Ofiara Kapicy

86

Minął tydzień od ostatniego odcinka bloga, pora naskrobać kilka słów. Przede wszystkim dziękuję za ponowne ciepłe przyjęcie i za wszystkie prywatne wiadomości, które dostałem różnymi kanałami od moich starych, dobrych znajomych po publikacji bloga. Bardzo mi było miło, naprawdę, bo otrzymywałem je od osób, na których zdaniu zawsze mi zależało. Cieszę się też, że „uruchomiłem” kilku podobnych do mnie emerytów i ponownie uaktywnili się oni w komentarzach (tak Hajjer, to głównie o Tobie, dobry człowieku!). Mam nadzieję, że nie był to tylko jednorazowy przypadek.

Challenge trwa

Mój mikrochallenge na Poker Stars trwa i idzie całkiem przyzwoicie. Jestem gdzieś w połowie drogi do wyznaczonego sobie celu, czyli osiągnięcia 100$ ze startowych 3,46$. No może inaczej – byłem już w połowie drogi, bo osiągnąłem już poziom 50$ z małym haczykiem, ale ostatnie dwie czy trzy sesje ponownie zepchnęły mnie na poziom około 42$. Moja wina, sam się o to prosiłem – grałem zmęczony, nieprzygotowany mentalnie, bardziej dlatego, że chciałem zagrać jak najwięcej gier w niewielu wolnych chwilach, które mam, niż dlatego, że miałem ochotę grać. Człowiek jest stary, a nadal głupi i robi szkolne błędy. Póki co wykres po 211 rozegranych w trzy tygodnie turniejach sit&go wygląda następująco (wklejam, bo ktoś tam ostatnio w komentarzach marudził, że mu na blogu pokerowym wykresy są potrzebne, to proszę bardzo, niech ma!):

Wychodzi mi więc średnio 20 centów zysku na grę przy ROI na poziomie 43% grając 45- i 90-osobowe sity po 0,25$ i 0,50$. Za cholerę nie wiem, czy to dobry wynik czy nie (pewnie mnie i tak zaraz oświecicie w swoich komentarzach, to się dowiem), ale uważam, że powinno być jednak lepiej. Oczywiście nie da się przewidzieć „genialnych” zagrań moich przeciwników, którzy notorycznie łamią mi moje AA, KK, QQ czy JJ swoimi „monsterami”, ale też ja w wielu miejscach popełniłem sporo błędów. Wszystko jest dobrze do momentu, gdy gram dość krótko. Półtorej godzinki, może dwie. Potem przy dłuższej grze zaczyna mi brakować odpowiedniej koncentracji i łapię się sam na tym, że zaczynam oglądać zbyt wiele flopów, a przy prowadzeniu w turnieju (co zdarza się nawet dość często) chcę za szybko eliminować shortów znacząco obniżając wartości rąk, z którymi sprawdzam ich all iny. Kończy się to zazwyczaj tym, że zamiast walczyć o wygraną odpadam przed kasą. Amatorskie błędy! Więc teraz przede wszystkim cierpliwość, cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość.

Zagrałem sobie też towarzysko w niedzielę SundayPL, ale bez rewelacji. Odpadłem chyba na 40 miejscu przy 151 graczach i 27 miejscach płatnych. Zapisałem się na chwilę przez końcem późnej rejestracji i od samego początku wiedziałem, że łatwo to nie będzie, bo los nie sprzyjał. Pierwszy raz na BB, dostaję AA i… same foldy do mnie. Drugie kółeczko, na BB mam QQ i akcja się powtarza. Zacząłem coś starać się grać, żeby chociaż flopa obejrzeć, ale jak tylko coś sensownego dostałem, to nikt nie podejmował walki. Początek miałem więc spokojny, żeby nie powiedzieć nudny. Oczywiście zaraz się to zmieniło i potem już każde moje zagranie kończyło się 3-betem, all inami itp. Stack się kurczył, blindy rosły, trzeba było się więc ratować zagraniami za wszystko i trzeba przyznać, że miałem kilka razy sporo szczęścia, bo podwajałem się mając zdominowaną rękę, ale akurat trafiałem swoje outy. W końcu raz nie trafiłem, moje AT wpadło pod AK i było po herbacie. W każdym razie miło było zobaczyć, że w turnieju dla Polaków grają nasi najlepsi gracze, bo widziałem sporo ciekawych nicków w tabeli wyników. Tak być powinno zawsze!

Z pokerowych historii trzeba jeszcze na pewno wspomnieć o ostatnim wieczorze z tajczykiem. Graliśmy w After Darku w składzie Pawcio, Góral, Losadamos i ja, a „Mister TeamPRO” przeczołgał nas jak bure suki po stole. Poker tajski jest grą, która wymaga naprawdę sporych umiejętności taktycznych, ale równie ważne jest też to, co się w tych swoich trzynastu kartach dostanie. Góral przez cały wieczór i pół nocy dostawał absolutne monstery i robił z nami, co chciał, choć na początku kroku mocno dotrzymywał mu Losadamos. Jednak z czasem Adaś również słabł nam w oczach i naprawdę nie chcę tu mówić o tym, że mogło to być spowodowane spożywanym przez niego radośnie elementem baśniowym w ilościach ponadprzeciętnych. „Beret” Górala ma się więc dobrze i oby to była zapowiedź jego dobrego występu w Pradze podczas festiwalu EPT, czego mu serdecznie życzę. W każdym razie w najbliższą środę mam zamiar popsuć mu dobry humor i wziąć srogi odwet w tajczyka!

