JD Express odc. 9

1

Oj, zaniedbałem się ostatnio w pisaniu cyklu „JD Express”! Ostatni odcinek był miesiąc temu, a potem wiecznie coś mi wypadało i nie było kiedy popisać. Dzisiaj nadrabiam więc zaległości i zapraszam do lektury!

Rozmawia się!

Zacznę od tematu, o którym już pewnie część z Was zapomniała, ale ja wciąż jestem bardzo szczęśliwy (i w szoku!), że udało mi się tego dokonać. Mowa o moim wywiadzie z Philem Hellmuthem, który zrobiłem specjalnie dla Pokertexas. Jestem pokerowym dziennikarzem z Polski, a sami wiecie pewnie doskonale (lub się domyślacie), że kontaktu ze wszystkimi światowymi gwiazdami pokera nie mamy raczej na co dzień. Tym bardziej taka okazja wywiadu, na dokładkę z moim pokerowym idolem, była dla mnie niczym gwiazdka z nieba.

Jasne, nie jest to może to samo, co rozmowa w cztery oczy, z emocjami towarzyszącymi takiej dyskusji. Wysłałem pytania, dostałem odpowiedzi. Ale uważam, że to i tak jakiś przełom i ciekawe wydarzenie na rynku polskich pokerowych mediów.

Phil Hellmuth

Część osób czytających wywiad robiła sobie żarciki z wypowiedzi Phila, ale osobiście uważam, że była to głupota. Phil, jak każdy człowiek na tej planecie, ma prawo do swojego zdania, do swojego podejścia do niektórych spraw, a raczej nie jest osobą, która w wywiadach ściemnia i mówi nieprawdę lub zwyczajnie konfabuluje. On jest po prostu sobą, mówi do myśli i co czuje. Jeśli się komuś to nie podoba, to już inna historia. Ale robienie sobie z tego jaj jest raczej bardzo słabe. Nikt z tych żartujących nie osiągnął nawet 5% tego, co osiągnął Phil Hellmuth, więc kto tu z kogo powinien się nabijać?

W ogóle spodobało mi się ostatnio robienie wywiadów. Po zrobieniu bardzo fajnych rozmów z Kamykiem i Anetą przyszedł ten wywiad z Philem, a już czekam na kolejne – z Leonem Tsoukernikiem i Jose Carlosem Garcią. Wstępnie dogadałem się na rozmowę z Dimą Urbanowiczem i pewnie ten wywiad wypali przed jego wyjazdem na WSOP, bo będzie to chyba najlepszy moment na taką dyskusję. Bardzo chciałbym namówić na wywiad również Kristen Bicknell, bo jest dla mnie mega ciekawą postacią na pokerowej scenie.

A może Wy macie jakieś pomysły na ciekawych rozmówców? Kogo należałoby przepytać? Z kim pogadać?

Kristen Bicknell

Od Poker Fever do Poker Fever

Moje życie przez ostatnie dwa lata krąży tak naprawdę wokół festiwali Poker Fever. Przez wyjazdy na kolejne relacje muszę sobie wszystkie swoje sprawy i terminy dostosowywać do harmonogramów naszych festiwali. W tym i zeszłym roku spędziłem poza domem swoje urodziny (w tym roku spędziłem je w zasadzie w pociągu do Warszawy). Wakacje, urlopy i wyjazdy z rodziną wybieram w momentach, gdy nie mamy w planach kolejnego festiwalu. Wszystko mam podporządkowane tej imprezie.

Nie marudzę, nie narzekam, nie skarżę się. Po prostu chciałem Wam pokazać, że praca dziennikarza pokerowego to nie same przyjemności. To nie tylko „zapiekanki i prostytutki”, jak mawia Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju. To ciężki zapieprz po kilkanaście godzin dziennie na relacjach i mnóstwo spraw wokół samych festiwali oraz pomiędzy nimi.

Luty mieliśmy wolny, bo to miesiąc ferii zimowych, ale już szykujemy się do marcowego maratonu w Ołomuńcu. Niby najbliższy festiwal będzie o jeden dzień krótszy niż do tej pory, ale to tylko dołoży mi pracy w dniu finałowym, który będzie długi i wyczerpujący. Zarówno dla nas, jak i dla graczy, którzy zagrają stół finałowy od razu, bez nocy na przerwę i odpoczynek. Zobaczymy, jak sprawdzi się takie rozwiązanie, ale jedno jest pewne – tym razem naprawdę trzeba będzie mieć końskie zdrowie, cierpliwość, determinację i koncentrację na bardzo wysokim poziomie, aby osiągnąć końcowy sukces.

