Ja tu jeszcze wrócę

21

„Podsumowanie moich 10-miesięcznych wojaży (oraz tego, jak wszedłem do November Nine 😉 w następnym wpisie.” Tak zakończyłem poprzedni odcinek bloga. November Nine nie siadło, a i złożenie tego „następnego wpisu” też nie przychodziło. A to celebrowanie powrotu do Polski, a to zniknięcie na miesiąc w Borach Tucholskich, a to WCOOPy, a to nowe mieszkanie, a to cośtam. No, ale skoro WSOP został wznowiony i zakończony, to i moje opowieści zawieszone na sporo czasu wypada doprowadzić do końca.

Ostatni kraj podróży – USA

Po odpadnięciu z Main Eventu w dniu 2a wyprowadziłem się z Rio do Veer Towers, gdzie znalazło się dla mnie miejsce w apartamencie wynajmowanym przez Faraza i Mohsina. Plan był taki, żeby zostać jeszcze tydzień w Vegas i pograć w Venetian Deepstack Series, ale po tygodniach, a dla niektórych dwóch miesiącach live grindu, tak naprawdę nikt z nas specjalnie się do tego nie palił.

Jedną noc przeimprezowaliśmy na moim ukochanym Freemont Street, a następnego dnia na spontanie wsiedliśmy z Farazem do jego skromnej Toyoty i ruszyliśmy w drogę (roadtrip!). Naszym celem było San Jose, z którego to mieliśmy wybrać się na parodniową wycieczkę do San Francisco. Jadąc przez przepiękną Kalifornię zdecydowaliśmy zatrzymać się na jedną noc u Marka, naszego znajomego pokerzysty amatora, który posiada rozległe pola w farmerskiej mieścinie Bakersfield.

Gry w Bako: Podziemne,

Tego wieczoru, gdy przyjechaliśmy, Mark od razu zabrał nas do klubu na imprezę. Bawiliśmy się tam aż do zamknięcia, co w Kalifornii nie jest specjalnym osiągnięciem, bo według tamtejszego prawa lokale muszą wypraszać klientów o 1 w nocy :/ Na szczęście stamtąd nie wybyliśmy do domu, ale wybraliśmy się ze spotkanymi znajomymi Marka na afterparty do nie-do-końca legalnego baru prowadzonym w Chinatown przez jednego Taja 😛 Dwa średniej wielkości pomieszczenia, stół do ping-ponga, kosz, barek, masażystka i… stół do pokera. Wszystko czego człowiekowi może być potrzeba 😉 Dość szybko otworzyła się gra, w której blindy były wysokości $5/$5 a standardowe otwarcie preflop wynosiło jakieś $70. Typowe dobre home game 🙂

Dzięki kilku godnym rozdaniom i jednemu wręcz przeciwnie (gdzie wyfarciłem KQ > AK i AQ 🙂 nabudowałem się najbardziej ze wszystkich przy stole. Po paru godzinach skończyliśmy grać i należało wypłacić pieniądze. Ponieważ miałem najwięcej w stacku, to najpierw żetony wymienili inni, a ja zostałem na koniec. I tu okazało się, że brakuje jakichś $800. Przez kilka minut siedziałem przy stole i tylko uśmiechałem się, a atmosfera robiła się coraz cięższa. Sporo osób w „lokalu” było już dość upojonych i nie tylko, do tego zdecydowanie nie wszyscy byli spod najjaśniejszej gwiazdy. Zaczynała zapadać coraz większa cisza i coraz więcej osób zaczynało patrzeć w podłogę, a my z właścicielem lokalu (podobno zawodowo zajmującym się dystrybucją pewnych nie-do-końca legalnych substancji) zerkaliśmy na siebie. Zacząłem się czuć jak w powieści kryminalnej. Szczęśliwie wiedziałem, że Mark jest poważaną osobą w swojej społeczności i czułem się dość pewnie. W końcu to on właśnie rozwiązał sytuację i rzucił, że on dołoży te brakujące 800 dolarów ze swojej kieszeni, żeby przestać robić niepotrzebne problemy o jakieś drobne. Na co właściciel Taj, stwierdził, że tak nie może być i sam wypłacił mi brakującą sumę. Wyszliśmy stamtąd i po odejściu na odpowiednią odległość zaczęliśmy się zaśmiewać i przekrzykiwać z Farazem, że „Wow, it felt like in a movie”, a Mark zapewniał nas, że „There was no danger, they know me”.

