Niektórzy mówią, że hazard jest człowiekowi potrzebny, jak rybie ręcznik. Producenci łazienkowych tekstyliów na morski rynek muszą być prawdziwymi rekinami biznesu.
„I'll play any man from any land any game he can name for any amount I can count, provided I like it” – takie motto na boku “gamblobusa” u jesieni żywota kazał sobie wymalować pokerowy mistrz świata Puggy Pearson. W owym czasie Pug był już za cienki na profitową grę w karty, ale wystarczająco mocny, by kroić turystów, ciemniaków, hazardzistów i fanów, których wciąż miał sporo.
Wspomnianemu sloganowi bliżej było do haseł wyborczych niż do prawdy. A i podróżowanie po kraju autobusem dopełnia skojarzenia. Pearson o wszystko by się nie założył – nie był bowiem głupi – lecz historia nosiła na grzebiecie niejednego głupca. Spośród tych wyrosło co prawda wielu szczęśliwców, lecz lód, po którym stąpali, był grubości kuroniówki. Stare hinduskie przysłowie brzmi: Nie umiesz liczyć oddsów – siedź w chałupie. Czy coś w ten deseń.
Gambling towarzyszy ludzkości od jej początków. Już Kleopatra zakładała się z Markiem Antoniuszem, że będzie w stanie wydać na jeden posiłek dziesięć milionów sestercji. Najbardziej absurdalne zakłady przyjemnie czerpać ze świata sportu – na sporcie bowiem opiera się gros bukmacherskich rozpisek, na których następnie opiera się gros bzdurnych betów, stawek i life-changing sytuacji.
29 września 2001 roku na White Hart Lane Tottenham Hotspur podejmował Manchester United. Czerwone Diabły broniły mistrzostwa Anglii, Koguty kulały się w środku tabeli. Gdy po pierwszej połowie gospodarze prowadzili 3:0, jeden z żarliwszych fanów postanowił zaimponować dziewczynie, stawiając na zwycięstwo „Lilywhites” cały swój majątek. Co do centa. Niestety dla finału tej jakże romantycznej historii już w 46. minucie gola wsunął Andy Cole, a jego kompani dołożyli do tego jeszcze cztery trafienia. Diabły zaliczyły come back dekady. A granatowo-biały gambler nie wsunął i nie zaliczył raczej nic, bowiem wrócił do pustego domu. I łóżka.
W 1997 roku do buka w Birmingham zawitał Steve Caldicott ze swym 3,5-letnim synkiem. Steve postawił zaledwie 34 funty, ale jednym zakładem wygenerował kurs na poziomie 50 000:1. Dumny tatuś wierzył, że jego syn strzeli bramkę dla Anglii w finale piłkarskich mistrzostw świata w 2018 roku. Do rosyjskiego Mundialu pozostał miesiąc, lecz latorośl pana Caldicotta chyba wciąż nie znajduje się w kręgu zainteresowań Garetha Southgate’a. A Caldicott senior może żałować, że nie nazywa się Steve Messi i nie obstawiał w Buenos Aires.
Osobliwy zakład kumulowany wykonał 30 grudnia 1989 roku pewien Walijczyk. Jego bet dotyczył 2000 roku i obejmował tytuł szlachecki dla Cliffa Richarda, istnienie U2, kontynuację „EastEnders” na antenie BBC oraz „Zatoki serc” i „Sąsiadów”. Oddsy? 6479:1. Analitycy długo wąchali i trącali kupon, traktowali go prądem, fenoloftaleiną i oranżem metylowym, jednak koniec końców Sir Cliff, Bono i zamiłowanie Brytyjczyków do oper mydlanych pozwoliło szczęśliwcowi na obrócenie 30 funtów w niemal dwieście tysięcy.
Sport sportem, ale nam bliższe są pokerowe stoły i kasyna. W czasach, gdy Doyle Brunson zaniżał średnią wieku, gambling był bardziej popularny niż Rychu Peja na Jeżycach. Mówisz – hazard w Vegas, myślisz – Archie Karas. Ten grecki imigrant pożyczył od kumpla 10.000$, by spróbować pokerka w Binion’s Horseshoe. Po pewnym czasie był w posiadaniu wszystkich najbardziej wartościowych żetonów kasyna, 17 milionów dolarów i skalpów najlepszych graczy świata. Historia mocna jak Popularne bez filtra, zresztą została przeze mnie opisana w jednym z niedawnych tekstów.