Aby lekko podkręcić emocje wokół festiwali, organizatorzy Poker Fever postanowili zorganizować ranking na Gracza Roku Poker Fever 2019. Niby jest to klasyfikacja nieoficjalna, niby ma być to forma zabawy, ale wiadomo, że sięgnąć po taki tytuł będzie chciało wielu graczy. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Mamy już pierwsze notowanie tego rankingu po styczniowym Poker Fever Cup, ale jestem pewien, że cała obecna klasyfikacja ulegnie ogromnym zmianom po marcowych turniejach.

Ja w Ołomuńcu melduję się już w niedzielę i od poniedziałku 4 marca zapraszam wszystkich gorąco na moje codzienne relacje z Go4Games Casino. Będzie dużo treści, będzie dużo zdjęć, mam nowe pomysły do wdrożenia, będzie na pewno ciekawie!

Komu miejsce w teamie, komu?

Ostatnie dni to istny dom wariatów, jeśli chodzi o temat pokerowych teamów. Dwaj główni konkurenci na rynku, PokerStars i PartyPoker, praktycznie codziennie mają dla nas nowe informacje na temat graczy odchodzących i przychodzących. Jak wygląda bilans tych potyczek? Cóż, można powiedzieć tylko jedno – PS jest w totalnym odwrocie, a Party zwariowało!

Team Online PokerStars poniósł ostatnio poważne straty, bo w ciągu kilku dni odeszli z niego trzej podstawowi gracze – Jaime Staples, Jeff Gross i Kevin Martin. Cała trójka postanowiła nie przedłużać kontraktów z operatorem. Na to miejsce dokooptowano na szybko zwycięzcę turnieju PSPC Ramona Collilasa, chyba jednak tylko w ramach pokazania jakiegoś ruchu „na plus” w tej sytuacji.

Jaime Staples

Z kolei PartyPoker postanowiło utworzyć swój Team Online i jest w nim już siedem osób, ale mówiąc szczerze – ja znam tylko jednego członka tego nowego zespołu, młodszego Staplesa. Reszta to dla mnie całkowite anonimy, choć ja akurat nie siedzę na Twitchu i nie oglądam streamów, więc mogę się nie znać na temacie. Nie są to jednak żadne nazwiska, które by mnie powaliły na kolana czy przyprawiły o gęsią skórkę.

Zastanawiam się czasem, do czego ten wyścig zbrojeń doprowadzi. PS ogranicza od dawna koszty jak umie i jak może, Party z kolei działa tak, jakby wydatki nie miały żadnego znaczenia, a skarbiec był pełen złota. Na dodatek właśnie sypnęli sporym groszem na projekt Billa Perkinsa i lekką ręką wydali 100.000$ na dodatkowy bankroll dla jego streamerów. Czy to się w ogóle biznesowo spina w jakiś sposób? Czy potrzebne jest aż tak dużo nazwisk promujących markę? Mam poważne obawy, bo gdyby teraz zapytać samych ludzi z Party, to pewnie już by nie umieli policzyć i wymienić wszystkich „swoich” ludzi i ambasadorów. Ja się starałem i wyszło mi już ponad 40 nazwisk!

Ale co najważniejsze – wraz z dużą ilością graczy wcale nie idzie jakość. Są oczywiście gracze, którzy bardzo mocno się starają i robią naprawdę dobrą robotę (i tu należy na pewno podkreślić postawę Dimy i Moni z teamu Twitcha), ale są też tacy, o których istnieniu nie wiedziałbym, gdyby nie strona Party. Ktoś zna takie nazwiska, jak Richard Dubini, Renato Nomura, Lui Martins czy Louise Butler? Pewnie nieliczni. A to też reprezentanci marki PartyPoker. A co robią dla Party? Pojęcia nie mam.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że my już cały ten scenariusz przerabialiśmy, choćby właśnie w PokerStars, czy nawet wcześniej w Full Tilt Poker. Nawalić nazwisk, narobić hałasu, a potem po cichu poobcinać niepasujące elementy tej układanki, ale już bez medialnego szumu. Niby taki Fedor Holz jest ambasadorem Party, a ja prawie codziennie patrzę na jego social media i nie widzę tam nawet żadnych wzmianek o tym, że reprezentuje on tę firmę. „Pracuje nazwiskiem”. Zresztą nie on jeden. Takich, którzy tylko w teamie „są” jest wielu.