Legalne

Drugiego dnia zamiast wyruszyć od razu w dalszą drogę Mark zaproponował, żebyśmy wpierw wybrali się z nim postrzelać na jego polach, skoro nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji wypróbować karabinu szturmowego, czy riot-shotguna. Po paru godzinach zabawy zgłodnieliśmy, więc przed wyjazdem wybraliśmy się do lokalnej knajpy, gdzie codziennie można wziąć udział w kilkudaniowej uczcie, wyglądającej jak wigilia. To znaczy nikt nie zamawia, tylko z góry jest ustalone co będzie podane, a poza tym atmosfera jest dokładnie jak u rodziny, bo wszystko jest przez swoich, dla swoich, wszyscy się znają.

Tam spotkaliśmy kolejnego znajomego Marka, który okazał się właścicielem kasyna znajdującego się kilkadziesiąt kilometrów od Bakersfield. Stwierdził on, że to nie może być tak, że odwiedziliśmy Bako i nie zahaczyliśmy o jego przybytek, choćby na jednego skromnego Sit’n’Go’a za $200. Nie zamierzał nam popuścić, więc stwierdziliśmy, że co tam i tak się późno robi, możemy ewentualnie zostać na jedną ekstra noc.

SNG w kilka osób zagraliśmy z rebuyami, do tego z zasadą, że jeżeli kogoś wyeliminujesz, to pijesz dużego wymyślnego shota. Przez to gdy dotarłem do heads-upa miałem już dobrze w głowie. Na szczęście ten nie trwał zbyt długo, po paru rozdaniach moje AK wycoolerowało AQ przeciwnika i zakończyłem wieczór bogatszy o kilkanaście Benjaminów 🙂

I znowu nie do końca

Następnego dnia usłyszeliśmy od Marka, że został już tylko jeden dzień do środy, czyli jego ulubionego dnia tygodnia, bo wtedy idzie on do „biura”, więc teraz już nie możemy wyjechać. Jakiś basenik, film „Owning Mahoney”, cośtam, półtora dnia minęło.

Biurem okazała się być siedziba firmy jednego z jego kumpli, gdzie raz w tygodniu spotykają się grupą znajomych na gin rummy, pokera, picie, oglądanie meczy itd. Zamówiony jest catering, mają piwniczkę z winem, znajome dziewczyny robią za hostessy, masażystki i krupierki. Nie sądziłem, że trafię na jeszcze fajniejsze gry, niż miałem okazję odwiedzać przez poprzednie dni. A jednak… –>

Jeżeli za kilka lat miałbym dalej być profesjonalnym pokerzystą, to raczej w stylu opisanym w powyższych kilku akapitach. Ja jestem już trochę pokerowym dinozaurem. Siedzenie przez 12 godzin bez przerwy przed ekranem komputera, sikanie tylko za pięć pełna godzina i wynajdywanie najoptymalniejszych linii, żeby przypadkiem nie oddać gdzieś 2.73% equity – to do mnie nie przemawia. Za to jak to podsumowaliśmy z Farazem – „getting paid few hundredth bucks a day for getting drunk, stoned and getting lap dances” – już o wiele bardziej. Niech nawet gram nieoptymalnie, ale spędzając czas w taki sposób, żebym czuł, że coś zyskuje, a nie tracę, w porównaniu do chodzenia do standardowej pracy od-9-do-5.

