Pocztówka z emerytury

52

Życie bez pisania bloga – nawet na pokerowej emeryturze – jest jednak dość nudne. Po raz kolejny dałem się więc namówić na powrót na łamy PokerTexas, choć nie ukrywam, że pojawiły się niedawno również inne propozycje, za które również jestem wdzięczny, bo to jednak oznacza, że ktoś moje dawne blogi doceniał i jest wciąż nimi zainteresowany. Trzeba było więc wybierać, zrobiłem małe „badania rynku” i postanowiłem jednak po raz kolejny wstąpić w szeregi blogerów PT, bo to w końcu moje „stare śmieci”, większość osób, które pytałem o opinię była zdania, że to PT jest lepszym miejscem dla mnie, a że tu się wszystko kilka lat temu zaczęło, to niech tutaj również idzie sobie dalej swoim rytmem. Rytmem zapewne wolniejszym niż kiedyś, bo i pokerowo od dwóch lat nie udzielam się już zbyt aktywnie, a i czasu na pisanie, ze względu na zawodowe obowiązki, nie mam zbyt wiele. Mam tylko nadzieję, że choć mimowolnie część z Was westchnie „no nie, kurwa, znowu on tutaj!”, to jednak czasem poczytacie moje nowe odcinki bloga.

Back to the game

Pokerowa emerytura mijała mi dotychczas tak, jak emerytura powinna mijać – z pokerem nie miałem wspólnego prawie nic. Dosłownie – nic. Na żywo przez dwa lata zagrałem raptem ze dwa czy trzy razy, raz pojechałem na większy turniej do Ostrawy (na debiut nowego cyklu Poker Tour), online to już w ogóle zapomniałem jak się gra. Do czasu. Ostatnio ponownie, w miarę wolnego czasu, zacząłem się interesować grą, bo po prostu brakuje mi tej turniejowej adrenaliny, emocji związanych z grą, uczucia rywalizacji. Od jakiegoś czasu poker za mną chodził, znowu miałem na niego ochotę, aż w końcu po wielu miesiącach zainstalowałem na laptopie swój „ulubiony” soft (o czym więcej za chwilę) i kilka razy przeszedłem się do After Darka na środowy turniej i – przede wszystkim – na kolejne sesje mojej ukochanej gry, czyli pokera tajskiego. Teraz gram już tylko „for fun”, nic nie muszę, chcę się bawić grą i ma mi ona sprawiać zwykłą frajdę. Nawet można czasem odwalić jakieś debilne zagranie i nie trzeba się go wstydzić, bo gram w końcu znowu jako amator. Są więc plusy!

Ciężko powiedzieć, że z grą w pokera jest podobnie, jak z jazdą na rowerze. Umiałeś jeździć, długo nie miałeś pod tyłkiem siodełka, ale jak już znowu usiadłeś, to pojechałeś, jak gdyby nigdy nic. Nic bardziej mylnego. Gra się rozwija, przeciwnicy się wciąż czegoś uczą (no, może nie wszyscy), a jak się nie ma kontaktu z kartami przez kilkanaście miesięcy, to do stołu siada się jako typowy dawca. Na szczęście przypomnienie sobie kilku zagrań czy sztuczek nie zajęło mi zbyt wiele czasu. W After Darku załapałem się nawet dwa razy na stół finałowy, choć za pierwszym razem w wielkiej puli moje 88 nie dało rady A6 Rado, a za drugim razem moja pareczka dwójek dostała ostry łomot od AT i karety asów złapanej po kolei na trzech streetach. Ale zabawa była przednia, gra sprawiała mi ponownie radość i przyjemność, a co najważniejsze spotkałem wreszcie po długim czasie dawno nie widziane pyski moich kolegów.