Fedor Holz

WSOP już nie taki ekskluzywny?

Na koniec chciałbym się zająć tematem nadchodzącego WSOP i zamieszania, jakie wywołuje. Wiecie już na pewno, że osobiście jestem wielkim fanem World Series of Poker i od dawna staram się zaszczepić w Czytelnikach Pokertexas chociaż część mojej miłości do tego największego i najważniejszego wydarzenia w pokerze na świecie. Dziś jednak będę również trochę krytyczny, bo parę tematów mi się zwyczajnie w tym jubileuszowym WSOP nie podoba…

Trwa w social mediach spora kłótnia na temat tego, czy na pewno ten pięćdziesiąty WSOP to będzie taka petarda, jak zapewniają organizatorzy. Powiem szczerze, że podobało mi się raczej do tej pory wszystko, co zostało zaprezentowane w tegorocznych planach – ciekawy harmonogram, sporo eventów z niskim wpisowym, ciekawe turnieje specjalne itd. Co prawda już kilku prosów marudzi, że tanie eventy to z kolei wysoka prowizja, ale trochę wpienia mnie ich hipokryzja, bo tak się tym przejmują, jakby naprawdę chcieli w tych turkach po 400 czy 800 dolarów grać… Nie zagrają, bo te imprezy nie są organizowane dla nich! Są za to robione dla tysięcy amatorów, dla których zagranie na WSOP to marzenie ich życia i mają w dupie, jaką prowizję zapłacą i czy będzie to 10% czy 20% wpisowego. Ten temat więc w ogóle pomińmy, bo jest śmieszny.

WSOP 2018
Kasyno Rio podczas WSOP

Za to naprawdę wkurzyłem się, gdy zobaczyłem, że w tym roku ma być aż dziewięć eventów online! O bransoletki! No ludzie, to już jest jednak ostre przegięcie i nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Może w ogóle zacznijmy od tego, że jestem zdecydowanym przeciwnikiem walki o bransoletki online. To dla mnie nieporozumienie i tyle. WSOP to WSOP, to od dziesięcioleci tradycja gry na żywo w kasynie, na żywo, między ludźmi patrzącymi sobie w oczy. Gra online nijak mi do tego nie pasuje. Dlaczego PokerStars nie robi EPT Online? Bo to idiotyzm, mają od tego swoje WCOOP czy inne festiwale. Coś się gra na żywo, coś się gra w sieci. WSOP do gry online mi nie pasuje w ogóle. Tym bardziej, że jest to gra z bardzo dużymi ograniczeniami (trzeba być choćby na miejscu w Nevadzie, o ile dobrze pamiętam), a internet takich ograniczeń mieć nie powinien. Jeśli robimy WSOP w wersji online, to otwórzmy go w takim razie na cały świat! A ja się dzisiaj na dokładkę dowiaduję, że również WSOP Circuit będzie online i można wygrać 13 pierścieni w 13 dni!

Dziewięć bransoletek WSOP do wygrania w tym roku. Zakładając czysto teoretycznie – można nawet nie wejść do kasyna, wygrać wszystkie turnieje online i mieć jedną bransoletkę mniej niż trzy absolutne legendy tego cyklu – Doyle Brunson, Johnny Chan i Phil Ivey, a jedną więcej od kolejnej legendy, Erika Seidela. Można mieć dokładnie tyle bransoletek WSOP, co postać już nie legendarna, co historyczna – Johnny Moss. Można śmiało pobić „marne” sześć zdobyczy Daniela Negreanu! Nie wychodząc z domu! Ja wiem, że to tylko teoria, ale pokazuje chyba najlepiej bezsens tej sytuacji.