We wrześniu 1980 roku 29-letni William Lee Bergstrom przekroczył próg Binion’s Horseshoe z dwiema walizkami w rękach. W jednej miał 777.000$, druga była pusta. Benny Binion kierował się zasadą, w myśl której akceptował każdą wysokość zakładu gościa, który bawił w jego przybytku po raz pierwszy. A William Lee chciał postawić całość (równowartość dzisiejszych 2,2 mln $) na jeden rzut kośćmi. Bergstrom rzucił, a po chwili wyszedł z kasyna tak, jak wszedł – z tym, że obie jego walizki były już pełne.
Po niemal czterech latach The Suitcase Man powrócił. Postawił 538.000$ na jeden rzut kośćmi, wygrał i zabrał matkę na koncert Williego Nelsona. Po pół roku znów stanął przy stole. W walizce miał 550.000$ w gotówce, w złocie – kolejne 140.000$. Dopełniającą zielony milion resztę przyniósł w czekach. Benny Binion mógł zacisnąć gumę w swych teksańskich majtach, jednak pozwolił Bergstromowi rzucać. A ten rzucił i przegrał, by nigdy już nie napełnić swych walizek. Kilka miesięcy później gambler nałykał się tabletek, by przegrać po raz ostatni.
W 2004 roku 32-letni Ashley Revell wpadł na ekstra pomysł. Postanowił sprzedać wszystko, co miał – łącznie z ubraniami i czymkolwiek, co miało jakąkolwiek wartość – i całość postawić na jeden spin rulety. Przygotowania i drogę do zebrania 135.300$ śledzili widzowie SkyOne dzięki specjalnemu reality show „Double or Nothing”.
Gdy nadszedł sądny dzień, cała Wielka Brytania na kilka sekund wstrzymała oddech. Revell postawił na czerwone, a po chwili kulka jego życia zatopiła się w przyjemnym wgłębieniu krwawej siódemki. Po wielkim triumfie wciąż robił głupie rzeczy, łącznie ze zmianą nazwiska na nazwę firmy bukmacherskiej.
Takich mocarzy było mnóstwo, bo niezbadane są zakątki ludzkiej nieodpowiedzialności. Matthew Webb potrafił żyć z pływackich zakładów zawieranych z Indianami, by wreszcie wziąć udział w becie 10.000$ vs. jego życie, polegającym na przepłynięciu wiru w pobliżu wodospadu Niagara. Webb utonął i trudno określić, czy bardziej wygrał, czy przegrał owy zakład.
W 2007 roku w dalekim i mroźnym Murmańsku Andrei Karpov rypał w pokera z Sergeyem Brodovem. Gdy temu pierwszemu zabrakło kwitu, dołożył do puli swoją małżonkę. Karpov po części podjął słuszną decyzję, bo dzierżył kartę – brzytew. Lecz umiłowana Tatiana jakoś przestała ściskać za niego kciuki. Po rozwodzie wyszła za Brodova i teraz on ma w zanadrzu o jednego „fanta” więcej.
Na koniec prawdziwy nokaut w wykonaniu Briana Zembica. Kanadyjski wyjadacz blackjacka w 1996 roku prowadził luźną konwersację ze swym „fellow gamblerem”, która przerodziła się w jeden z najbardziej absurdalnych zakładów ever. Zembic zadeklarował gotowość wszczepienia sobie implantów piersi i „noszenia” ich przez rok za cenę 100.000$.
Zembic początkowo zwlekał z wykonaniem zadania, ale po jednej z boleśniejszych toreb wyjątkowo potrzebował pieniędzy. Wygrindował przy stołach do backgammona sumę potrzebną na opłacenie zabiegu i klinikę opuścił wyposażony w świeżutkie 38C. Szybko stał się osobliwym celebrytą, co sprawiło, że polubił swoje nowe „ja”. Implanty usunął dopiero po 20 latach, w 2016 roku.
Jeśli powyższe historie w pewien sposób was zszokowały, cieszcie się, że nie przypomniałem historii „obieżyświata” Harry’ego Bengsleya czy „śmierdzącego zakładu” Roberta Lovella. Bo dobry Bóg ustanowił granice ludzkiej mądrości, nie zakreślił jedynie granic jej głupoty – i tą można prawdziwie zmierzyć nieskończoność.