Ponowna instalacja softu Poker Stars miała na celu przypomnienie mi, na czym w ogóle polega ta gra i „czym to się je”. Na koncie miałem całe 3,46$ i postanowiłem sobie zagrać za te ostatnie grosze pozostałe mi z dawnych czasów jeszcze na koncie wieloosobowe sity po 25 centów. 45- i 90-osobowe turnieje sit&go są dla mnie obecnie idealne, bo trwają raczej krótko, rejestracje zapełniają się w zasadzie natychmiast i mogę pograć tyle, ile akurat mam wolnego czasu (a nie mam go ostatnio zbyt wiele, bo pracy mam natłok). Odpaliłem chyba za trzy takie turnieje, jeden udało się chyba nawet wygrać, w drugim byłem w kasie i wówczas wpadłem na dość szaleńczy – biorąc pod uwagę moją „karierę” na Poker Stars – pomysł i postawiłem sobie przed sobą cel. Z tych 3,46$ zrobić 100$ grając tylko te turnieje. Nigdy w życiu nie miałem żadnego pokerowego challenge’u, nigdy nie grałem dużo online, ale teraz postawiłem sobie ten cel, żeby samemu sobie udowodnić, że dam radę zrobić to nawet na sofcie, który dotychczas traktował mnie mniej więcej tak, jak południowoamerykańscy plantatorzy swoich czarnoskórych niewolników. Sprawdziłem nawet ostatnio, że PS to jedyny pokerowy soft, na którym jestem w plecy, i to zdrowo, bo ponad 3000$. Nieźle mi szło na Unibecie, całkiem rozsądne pieniądze zarabiałem grając na Chili Poker (i tu i tu notowałem naprawdę dużo dobrych wyników, biorąc pod uwagę niewielką ilość gry), a tu tylko baty i baty. Zawziąłem się więc i staram się codziennie zagrać choć kilka sitów po 25 i 50 centów, aby dobić do tej setki dolarów. Poziom jest naprawdę słaby i mogę to ocenić nawet swoim okiem po tak długiej przerwie. Na razie, po około 100-110 rozegranych turniejach przez niecałe dwa tygodnie, na koncie widnieje jakieś 30$, choć było już nawet kilka dolców więcej, ale sobotnia sesja nie była zbyt udana i kilka zielonych oddałem.

Sesja z sitami udana nie była, za to satelita do PCA, organizowana specjalnie dla czytelników PokerTexas, udała się wyśmienicie! Od razu po przeczytaniu artykuły postanowiłem w niej zagrać, bo gdzie można znaleźć taki overlay w turnieju za jednego dolara?? Aż pięć ticketów po 215$ do wygrania za dolca? Dwa razy mnie nikt nie musiał namawiać i w sobotę o godzinie 20 byłem gotów przed laptopem. Zakończyłem już wcześniej inne turnieje, żeby skoncentrować się tylko na jednej grze. Szło nieźle od początku, choć bez żadnych większych wygranych pul. Tu coś, tam coś, tam ktoś oddał troszkę, tam kto inny, traciłem niewiele, jakoś szło do przodu. W końcu kilku co bardziej niecierpliwych graczy wyraźnie chciało się szybko nabudować i zaczęli grać… hmmm… nazwijmy to nierozsądnie, z czego lepsi zawodnicy zaczęli po kolei korzystać. Udało się również mi na tym skorzystać i nagle ze 137 graczy w turnieju zostało już tylko 19 osób, a ja byłem liderem z niezłą przewagą nad resztą.

Gra się toczyła dalej, mój stack stał w miejscu na poziomie około 25-28 tysięcy, ale wkrótce przyszło rozdanie, które zadecydowało w dużej części o dalszych losach turnieju. Z moimi siódemkami wpadłem pod AA ówczesnego zdecydowanego lidera w turnieju Marrakesza i fartem złapałem siódemkę na turnie, która dała mi pulę w wysokości prawie 57k i zdecydowane prowadzenie w turnieju. Za chwilę jeszcze jedna większa pula i miałem ponad 68k. Kolejni gracze byli gdzieś daleko za mną.

W tym momencie wyszedł brak starego doświadczenia i na wierzch wyszło, jak wiele już zapomniałem z dawnej gry. Zamiast tylko siedzieć i czekać na to, aż rywale sami się do końca powybijają (miałem naprawdę olbrzymią przewagę w stacku), to zacząłem sam brać sprawy w swoje ręce, chcąc szybciej powywalać kolejnych graczy z turnieju. Skończyło się to tak, jak się zawsze kończy – zostałem shortem! Najpierw moje 99 wpadły pod KK rywala, zaraz potem AK przegrało mi z AQ tego samego Marrakesza po damie na turnie (czyli gdzieś jakaś sprawiedliwość jest jednak!) i zamiast z uśmiechem obserwować losy dalszej rywalizacji, zacząłem walczyć o życie. W walce o tickety wciąż było jeszcze ośmiu graczy, a mój stack wyraźnie potrzebował wsparcia. Na szczęście kilku przeciwników miało jeszcze mniej doświadczenia, umiejętności lub szczęścia niż ja i za chwilę zostaliśmy w sześciu. Bubble! Kradłem, ile razy miałem jakąkolwiek rozsądną rękę na zagranie all in i starczało na utrzymanie się w turnieju w kolejnych okrążeniach na stole. Wreszcie dostałem QQ. Mając około 18k w stacku gram oczywiście za wszystko, a na big blindzie jedyny mający mniej ode mnie gracz ocwiejka natychmiast sprawdza pokazując A6. Flop oczywiście z asem, ja zaczynam przypominać sobie wszystkie najgorsze obelgi i przekleństwa, jakimi za chwilę zacznę obsypywać mój ulubiony soft, a zaraz potem siebie za swoją głupotę, a tu na river… BUM!! Dama! Damunia!! Dameczka!!! Tak, jest, udało się!! Ufffff… Można było odetchnąć z ulgą. Trzeba jeszcze było zagrać all iny, aby zakończyć grę, więc w pierwszym rozdaniu z 34 w piku złapałem sobie pokera!