Jestem ofiarą Kapicy?

Pod poprzednim odcinkiem bloga wywiązała się krótka, aczkolwiek treściwa i ciekawa dyskusja z jednym z czytelników PokerTexas na temat tego, dlaczego zrezygnowałem z gry w pokera. Krótko mówiąc – według niego nie mogłem z tego wyżyć i musiałem iść „do normalnej pracy”. Akurat o powodach mojego odejścia mówiłem już i pisałem kilka razy, więc nie muszę tego znowu wałkować (wystarczy sięgnąć do dwuczęściowego wywiadu, jaki zrobił ze mną kiedyś Fizol dla PokerTexas), ale sam temat mnie zaintrygował i zacząłem się nad nim zastanawiać. Czy da się żyć z pokera w Polsce? Odpowiedź jest niby banalnie prosta – jak ktoś umie grać, to się da, a jak ktoś jest donkiem, to mowy o tym nie ma. Koniec tematu? No nie… Przeanalizowałem lata swojej gry i doszło do mnie, że teraz gracz taki jak ja, czyli preferujący grę na żywo, w zasadzie nie ma prawie żadnych możliwości gry zarobkowej. Co by nie mówić o grach w kasynach w hotelach Hyatt czy Hilton, to jednak były one po pierwsze regularne, po drugie dawały wciąż jakiś napływ słabych graczy kasynowych do pokera i można było na tej bazie układać sobie kalendarz gier w miesiącu. Do tego WLP (dla niewtajemniczonych – dawna Warszawska Liga Pokera) i różne gry jej towarzyszące, turnieje wyjazdowe typu PPT czy USOP i można było naprawdę grać codziennie (co oczywiście gracze online mają bez łaski, ale mówimy teraz tylko o grze na żywo). Po wprowadzeniu ustawy hazardowej całość wywaliła się do góry kołami, gra na żywo wszędzie upadła, bo każdy bał się nalotów Czarnych Brygad Kapicy i można było w zasadzie zwijać pokerowy interesik. Mogę więc śmiało powiedzieć, że przyszło mi grać w czasach, gdy poker nie był może do końca legalny, ale było go wszędzie pełno. Teraz początkujący gracze takiego luksusu nie mają.

Po co o tym piszę? Każdy niby to wie, prawda? Ale tak analizując komentarz użytkownika „marjag” (przy okazji pozdrawiam!) doszło do mnie, że w sumie… to miał rację! Te nowe warunki zabrały mi możliwość zarabiania na pokerze w rozmiarze takim, jak wcześniejsza sytuacja prawna lub po prostu jej brak. Trzeba bowiem pamiętać, że zajmowałem się – oprócz samej gry – jeszcze innymi rzeczami, jak organizacja turniejów, dziennikarstwo pokerowe czy komentowanie albo relacjonowanie turniejów, a praktyczne zabicie pokera live te wszystkie możliwości mi zabrało. Oczywiście były jeszcze turnieje zagraniczne, ale to już inna skala kosztów, czasu i potrzebnych umiejętności. Była też gra online, za którą jednak nigdy nie przepadałem. Mogę więc powiedzieć, że Kapica i jego ustawa odcięły mnie od źródeł zarobku.

Zresztą, jeśli się nie mylę, to nie tylko ja się nią stałem. Patrzę teraz tak już trochę z boku na polską scenę pokerową, ale wielu twarzy już na niej znaleźć nie mogę. Nie chcę tu rzucać nazwiskami czy nickami graczy, ale w samej Warszawie przestało grać wielu starych pokerowych wyjadaczy, którzy byli w grze „od zawsze”, czyli odkąd ja to pamiętam, a teraz od kilku lat słuch o nich zaginął. Kilku przestało grać jeszcze długo przede mną, bo też byli zorientowani na grę live, której zwyczajnie nam zabrakło. Nie wszystkim spodobały się nowe możliwości gry, kilku nie wytrzymało tego finansowo, jeszcze inni mieli już zwyczajnie dosyć takiego życia, podobnie do mnie. Patrząc po innych miastach też widzę poważne „ubytki kadrowe”. Widzę zresztą choćby po moich pokerowych znajomych z Facebooka, ilu z dawnych graczy wzięło się do – jakby to nie zabrzmiało – uczciwej roboty i odeszło od stołów. Czy to się zmieni w przypadku prawnego uregulowania pokera? Nie wiem i to już chyba temat na inną dyskusję…

Operacja „Siłka”

