il brutto

10

Przedstawię dziś podsumowanie mych pokerowych zmagań na pokerstarsie od stycznia do czerwca 2014 r. Zacznę od przypomnienia czytelnikom w co gram. Grinduję omahę hi/low zarówno w odmianie z limitem puli jak i bez limitu. Kiedyś na forum pokerowym spotkałem się z opinią jednego z graczy, że omaha hi/low pot limit wymaga większych umiejętności niż no limit i że lepiej grać pot limit, bo jest bardziej dochodowa. Nie zauważyłem takiej zależności. Oczywiście do no limit potrzebny jest większy bankroll i mocniejsze nerwy – odporność na tilt. To, że w no limit o wiele częściej gram duże pule i generuję większy rake ma ten plus, że szybciej zdobywam punkty VPP i osiągam status goldstar.

Czas na grę znajduję głównie od 9.00 do 16.00, a wtedy niestety jest słaby ruch na stolikach, mało graczy. Omaha hi/low no limit zoom zaczyna działać około 14.00-15.00 (czasem wcześniej), a najwięcej graczy jest wieczorem. Dodatkowym utrudnieniem jest to, że gram na mobilnym internecie i ryzykuję utratę połączenia, co może być dość przykre przy większych pulach. Wieczorem mam do dyspozycji stałe łącze, dużo stolików, przeciwników do wyboru do koloru, no ale wtedy jestem już zmęczony, bez ochoty na grę i ciekawsze zajęcia niż poker.

Stawki, które grałem w swojej pokerowej karierze (karierze przez małe „k” oczywiście) to od NL2 do PL100. Obecnie skupiam się na NL10 dorzucając NL25 oraz pot limit. Jeżeli mam z kim grać, to najchętniej otwieram 3-4 stoły zoom oraz 3-4 zwykłe. Chyba najprzyjemniej gra mi się na 4 zoomach plus 2 zwykłych. Gdyby tylko było z kim grać przed 16.00 to mógłbym pomyśleć o supernovie, ale jest jak jest, czyli goldstar.

Zaczynając przygodę z omahą hi/low na pokerstarsie założyłem, że będę zadowolny, jeśli z gry będę trochę na plus lub na zero. Czy to podejście minimalistyczne? Chyba nie. Mogłem przecież założyć, że chcę być na zero lub lekki minus. Do gry motywowała mnie chęć zdobycia rakebacku w postaci punktów FPP, które mógłbym wymieniać na bilety do turniejów. Dzięki temu mógłbym grać turnieje (i traktować udział w nich jak freerolle, więc grać bez dużego stresu, że przykładowo wpisowe to było prawie 100 zł, a ja tu mam KK, wcisnąłem allina, przeciwnik instacalluje, pokazuje 88 i jak zwykle na riverstars wieje chłodem i pojawia się uśmiechnięty bałwanek. A ja w tym momencie myślę, tylko o tym, jakby wyrwać tę marchewkę bałwankowi i wsadzić ją już wy wiecie gdzie przeciwnikowi. Dlaczego akurat KK na 88? A no bo ten spot wyrył się w mej pamięci przy okazji gry na żywo. Raz wyleciałem w ten sposób z turnieju na świętej pamięci warszawskiej lidze pokera, a drugi raz z kasyna Hyatt. No ale jak powiedziałem, chciałem uniknąć tego typu stresów, albo znacząco je ograniczyć. Można powiedzieć, że miało to działać trochę na zasadzie satelit. Czyli nie stać mnie lub nie chcę grać turniejów mtt za swoje pieniądze, więc wcześniej muszę pograć trochę cash i wygrindnować wejściówkę. Takie podejście.

