Wiecie doskonale, że na scenie pokerowej w Polsce jestem jednym z najstarszych dinozaurów i wiele już widziałem, mnóstwo przeżyłem i mam pewną skalę porównawczą, ogromne doświadczenie i mogę się na pewne tematy wypowiadać bez bycia posądzanym o to, że zmyślam lub dorabiam sobie teorie. Tak więc po pobycie przez kilka ostatnich dni w Ołomuńcu powiem jedno – wróciły wreszcie piękne czasy! Na taką pokerową imprezę czekałem kilka ostatnich lat!
Pisanie o pokerowych turniejach z perspektywy pobocznego obserwatora nie jest może sprawą najłatwiejszą, bo co można na przykład powiedzieć o poziomie czysto pokerowym, jeśli się nawet na chwilę nie usiądzie do stołu, nie złapie za żetony i przez przynajmniej kilka godzin nie poobserwuje przeciwników? Pewnie niewiele, bo jednak autopsyjne przeżycia są warte o wiele więcej niż zwykłe stanie z boku i gapienie się na grę innych. Nie będę więc oceniał poziomu ani naszych graczy, ani czeskich pokerzystów, bo nie w tym rzecz. Ocenię jednak wszystko inne, co widziałem na miejscu podczas pięciu dni pobytu w Go4Games Casino.
Zacznijmy oczywiście od sprawy najważniejszej – kosmicznej frekwencji podczas kilkudniowego festiwalu Redbet Hunter. Ponad 4.000 wpisowych do wszystkich eventów przez te kilka dni to jakieś totalne szaleństwo! Gargantuicznych rozmiarów rekord frekwencji w Main Evencie – 1368 buy inów!!!! – który o ponad 200 wpisowych pobił dotychczasowy najlepszy wynik z maja 2015 w Rozvadovie, mówi chyba wszystko. Jasne, można sobie marzyć o wysokiej frekwencji, można się spinać, żeby na swój event ściągnąć jak największą liczbę graczy, można przewidywać dobry wynik, ale nikt nigdy nie zapewni organizatorowi tego, że jego turniej będzie udany i zawsze do ostatniej chwili jest jakaś nutka niepewności. Tutaj już w połowie dnia 1A żadnych wątpliwości nie było. Zapowiadał się Armageddon. I był! Olbrzymia w tym zasługa również naszego pokerowego środowiska, które dopisało wyjątkowo. Nie znam dokładnych liczb czy statystyk, ale już na oko było widać, że Polaków na miejscu przybyło spokojnie ponad 300, może nawet 350. Mnóstwa twarzy nie znałem choćby z widzenia, a ja sam znam spokojnie z 200-250 stałych bywalców pokerowych festiwali. Ogromny plus dla naszych graczy, że w środku wakacji stawili się tak licznie do Ołomuńca!
Choć nasi ostatecznie w najważniejszym turnieju specjalnie nie poszaleli, bo najlepszy z Polaków był „tylko” szósty, a poza nim było jeszcze „tylko” dwóch na stole finałowym, to można śmiało powiedzieć, że Polacy rozpieprzyli system podczas festiwalu. Nie wiem, ile dokładnie było rozdanych pucharów za zwycięstwo we wszystkich eventach, ale podejrzewam, że oddaliśmy może ze 2-3 innym nacjom. Reszta statuetek poleciała nad Wisłę. A wraz z nimi całe worki kasy za zwycięstwa i wszystkie miejsca płatne. Nie można też zapominać o cash games, bo tam niektórzy też zarobili majątek, miażdżąc rywali do tego stopnia, że ci nie chcieli z nimi potem siadać do stolika (pozdrawiam tutaj szczególnie mojego ziomka Rdxa!). Oczywiście, powracających „storbionych” było wielu, ale im z kolei stracone pieniądze wynagrodziły inne atrakcje na miejscu. Ale o tym za chwilę.
Kolejną sprawą jest samo kasyno. Co tu wiele gadać – raj dla pokerzystów, kropka. Byłem tam dopiero drugi raz i tym razem zachłysnąłem się tym miejscem jeszcze bardziej, niż podczas mojej pierwszej wizyty w marcu. Wszystko dopięte na ostatni guzik, równolegle rozgrywane różne eventy na kilka poziomach kasyna, doskonali krupierzy, świetni tournament directorzy, żadnych sporów przy stołach czy dziwnych decyzji, wszystko ogarnięte, dograne, doskonale prowadzone zmiany miejsc czy redukcje stołów, hulające cash games. Gracze mają za zadanie jedynie skupić się na swojej grze, reszta ich nie obchodzi. Nawet przy tak olbrzymiej frekwencji kolejek do kas prawie nie było (co na przykład bardzo często zdarza się w Rozvadovie), wszystkie zapisy szły szybko i sprawnie. Dla mnie rewelacja!