Może się to wydać poniekąd trochę dziwne, ale choć wyczynowo sport uprawiałem przez kilkanaście (a może nawet więcej) lat swojego życia, to kontaktów z siłownią nie miałem nigdy zbyt dużych. Gdy trenowałem siatkówkę w latach szkolnych, to nasze organizmy były jeszcze zbyt młode, żeby katować je ćwiczeniami na siłowni (co jest szczególnie ważne w okresie, gdy nastolatek właśnie rośnie, a ciężkie ćwiczenia fizyczne mogą po prostu wstrzymać ten proces, czego raczej trenerzy siatkówki nie chcieli). Potem, gdy grałem już w bowling, siłownia nie była mi potrzebna – wystarczyło pójść na kręgielnię i samymi rzutami kulą doprowadzało się organizm do maksymalnego wysiłku. Kiedyś nawet to policzyliśmy, że biorąc pod uwagę wagę kuli (około 7-8 kilogramów) i ilość wykonanych przez nas rzutów podczas turnieju bowlingowego, w którym dochodziliśmy do fazy finałowej (zazwyczaj były to trzy dni gry, czasami cztery), to przeciętnie zawodnik przerzucał w tym czasie około 2,5 do 3 ton! Grało się od 20 do 30 gier, każda gra to średnio około 15 rzutów kulą o wadze 7-8 kilogramów. Wystarczy to sobie policzyć. Siłownia nie była więc w żaden sposób nam potrzebna. Zresztą nawet zwykły, codzienny trening to było zazwyczaj od sześciu do dwunastu gier…

Jak pisałem ostatnio zacząłem chodzić właśnie na siłownię. Mój organizm ewidentnie tego potrzebował, bo już po kilku razach poczułem się zdecydowanie lepiej (zarówno fizycznie, jak i psychicznie), choć z drugiej strony moje zaniedbane ciało buntuje się wyraźnie w kontakcie z dużym wysiłkiem. Rowerek znoszę jeszcze dzielnie, choć pot leje się ze mnie hektolitrami i mimo mocnego operowania ręcznikiem, wyglądam ciągle, jakby ktoś podchodził do mnie i co chwila wylewał mi na łeb wiadro wody. Ale jak wchodzę na ergometr (czyli „wiosełka”), to już przestaje być to zabawne i naprawdę cierpię katusze. To jest w ogóle doskonały przyrząd do ćwiczeń, chyba najlepszy ze wszystkich – pracują wszystkie partie mięśniowe i każdy element ciała jest zaprzęgnięty do roboty. Dla zapuszczonego pana w średnim wieku z wyraźnie widoczną ciążą spożywczą i ponadprzeciętną ilością podbródków jest to prawdziwe wyzwanie. Co ciekawe, z każdym kolejnym razem męczę się coraz bardziej i na mniej ćwiczeń starcza mi sił, więc widać, jakie mam zaległości kondycyjne. Uparłem się jednak, że dam radę, to muszę dać i już. Jak nie boli, to znaczy, że gówno warte są te ćwiczenia. Mnie boli jak cholera, więc chyba będzie dobrze.

Zresztą w dość nudnych ćwiczeniach pomagają mi zdecydowanie… muzyka i książka. Po pierwsze – jest się czym zająć, bo ile można się gapić na innych, równie spoconych jak ja, ludzi? Żeby jeszcze jakieś fajne towary się kręciły i było na czym oko zawiesić, ale nie ma ich zbyt wiele (pewnie dlatego, że te fajne towary nie muszą chodzić na siłownię… czuję, że zaraz dostanę w mój łysy łeb od żony, bo ona chodzi, ale ona jest wyjątkiem potwierdzającym regułę, to chyba jasne, nie?). Po drugie – pedałowanie w miejscu jest tak samo ekscytujące, jak dla konia bieganie w cyrku w kółko. No więc włączam sobie muzyczkę, słuchawki w uszy i czytam. W godzinkę można śmignąć nawet 100 stron książki, więc nie ma co marnować czasu. Polecam, bo czas leci szybko i nawet zmęczenie jest wówczas zdecydowanie mniejsze!

Aha, jeszcze słówko w nawiązaniu do ostatniego bloga – zrobiłem sobie właśnie kilka dni temu echo serca i okazuje się, że z moją pikawką wszystko jest w najlepszym porządku. Więc może moje problemy będą jedynie przejściowe? Oby!

Czas na trochę śmiechu

Z moich dawnych blogów wiecie już na pewno, że mam świra na punkcie filmu, muzyki, książek i tego typu ludzkich przyjemności. Nie wiem jednak, czy pisałem o tym, że jestem wielkim fanem polskiego kabaretu. Nie jakiegoś jednego (choć mam oczywiście swoje ulubione), ale generalnie kabaretu jako sztuki i zjawiska kulturalnego. Młodsi może tego nie pamiętają, ale w czasach wszechobecnej komuny sztuka kabaretu była jedną z najbardziej rozwiniętych form artystycznej walki z reżimem i ówczesną władzą. Wystarczy tu wspomnieć choćby kabaret „Pod Egidą” Jana Pietrzaka, przegenialny i przeinteligentny kabaret „Dudek” czy słynny duet Laskowik – Smoleń. Kasety magnetofonowe z nagranymi występami tych artystów to był prawdziwy skarb i ludzie przekazywali je sobie z rąk do rąk, wielokrotnie przegrywali i czcili każde słowo uderzające mocno i celnie w komunę.

