Na sit oucie odc. 8 – Bajki mojego dzieciństwa cz. II

0
Na sit oucie

W pierwszej części „Bajek mojego dzieciństwa” w cyklu „Na sit oucie” przypomniałem najpopularniejsze polskie animacje, którymi raczyła nas przez wiele lat nasza telewizja. Dzieci jednak czekały nie tylko na Reksia, Bolka i Lolka czy czy Misia Uszatka. Były przecież również bajki zagraniczne! Oczywiście fakt, że trwaliśmy przez dziesięciolecia w bloku komunistycznym wpłynął również na ten repertuar. Animacje czeskie i radzieckie były u nas bardzo znane i lubiane, ale z czasem weszły na ekrany również produkcje zachodnie. Dziś wspomnę te najciekawsze.

Krecik

Zacznijmy od naszych południowych sąsiadów i ich produktu narodowego numer jeden – Krecika. Etos tego małego bohatera jest w Czechach żywy do dnia dzisiejszego. Ostatnio będąc w Pradze kupiłem swojej córce wielkiego pluszowego Krecika, a żonie mały breloczek do kluczy z jego podobizną. Jest on obecny w każdym sklepie z pamiątkami, na każdym kroku można się natknąć na jego podobiznę. Czym więc „Krtek” zasłużył sobie na taką popularność?

Zacznijmy może od tego, że postać ta powstała zupełnie przypadkowo. W 1956 roku Zdenek Miler, autor serialu, miał za zadanie nakręcenie filmu edukacyjnego o powstawaniu tkanin bawełnianych i produktów z nich zrobionych. Szukając bohatera nie chciał wzorować się na postaciach disneyowskich i wybrał (podobno po spacerze w lesie, gdzie potknął się o kreci kopiec) kreta. Przygotował graficzny wzór bohatera, który się spodobał i tak powstał pierwszy odcinek pod tytułem „Jak krecik dostał spodenki”. Film spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem wśród młodej widowni i kilka lat później wyprodukowano kolejny odcinek „Krecik i samochód”, który stał się początkiem serii. Był to rok 1963, a kolejne bajki powstają do dnia dzisiejszego ciesząc się niesłabnącą popularnością u kolejnych pokoleń.

Rumcajs

Równie popularną bajką rodem z ówczesnej Czechosłowacji był Rumcajs. Był on rozbójnikiem, który wraz ze swą żoną Hanką i synem Cypiskiem mieszkał w Rzacholeckim Lesie. Rumcajs był kiedyś szewcem w Jiczynie, ale zszedł na drogę występku w wyniku konfliktu z Księciem Panem i jego paskudną żoną. Posiadał pistolet ładowany żołędziami, walczył o sprawiedliwość oraz pomagał mieszkańcom lasu. Serial powstał na bazie powieści Vaclava Ctvrtka i liczył 39 odcinków, a jego kontynuacją był „Cypisek – syn Rumcajsa”.

Żwirek i Muchomorek

Ten sam pisarz był również twórcą postaci Żwirka i Muchomorka w bajce „Opowieści z mchu i paproci”. Dwa leśne skrzaty pomagały swoim przyjaciołom w różnych problemach. W ich otoczeniu można było spotkać rusałki, wróżki i inne bajkowe postaci. Całość utrzymana była w takim lekko tajemniczym, ciepłym klimacie, w który wprowadzała nas już nawet piękna melodia na początku każdego odcinka, którą każdy pamięta chyba do dziś.

Wilk i Zając

Jak już jesteśmy w krajach socjalistycznych to nie możemy opuścić bajek radzieckich. A na pewno nie możemy zapomnieć o tej jednej – o Wilku i Zającu! Słowa „No pogodi, zajac!” znał chyba każdy dzieciak, każdy śmiał się z nieudolności Wilka i każdy kibicował Zającowi. Postaci te nie były jednak przypadkowe i filmy radzieckich animatorów miały również na celu działania podprogowe. Propaganda radziecka poprzez osobę złego Wilka, chuligana, bumelanta i życiowego nieudacznika przekazywała młodym pokoleniom, że „droga niecnoty” nie popłaca i lepiej być przykładnym, młodym obywatelem, jak ułożony Zając. Była to też odpowiedź Rosjan na „imperialistyczne bajki” spod znaku Disneya czy Looney Tunes (tak jak w amerykańskich bajkach dobro walczy ze złem na podobieństwo Kojota i Strusia Pędziwiatra, Toma i Jerry’ego czy Kota Sylwestra i Ptaszka Tweety).