Jak już się trafia taka okazja, to teraz trzeba będzie powalczyć o pakiet na PCA. Satelity z pewnością nie będą ani łatwe, ani przyjemne, ale nie mam nic do stracenia. Wyjechać na Bahamy za dolara? Czemu nie? Czy nie po to właśnie organizuje się takie satelity? Będę oczywiście starał się też zagrać kolejne satelity dla czytelników PT, bo może uda się jeszcze jakiś ticket trafić i podwoić szanse na wygraną. Wam w każdym razie też polecam! A na koniec chciałbym podziękować serdecznie kilku chłopakom, z którymi rozmawiałem przy stole podczas turnieju za sympatyczną rozmowę na czacie i kilka ciepłych. Dzięki, naprawdę miło mi było!

A jeszcze na koniec – warto było wygrać satelitę, bo dzięki temu zajrzałem w tajemnicze miejsce na sofcie, zwane „Bilety turniejowe”. Okazało się, że czeka tam na mnie jeszcze kilka niewykorzystanych ticketów do różnych turniejów, o których nie miałem bladego pojęcia, że w ogóle je mam. Wystarczy powiedzieć, że najstarsze z nich czekają tam na wykorzystanie… od 2011 roku. Przestałem grać w pokera, odinstalowałem soft PS i tak sobie tam leżały i czekały na mój powrót. Może teraz w końcu się przydadzą.

A bramki są dwie…

Tyle o pokerze. Czas wspomnieć coś o piłce nożnej. Dzieje się u „moich” drużyn” wiele, choć nie zawsze dzieje się dobrze. Legia prowadzi w tabeli, ale w pucharach dostaje regularne baty, ale bez klasowego napastnika nie jest to dla mnie dziwne. Drużynę nękają też ciągle kontuzje i głównie strata Kuciaka na długie tygodnie nie pozostała bez znaczenia na wyniki Legii. Właśnie skończył się mecz z Lechem i po raz pierwszy zremisowaliśmy w tym sezonie, co uważam za wynik sprawiedliwy. Szkoda prowadzenia po bramce Jodłowca, ale Lech zasłużył grą na podział punktów. Niespodzianką jest postawa Górnika w tym sezonie, który mocno depcze Legii po piętach, ale zobaczymy jak poradzi sobie bez Nawałki na ławce. Zresztą w tym nowym systemie ligowym, to i tak nie do końca ma znaczenie, kto które miejsce zajmie na koniec rundy zasadniczej, więc ciśnienia większego nie ma.

No właśnie, Nawałka. Nie wiem jak Wam, ale mnie ten wybór nowego selekcjonera jakoś nie przekonuje. Śmierdzi mi to opcją „Fornalik bis” i budowaniem kolejnej drużyny za dwa lata na następne eliminacje. Obym się mylił, może rzeczywiście ten szkoleniowiec będzie umiał coś wykrzesać z kadrowiczów, bo „popisy” Smutnego Waldemara, to był jakiś koszmar. Nie chce mi się już wracać do tego, co ten pajac narobił w poszczególnych spotkaniach i jakie wybory uskuteczniał przy powołaniach, bo temu facetowi powinni na kilka lat zabrać trenerską licencję za zwykłą głupotę. Mam nadzieję, że Boniek wie co robi dając kadrę w ręce Nawałki.

