Duże dęby wyrastają z małych żołędzi

3

Tytułowe zdanie jest jednym z najmądrzejszych i najfajniejszych, jakie znalazłem w przeczytanej przeze mnie książce Beara Gryllsa „Kurz, pot i łzy”. Świetnie też oddaje główną myśl przewodnią tej książki – w życiu każdego z nas duże sukcesy zaczynają się od małych, codziennych, czasem wręcz niezauważalnych rzeczy, które robimy. Taka właśnie jest recepta na sukces, a zarazem historia życia najbardziej znanego na świecie specjalisty od sztuki przetrwania.

Wbrew temu, co myśli pewnie większość z Was, nie jest to książka mówiąca na każdej stronie o tym, jaki to niby autor jest zajebisty, niezniszczalny i świetny w tym, co robi. Wręcz przeciwnie. Jest to książka o pokonywaniu własnych słabości, o kruchości ludzkiego ciała i – chyba przede wszystkim – o słabości ludzkich charakterów. To opowieść Gryllsa o tym, jak zwykły, niczym niewyróżniający się facet staje się zupełnie przypadkowo bohaterem dla milionów ludzi na całym świecie. Bohaterem chyba nawet wbrew własnej woli.

Autobiografię Beara Gryllsa można podzielić na kilka ważnych, jakby odrębnych części. W pierwszej pisze on o swym dzieciństwie, świetnie wyjaśniając czytelnikom skąd pochodzi i skąd u niego akurat takie, a nie inne cechy charakteru. Trzeba powiedzieć, że rzeczywiście jego dzieciństwo i wczesna młodość rysują się dość ciekawie, a historią swych przodków mógłby pewnie zainteresować niejednego scenarzystę. Później przychodzi pierwsza z dwóch części o wielkiej walce Beara z samym sobą. Jego dostanie się do elitarnego SAS (Special Air Service) okupione było nadludzką ilością bólu, zmęczenia i cierpienia, zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Każdy, kto myśli, że jest życiowym twardzielem po lekturze tej części powinien się nad tym jeszcze raz dobrze zastanowić i zweryfikować swoje poglądy w tym zakresie…

Kolejny obszerny fragment mówi o autorze chyba najwięcej. W momencie, gdy życie stało dla niego otworem, gdy miał plany, marzenia i postawione przed sobą cele, wydarzyło się coś, co wywróciło jego świat do góry nogami. Wypadek podczas skoku spadochronowego, złamanie kręgosłupa w trzech miejscach i przykucie do szpitalnego łóżka na długie miesiące. To właśnie wtedy Grylls stoczył ze sobą najcięższą walkę – o powrót do zdrowia i normalnego życia. Wtedy też postanowił, że jeśli dane mu będzie jeszcze chodzić i funkcjonować to zdobędzie najwyższą górę świata, Mount Everest. Nie wiem ile osób w takiej sytuacji myśli o takich właśnie celach na przyszłość, ale sam fakt, że Gryllsowi przeszło to w ogóle przez myśl pokazuje chyba najdobitniej, co ma w głowie ten facet. Jeszcze więcej mówi o nim to, że rzeczywiście tego dokonał.

Dalej autor opisuje już samo zdobywanie szczytu świata i walkę o zrealizowanie tego, wydawałoby się niemożliwego, celu. Czytając kolejne strony nie można się oprzeć wrażeniu, że ilość szczęścia, jakie ma ten gość w swoim życiu, przekracza wszelkie dopuszczalne granice. Nie chcę tu oczywiście spoilerować i opisywać poszczególnych sytuacji pokazanych świetnie w książce, bo każdy, kto będzie chciał sam o tym przeczyta i to oceni, ale myślę, że Grylls jest urodzony naprawdę pod jakąś szczęśliwą gwiazdą. A raczej pod całą konstelacją szczęśliwych gwiazd.

Jeśli ktoś by mnie spytał, o czym w zasadzie jest ta książka, to powiedziałbym, że o niezwykłej determinacji zwykłego człowieka. O ludzkich marzeniach i ich spełnianiu. O ludzkich dramatach, przykrych porażkach i wielkich zwycięstwach nad samym sobą. O wielkich przyjaźniach i niezbędnej do szczęścia miłości. Mimo tego, że nie jest to kolejna książka o survivalu, to można też śmiało powiedzieć, że jest to świetna powieść przygodowa, bo czyta się to jednym tchem (co ułatwia na pewno zwykły, prosty, łatwy do przyswojenia język, jakim całość jest napisana).

Ale chyba najważniejsze w lekturze tej autobiografii jest to, że każdy czytający, przewracając kolejne strony i czytając bardzo prywatne i szczere przemyślenia autora, zdaje sobie w końcu sprawę z tego, że wszystko w życiu jest możliwe i każdy z nas jest w stanie osiągnąć bardzo wiele. Wystarczy tylko włożyć w to swoją tytaniczną pracę, wiarę w końcowy sukces i ogromne samozaparcie w dążeniu do określonych celów. Mnie Grylls tym urzekł i jego przesłanie do mnie trafiło.

Wszystko, co stało się w jego życiu potem było tylko i wyłącznie pochodną jego sukcesu, jakim było niewątpliwie pokonanie słabości własnego organizmu i zdobycie Mount Everestu. Dokonał tego jako jeden z najmłodszych Brytyjczyków, półtora roku po skomplikowanym złamaniu kręgosłupa, co wzbudziło na Wyspach z jednej strony sensację, z drugiej również szacunek. Dało mu też w życiu szansę, a on z tej szansy – trochę przez przypadek i niechcący – skorzystał.

Jeśli szukacie więc motywacji do pracy, chcecie popracować nad swoją silną wolą, charakterem, samozaparciem w dążeniu do określonego celu – przeczytajcie  tę książkę. A potem, gdy będziecie siadali do kolejnej sesji czy kolejnego turnieju na żywo, przypomnijcie sobie słowa napisane przez Gryllsa.

Poprzedni artykułPokerowe tatuaże
Następny artykułWSOPC – Polak z mistrzowskim pierścieniem!

3 KOMENTARZE

  1. jak dla mnie najlepsza biografia jaką przeczytałem to Prawdziwy Gangster o kokainowych kowbojach , naprawdę polecam bo warto , Tysona chętnie przeczytam bo może być ciekawa , Jordana przeczytałem ale jak dla mnie średnia

  2. Osobiście polecam autobiografię Mike Tysona „Moja prawda”. To bez wątpienia jedna z najlepszych książek biograficznych jakie czytałem!

    • Jeszcze lepsza od Tysona jest biografia Michaela Jordana. Ale najlepszą książką motywacyjną jest mimo wszystko bio Gryllsa.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.