wsiadamy do samolotu w Bergamo jest 27 stopni. Faraz ma na sobie t-shirt, krótkie spodenki i ergonomiczne pięciopalczaste buty. Gdy lądujemy w Gdańsku jest mróz i wali gradem. Wychodzimy przed lotnisko – leży śnieg. Jakaś babcia, która widzi Faraza, który do tego jest mulatem, mruczy z grymasem i klasyczną słowiańską gościnnością „Ten to chyba pomylił kraje”.

Mimo to z wizyty obydwaj byli bardzo zadowoleni. Spodobało im się Trójmiasto, a jeszcze bardziej Trójmieszczanki 🙂 Mi było przyjemnie ich gościć. Poza tym w niedzielę zorganizowaliśmy u mnie w pokoju grindroom z kilkoma komputerami.  Każdy z nas miał laptopa, a na moim 30″ monitorze podłączonym do stacjonaka był featured table, na który wrzucaliśmy stół, kiedy któryś z nas był deep. Rozegranie i omówienie niedzielnych majorsów razem z „the-toilet 0” i „sms9231” na pewno dobrze wpłynie na moją grę. Choć w sumie nie mogę być tego taki pewien. Ci kolesie grają jak świry… Wyjątkowo skuteczne świry.

Żyjcie długo i osiągajcie profit

Grasiu

1 Inaczej było np. kiedyś w Berlinie, gdzie impreza EPT odbywała się w ekskluzywnym klubie i była „półotwarta” dla ludzi (kobiet 🙂 z zewnątrz.

2 Facepalm – nie puka się w akwarium.

3 Choć on z wariancją żyje całkiem dobrze, w Campione po świetnej grze skończył Main Event jako drugi.

4 Kolej linowo-terenowa. Nawet nie znałem polskiej nazwy, zanim nie użyłem googla 🙂  http://pl.wikipedia.org/wiki/Kolej_linowo-terenowa

Poprzedni artykułCiąg dalszy historii PTR z PokerStars
Następny artykułDzisiaj startuje Super High Roller w Monte Carlo

6 KOMENTARZE

  1. No to Mohsinowi Charania pomogła widocznie wizyta w Polsce 😉

    Powinien coś odpalić z shipa ;P

  2. Ciekawe co na to goral (live pro) i stakerzy 🙂 po co stakowac loterie? 🙂

    Niemniej powodzenia 🙂

  3. „Niestety MTT to loteria”

    „Zarówno w main i side evencie, gdy wstawałem od stołu, gracze gratulowali mi dobrej gry i podchodzili uścisnąć mi dłoń” – nie ma to jak „uscisk kierownika”

    Fajny wpis.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.