Teraz sztuka kabaretowa co prawda już tak często nie porusza tematów politycznych (choć kilka skeczów z ostatnich lat jest genialnych), ale wciąż jest doskonałą zabawą dla widzów. Do typowych występów kabaretowych dołączają ostatnio coraz śmielej stand-uperzy. Nie wiem, czy wszyscy wiedzą, czym jest stand-up, więc dla spokoju powiem pokrótce: jest to forma komediowego monologu przed publicznością, opartego w dużej mierze na interakcji z widzami i przede wszystkim na charyzmie i umiejętnościach występującej osoby. Charakteryzuje się też tym, że nie ma w nim żadnych tematów tabu i rzeczy, o których mówić nie można lub nie wypada. Słyszeliście pewnie ostatnio o problemach najsłynniejszego polskiego stand-upera, Abelarda Gizy, który w publicznej telewizji wygłosił na żywo swój monolog o pierdzącym papieżu. Niby nic takiego – papież, jak każdy człowiek, lubi sobie puścić bączka. Wielkie mi co, stwierdzenie faktu. A jednak… Rozpętała się afera jak cholera, ale chyba żaden z tych pajaców, którzy mieli wielkie pretensje do Abelarda nigdy w życiu nie widział PRAWDZIWEGO stand-upu na żywo! Czyli hardcorowego, jadącego po bandzie, pełnego bluzgów i łamania wszelkich świętości. Niech za przykład posłuży tu doskonały występ drugiego wielkiego mistrza polskiego stand-upu, Kacpra Rucińskiego, na temat spowiedzi w kościele…

Słabo?! Jest w tym moc, niezależnie od poruszanego tematu. Tu nie chodzi naprawdę o obrażanie kogokolwiek, czepianie się religii, Żydów, muzułmanów, inwalidów czy też alkoholików, tylko o to, że nasze społeczeństwo jest skostniałe, głupie, myślące szablonowo, kompletnie nieprzygotowane do takich sytuacji. W USA stand-up jest zdecydowanie najwyższą i najpopularniejszą formą rozrywki, a najlepsi wykonawcy mają status dokładnie taki sam, jak gwiazdy z Hollywood. U nas chcą im wytaczać sprawy w sądzie i karać za występy… No absurd jakiś!

Bardzo długo wkurzał mnie fakt, że o występach dowiadywałem się już „po” i chodziłem wściekły, że nie udało mi się kupić biletów. Kilka miesięcy temu zacząłem więc – prawie nałogowo – kupować bilety na wszystkie lepsze i ciekawsze imprezy kabaretowe, które mają miejsce w Warszawie. Wbrew pozorom nie jest ich jakoś specjalnie wiele, a i też nie wszystkie mnie interesują, ale udało mi się zdobyć bilety (gdzie „zdobyć” to doskonałe słowo, bo rozchodzą się w moment!) na występy wszystkich moich ulubionych kabaretów – Kabaretu Moralnego Niepokoju z genialnym Robertem Górskim, kabaretów Limo i Ani Mru Mru, Paranienormalnych z rewelacyjnym Igorem Kwiatkowskim (czyli słynną Mariolką, choć wolę go obecnie jako Kryspina, cesarza internetu – jak ktoś nie wie, o co chodzi, niech zajrzy na Youtube, albo wyjaśnię w przyszłości) czy na Neo-nówkę z boskim Romanem Żurkiem, na który idę zresztą z żoną za kilka dni. Udało mi się też dostać bilety na kilka imprez stand-uperskich, z czego jestem niezmiernie zadowolony, bo ci ludzie na żywo wymiatają sto razy lepiej, niż przed kamerami telewizji, która zwyczajnie ich ogranicza i klasycznie cenzuruje (taka to polska demokracja i wolność słowa, kurwa mać…). Byliśmy choćby ostatnio na imprezie „Roast Abelarda Gizy”, która była po prostu doskonała. Jeśli ktoś nie miał do czynienia z roastem, to niech poszuka najpierw na Youtube amerykańskich oryginałów produkowanych przez stację Comedy Central (choćby legendarnego już „przysmażania” Charliego Sheena), a potem może zobaczyć, jak polscy stand-uperzy potraktowali np. Huberta Urbańskiego czy Szymona Majewskiego. Roast to taka forma występu, w której każdy jeździ sobie po każdym (bez żadnych zahamowań!), a na koniec niszczy głównego gościa programu. Istna masakra! Są bezwzględni, nie znają litości i nie mają serc! Miażdżą się wzajemnie, choć w atmosferze pełnej sympatii, przy kupie śmiechu i w doskonałych nastrojach. Rewelacja!