Jedyne, do czego chciałbym się przyczepić, to bardzo średni poziom obsługi w barach, głównie w tym głównym. Po pierwsze pracuje tam zdecydowanie zbyt mało osób do obsługi tak wielkiego eventu, po drugie często widziałem sytuacje, gdy trzy barmanki/kelnerki obsługiwały jednego klienta jednocześnie, podczas gdy dwudziestu innych czekało przy ladzie. Podobnie rzecz ma się z zamawianym jedzeniem – gdyby nie to, że gracze sami zgłaszali się po swoje jedzenie do baru, to pewnie dostawaliby je zimne po godzinie (co zresztą miało miejsce kilkukrotnie). To jest temat zdecydowanie do poprawy w Go4Games Casino, bo nie dość, że gracze są tym wkurzeni, to jeszcze samemu kasynu przepadają zarobki, bo ludzie zwyczajnie rezygnowali z zamówień. Ilość usłyszanych „počkejte” przekraczała bowiem wszelkie normy…
Ale nie miałem tu marudzić. Generalnie kasyno jest miejscem doskonałym do gry i nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Świetnym pomysłem szefów kasyna było zatrudnienie na czas festiwalu kilku dziewczyn w charakterze hostess. Abstrahując od wyjątkowych walorów wizualnych wspomnianych dziewcząt, należy wspomnieć o dwóch rolach, które spełniały podczas codziennej pracy. Po pierwsze pomagały ogarniać bajzel, który wiecznie robili gracze przy stołach (zarówno na salach gier, jak i przy barach), więc wszystkie kufle, szklanki czy talerze znikały natychmiast po ich opróżnieniu. Drugą – moim zdaniem znaczącą – rolą tych panien było zwyczajne zabawiania graczy swoim towarzystwem, rozmową, wspólną zabawą, żartami, uśmiechami, zaczepkami etc. Ze swojego zadania wywiązały się więcej niż wyśmienicie, bo całe męskie towarzystwo – o dziwo, głównie rodem z Polski – bawiło się z nimi doskonale. To wszystko, w połączeniu z ich urodą, stworzyło niezapomnianą mieszankę wybuchową. Świetne posunięcie kasyna, oby na kolejnych turniejach nie zabrakło takich atrakcji.
Aby wszystko się udało należało przygotować graczom miejsce do gry. Kolejnym dobrym pomysłem był więc namiot, rozstawiony na kasynowym parkingu. Dodatkowych kilkanaście stołów pokerowych dało bowiem szansę na spokojne rozgrywanie satelit, side eventów, a w szczytowym momencie festiwalu również Main Eventu i High Rollera. Biorąc pod uwagę skwar i duchotę w dolnej sali turniejowej, które były nie do uniknięcia przy takiej upalnej pogodzie, rozwiązanie to sprawdziło się w 100%. Pod namiotem nie było aż tak gorąco i nawet padające co chwila ulewne deszcze nikomu nie przeszkadzały.
Tuz obok namiotu stanął również grill, który dawał szansę na natychmiastowe otrzymanie jedzenia podczas krótkich przerw turniejowych. Ceny niespecjalnie wygórowane, żarcie znośne, idealnie, żeby wtrącić jakąś kiełbaskę na szybko i wrócić do gry. Następny dobry pomysł, który pozytywnie wpłynął na całość organizacji festiwalu.
Należy jedynie żałować, że do ogólnego świetnego poziomu nie dostosowali się zawodnicy na stole finałowym. Nasi chłopcy szybko odpadli, bo wyjątkowo nie szła im karta, a czescy gracze urządzili sobie z finału parodię pokera. Brakowało jedynie, żeby sobie podczas rozdań pokazywali karty. Powiem szczerze, że chyba tak słabego stołu finałowego nie komentowałem jeszcze nigdy i umęczyłem się przy tym live streamie strasznie. Całe szczęście, że w sukurs przyszła mi Monia, która przynajmniej była towarzyszką mojej niedoli przy mikrofonie.
Jedna sprawa nie daje mi jednak spokoju po tej relacji. Podczas komentowania gry na stole finałowym krytykowałem jednego z lokalnym graczy. Kilka osób w komentarzach na YT przyczepiło się do mnie, że krytyka gracza jest nieobiektywna, nieprofesjonalna i nie powinienem tak robić. Nie wiem, może oni oglądali inne obrazki na swoich monitorach, ale gracz ten (ci, którzy oglądali, wiedzą o którego z nich chodzi) odbiegał od wszelkich norm, zarówno zachowania przy stole, jak i zwykłego poziomu gry. Krótko mówiąc – komiczny donk z wybujałym do granic możliwości ego, stylizujący się na Phila Hellmutha, z wyjątkowym parciem na szkło (o czym opowiadałem w relacji), każący się dodatkowo nazywać Karlovarskim Królem (nawet w relacjach na czeskim portalu ma być on tak zapisywany w wynikach!). Więc odpowiadając po raz kolejny tym wszystkim marudzącym – tak, nie jestem i nie mogę być obiektywny w ocenianiu takiego gracza, bo jest zwyczajnym pośmiewiskiem, które sam z siebie robi. Mówiąc o braku profesjonalizmu nie macie pojęcia o czym mówicie, bo właśnie jedną z roli komentatora jest zwracanie uwagi na graczy dobrych i wskazywanie oglądającym tych słabych. Na początku relacji, gdy wspomniany gracz był jednym z dwóch zdecydowanych chipleaderów na FT powiedziałem, że nie dostanie się nawet do TOP3 i tak się stało. Był słaby, sprzyjała mu za to strasznie karta, więc miał czym grać. Odpadł również jak ostatni donk, co tylko potwierdziło moją tezę. Zapytam ponownie – czy gdy podczas meczu piłkarskiego komentator wskazuje często na najsłabszego gracza na boisku, to również mówicie mu, że jest nieprofesjonalny, gdy gość zawala np. dwie bramki dla rywala? Mniej spinania pośladków, więcej zdrowego rozsądku poproszę następnym razem.