Gotham City

Zatrzymanie się na jedną noc w Bakersfield skończyło się zostaniem tam tak długo, że nie odwiedziłem San Francisco, nie zobaczyłem Golden Bridge, a w San Jose byłem przez kilka godzin, które spędziłem odsypiając w domu rodziców Faraza. Nie żałuję, zwłaszcza że nie był to jeszcze koniec wycieczki. Kolejnym punktem programu było Chicago, gdzie towarzysz mej podróży kończył studia.

Skyline Chicago wygląda nieziemsko. Widziałem wcześniej Nowy Jork, widziałem Bangkok, ale Chi zrobiło na mnie większe wrażenie. Wiem dlaczego tu kręcili nowe Batmany. Nocą wygląda to tak, jakby specjalnie postawili to miasto, żeby zrobić te filmy, a nie odwrotnie 😉 W towarzystwie absolwentów University of Illinois spędziłem tam boski tydzień imprezując, grillując na dachach, oglądając miasto z wieżowców, jak i z poziomu ulicy oraz zajadając się wyśmienitym jedzeniem, z którego znane jest Chicago (na początku wydawało mi się wyolbrzymione stwierdzenie, że robione w lokalnym stylu pizze i hot-dogi są niepowtarzalne – myliłem się :).

Więcej fotek na fb.

Ciężko mi zdecydować czy szczytowym momentem mojego pobytu tam było to, jak pewien pijany wieczór panieński zaproponował mi zabranie mnie ze sobą do domu, czy to jak spędziłem kilka godzin dyskutując w doborowym gronie i stanie umysłu o różnicach pomiędzy genotypami a fenotypami i wynikającym z tego istnieniu pewnych zachowań (np. homoseksualizmu), które wydają się niekorzystne dla przetrwania i reprodukcji… No dobra, może wcale nie tak ciężko, ale będę udawał, że wcale nie jestem taki prosty 😛 Cobym nie musiał ponownie zmieniać niektórych nazw i imion, tak jak to zrobiłem w części o Bakersfied, to więcej opisywał publicznie nie będę 😉

W końcu po dwóch tygodniach od opuszczenia Vegas, zmęczony, ale uradowany dotarłem na Lotnisko O’Hare International, skąd czekała mnie ostatnia kilkunastogodzinna część podróży.

Do domu na wschód, zawsze, na wschód

Dziwnymi zbiegami okoliczności i spontanicznymi decyzjami udało mi się zamienić coś, co miało być paromiesięczną ucieczką do Bangkoku przed zimnem, na roczną podróż dookoła świata. Niesamowicie cieszy mnie to, że okrążyłem glob poruszając się cały czas tylko w jedną stronę 🙂 Lądując w Gdańsku, poza ciężką do opisania nostalgią, czułem niesamowite spełnienie – tego co zrobiłem i przeżyłem nikt mi nie odbierze. Jeżeli ktoś ma ochotę doświadczyć tego samego, niech czyta dalej.

Różnica generacji – dobytek kontra doświadczenia

Chciałbym, aby z tych moich opowiadań wyszło coś więcej, niż tylko namalowanie kilku kolorowych obrazków. Chciałbym pokazać jak największej ilości osób, że można, i to można dużo łatwiej niż się wydaje.

Pokutują dwa przekonania: że szczęścia nie da się kupić, ale jednocześnie prawie każdy chce mieć sportowy samochód i wille z basenem. IMHO w obydwu przypadkach to pomyłka. Szczęście da się kupić, ale trzeba trochę inaczej wydawać pieniądze. Żadne Ferrari, żadna willa, żaden zegarek, żaden rozmiar telewizora, czy czego tam jeszcze, nie da szczęścia. Spotkałem w życiu dość sytuacji, ludzi i badań naukowych w temacie, żeby być o tym w pełni przekonanym.

Za to jestem równie mocno przekonany, że fajne przygody i przeżycia dają szczęście. Poczucie bezpieczeństwa, dobre jedzenie, niesamowite historie, nowe doświadczenia, ciekawi ludzie, silne emocje – to daje szczęście. Oczywiście da się poznać ludzi i przeżyć coś wyjątkowego bez pieniędzy, ale niestety dużo łatwiej to zrobić, jak się wykupi np. kurs nurkowania, niż w pełni za darmo.