Mam już teraz bilety nawet na marzec i kwiecień przyszłego roku, bo trzeba było kupować szybko i się nie zastanawiać, więc widać doskonale, jak popularną formą rozrywki jest obecnie klasyczny kabaret i stand-up. I oczywiście wciąż szukam kolejnych! Jeśli do Waszego miasta przyjedzie kiedyś ktoś z tych wykonawców, to wybierzcie się koniecznie, bo naprawdę są to zawsze minimum dwie godziny doskonałej zabawy. Ja, znając i tak większość skeczów i tekstów z internetu, wychodzę z każdego występu z regularnymi bólami brzucha ze śmiechu!

A na koniec jeszcze raz krótko Kacper, tym razem o pępkowym Jezusa…

Pożegnanie przy muzyczce

Ktoś mnie zapytał ostatnio w komentarzach, co się stało z moim blogiem „Kopniak w jaja”, który swego czasu pisałem. Cóż, pisałem go do momentu, gdy miałem na to czas, potem wyskoczyła mi nagle moja Anakonda i musiałem przestać pisać, bo zwyczajnie brakowało mi na to wolnej chwili. Ale wszystkie teksty mam, zebrane mam nawet tematy, które chciałem tam kiedyś jeszcze opisać i nie zdążyłem. A że pisałem tam głównie o filmie, muzyce, książkach i sporcie, to oczywiście będę chciał czasem te tematy poruszyć także tutaj. Dziś już nie ma na to miejsca, bo i tak nie wiem, czy ktoś dotrwał do końca, ale tak szybko poruszę dwa tematy muzyczne.

Pierwszy to nasza najnowsza książkowa zapowiedź – autobiografia Liroya, ojca chrzestnego polskiego rapu. Powiem Wam, że o ile postać Piotrka znam od zawsze, czyli od jego pierwszego albumu ze słynnymi kawałkami „Scyzoryk” czy „Scoobiedooya” (mam nawet wydany przez BMG oryginał z 1995 roku, który jest obecnie istnym „białym krukiem”, a jego cena na Allegro sięga czasem nawet 1000 złotych!), to jednak fanem rapu nie byłem nigdy i tematyka jest mi raczej obca. Nie moje klimaty po prostu. Ale gdy zacząłem czytać jego opowieści z młodości i słuchać jego opowiadań, to po prostu nie mogłem się od tego oderwać. W zeszłym tygodniu spędziłem z Liroyem dwa dni podczas jego pobytu w Warszawie, bo lataliśmy od wywiadu do wywiadu, od redakcji do redakcji i ciągle przyjmowaliśmy dziennikarzy w naszym biurze (promocja książki to naprawdę ciężka i czasochłonna praca, wierzcie mi!), mieliśmy więc czas, żeby w przerwach na spokojnie pogadać. O książce, o życiu i o pierdołach. Liroy okazał się bardzo przystępnym i sympatycznym gościem, który ma do opowiedzenia mnóstwo ciekawych historii, a głowę pełną niesamowitych pomysłów, więc jeśli interesujecie się jego muzyką czy też jego osobą, to z czystym sumieniem polecam Wam jego książkę, która wyjdzie jeszcze w tym miesiącu. Jej fragmenty możecie znaleźć w sieci albo na naszym profilu Anakondy na Facebooku. Sami ocenicie, czy Was to zainteresuje.

Drugi temat dziś tylko zaczynam, bo zamierzam o nim więcej napisać w następnym odcinku – moje tegoroczne koncerty, które widziałem na żywo. Ten rok jest wyjątkowo bogaty w muzyczne wydarzenia, a ja biegam na te koncerty dość często, więc o kilku Wam opowiem. Dziś tylko mała zajawka koncertu, na którym już w tym roku byłem i na którym będę ponownie w czwartek, czyli duet Hurts z nowego (równie genialnego jak pierwszy) albumu „Exile”. Coś pięknego! Zdecydowanie najczęściej słuchany przeze mnie album tego roku! No, może obok „Delta Machine” Depeche Mode… Dobra, to już wszystko!

PS. No nie, jednak nie wszystko! Jutro, szóstego listopada, dla każdego kibica drużyny z Old Trafford jest dzień święty, bo przypada dwudziesta siódma rocznica przejęcia Manchesteru United przez sir Alexa Fergusona. I tak sobie wymyśliłem, że jeśli blog zbierze minimum 27 plusików, to wśród wszystkich komentujących użytkowników wylosuję dwie osoby, które dostaną ode mnie wydaną przez Anakondę biografię Bossa. Jakoś trzeba podkręcić walkę w Klubie Blogera na PokerTexas, prawda?