Pszczółka Maja

Największym bajkowym hitem w telewizji za moich dziecięcych lat była z pewnością „Pszczółka Maja”. Serial ten był wielonarodową koprodukcją, która powstała na bazie powieści niemieckiego pisarza Waldemara Bonselsa z – uwaga! – 1912 roku! Powstały aż 104 odcinki „Pszczółki”, a premiera w Polsce miała miejsce w świąteczny wieczór w 1979 roku.

Co było takiego w tej bajce przyciągającego, że pobiła wszelkie rekordy popularności? Po pierwsze – na pewno bohaterowie serialu. A nie było ich mało, oprócz głównej postaci Mai był przecież jeszcze jej wiecznie głodny druh Gucio, ich przyjaciel – konik polny Filip, lekko przemądrzały naukowiec i wynalazca oraz amator śmierdzących serów – mysz Aleksander, pajęczyca Tekla, mucha Bzyk, dżdżownica Magda i wielu, wielu innych. Taka różnorodność bohaterów dawała twórcom mnóstwo możliwości poprowadzenia akcji i opowiadania coraz to nowych historii z życia owadów. Dzięki temu animacja ta w zasadzie nigdy się nie nudziła.

Po drugie emitowana w polskiej telewizji bajka miała genialnie zrobiony dubbing, w którym wystąpiło wielu znakomitych aktorów i dubbingowych specjalistów, jak choćby Ewa Złotowska, Jan Kociniak, Wiesław Drzewicz, Anna Seniuk czy Henryk Talar. No i po trzecie, nie wiem czy nie najważniejsze – piosenka z czołówki w wykonaniu Zbigniewa Wodeckiego! „Pan Pszczółka Maja”, jak sam o sobie mówił Wodecki, zaśpiewał przebój znany każdej osobie w naszym kraju, hit nieśmiertelny, który będzie znany w Polsce pewnie i za 50 lat!

Sindbad

Jeśli ktoś oglądał „Pszczółkę Maję”, to niewątpliwie był też wielkim fanem „Przygód Sindbada żeglarza”. Serial zrealizowany w Japonii na podstawie „Baśni z tysiąca i jednej nocy” był wielkim hitem „Kina familijnego” w latach osiemdziesiątych. Sindbad mieszkał w Bagdadzie i odbywał podróże wraz ze swymi przyjaciółmi – Alim, Hasanem i czarnym ptakiem o imieniu Shirin, który zresztą okazał się zaklętą księżniczką.

Oczywiście serial oprócz bawienia również uczył i przekazywał takie życiowe wartości jak przyjaźń, uczciwość i lojalność. A z całego serialu najbardziej lubiłem piosenkę na początku! Wierzcie mi albo nie, ale jak znalazłem ją dziś na Youtubie to zaśpiewałem całą przy pierwszym przesłuchaniu – pamiętałem każde słowo! Córka znowu się dziwnie na mnie patrzyła, ale co tam! „Sindbad, Sindbad, z Tobą się żyje weselej…” – ktoś jeszcze to pamięta?

Barbapapa

Kolorowe, podobne do gruszek istoty mogące przybierać dowolne kształty… Mówi Wam to coś? Oczywiście! To Barbapapa i jego rodzina! Postaci te powstały dzięki małżeństwu Annette Tison i Talusa Taylora, którzy opisali je w swoich książeczkach dla dzieci w latach siedemdziesiątych. Wkrótce potem powstał animowany serial. Nazwa „Barbapapa” powstała od francuskiej waty cukrowej (barbe à papa), która również była bardzo plastyczna, podobnie jak główni bohaterowie. Rodzina składała się z Barbapapy i Barbamamy oraz siedmiorga ich dzieci, z których każde miało inne zainteresowania i pośrednio opowiadało o nich w kolejnych odcinkach. Moja ulubiona bajka!!

Był sobie człowiek

Gdybym miał wybrać jedną animowaną bajkę z dzieciństwa, która najbardziej wpłynęła na moje ówczesne życie, to wybrałbym z pewnością słynny francuski serial animowany „Był sobie człowiek”. Opowiedziana w fantastyczny sposób historia ludzkości, życia na Ziemi, całej cywilizacji i losów człowieka był dla mnie wtedy prawdziwą inspiracją i zacząłem interesować się historią świata. Jeśli film miał spełniać funkcje wychowawcze i edukacyjne to w moim przypadku sprawdził się idealnie.