Da się kupić szczęście, tylko do cholery trzeba odpowiednio wydawać. Bo cena wcale nie jest duża: Ja na swoją 10 miesięczną podróż, wliczając w to przeloty, wydałem około 40 tysięcy złotych. Kwotę niespecjalnie mniejszą od tej, jaką pewnie wydałbym w Polsce. A zdarzało mi się jadać w eleganckich restauracjach, kupować bilety lotnicze na pojutrze, czy pozwalać sobie na inne ekstrawagancje. Z rozsądniejszym gospodarowaniem i planowaniem (głównie biletów lotniczych) oraz opuszczeniem drogich Stanów Zjednoczonych, spokojnie można by zejść do około 25 tysięcy. Za tyle nie da się w Polsce kupić nowego samochodu. Na konsumpcję w postaci samochodu (bo samochód w 98% to nie inwestycja) decyduje się pełno osób. Na przygodę życia dużo mniej.

Za co podróżować, panie premierze, za co podróżować?

A jeżeli nawet ktoś nie ma aktualnie takiej kwoty na zbyciu? Podam parę przykładów wziętych z życia spotkanych przeze mnie innych podróżników: Tara odłożyła pieniądze, a następnie rzuciła pracę w korporacji, zostawiła wszystko za sobą i wyruszyła w drogę na rok. Andi żyje z miesiąca na miesiąc chwytając się najróżniejszych robót, popracuje 2-3 miesiące, potem 3-4 kolejne wydaje. W zależności w jakim kraju zarabia a w jakim wydaje te proporcje mogą być dużo lepsze/gorsze. Chris prowadzi portal internetowy, przez co można go spotkać co rano w barze owocowym na Chiang Mai Soi 6 z rozłożonym MacBookiem. Emil, nauczyciel freedivingu, przychodzi na plażę, szuka szkoły nurkowania i pyta, czy nie potrzebują kogoś. Jeżeli ma się dyplom zachodniej uczelni i zna się bardzo dobrze angielski to w Malezji można z ulicy zostać menadżerem hotelu (no, ale to wymaga zaprzestania podróżowania :P). Poza tym słyszałem o przypadkach, gdzie ludzie uczyli angielskiego, byli masażystami, robili w knajpach, czy pomagali przy organizacji koncertów i lokalnych festiwali. Z tym, że tych prac nie można dostać z ogłoszenia. Trzeba po prostu znaleźć się na miejscu, pochodzić i popytać.

No i słyszałem też o człowieku, który podobno znalazł fundusze na podróżowanie grając profesjonalnie w pokera przez Internet. Ale to ostatnie to pewnie bujda, bo przecież wiadomo, że z kasynem nie da się wygrać 😛

Minęło 20 miesięcy pisania bloga

Ostatnie dwa lata były dla mnie wyjątkowym okresem. Przeżyłem i nauczyłem się więcej oraz zmieniłem się bardziej niż przez poprzednie 5 lat. Odkrycie psychologii sportowej, PUA i samorozwoju, rozpoczęcie regularnego ćwiczenia i medytowania, zostanie bezdomnym na drugim końcu świata, przeżycie większych niż kiedykolwiek wcześniej górek i dołków w życiu zarówno zawodowym, jak i prywatnym – to tylko nieliczne z rzeczy, które się na to złożyły.

Dziękuję wszystkim czytelnikom, którzy wytrwali ze mną przez ten czas 😉 Zwłaszcza tym, którzy byli w stanie zrozumieć, że cały czas się uczę i rozwijam, więc pisane przeze mnie rzeczy to nie prawdy objawione, których sam będę przestrzegał do końca życia, ale opinie aktualne w momencie publikacji.