Kolejny nieudacznik na ławce to obecny trener mojego ukochanego Manchesteru United. Nie wiem, może David Moyes kiedyś zacznie odnosić sukcesy z klubem, ale póki co, to dla mnie nadaje się na idealnego kandydata do tytułu „Pajac Roku” w Premier League. Drużyna gra skandalicznie źle, rotacja składem to istna kompromitacja trenera, brak jest stylu, klasy, pomysłu na grę i wszystkiego, czym wygrywa się mecze. Gdyby nie Rooney, Van Persie i najnowszy talent ze stajni United – Januzaj, to bylibyśmy w ciemnej dupie na końcu tabeli. A tak, jest chociaż jej środek. Czytam i słucham rozmów fanów United i jedyny argument, jaki się wciąż pojawia brzmi – przecież sir Alex Ferguson też nie zaczął wygrywać od razu i zajęło mu kilka lat, zanim zbudował potęgę United. Zgadza się, tylko ci wszyscy mądrale zapominają o jednym. SAF brał drużynę, która była przedostatnia w tabeli, lały ją największe ogórki ligi, nie miała gwiazd i była totalnie rozbita. A Moyes przejął mistrza Anglii, co według mnie w tej chwili zdecydowanie go przerasta. Już transfery (a raczej ich brak) w letnim okienku zwiastowały nadchodzący dramat. Drużynie potrzebna jest świeża krew, jaką dał jej na przykład Van Persie, a najwidoczniej klasowi zawodnicy chcieli zobaczyć, co Moyes jako trener United będzie umiał zdziałać. Póki co wiele nie umie i z każdym meczem wpienia mnie swoimi debilnymi decyzjami coraz bardziej. Oby było lepiej, bo jak pójdzie tak dalej, to nawet o pucharach nie będzie co marzyć w przyszłym sezonie. Na razie złośliwi twierdzą, że Moyes przez wiele lat marzył o tym, żeby Everton był wyżej w tabeli od Manchesteru United i właśnie tego dokonał…

A jak już wspomniałem o sir Alexie Fergusonie, to nie mogę zapomnieć o poleceniu jego biografii wydanej pod koniec zeszłego roku przez prowadzone przeze mnie obecnie Wydawnictwo Anakonda. Książkę „Sir Alex Ferguson. 25 lat na szczycie” możecie też od niedawna wygrać w konkursach typerskich organizowanych przez PokerTexas. Biografia ta, świetnie przetłumaczona przez Przemka Rudzkiego, dziennikarza Canal+ Sport, „Przeglądu Sportowego i „Faktu”, to zapis ćwierćwiecza „Bossa” na Old Trafford. Dla fanów United i angielskiej piłki temat obowiązkowy, polecam.

Grunt to zdrowie

Myślicie pewnie, że podtytuł ten to jedynie wyświechtana formułka, którą często się szasta bez głębszego zastanowienia, co naprawdę oznacza. Na własnej skórze przekonałem się jednak, że to powiedzenie ma w sobie więcej prawdy, niż jakiekolwiek inne. Jednym słowem coś mi ostatnio owo zdrowie ucierpiało i tak naprawdę sam nie wiem, jak to się stało. Po prostu, nagle, ni z tego ni z owego, zacząłem mieć problemy z sercem. Pierwszy raz jakieś półtora roku temu, w święta wielkanocne, wylądowałem po raz pierwszy w szpitalu, gdy poczułem się strasznie źle na rodzinnym śniadaniu, a moje ciśnienie osiągnęło jakiś kosmiczny poziom 220/160. Kilka godzin na ostrym dyżurze, wstępne badania, kilka tabletek i do domu. Później jeszcze kilka badań. Niby nic mi nie jest, a ja też już się lepiej poczułem. Swoją drogą lekarz w przychodni publicznej potraktował mnie tak, jakbym był kolejnym emerytem przychodzącym do doktora jedynie na ploteczki, a nie z problemami zdrowotnymi. Odechciało mi się od razu kolejnych wizyt u tego konowała.

Minęło trochę czasu. Któregoś dnia w ostatnie wakacje pojechałem sobie z żoną na kolejną rowerową wycieczkę po naszych okolicach, bo jeździmy sporo i kiedy tylko czas nam na to pozwala. Po drodze wstąpiliśmy na chwilę do jednej z galerii handlowych na obiad. I nagle… jak mnie coś nie pieprznie w klatce piersiowej! Ból przeokrutny, brak oddechu, zdrętwiałe ręce, w gardle mnie coś pali, masakra! Pierwszy raz w życiu przemknęło mi przez głowę „kurwa, chyba umieram, szkoda tylko, że tak młodo”. Czułem się fatalnie, tak źle, jak nigdy w życiu. Ale jak to ja – zamiast od razu dzwonić po karetkę (bo i szpital tuż pod nosem był wtedy), to sprawę przetrzymałem, „rozchodziłem”, zjadłem obiad, poczułem się lepiej i rowerem wróciłem spokojnie do domu. Dopiero po powrocie zacząłem czytać o objawach zawału serca. No cóż, okazało się, że akurat miałem wszystkie…