Gdy tematy czysto pokerowe mamy już omówione, czas wziąć się za część drugą z tytułu mojego artykułu. Party!! A działy się w Ołomuńcu rzeczy niezapomniane i każdy, kto nie był na miejscu i nie brał w tym udziału, lub choćby tego nie widział, może sobie tylko splunąć w brodę i powiedzieć w duchu „Na drugi raz będę tam i ja!”. Przypomniały mi się od razu czasy niezapomnianych USOP-ów w 2009 roku, gdy gracze tworzyli jedną wielką ekipę imprezowo-baletową, a o niektórych wydarzeniach krążą już całe legendy (malutką część z nich opisałem już w swoim cyklu „Jurassic Poker”, do którego notabene niedługo wracam). Osobiście żałowałem jedynie, że byłem w Ołomuńcu w pracy i zwyczajnie musiałem się kiedyś przed robotą następnego dnia wyspać, bo pewnie w innym wypadku byłbym czynnym uczestnikiem wielu dodatkowych ekscesów w Olomolo. Jednak i tak bawiłem się doskonale, uśmiałem się jak nigdy, wygadałem za wszystkie czasy ze znajomymi i porobiłem trochę „kompromitujących” zdjęć (pozdrawiam głównie HeyDominę i jej pieski) podczas fotograficznych „drunk sessions” przy barze. Był wypas!
Na koniec ponownie trzeba złożyć hołd jednemu człowiekowi – Marcinowi Jabłońskiemu z Redbeta. Znacie go z turniejów HESOP i Redbet Live od dłuższego czasu, jedni lepiej, inni gorzej, ale ja znam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że dla niego to wielki osobisty sukces, na który pracował przez ostatnie kilka lat. Doskonale opisali osobę Marcina chłopcy z teamu Silent Sharks na swoim facebookowym profilu (możecie to zobaczyć tutaj). Ja bym dodał jeszcze trochę do tego opisu. Marcin się przejmuje. Czasem jest to jego pięta Achillesa, bo ewentualne mniej udane eventy przyjmuje do siebie zbyt personalnie i zaraz się boi, że cała jego dotychczasowa praca nie miała sensu, wszystko poszło psu w dupę i on chce najchętniej skakać z mostu. Taki jest, przejmuje się i już, taki ma charakter, taki styl działania. Ale jak widzę, jak mu się po TAKIM festiwalu cieszy ta jego „cygańska” gęba, to aż człowiek chce przybić mu piątkę, bo wie, że to głównie jego zasługa, jego ciężka robota. A każdy kolejny event tylko potwierdza fakt, że gość zna się na tej robocie. Po raz kolejny – gratulacje Marcin!
Wszystkich zainteresowanych wydarzeniami (tymi bardziej i mniej oficjalnymi) z Ołomuńca zapraszam jeszcze raz do poczytania moich relacji, które prowadziłem przez pięć dni. Polecam również fotogalerię na moim fanpage’u na Facebooku.
I przed kolejnym wyjazdem do Go4games Casino pamiętajcie tylko o jednym – co się działo w Ołomuńcu, zostaje w Ołomuńcu!
Jak tam Wapniak? Grał? Wygrał? Dał zarobić sponsorom?
Cóź można napisać po takiej laurce. Wielkie dzięki za Olomolo. Miało być grubo i było. Trzeba to powtórzyć. Już niedługo napiszę kiedy dokładnie odbędzie się kolejny festiwal. Tymczasem zapraszam na Maltę.
a gdzie zdjęcie „miszcza” wszystkich gier na wszystkich stawkach Stanko? nie pojawił się w Ołomuńcu? za cienki w uszach na lokalnych cześków?
Już dawno temu napisałem że jeśli mam marnować czas na jakiekolwiek wyjazdy to wolę wyjechać na mecz Legii. A poza tym turnieje live gram tylko for fun.
I już żałuję, że mnie tam nie było. Następnym razem jestem!
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.