Poprzedni artykuło rozdaniach, strategii i sukcesach w rush S’n’G
Następny artykułZnamy najlepszą dwójkę Main Eventu WSOP 2013

86 KOMENTARZE

  1. hej! na początek, powodzenia w mikrochallengu 🙂 ja dopiero zaczynam przygodę z pokerem i nie grałam jeszcze na pieniądze. za sprawą mojej firmy, ciupię w appkę mobilną, którą niedawno wypuściliśmy. i teraz w sumie trochę interesownie zapytam, czy nie chciałbyś sprawdzić, jak nasza appka (Zombie Poker) wygląda z punktu widzenia pokerzysty, który ma już pewne sukcesy i idzie w pro. gra jest sympatyczna i „ładna” graficznie, ale chcielibyśmy się dowiedzieć, czy jest również atrakcyjna dla prawdziwych graczy pokerowych. jeśli miałbyś wolną chwilę, żeby się temu przyjrzeć, to zapraszam 🙂

    pozdrawiam!

    • o ja, przepraszam, nie zauważyłam, że masz dwa wpisy w najnowszych polecanych i teraz to wygląda, jak spam… ze mną tak zawsze :/

  2. Ogólnie jestem fanem twojego wydawnictwa biografie króla ,,Henrego,, i Cantony super. Fergusona troche na siłę wg mnie. Liroya słuchałem jak dzieciak (pewnie jak większość w tym kraju) więc napewno przeczytam.

  3. ha ha ha alem sie ubawil. ha ha. moze jeszcze zaczniesz sie „odchudzac na blogu” ? albo operacja plastyczna szczegolowo opisana ? z taka facjata to by sie przydalo. a propos facjaty – dalej jestes jacusiu „facjata pzp a la wisnia” ?? bo cos malo o tobie slychac w tym aspekcie. moze jakbys mocniej dzialal to teraz nie jeczalys bys ze nie ma gdzie grac.

  4. Witaj JD

    Witaj Rafale

    Zaczerwieniłem się lekko widząc swoje pokerowe imię na wstępie bloga.

    Jak czytasz wszyscy są szczęśliwi (zadowoleni) z Twojego powrotu.

    Uaktywniają się „trole”-ozdoba Pokerstarsa (ich też brakowało)

    Bez troli ta strona jest bez życia (w sumie sympatycznie jest wiedzieć jaki mamy odsetek „sympatycznych” rodaków.

    Prowokujesz mnie do aktywnego powrotu:)

    Przemyślałem, wracam w okolicy Świąt, z kiepski tekstem, w odcinkach.

    Roboczy tytuł: „przeżyje(my) to jeszcze raz czyli testament hajjera”

    Pozdrawiam

    Jak zawsze pełen ciepła i podziwu dla Ciebie

    hajjer

    Przy okazji to co zrobił Góral w stosunku do mojej osoby, to miód na moje serce.

    • No i na taką informację czekałem! Rośnie groźny rywal w Klubie Blogera 🙂 I nie pisz „wracam z kiepskim tekstem”, bo to nieprawda – czytałem wszystkie Twoje poprzednie opowieści i zawsze było ciekawie, więc i teraz będzie 🙂

  5. hurrra ! Doda polskiego pokera is back ! jak alkoholik ktoremu sie nie powiodl odwyk. a w najlepszy humor wprawily mnie pierdolety o tym ze nie ma gdzie grac 🙂 moze z toba nie chca grac 🙂 ? popytaj Gorala moze ci cos opowie 😉 ?

  6. Mam już szalik MU jako wycieraczkę przed drzwiami, wyślij mi książkę i zrobię rytualne ognisko 😀

    • Akurat stać, a tak na serio to coś słabo im idzie po zmianie trenera i zanosi się na dłuższy okres bez sukcesów.

      Nie jestem jakimś wyrafinowanym kibicem Chelsea, ale w Anglii nadchodzi ich czas i coś mało prawdopodobne, żeby City czy Arsenal coś zdziałali.

    • Pisałem o tym w poprzednim odcinku. Nie jestem wielkim fanem Moyesa, nie wiem jak długo trzeba będzie czekać na sukcesy, ale i tak nie zmieni to mojego podejścia do klubu 🙂

  7. Taki jakiś grzeczny, ale dobrze że wróciłeś do pisania. Jack jak zajmujesz się teraz wydawaniem książek to myślałeś o jakiś pozycjach pokerowych?? Wszyscy którzy podejmowali się tematu mieli straszny problem z dotrzymywaniem słowa. Jeszcze za czasów Harringtona było że premiera już za tydzień, co najwyżej za dwa a wychodziło po pół roku. Nie mówiąc już o PMP bo tam kataklizmy co chwila się zdarzały. Przydałby się ktoś kto bardziej profesjonalnie podejdzie do tematu.

    • A kiedy ja byłem niegrzeczny?? 🙂

      Jeśli chodzi o książki pokerowe to rynek jest zbyt mały, żeby miało to być przedsięwzięcie dochodowe. Co prawda graczy jest u nas spora grupa, ale umówmy się – ilu z nich przeczytało w życiu jakąkolwiek książkę o pokerze? A ilu chciałoby ją kupić? Nie znam szczegółów, ale według mnie to dlatego były problemy z poprzednimi polskimi wydawcami.