Przyznam się bez bicia, że mocno się wystraszyłem tego dnia. Wieczorem znów nie czułem się najlepiej, więc od razu następnego dnia zapisałem się prywatnie do kardiologa, żeby sprawdzić, co mi naprawdę dolega. Moment na taką zdrowotną akcję mój organizm wybrał sobie nienajlepszy, bo właśnie mieliśmy z rodziną wylatywać na dwa tygodnie na Teneryfę i raczej chciałem ten urlop spędzić aktywnie, a nie jak jakiś 80-letni niemiecki emeryt, w cieniu parasola nad basenem. Pan doktor okazał się – w końcu! – fachowcem, a nie konowałem i przekazał mi dwie informacje. Po pierwsze – zawału raczej nie miałem, bo wyniki badań na to nie wskazują. Uffff… Jednak po drugie – właśnie moimi najlepszymi przyjaciółmi zostały proszki na nadciśnienie, które od tej pory będę już musiał brać non stop. Od tamtej pory minęły już cztery miesiące, a moje serducho potrafi mi czasem narobić strachu, bo czasami nie czuję się komfortowo, powiem wręcz, że czuję się bardzo źle. Ciśnienie mi wariuje, nawet proszki niewiele pomagają. W poniedziałek kolejne badania, może coś się wyjaśni.

Po co w ogóle o tym piszę? Nie po to, żeby tu wzbudzać czyjąś litość czy opowiadać historyjkę, jak rencista w kolejce po mięso. Piszę o tym dlatego, że mając 40 lat na karku nie zdawałem sobie do tej pory sprawy z tego, jak szybko można z niczego dorobić się problemów. Całe życie miałem serce jak dzwon, gdy uprawiałem sport przez wiele lat w mojej książeczce zdrowia sportowca niezmiennie pojawiało się co roku ciśnienie 120/80. Od kilku lat jednak mniej się ruszam, jedyny sport to rower w ciepłych miesiącach, długie lata przy pokerowym stole i nocne życie dały mi mocno w kość, spało się niewiele (i nadal się nie śpi…), balowało długo, wciąż palone fajki dodały swoje do tej układanki. Teraz zbieram owoce takiego życia i nie są to owoce z tych smacznych. Powiedziałbym raczej, że są to one zgniłe i robaczywe. W ten sposób chcę Was przestrzec przed takimi problemami w przyszłości, nauczyć czegoś na własnych błędach, abyście nie musieli za kilka lat sami się o tym przekonywać na własnej skórze. Niech to nawet zabrzmi jak wspomnienia wojennego kombatanta, niech czytając to ktoś sobie pomyśli, że brzmię teraz jak członek ZBOWiD. Po prostu o tym pomyślcie. Wierzcie mi, że ja myślę teraz codziennie, a nie są to fajne i przyjemne myśli.

Tak czy inaczej zaczynam wprowadzać zmiany w swoim życiu i od poniedziałku zaczynam chodzić na siłownię. Po raz pierwszy w życiu. W czwartek miałem imieniny, a od mojej kochanej żony dostałem w prezencie karnet na siłownię, na którą ona już od kilku miesięcy chodzi. Zamierzam więc nie tyle zacząć pakować i bawić się w jakiegoś Pudziana (bo i tak mi nie wolno), co po prostu zacząć się regularnie ruszać, co bardzo mi poleca mój lekarz. Rowerek, jakaś bieżna, ćwiczenia kardio itp. Już czuję te nadchodzące zakwasy, ale zrobię to, choćbym miał płakać krwawymi łzami. Przy okazji może trochę zrzucę z bębna, który rośnie mi z każdym rokiem coraz większy i pozbędę się z dwóch dodatkowych podbródków, które również pojawiły się cudownie znikąd ostatnimi czasy. Mam nadzieję, że wytrzymam i się za szybko nie poddam. W końcu grunt to zdrowie. A tu chodzi o moje zdrowie…

Metallica w trójwymiarze

Ostatnio zachwycił mnie film „Metallica. Through The Never 3D”, na którego premierze byłem w warszawskim kinie IMAX. Po prostu genialny film! I nie chodzi mi tu o samą fabułę, która dodana jest tutaj w zasadzie jako wypełniacz i forma dłuższego niż zazwyczaj teledysku, ale o sam sfilmowany specjalnie na tę okazję koncert Metalliki i pokazany tak, jak jeszcze żaden pokazany nie był. James Hetfield i spółka zrobili coś specjalnego, coś nowego i mnie to urzekło. Mety słucham od ponad 20 lat, byłem na wszystkich ich pierwszych koncertach w Polsce i mogę chyba się nazwać fanem zespołu, choć nie jakimś zwariowanym na punkcie thrash metalu, bo nie słucham go zbyt często (a i Metallica teraz to już też nie thrash metal). Nawet moja żona po wyjściu z kina od tamtej pory cały czas słucha kolejnych płyt zespołu, podkradając mi je z mojego muzycznego regału. Czyli film musiał nawet na niej wywrzeć niesamowite wrażenie. I nie dziwię się, bo mnie rozwalił na łopatki. I jeśli ktoś z Was nie widział, a ma okazję, to polecam gorąco! I już się nie mogę doczekać kolejnego koncertu kapeli w Polsce, bo wszystko wskazuje na to, że przyjadą wraz z kosmiczną sceną zbudowaną na potrzeby filmu!