Zawsze lubiłem turnieje, walkę o wejście do kasy, później o kolejne przeskoki w strukturze wypłat, docieranie na stolik finałowy, bycie w top3 (gdzie już pieniądze są godne), wreszcie już tylko jeden przeciwnik do pokonania i upragnione zwycięstwo. Nieważne w jaką odmianę (przeważnie holdem), emocje są podobne. Nie wygrałem tych turniejów dużo, nie wygrałem też bardzo dużych pieniędzy, ale przyjemności z gry związanej z kończeniem turnieju bladym świtem na pierwszym miejscu, to zawsze było bardzo sympatyczne, mimo niewyspania.

Obecnie od kilku lat mam bardzo ograniczoną możliwość uczestnictwa w turniejach mtt. Rzadko mogę pozwolić sobie na zarwanie nocy. Rodzina, praca, itp. Zarywanie mocy – to i tak optymistyczny wariant, bo ostatnio regularnie wylatuję z turniejów na początkowych blindach, czy to po błędach własnych czy cudzych (czytaj: bad beat’ach). Granie turnieju mtt daje mi nadzieję, na wygranie dużych lub bardzo dużych pieniędzy. Jako, że poker to dla mnie hobby, zajęcie dodatkowe, to nie mam presji wygrywania tysięcy dolarów. Mogę wygrać, a nie muszę.

Zdarza się, że media pokerowe promują postawę, że pokerzysta amator to może przegrywać pieniądze, a za zabawę trzeba płacić. Ja bym tak nie potrafił, przynajmniej jeśli chodzi o grę przez internet. Byłoby to dla mnie źródłem frustracji, gdybym miał jeszcze dokładać do tego interesu. Inna sprawa, że od lat prowadzę dokładną buchalterię i mam świadomość pokerowych zysków i strat. Wydaje mi się, że ogromna większość pokerowych graczy nie wie, że jest z gry w plecy, a gdyby ktoś takiemu przeciętnemu graczowi powiedział co do centa ile jest w plecy – to by nie uwierzył. Chyba dzięki temu tak wspaniale działa pokerowy biznes, pokazuje graczowi szansę na wielkie pieniądze i czasem daje wygrać. Mnie by nie bawiło na przykład rozegrać kilka tysiący turniejów za dolara czy dwa przez 5 lat, za które zapłaciłem łącznie we wpisowych 10.000$, a potem skakać z radości, że raz gdzieś zająłem pierwsze miejsce i przytuliłem 3250$, wiedząc, że i tak jestem ponad pięć koła zielonych na minusie z tej fantastycznej zabawy. W każdym razie cieszę się, że znakomita większość podchodzi do pokera internetowego właśnie w ten sposób i żyje w nieświadomości. Chyba bardzo kochają pokera skoro wciąż grają.

Odmienne podejście mam do pokera na żywo. Nie miałbym problemu, żeby być z takiej gry na minusie, bo wiąże się to z miłym spędzeniem czasu w gronie kolegów i przyjaciół, gdzie gramy sobie sympatycznie bez rake’u. Można pogadać, pośmiać się i w takiej atmosferze wygrywanie/przegrywanie pieniędzy schodzi na dalszy plan. To jest zabawa, czysta rozrywka, przyjemność i z takich gier nie muszę być na plus, aczkolwiek, hmm… jestem.

Wracam do tematu, czyli gry na pokerstarsie. Moje pierwotne założenia, czyli być na zero z gry w omahę hi/low i za rakeback grać turnieje mtt, potencjalnie tam szukając emocji oraz wysokich wygranych, nie sprawdzają się. Okazuje się, że z gry jestem na plus, natomiast punkty z rakebacku leżą odłogiem, bo nie mam czasu na turnieje. Szkoda, że nie można tych punktów umieścić na oprocentowanym koncie oszczędnościowym. To znaczy można, z tym że robi to właściciel portalu i to on korzysta z odsetek. Punkty się gromadzą, więc jak nadal nie będę miał czasu na turnieje to może kiedyś uciułam na tego porszaka ze sklepu pokerstarsa.

