Linda Johnson, jedna z najważniejszych ambasadorek kobiecego pokera, wzięła udział w tegorocznym World Series of Poker. Nie było to jednak dla niej zbyt dobre doświadczenie. Amerykankę zmartwiło przede wszystkim to, w jaki sposób mężczyźni traktują kobiety siedzące przy pokerowych stołach.
Linda Johnson to jedna z najważniejszych postaci kobiecego pokera. Swoją karcianą przygodę rozpoczęła już w 1974 roku i trwa ona do dzisiaj. Ze względu na ogromny staż i doświadczenie Amerykanki, Mike Sexton nazwał ją „Pierwszą damą pokera”. Lista jej zasług jest bardzo długa, dość powiedzieć, że Johnson to jedna z założycielek cyklu World Poker Tour, pomysłodawczyni Tournament Directors Association, a także były wydawca popularnego magazynu CardPlayer. Wciąż regularnie siada również do pokerowych stołów, a jej największym osiągnięciem jest wygrana w evencie bransoletkowym z 1997 roku.
Johnson była również obecna w trakcie tegorocznego World Series of Poker. Oprócz grania w kilku eventach, Amerykanka brała udział w odbywających się jednocześnie w kasynie Rio cashówkach. Amerykanka mówi, że WSOP 2018 nie zaliczy jednak do udanych. I to nie ze względu na fakt, że festiwal zakończyła na finansowym minusie. Chodzi raczej o stolikową atmosferę oraz o to, jak traktowali ją inni pokerzyści. – Po raz pierwszy w swoim życiu czułam, że dla innych graczy jestem niewidzialna – mówi 64-letnia obecnie pokerzystka.
Co się stało z dawną atmosferą?
Linda Johnson przyznaje, że w pierwszych 25 latach swojej karcianej kariery pokerowa populacja była relatywnie niewielka i większość graczy znała się nawzajem. W ostatnich piętnastu latach na scenie pojawiło się wprawdzie całe mnóstwo nowych graczy, ale jeszcze w ubiegłym roku Johnson znała przynajmniej połowę z nich. Dzięki temu – mimo że gra toczyła się o duże pieniądze – atmosfera była zazwyczaj przyjazna.
Diametralnie zmieniło się to jednak w odbywających się w trakcie tegorocznego WSOP grach cashowych. Gdy Johnson po raz pierwszy weszła do King's Lounge [sala pokerowa w kasynie Rio – przyp.red.] i usiadła przy stole, nie znała żadnego z graczy. – Byłam jedyną kobietą w grze, więc powiedziałam „Cześć, panowie”. Dwóch graczy kiwnęło głowami, reszta nie odpowiedziała – opowiada Amerykanka. – Moi przeciwnicy byli głównie 20- i 30-latkami, a zajmowały ich przede wszystkim smartfony i prywatne rozmowy. Jeden z nich siedział przy stole live, grając jednocześnie w pokera online!
Johnson dodaje, że bynajmniej nie wymaga przy stole specjalnego traktowania, ale byłoby jej miło, gdyby przeciwnicy zachowywali się nieco inaczej. – Rzadko kiedy uczestniczyłam w jakiejkolwiek rozmowie. Jakbym była niewidzialna. Gracze nie byli niemili – gdy o coś pytałam, zawsze odpowiadali. Zaraz potem wracali jednak do rozmów między sobą – mówi pokerzystka. – Zaskoczył mnie również ich brak jakiegokolwiek zainteresowania. Gdybym była 25-letnim mężczyzną w grze na wysokie stawki, a do stołu przysiadła się seniorka, ciekawiłoby mnie, kim jest i dlaczego gra.
W trakcie trwania festiwalu bardzo mało kobiet uczestniczyło w grach w King's Lounge. Jedną z nich była Jan Fisher. Obie panie porównały doświadczenia i doszły do bardzo podobnych wniosków. Inni gracze regularnie je lekceważyli, niekiedy nawet zagłuszali.
Proste antidotum?
– Nie opowiadam o tym wszystkim, żeby się żalić i przeklinać, na czym ten świat stoi – zapewnia Johnson. – Chodzi raczej o to, że jeśli właśnie w taki sposób traktuje się panie przy pokerowych stołach, dobrze rozumiem, dlaczego tak mało kobiet gra w pokera. Trzeba to zmienić.
Amerykanka, która w 2011 roku dołączyła do Poker Hall of Fame, ma trzy cele, które powtarza sobie za każdym razem, gdy zasiada do gry. Po pierwsze – chce zarabiać pieniądze. Po drugie – chce się dobrze bawić. Po trzecie – chce, aby dobrze bawili się również wszyscy jej przeciwnicy. – Pierwszy punkt nie zawsze można wprowadzić w życie, ale już punkty drugi i trzeci – jak najbardziej. Jeśli większa ilość graczy miałaby podobne cele, stolikowa atmosfera byłaby dużo lepsza – kończy Linda Johnson.