  8. Z dotrwaniem do końca Twojego bloga nigdy nie mam problemu, niezależnie pod jakim szyldem go piszesz 🙂

    A co do losowania to proszę mnie nie brać pod uwagę, ponieważ miałem już szczęście wygrać autobiografię sir Alexa zaraz po jej wydaniu (chociaż przyznam się bez bicia, że nie mam jej, została prezentem dla osoby, która bardziej na nią zasługiwała – największego kibica MU jakiego znam – Pozdro Yetti! 🙂 ).

  9. oj brakowało tutaj takiego konkretnego faceta, mającego nie tylko COŚ, ale i WIELE konkretnego do powiedzenia! pamiętam Twoje wpisy tutaj jeszcze z poprzedniej epoki, a ich poziom nie tylko się nie obniżył, ale i zwiększa się z każdym kolejnym wpisem 🙂

    powodzenia też w Challenge’u bo widzę, że niedługo zostanie pozytywnie zakończony i czekam na kolejny, tym razem z wyższej półki 🙂

    pozdrawiam

    • Nie wiem czy będę miał zdrowie na następny 🙂 Donki z Poker Stars męczą mi psychę 🙂

  10. A ja się zastanawiam jak bardzo jest fer losowwnie nagród za plusiki , uważam ze jestes dobrym blogerem i to by wystarczyło na blog miesiąca , no chyba że celujesz w blog roku a czasu mało , wiec do nastepnego bloga tez cos pewnie bedzie moze jakie dolary 🙂

    Pewnie tez wiesz o tym ze inni sie starają aby byc wysoko w klubie blogera , piszą mniej lub wiecej gorzej lub lepiej ale bez sztuczek i zkladam sie ze niektorym sie troche odechcialo .

    Rozumiem zeby poziom blogerów na PT byl wyrównany to można sie łapać sztuczek , a i kazdy chetnie by skorzystał ale sam wiesz że jak juz piszesz to nimalze wszyscy piszcza , niektorzy za tłumem .

    Nie dalem minusa nie dalem plusa , ale chyba udział w losowaniu mam zapewniony ?

    • Zapracuj sobie tak jak JD na taką pozycję na „rynku” pokerowym. Wtedy jak znajdziesz czas i chęć napisz ciekawego bloga i wtedy gwarantuję, że również dostaniesz tyle plusików 😉 JD nagrody i jego zasady proste 😉

    • O tym wlasnie pisze , JD ma pozycje dobre pioro a łapie sie sztuczek , ktore uniemozliwjają innym walke o pierwsze niejsce w klubie blogera . stozek ja nie neguje ze JD jest dobrym blogerem ale to ja moge Ci zagwarantowac że bez nagrod nie bylo by tyle plusów , napewno widziałeś te komentarze w stylu dalem plusik czekam na losowanie …

    • Jacafish, cieszę się, że w końcu ktoś o tym napisał 🙂 Forma „skorumpowania” czytelników nagrodami miała być tylko zabawą z przymrużeniem oka, w której jak widać duże grono osób chce wziąć udział. Bądźmy szczerzy – ani ja nie muszę tego Klubu Blogera wygrywać, ani ja nie potrzebuję rozdawać nagród, żeby go wygrać 🙂

  11. Fajnie, że po raz kolejny powróciłeś z blogiem. A książkę mogę odebrać osobiście przy tajczyku, bo ostatni raz grałem w to parę lat temu 🙂

  12. Jack – oblookałem Twoje staty na pokerprolabs i mam nadzieję, że wkrótce wrócisz do takich wyników jakie osiągałeś w 2009 roku.

    Ciekaw jestem ile zajmie Ci jeszcze skończenie obecnego challengu przy tym tempie grania…

    Pomyśl nad jakimś wyzwaniem dla innych graczo-czytelników, bo chętnie bym się zmierzył z Tobą w turku NL.

    Książki o SAFie nie zakupiłem co prawda, ale z tematyki sportowej polecam Raymond Domenech – Straszliwie sam, a z innej beczki książkę Jona Robertsa i Evana Wrighta – Prawdziwy gangster.

    Dawno nie czytałem tak znakomitego dzieła.

    Do zobaczenia wkrótce (mam nadzieję 😉 ) przy stole!