Na wstępie obiecałem zaprezentowanie wyników pierwszego półrocza zatem proszę bardzo:

Miesiąc Zysk z gry ($) Punkty FPP

Styczeń 162 5000

Luty 415 5660
Marzec 145 5550
Kwiecień 13 5210
Maj 60 1120
Czerwiec 433 4250
Liczba godzin gry (suma):                268
średnia liczba godzin gry w miesiącu:   45

Średni zysk/h ($) z gry: 4,58
Średni zysk/h ($) ze zwrotu rake'u: 1,57
Średni zysk/h ($) na godzinę (suma): 6,15

W lipcu Warszawę nawiedziła Metallica. Jestem konserwatywny i dla mnie Metallica skończyła się na Kill’em All. Oczywiście przesadzam, ale kiedy zacząłem ich słuchać około 1989 to do dyspozycji miałem cztery albumy, których słuchałem na okrągło. Potem doszła czarna płyta, ale to już zupełnie inna Metallica, inne granie, nie tak mocne jak na poprzednich płytach. A już następne albumy to jak dla mnie porażka. Pamiętam, jak czekałem na płytę Load. A tam jakieś country „Mama Said”, pozostałe piosenki bez pazura, a chłopaki z Metallici pozują w kolorowych magazynach z pomalowanymi paznokciami i z wymalowaną tapetą na buźkach, no nie to ma być heavy metal czy jakieś pedalstwo? What the fuck? Potem czekałem na Reload i kolejne załamanie gdy po raz pierwszy usłyszałem w radio kawałek The Memory Remains i początek nawet fajny, aż tu nagle w połowie piosenki zawodzenie jakiejś starej baby: „na na na na na…”. Leżałem wtedy w łóżku i aż się podniosłem, bo nie mogłem uwierzyć. To ma być heavy metal? To jest teraz Metallica? What the fuck!? Całe szczęście, że na koncertach grają w większości stare, sprawdzone kawałki.

Co do koncertu to akustyka stadionu narodowego kulała. Wydaje mi się, że nagłośnienie poprzednich koncertów, np. na Bemowie było lepsze. Tu czasami muzyka zamieniała się w dudnienie. No i główny support… Alice in Chains… zupełnie nie moja bajka, ich występ był dużo gorzej nagłośniony niż Metallica i wiało nudą. Kiedyś główną atrakcją przed Metallicą byli chłopaki ze Slayera i to był konkret.

Tradycyjnie koncert Metallici zaczął się od zaprezentowania na dużym ekranie fragmentu film „Dobry, zły i brzydki”, sceny na cmentarzu. Niestety, aktor Eli Wallach, czyli tytułowy brzydki, zmarł w czerwcu tego roku. Kto nie widział, gorąco polecam ten western. Rewelacyjny i uznawany za jeden z najlepszych w historii kina. Co do występu Metallici, to jak zwykle świetny. Choć momentami czułem się jak na nocy sylwestrowej z Polsatem. Otóż występ był przerywany kilka razy i między utworami, James (wokalista) zachęcał do smsowego głosowania na piosenkę, którą zespół ma zagrać pod koniec. Trzy piosenki do wyboru, telefony w dłoń i ślijcie smsy moi drodzy. Sprawdzanie wyników, która piosenka prowadzi. Głosujcie, głosujcie. Choć przyznaję, że James sprawdził się w roli Ibisza i potrafił ten smsowy cyrk prowadzić z dystansem do siebie i w zabawny sposób. Zatem wiało żenadą, ale tylko trochę. Po raz pierwszy z Metallici wychodziłem totalnie trzeźwy, ponieważ na stadionie dostępne było jedynie piwo bezalkoholowe. Esz…

W piątek mam imieniny, a że wszystkie Krzyśki to fajne chłopaki, to przyjmuję w komentarzach życzenia, kwiaty i prezenty wszelakie. Dziękuję i na zdrowie!

Na koniec trochę materiałów video upamiętniających Eliego Wallacha. Spoczywaj w pokoju.