Zdecydowałem się zamknąć bloga. Prowadzenie go było dla mnie świetnym doświadczeniem. Pisząc ten ostatni odcinek wciąż czuję tą niezwykłą radość, jaką daje tworzenie czegoś (i to może nawet nie tylko dla siebie, ale i z jakimś pożytkiem dla innych). Niestety aktualnie nie mam dość zapału/czasu (niepotrzebne skreślić), żeby kontynuować. Widać to chociażby po tym, ile czasu minęło od poprzedniego wpisu.

Przez najbliższe miesiące mam zamiar dalej grindować MTT, ale równocześnie będę przymierzał się do zmiany zawodu. Zarówno w kategorii zarobków jak i osobistego spełnienia widzę pewne lepsze opcje. Myślę o czymś pomiędzy instruktorem sportowym, biznesmenem, kabareciarzem a daytraderem 😉 Jeżeli w związku z tym, lub po prostu, będę miał wenę i coś ciekawego do powiedzenia, to możliwe, że coś opublikuję, ale oficjalne funkcjonowanie bloga uważam za zawieszone. Może paradoksalnie bez tej presji „mam bloga, dawno nie pisałem”, będzie na to większa szansa 🙂

Do zobaczenia na jakimś turnieju na żywo

Live long and profit

Grasiu

Poprzedni artykułDerrick Rosenbarger wygrywa WPT Montreal
Następny artykułF1 moje hobby.

21 KOMENTARZE

  1. Grasiu pisze:Zmiana zawodu, bo tak jak napisałem:Z punktu widzenia spełnienia/satysfakcji, to światopogląd zmienił mi się na trochę bardziej „naiwno-buddyjsko-utilytarny”. Spędzanie wielu godzin przed monitorem, żeby być trochę lepszym od innych w grę o sumie ujemnej, bez specjalnie tworzenia czegokolwiek w świecie, etc – zaczęło to do mnie coraz mniej przemawiać.

    Z punktu widzenia czysto dla zarobków, to biznes czy daytrading dają lepsze ROI. Wystarczy chociażby porównać ile zarabia średni profitowy reg w porównaniu do średniego biznesmena, czy ile zarabia pokerzysta ze światowej czołówki w porównaniu do topowego daytradera z Wall Street.Nie znaczy to, że poker przestał mi się podobać, ale z chęcią zamienił bym jego pozycję w moim życiu z zawodu na (dochodowe) hobby 🙂

    porownywac to mozna wszystko,tylko co to daje ?

    biznes to nie poker gdzie prawie kazdy kto choc troche jest ogarniety i ma w sobie dyscypline samozaparcia i zna podstawy matematyki jest w stanie dojsc do sensownego poziomu

    w biznesie to, ze sie w cos zaangazujesz nie daje Ci zadnej gwarancji,ze cos osiagniesz to nie dziala tak prosto

    ogolnie popieram twoje podejscie ,bo sam przechodzilem podobna droge,w sensie ze zaczynalem od pokera az w pewnym momecie zauwazylem, ze ta gra juz mi nie daje satysfakcji i wole w przyszlosci robic cos bardziej kreatywnego i poszedlem w strone wlanej dzialalnosci

  2. hej, zawsze to miło spotkać w sieci podróżnika 🙂 nie zdarzyło mi się wprawdzie wyjeżdżać na wyprawy pokerowe, ale to może być wina tego, że dopiero zaczynam. w sumie, moje nagłe zainteresowanie pokerem należy złożyć na karb tego, że moja firma właśnie wypuściła pokerową appkę i teraz wszyscy gramy z zapamiętaniem 😉 jeśli miałbyś odrobinkę wolnego czasu, żeby wypróbować naszego Zombie Pokera i przekazać mi swoje uwagi, byłabym bardzo wdzięczna. chcielibyśmy, żeby ta gra była nie tylko zabawna i „ładna” graficznie, ale również zgodna z oczekiwaniami graczy co do „poćwiczenia w wolnym czasie” 🙂

    pozdrawiam!