Autorem tego filmu, jak i jego późniejszych kontynuacji (powstało w sumie siedem seriali, w tym równie słynny „Było sobie życie” o wnętrzu człowieka) był Francuz Albert Barillé. Ten producent telewizyjny postawił sobie za cel stworzenie najlepszej edukacyjnej serii dla młodej widowni. Przy współpracy wielu stacji telewizyjnych z Europy i Japonii w 1978 roku powstała więc pierwsza część o historii człowieka. Odniosła ona wielki sukces na całym świecie. Pokazanie dzieciom w bardzo przystępny sposób historii świata okazało się nie tak trudne, jak początkowo myślano. W każdym odcinku przewija się ta sama grupa bohaterów, którą „prowadzi” przez serial Mistrz, czyli swego rodzaju narrator opowiadający o historycznych faktach. No i ta muzyka Jana Sebastiana Bacha na początku…

He-Man

Jest tu ktoś, kto choć raz w życiu za swoich młodych lat nie wypowiedział kwestii „Na potęgę Posępnego Czerepu!! Mam władzę!!”? Pewnie nie ma! Przecież przygody He-Mana oglądał każdy! Serial „He-Man i Władcy Wszechświata” był ulubioną animacją głównie męskiej części dziecięcej publiczności i na każdym podwórku w Polsce odchodziły potem walki na miecze z kijków i patyków. Opowiadał o księciu Adamie, który dostał czarodziejski miecz od Czarodziejki. Po wypowiedzeniu magicznej kwestii zmieniał się w dzielnego He-Mana, a jego tchórzliwy przyjaciel, tygrys Cringer, w wojowniczego Kota Bojowego. Wraz z przyjaciółmi walczą ze złem na świecie, a przede wszystkim z największym łotrem – Szkieletorem.

Załoga G

Kolejnymi obrońcami świata jest wspaniała piątka przyjaciół tworząca Załogę G. Ken Orzeł, Jun Łabędź, Joe Kondor, Ryu Sowa i Jinpei Jaskółka oraz ich robot 7-Zark-7 i pojazd Feniks (co ja się tych Feniksów nabudowałem z klocków to moje!) tworzyli ekipę do walki z wrogą organizacją Galactor prowadzoną przez okrutnego Zoltara.

Historia serialu jest dość ciekawa. Powstał on w Japonii, ale został później zakupiony przez Amerykanów i przerobiony na mnie brutalny i bardziej „familijny”. Zarówno japoński, jak i amerykański tytuł brzmiał „Wojna światów”, a tytuł „Załoga G” nadała serialowi polska telewizja, bo oryginalny źle się kojarzył komunistycznemu cenzorowi. Ciekawostką jest też fakt, że w Polsce nie wyemitowano wszystkich odcinków. Pominięto kilka ostatnich, w których Zoltar okazuje się być obojnakiem (LOL!!), a jeden z głównych bohaterów, Kondor, zostaje zabity. Tak czy inaczej nowe Załogi G tworzyły się na większości polskich podwórek i co chwila słychać było tylko hasło „Transformacja!”.

Biały delfin Um

Nie mniej popularny był kolejny serial, notabene jeden z moich ulubionych w dzieciństwie. „Biały delfin Um” powstał w 1971 roku we Francji. Ten dość krótki, bo tylko 13-odcinkowy serial opowiada historię tytułowego białego delfina i jego przyjaciół – Yanna, Mariny, ich dziadka Patricka i kruka Sebastiana, który umie porozumiewać się z Umem jego językiem. Um miał również swoją partnerkę Mamum, z którą miał małe delfiniątko Ituma. Bajka ta pięknie pokazywała miłość ludzi do zwierząt żyjących w swoim naturalnym środowisku, uczyła opieki nad nimi. Czarnymi charakterami byli tu ludzie, którzy chcieli złapać Uma oraz naturalni wrogowie delfinów – orki. A ta piękna piosenka na początku pamiętana jest chyba przez wszystkich moich rówieśników!

Balum Balum

To już prawie koniec mojej podróży po świecie bajek. Z premedytacją nie opisuję tu animacji rodem ze studiów Disneya czy Hanna-Barbera, bo to raczej temat na oddzielny cykl artykułów, a poza tym bajki te powstają do dziś i zna je każdy. Jest jednak jeszcze jedna animacja, którą zakończę dzisiejszy odcinek. Mi osobiście filmiki te kojarzą się ze starym programem telewizyjnym o nazwie „Antena” (chyba tak się nazywał, nie pamiętam już dokładnie), w którym zawsze leciały na zakończenie (i tylko po to je zresztą oglądałem). Pamiętacie słynnego, wiecznie stiltowanego „bohatera jednej kreski” pod tajemniczą nazwą Balum Balum? Taki rysunkowy Phil Hellmuth! Rany, kochałem tego gościa i uwielbiam go do dziś! A jego śmiech jest cudowny nawet teraz!! Przed Wami włoska „La Linea”!

Czytaj też: Bajki mojego dzieciństwa – cz. I

Poprzedni artykułJack Sinclair, finalista Main Eventu WSOP, analizuje dwa rozdania z Aussie Millions 2018
Następny artykułDominik Nitsche – Wygrana w Super High Rollerze prawie w całości zależy od szczęścia