Poprzedni artykułTydzień high stakes: SanIker i Samrostan wygrywają
Następny artykułMicro Millions 8 – Mamy kolejną wygraną

10 KOMENTARZE

  1. Krzychu, według mnie Metallica się nie skończyła, Metallica po prostu, jako jeden z niewielu zespołów na świecie, weszła na szczyt i ewoluuje jako muzyczna ikona muzyki metalowej. Raz bardziej, raz mniej udanie, ale to wciąż giganci metalu, numer jeden na świecie i nic tego nie zmieni. Robią to, co ich muzycznie cieszy, wyznaczają nowe ścieżki i kierunki (choćby ostatni film „Through The Never”), a cała reszta ogląda tylko ich plecy, bo nie są tak innowacyjni jak James i reszta chłopaków z Mety. Oni już nic nikomu nie muszą udowadniać, mogą robić takie projekty, na jakie mają ochotę, nawet mocno kontrowersyjne (patrz „Lulu”), które mogą się podobać, albo nie. Fani i tak są i będą wierni i wciąż będą czekali na kolejne albumy. Można się kłócić i dyskutować, co się komu podoba, ale i tak całokształt muzycznej działalności i dorobek płytowy mają taki, że nikt ich z piedestału nie zepchnie.

    • Jack’u pozostaje mi się tylko zgodzić z tym co napisałeś.

      Dla mnie Metallica to najlepszy zespół świata, na drugim miejscu KSU 🙂

      Też czekam na ich nowe płyty, ale już pogodziłem się, że raczej nie będą mi się tak podobać jak np. Master of Puppets.

      Marzę o koncercie Metallici, gdyby zagrali np. w jakimś kameralnym klubie na przykład tu:

      http://www.cbgb.com/

  2. Krzychu fajnie, że coś napisałeś imieniny już w piątek 🙂

    Trochę się z Tobą nie zgodzę jeśli chodzi o Metallice przede wszystkim do płyty Load grali „trash metal” nie heavy 🙂 Myślę też, że trochę wskakujesz za opinią innych pod tytułem „Metallica sprzedała się po czarnym albumie”. Load i Relaod mają inne brzmienie niż poprzednie albumy ale to kawał na prawde dobrej muzyki.

    Kapela zmieniła trochę brzmienie co w grunice rzeczy nie jest złym zabiegiem. Dla porównania Iron Maiden gra cały czas heavy metal i ich płyty są brzmieniowo praktycznie takie same od lat 70tych, co też jest ok po prostu obie kapele mają inne podejście do swojej muzyki.

    Cieszę się, że M wydaje nowe albumy i nie grają ciągle na te same kopyto aż do znudzenia. Na koniec polecę Ci Death Magnetic i dodam że babka spiewająca w Memory Remains to Marianne Faithfull.

    • co do iron maiden – zgadzam się, że brzmią podobnie cały czas.

      metallica – cóż – pierwsze płyty jak dla mnie świetne. nowe już nie bardzo.

      co do death magnetic – jeszcze dam szansę temu albumowi 🙂 może się przekonam…

      jeśli nie słyszałeś, to polecam: http://www.cavaleraconspiracy.com/albums

      album: inflikted. no i soulfly oczywiście.

    • albumów: master of puppets, ride the lightning oraz and justice for all mogę słuchać do znudzenia. i się nie znudziłem jeszcze 🙂

  3. Miesiąc Zysk z gry ($) Punkty FPP

    Styczeń 162 5000

    Luty 415 5660

    Marzec 145 5550

    Kwiecień 13 5210

    Maj 60 1120

    Czerwiec 433 4250

    Suma: 1228 26790

  4. „Na wstępie obiecałem zaprezentowanie wyników zatem proszę bardzo:”

    Nie wiem dlaczego, ale ucięło tu dalszy tekst. A edycja bloga coś kiepsko działa. Także postaram się wrzucić brakujący fragment w komentarzu.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.