  3. Nieczęsto komentuję blogi, ale je często czytam. Twój był/jest moim ulubionym choć (a może dlatego że) „okołopokerowym” 😉 Muszę jednak coś napisać, bo zawieszasz bloga …. :/ Twój blog zawierał wiele spostrzeżeń i Twoich trafnych przemyśleń na temat otaczającej Ciebie rzeczywistości … Czy po powrocie do kraju wyłączasz myślenie i przestawiasz się na tryb „leminga” 😉 ? Czy może nasza polska rzeczywistość jest na tyle szara, że i przemyślenia są też szare, i niewarte publikowania ? 😉

  4. Nie wiem kto cie podpuscil na te „loterie EV+” ale to slepy zaulek – za duzo srednio-dobrych graczy nad ktorymi masz ulamek przewagi i konczy sie na flipowaniu, zmien gre na kesze a wroci i motywacja i pieniadz 😉 GL

  5. Grasiu pisze:Zmiana zawodu, bo tak jak napisałem:Z punktu widzenia spełnienia/satysfakcji, to światopogląd zmienił mi się na trochę bardziej „naiwno-buddyjsko-utilytarny”. Spędzanie wielu godzin przed monitorem, żeby być trochę lepszym od innych w grę o sumie ujemnej, bez specjalnie tworzenia czegokolwiek w świecie, etc – zaczęło to do mnie coraz mniej przemawiać.

    Z punktu widzenia czysto dla zarobków, to biznes czy daytrading dają lepsze ROI. Wystarczy chociażby porównać ile zarabia średni profitowy reg w porównaniu do średniego biznesmena, czy ile zarabia pokerzysta ze światowej czołówki w porównaniu do topowego daytradera z Wall Street.Nie znaczy to, że poker przestał mi się podobać, ale z chęcią zamienił bym jego pozycję w moim życiu z zawodu na (dochodowe) hobby 🙂

    W sumie doszedłem do podobnych wniosków i po jakimś czasie wróciłem do normalnej roboty. I mam z niej dużą większy fun i satysfakcję niż z pokera. Co do bycia daytraderem na WS to 1/ jest to równie jałowe jak poker z perspektywy „tworzenia czegokolwiek” 2/ aby zostać topowym daytraderem na WS trzeba mieć równie dużo szczęścia i umiejętności jak w pokerze bo a/ w daytradingu szczęście ma równie duże znaczenie jak w pokerze jak nie wieksze b/ raczej trzeba mieć bardzo dobre wykształcenie w tym kierunku c/ udokumentowane doświadczenie d/ dużo szczęścia albo znajomości aby dostać tego typu pracę e/ pozwolenie na pracę w US.. W każdym razie Gl w czymkolwiek byś nie postanowił się sprawdzić. Najważniejsze mieć wyzwanie.

    • Ale ja nie chcę pracować na Wall Street 😛

      I zgadzam się, że praca daytradera nie jest twórcza.

      Podałem to tylko dla przykładu, że jeżeli już robić coś po prostu dla pieniędzy, to można efektywniej 🙂

    • łoki. to racja, że można efektywniej. A nie dość że efektywniej, to można polegać w dużo większej mierze na skillu.. nie tylko w długim terminie;)

  6. buziaczki Grasiu! po tytule już myślałem, że idziesz do nas 🙂

    koszulki zamówiłem i’m so happy

    do zo na jakimś poketourze

  7. Dziękuję za każdy odcinek.

    Czymkolwiek byś się teraz nie zajął – niech Cię to po prostu kręci. GL sir!

  8. Nie wyobrazam sobie Lucek żebyś tu nie wrócił 😉

    dziekuję za wszystki wpisy są niesamowite!

  9. Ostatni akapit – Grasiu Człowiek Renesansu 🙂 fajnie, że Cię tak nosi (wewnętrznie i po świecie

    Zawsze z zainteresowaniem sledzilem Twoje blogi i videoblogi (choc osobiscie wole slowo pisane, zmusza autora i czytelnika do poswiecenia 100% uwagi), interesujące i inspirujące. Szacun!