Na tym koniec, bo ani się spostrzegłem, a tu znów wyszła jakaś epopeja, zamiast bloga. Szósta strona w Wordzie już mi leci. Czyli w pisaniu nic się jednak nie zmienia – jak już zaczynam, to skończyć nie mogę. A tematów mam jeszcze wiele, więc do zobaczenia przy okazji następnego odcinka. A ja odpalam kolejne sity…

Poprzedni artykułMatt Salsberg liderem w Paryżu, startuje WPT Alpha8 Londyn
Następny artykułVictor Blom wygrywa $1,2M od WCGRidera!

52 KOMENTARZE

  1. NO NIE,KURWA,ZNOWU ON TUTAJ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    a pamietasz Jacku przepychanke z bodajze „uczciwym człowiekiem” ?- około 500 komentów pod artykułem, …to były czasy

    • Takich ancymonów to ja pamiętam kilku. Ale, co ciekawe, z kilkoma z nich teraz się koleguję i to bardzo fajni ludzie.

  2. Czy biografia Chalidowa dla Przeglądu Sportowego to też twoja produkcja?

    Bo okładka wygląda jakby wyszła spod ręki tego samego grafika 😉

  3. „Mam nadzieję, że wytrzymam i się za szybko nie poddam. W końcu grunt to zdrowie. A tu chodzi o moje zdrowie…”

    Hej Jacku, złe nastawienie:) Powinieneś to polubić, a nie tylko wytrzymać i się nie poddawać. Grunt to złapać pozytywną rutynę i czuć dyskomfort, kiedy danego dnia opuścisz trening.

    • Wczoraj byłem pierwszy raz, dałem z siebie dużo, dziś rano umierałem, ale wieczorem znowu mi się chciało iść (niestety 14 godzin pracy mi nie pozwoliło). Ale czuję pozytywny przypływ energii 🙂

  4. JackDaniels pisze:Po pierwsze – nie zrezygnowałem z pokera, bo nie mogłem się z niego utrzymać. Trochę się uśmiałem, jak to przeczytałem, bo jakoś przez 7 lat gry non stop udawało mi się żyć, dodam, że całkiem godnie żyć . Po drugie – zrezygnowałem, bo po prostu miałem dość takiego życia. Krótko mówiąc – jestem już na to za stary i chciałem odmiany. Więc proszę swoimi wypowiedziami tak tych faktów nie spłaszczać i nie przeinaczać. Poza tym gdybyś cofnął się w czasie, do czasów, gdy regularnie grałem w pokera, to zauważyłbyś, że zawsze pisałem o wielu tematach, nie tylko o pokerze. Jednym to może nie odpowiadało, ale za to innym tak, co widać choćby po komentarzach pod spodem. To nie jest miejsce do nauki pokera, tylko blog, a z tego co mi wiadomo jest to forma pamiętnika/dziennika/miejsca do wyrażania własnych opinii przez autora. I tak właśnie będzie, choćby nie było tylko o pokerze.

    >ok może wnioskowanie, że emerytura w postaci zostawienia pokera na rzecz normalnej pracy oznacza tylko jedno jest przesadzone, wycofuje się z tego, co do zasady mam za mało danych by tak twierdzić. Tym nie mniej jest faktem, iż rozpoznawalny kilka lat temu gracz live dał sobie na luz, a poker nie dał mu możliwości zostać rentierem. Dla tych napalonych dzieciaków co zamiast chodzić na zajęcia na uczelni grindują godzinami, dniami, tygodniami jest to rzecz warta przemyślenia

    >kilka wpisów historycznych pamiętam, dlatego liczę na dobre wpisy o pokerze, nawet emeryta pokerowego, szczególnie z gier live

    >blog ma też swoje prawa (na stronie pokerowej raczej nie będziesz pisał o seksie) więc nic mi nie przeszkadza jak dajesz Metalowców bo lubię, ale po prostu jesteś gościem, który o pokerze może napisać coś więcej niż to co wstawiłeś, ot tyle