    GL

  13. „[…] potem wyskoczyła mi nagle moja Anakonda[…]”

    Mówisz o wydawnictwie?;P Według mnie mistrzem kabaretu jest Robert Górski, teksty ma najlepsze. Ekspertem nie jestem, ale też grałem te sity i muszę przyznać – szacun, godne ROI. Brakowało kogoś takiego tutaj, oby więcej:)

  14. Niejako zostałem wywołamy 🙂 więc kilka zdań:

    1. Wątpiłem, że na blogu pokerowym można o seksie, a jednak można. „Spowiedź” dobra, nie znałem kawałka. Biorąc pod uwagę, końcówkę występu informuję, iż zrobiłem dziś kilka dobrych uczynków. O ile jakaś babeczka ma pokutę jaką on poleca to … 😉

    2. Teraz poważenie: ROI na tych stawka do poprawy :), ale jak dojedziesz do 100$ pochwalę, bo cel osiągnięty będzie.

    3. Dalej czekam na jakieś akcje z pokera live.

    4. Komentarz do tematu „utrzymywania się z pokera”: kolega ostatnio słusznie zauważył, że opłaca się tylko granie „na wyjeździe”, wiadomo Kapica/Tusk zabili profitowe granie w kraju (dałeś słuszną uwagę, pozostała nam tylko dobra zabawa i płacenie 25%). W takim razie może skusisz się pograć w Pradze w grudniu?

    pozdr i …pisz tak dalej

    • O seksie to wszędzie można 🙂

      A jak zagram coś ciekawego live, to na pewno o tym napiszę, na razie gram w taja 🙂

  15. Również dałem plusik, proszę o zapakowanie w czerwony papier przy wysyłce. Co do kabaretów to nie macie czasem poczucia, że są po prostu żenujące? Nie wiem z czego to wynika, ale gdy oglądam amerykański stand-up nie towarzyszy mi to poczucie żenady. Mimo, że teoretycznie treści bywają podobne. Ma to zapewne jakiś związek ze specyficzną percepcją i odbiorem języka ojczystego. Mam takie poczucie jakby j. angielski był niejako stworzony do tego typu rozrywki natomiast polskie kabarety są jakieś takie toporne. Pozdrawiam.

    • Słuchałeś kiedyś piosenek po niemiecku? No właśnie, mi też się wydaje, że w tym języku nie da się śpiewać, a jednak śpiewają. Tak samo jest z innymi formami rozrywki, każdy kraj musi mieć swoją, lokalna wersję tego, co najlepiej sprzedaje się po angielsku. Akurat kabaret jako kabaret w USA jest prawie zupełnie nieznany jako rozrywka, bo tam stand-up rządzi od dawna, ale faktycznie w monologach brzmi to jednak o wiele inaczej po angielsku, niż po polsku. Inna sprawa, że wiele zależy tu od dykcji, umiejętności wysławiania się, bogactwa języka itp. Dlatego najlepsi są właśnie najlepsi, bo to potrafią 🙂

    • dokładnie takie same odczucia mi towarzyszą: są one TOPORNE z tym ze nie wydaje mi się ze to kwestia języka. Mi się nasza scena standupowa wydaje mega sztywna, zero luzu tak jakby bali się tego o czym mowia…I te zenujace przerwy po kazdym dowcipie w oczekiwaniu na smiech.

  16. Fajnie się czyta. Tylko winę za wszystko nie ponosi Kapica – a Donald Tusk. To On spowodował cały ruch maszyny która doprowadziła do zmiany ustawy hazardowej. Do urzędników nie można mieć pretensji o to, że egzekwują prawo. I nie ma znaczenia jak jest ono głupie.

  17. Delta Machine to jedyna płyta obecnie , którą wożę i słucham w swoim bolidzie 😀 Na ich ostatnim koncercie w Polsce też byłem (przedostatnim też ) 😀

    • A do Łodzi się wybierasz? Ja już bileciki mam od kilku miesięcy 🙂 Na Narodowym było super, choć nagłośnienie momentami nie było najlepsze. Ale Depeche Mode to zawsze Depeche Mode, nie ma lipy 🙂

  18. Jest dużo dobrych blogów, tylko jak napisze ktoś bardziej znany i lubiany to zawsze ma więcej plusów. Lubicie lizać tyłki, czy was to podnieca?

  19. fajnie, że wróciles:) co do pokera, 43% roi myslę ze to dobre, ale na pewno mozna ugrac wiecej, a ile grasz stolikow na raz? ja grając $0,25- 12-16 stolikow mialem 46%roi

  20. Dobrze się czyta. Plusik za akapit o kabaretach i stand upach. Życzę szybkiego dojścia do 100$ , gl

    • Nie dam rady częściej. Raz – nie mam tyle czasu, dwa – nie miałbym o czym pisać z pokera i konserwatyści na PT by się wkurzali, że to nie jest blog pokerowy 🙂

  21. Myślę , że ROI całkiem niezłe ( jako , że nie przepadasz za grą online ) , a tak poza tym to siłownia to bardzo dobra sprawa , jeżeli podchodzimy do ćwiczeń z „głową” 🙂

  22. o ile roasty to nie moja bajka (po obejrzeniu na yt nie wiedzialem o kim/czym mowa, poza Urbanskim) to standupy, które wkleiłeś mnie zaciekawiły i możliwe, że się wybiorę w niedługim czasie na jakiś.

    co do ergometru to Cie nie pocieszę, po 2 latach treningów wioślarstwa to k***stwo nie było ani trochę lżejsze!

    powodzenia na siłce i w challengu, ROI wg mnie bardzo przyjemne.

    P.S. biografią Bossa bym nie pogardził 😉

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.