    Życie w podróży ma jeden wielki minus – cholernie uzależnia. Zobaczysz, że posiedzisz w swoim Gdańsku, pochodzisz 2 tygodnie starymi ścieżkami i nagle zaczniesz myśleć… to dokąd teraz? Nic już nie będzie takie samo! Chociaż dużym plusem życia pokerowego są turnieje live po całym świecie, więc nic tylko shipować pakiety

    Grasiu, duża prośba, może nie zamykaj bloga ostatecznie (czego zresztą chyba ostatecznie nie chcesz zrobić, o czym świadczy tytuł) ale zawieś go do czasu… następnego wpisu. Jak trochę znów się u Ciebie pozmienia. Jak przeżyjesz coś ciekawego, jak znajdziesz jakieś miejsce na świecie, którym warto się podzielić. Napisz od czasu do czasu, dla stałego, wiernego czytelnika.

    Pozdro i good luck at the tables!

  10. Dzięki za każdy z wpisów, ten blog był (i mam nadzieję, że jednak jeszcze będzie) najciekawszym i najbardziej inspirującym jaki dane mi było czytać. Piona!

  11. Aż się łezka w oku zakreciła 😉 szkoda że kończysz podróż. Wielki szacun, a 40k za tyle przygód, przeżyć i doświadczeń to naprawde po taniości Ci to wyszło!! pozdro

  12. Kurczę, świetny wpis Grasiu 🙂 Zazdroszczę Ci w pozytywnym sensie. I dziękuję za to, że od początku starasz się „przemycić” głębsze, wartościowe treści w Twoich wpisach. No i za to, że nie boisz się mówić otwarcie o pieniądzach (w ogólnym sensie). Teraz wiem, że na roczny trip potrzeba ~40k, więc mogę zacząć już odkładać 😀

    P.S. Why zmiana zawodu? Znużenie, wypalenie?

    • Zmiana zawodu, bo tak jak napisałem:

      Zarówno w kategorii zarobków jak i osobistego spełnienia widzę pewne lepsze opcje.

      Z punktu widzenia spełnienia/satysfakcji, to światopogląd zmienił mi się na trochę bardziej „naiwno-buddyjsko-utilytarny”. Spędzanie wielu godzin przed monitorem, żeby być trochę lepszym od innych w grę o sumie ujemnej, bez specjalnie tworzenia czegokolwiek w świecie, etc – zaczęło to do mnie coraz mniej przemawiać.

      Z punktu widzenia czysto dla zarobków, to biznes czy daytrading dają lepsze ROI. Wystarczy chociażby porównać ile zarabia średni profitowy reg w porównaniu do średniego biznesmena, czy ile zarabia pokerzysta ze światowej czołówki w porównaniu do topowego daytradera z Wall Street.

      Nie znaczy to, że poker przestał mi się podobać, ale z chęcią zamienił bym jego pozycję w moim życiu z zawodu na (dochodowe) hobby 🙂

  13. Zmiana wyglądu wyników wynika ze zmiany gry z HUSNG na MTT. Oczywiście w MTT nie jestem jakimś wymiataczem, ale przede wszystkim moja próbka na Starsach wynosi jakieś 1500 gier. Dla porównania proponuje Ci spojrzeć na wykres Raadzia i jego 16tys gier od turnieju nr 6100 – http://www.sharkscope.com/#Player-Statistics//networks/PokerStars/players/Raaadzio91?filter=Class:SCHEDULED

    A przerwa pokerowa nie wynikła z wyjazdu do Tajlandii, tylko pojawiła się równolegle z nią. W paru wpisach, niektórych jeszcze sprzed wyjazdu, zwracałem uwagę, że rozglądam się za opcjami poza pokerem.

  14. szkoda, że rezygnujesz z bloga …

    mam nadzieję, że się mylę ale Twoja przerwa pokerowa w Tajlandii chyba była błędem, widząc ostatnie wyniki gier na Starsach, jak myślisz?

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.