    >JD zwróć uwagę, iż tutaj już od dawna nie ma Grasia, BRT itd. Poziom portalu spadł, teraz nawet ręce Stanko oglądam 😉 liczę na więcej na Twoim blogu, powodzenia, pozdr

    • Obiecuję, że jak tylko skopię gdzieś pokerowo kilka tyłków, to nie omieszkam się tym pochwalić 🙂

  5. Witam JD! Osobiście nie podzielam ekscytacji kolegów w związku z Twoim powrotem w takim stylu. Powód jest prosty, portal jest pokerowy, a Ty sam się określasz jako emeryt. Oczywiście może mieć wartość edukacyjną fakt, iż osoba która kiedyś była graczem nazwijmy to zawodowym, musiała to sobie odpuścić i teraz pracuje „normalnie”, a w pokera gra na stawkach 0,5$ plus turek za 1$ plus AD za 110zł wpisowe. Chciałbym by na takim portalu był przede wszystkim poker, a od ludzi, którzy co prawda nie potrafią utrzymać się z pokera, ale jednak mają sporo doświadczenia, oczekuję wpisów o czymś więcej niż miażdżenie stawek 0,25 i 0,5. Wybacz, to nie złośliwości, mówię co myślę. Prośba więc z mojej strony wielka: więcej pokera. Jak już masz zrobić z 3,5$ 100$ na mikro, to zrób to i pokaż wykres wielu młodych graczy utwierdzi się, że można. Ma to wartość. Poza tym kilka rąk z turka w AD lub coś w tym stylu, gra tam przecież wielu dobrych graczy i ciekawe akcje z nimi mogą być interesujące…

    Mało miałem okazji z Tobą grać, lub obserwować jak grasz, ale utrwaliło mi się, że wiesz o co chodzi i raczej problemem głównym było opanowanie tiltu i generalnie emocji, a nie zrozumienie samej gry. Tak wiec oczekuję na portalu pokerowym więcej pokera w Twoim wykonaniu. Bez spinania się i udowadniania światu i sobie, po prostu ciekawe akcje i dobre do nich komentarze. Taka prośba. pozdr m

    • Po pierwsze – nie zrezygnowałem z pokera, bo nie mogłem się z niego utrzymać. Trochę się uśmiałem, jak to przeczytałem, bo jakoś przez 7 lat gry non stop udawało mi się żyć, dodam, że całkiem godnie żyć . Po drugie – zrezygnowałem, bo po prostu miałem dość takiego życia. Krótko mówiąc – jestem już na to za stary i chciałem odmiany. Więc proszę swoimi wypowiedziami tak tych faktów nie spłaszczać i nie przeinaczać. Poza tym gdybyś cofnął się w czasie, do czasów, gdy regularnie grałem w pokera, to zauważyłbyś, że zawsze pisałem o wielu tematach, nie tylko o pokerze. Jednym to może nie odpowiadało, ale za to innym tak, co widać choćby po komentarzach pod spodem. To nie jest miejsce do nauki pokera, tylko blog, a z tego co mi wiadomo jest to forma pamiętnika/dziennika/miejsca do wyrażania własnych opinii przez autora. I tak właśnie będzie, choćby nie było tylko o pokerze.

    • Poza tym chyba nie wyobrażasz sobie, że jeśli nie gram obecnie zawodowo, to będę pisał o moich występach na EPT? 🙂 Nie te progi już 🙂

  6. Hajjer, gdzie bywasz człowieku 😀 liga live zgasła, liga na PS też zanikła, więc emerytura ? Nie można się poddawać tylko lać młodzież ! Pozdrawiam !

    • Czasami gram „turki” po 4,50 i dochodzę do przekonania, że łatwiej i spokojniej było na EPT.

      Dochodzę do wniosku, że tam mogłem coś ugrać. Tutaj na PS jestem bez szans (za wysoki poziom:)

      Dzięki za pozdrowienia

      Szkoda dawnej atmosfery (nawet troli).

      pozdrawiam

      ps Nie ruszajcie Danielsa, to kozak nad kozakami (to dla młodych i mało już gniewnych)

  7. Panie Rafale pisał Pan wcześniej blog na portalu postflop, ale nagle portal ten „umarł”.. Wie Pan może co się dzieje z Fizolem i dlaczego się poddał dość szybko? No i w sumie Pan też tam rzadko pisał…

    • A to już by trzeba było zapytać samego Fizola, nie będę robił tu za jego rzecznika prasowego, bo mnie do tego nie upoważnił 🙂