Wyobraźmy sobie też inny scenariusz. Powiedzmy, że Dima Urbanowicz jedzie do Las Vegas i wygrywa pierwszą bransoletkę WSOP dla Polski grając w internecie z hotelowego łóżka. Przecież to jest bardzo realny scenariusz, prawda? Jak nam, Polakom, smakowałaby taka pierwsza bransoletka? Jak byśmy ją traktowali? Raczej nie jak coś przez wiele, wiele lat oczekiwanego, tylko raczej jak „podróbkę” tej prawdziwej bransoletki zdobywanej w kasynie Rio.

Dima Urbanowicz

Trochę przeraża mnie również dewaluacja wartości samej bransoletki. W tym roku ilość eventów jest wręcz kosmiczna, bo będzie ich około 90 (ciężko powiedzieć dokładnie, bo eventy nie mają jeszcze swoich numerów). Z roku na rok tych turniejów w kalendarzu przybywa, a co za tym idzie bransoletek rozdawanych jest coraz więcej. Nie mam problemów z tym, że bransoletkę można wygrać w turnieju za kilkaset dolarów – proponuję każdemu, kto mówi, że to bułka z masłem, bo zagrają tam słabi gracze, zagrać w takim evencie i przebić się przez kilkutysięczny field! Myślę, że to jest dopiero sztuka wygrać taki event!

Z drugiej strony uważam jednak, że tych turniejów może być już za dużo. Mam nadzieję, że to tylko ta specjalna okazja i jubileuszowy WSOP zachęcił organizatorów do powiększenia ilości turniejów i w przyszłym roku wszystko wróci do poziomu z roku 2017 czy 2018 (po około 70-75). W każdym razie słabo widzę zwiększanie ilości eventów z roku na rok, bo może się okazać, że na jednym World Series of Poker nagle będzie do zdobycia setka bransoletek. Jak się czuć będą ci dawni mistrzowie, którzy na swoje kilka czy kilkanaście trofeów musieli pracować po kilkadziesiąt lat, gdy teraz będzie można zbierać świecidełka praktycznie hurtowo? Jasne, nie jest to proste, nie jest to nawet bardzo realne (przypomnę może w tym miejscu, że tylko sześciu graczy w historii całego WSOP wygrało trzy sztuki podczas jednego festiwalu), ale wciąż jest to możliwe. A chyba jednak być nie powinno. Jakiś ład, porządek i układ sił powinien być moim zdaniem zachowany, żeby WSOP wciąż był największą i najbardziej wartościową imprezą pokerową na świecie.

Bransoletka Main Eventu WSOP

Dziadek Jack

Pewnie część z Was już wie, bo pisałem o tym w kilku miejscach – za jakieś 6 miesięcy zostanę dziadkiem! Skończyłem 46 lat i dostałem tę wiadomość od mojego syna praktycznie „na urodziny”. No cóż, zawsze się zastanawiałem, jak przyjmę taką informację. Czy będę zaskoczony, zły, szczęśliwy, zachwycony, zaniepokojony… Sam nie umiałem przewidzieć swoich reakcji. No i stało się, a ja… chyba lekko zwariowałem na punkcie bycia dziadkiem!

Wiecie, czuję się wciąż strasznie młodym gościem. Nie jestem starym dziadem (choć mi żona mówi, że czasem się już tak zachowuję i marudzę na wszystko, jak klasyczny stary piernik), obracam się wśród raczej o wiele młodszych ode mnie osób (wystarczy spojrzeć na pokerową salę i na te wszystkie młode twarze) i jakoś nie wyobrażałem sobie, że słowo „dziadek” w ogóle do mnie może pasować. Ale okazało się, że już „zakochałem się” w moim przyszłym wnuku/wnuczce na amen! Robię zakupy, kupuję różne rzeczy dla dziecka, szukam wciąż nowych, fajnych śpioszków czy innych dziecięcych pierdół. Oczywiście są tematy przewodnie tych zakupów – poker, Star Wars, Legia… Ale odwaliło mi i tyle!

Ostatni zakup wygląda tak…

Ołomuniec nieznany, czyli co robić na Poker Fever poza pokerem cz. I

Poprzedni artykułJak znaleźć fisha przy pokerowym stole?
Następny artykułMarcowy Poker Fever Series – ranking zdobywców wejściówek #5

1 KOMENTARZ

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.