  8. Jack a co się stało z Twoim blogiem pt. „Kopniak w jaja”? Miałeś tam masę fajnych muzycznych wpisów.

    • Musiałem zrezygnować z pisania z braku czasu. Ale postaram się coś czasem wrzucić w tamtym klimacie, jeśli to kogoś będzie interesowało 🙂

  9. Witaj Jack!! Jak zawsze wejście smoka (czyt. zajebisty artykuł). Fajnie Cię znowu widzieć i czytać.

    Jeśli chodzi o sport – gdy nie masz zbyt wiele czasu na uprawianie, to polecam badmintona (nie tzw. „kometkę” a prawdziwego badmintona). REWELACJA!! Warto wspomnieć, że my utworzyliśmy amatorską ligę badmintona rok temu i ma się bardzo dobrze, z każdym sezonem lepiej – http://www.galb.frysztak.pl

    Krótkotrwały a zarazem intensywny wysiłek. Według opinii fachowców, badminton jest dyscypliną, w której angażujemy do wysiłku największą ilość mięśni… i prawdopodobnie tak jest bo po pierwszych meczach bolało dosłownie wszystko 😉

    Pozdrawiam i czekamy na więcej!!

    • Od razu nasuwa się pytanie – nie masz własnego życia, że musisz się interesować życiem innych?

  10. Dobrze znowu przeczytać Twój wpis. Zastanawiałem się, czy po ostatniej nieudanej „przygodzie” będzie jeszcze okazja o Tobie usłyszeć (czy raczej poczytać).

    Welcome back

  11. Jack…

    Jedyny powód, jaki może spowodować Twoje kolejne „wybycie” z tego portalu…. TO ZAWAŁ (czego nie przewiduję, bo dbasz o siebie). Żaden inny nie wchodzi w grę!!! Zapamietaj to sobie!!!

    WITAJ W DOMU 🙂 Fajnie, że wróciłeś.

  12. No, jeden z nielicznych, którzy trzeźwo patrzą na sytuację MU, a nie ślepo 'in moyes we trust’. Tyle roszad trenerskich było w PL w tym sezonie, i tylko biedny David nie potrafi się odnaleźć (a np.Everton pod wodza nowego szkoleniowca radzi sobie o wiele lepiej niż ten sprzed roku, choć sprzedali kluczowego zawodnika).

    A na Mecie cały czas ciary 🙂 Naprawdę mają zamiar koncertować z tą filmową platformą? Must see.

    GL w satelicie na PCA!

  13. Cud.

    Wracają piękne wspomnienia.

    Czułem, że wrócisz, nawet Twój numer (telefonu) czekał w kontaktach spokojnie.

    Myślę, że może i ja zawieszę emeryturę.

    Radosny

    Hajjer

    • Rany, właśnie o Tobie Jureczku myślałem w weekend! Czytałem swój „Alfabet Jacka Danielsa” z 2008 roku w ramach wspomnień i tak się zastanawiałem, co się z Tobą dzieje, bo mi się przypomniało, że i o Tobie tam pisałem wówczas. Gorąco Cię pozdrawiam 🙂

  14. Oby pisanie trwało jak najdłużej 😉 Ostatnio pytałem czy coś piszesz i już mam odpowiedź 😉

  15. bardzo ciekawy odcinek bloga!

    kibicuję, żeby udało ci się na to PCA pojechać, bo zapewne ciekawa relacja na blogu by się pojawiła 🙂

    również leczę się na nadciśnienie – tyle, że kilkanaście lat dłużej. mój kardiolog zapytał mnie kiedyś czy uprawiam sport. jak powiedziałem, że tak – 2 razy w tygodniu (siatka i kosz), to stwierdził, to dobrze, bo robię i tak 10 razy więcej niż statystyczny polak, jednakże zalecił mi sport 3 razy w tygodniu.

    upewnij się jaki rodzaj wysiłku i intensywność jest wskazana w twoim przypadku (pewnie nie muszę ci tego pisać :)).

    ja jestem zadowolony z konsultacji kardiologicznych u prof. dr hab. n. med. Macieja Karcza. przyjmuje np. w luxmedzie. także jakbyś miał chęć zasięgnąć dodatkowej opinii kardiologicznej – to polecam.

    zdrowiej i leć na PCA! 🙂

    • Dzięki krzychu! Wczoraj Pawcio dał się jeszcze namówić na tenisa raz w tygodniu, więc sportu mi już nie powinno brakować 🙂

  16. Jack Daniels – Come back

    w końcu…. na żadne wpisy blogerów tak nie czekam jak na Twoje

    nie znikaj – tylko pisz, pisz, temat nie jest aż tak istotny tak bardzo – bo każdy jaki poruszasz potrafisz opisać w zajebiście interesujący sposób.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.